Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

enttauscht

Zamieszcza historie od: 1 marca 2014 - 20:19
Ostatnio: 5 stycznia 2017 - 3:27
  • Historii na głównej: 1 z 4
  • Punktów za historie: 722
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 232
 
zarchiwizowany

#69553

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy to już mobbing?
Historia zaczęła się około roku temu, kiedy moja znajomość z kimś związanym z moją firmą, ale w niej nie zatrudnionym, zaczęła nabierać rumieńców.
Najpierw tylko rozmawialiśmy przez telefon, potem zaczęliśmy się spotykać. Mój związek w żaden sposób nie wpływa na działanie firmy, mój luby nie pracuje u konkurencji... Jednym słowem nasza relacja nie wpływa źle na tzw. sprawy biznesowe i układa się świetnie do dziś, ale...
Kiedy moi współpracownicy dowiedzieli się o moim związku, zaczęły się głupie docinki, porozumiewawcze spojrzenia, wulgarne wypowiadanie się na mój temat (oczywiście za moimi plecami, ale plotki "związkowe" w firmie zawsze szybko się rozchodzą). Potem niektórzy przestali się ze mną witać, odbierać moje telefony, mimo, że charakter pracy wymaga często szybkiej reakcji, a ja potrzebowałam pilnie odpowiedzi.
Obecnie uprzejmie donoszą do szefa (w tym również kierownik, choć to niepotwierdzone informacje), że korzystam z telefonu służbowego w celach prywatnych i to w godzinach pracy. Co oczywiście jest nieprawdą, bo mam prywatny numer i nielimitowane rozmowy do wszystkich. Po co więc miałabym to robić? Fakt, że wykonuję przeważnie 2 telefony dziennie do mojego lubego trwające najwyżej 5-10 min, chyba nie jest zbrodnią. Tym bardziej, że pracuję przy komputerze, więc po każdej godzinie pracy przysługuje mi 5-minutowa przerwa i mogę ją spożytkować jak chcę. Poza tym dobrze wiem (szef niestety nie), że większość pracowników firmy CAŁKOWICIE zrezygnowała z prywatnych numerów na rzecz służbowych. Bo po co płacić rachunki, kiedy można naciągnąć firmę?
Wisienka na torcie: każda z części naszej firmy (produkcja, biuro, magazyn) ma inny sposób premiowania. Ostatnio ze względu na dobry wynik sprzedażowy dostałam (wraz z innymi "koleżankami i kolegami" po fachu) specjalną nagrodę. Szef prosił o dyskrecję. Tzn. żaden inny dział miał się o tym nigdy nie dowiedzieć (nie wnikajmy co, jak i dlaczego, bo to specyfika tej firmy). Niestety informacja wypłynęła, a jako winowajcę wskazano mnie, a właściwie mojego chłopaka. Oczywiście nie mamy z tym nic wspólnego.
To ostatnie wywołało we mnie już taki gniew, że chyba zaryzykuję szczerą rozmowę z szefem. Z wielu przyczyn, których nie chciałabym tu opisywać, boję się jednak, że jeszcze bardziej się pogrążę.
Jakieś rady?

koniec świata

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (245)
zarchiwizowany

#62137

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie to historia o mistrzu ciętej riposty i z nutką piekielności w tle.
Otóż kilka miesięcy temu wprowadziłam się do nowego mieszkania w stanie deweloperskim.
Jak to często bywa w takich wypadkach, nie wystarczyło funduszy na wyposażenie od A do Z.
Drogą eliminacji postanowiłam położyć gres na balkonie w późniejszym czasie. Ten czas nadszedł dziś. Pan majster doszedł jednak do wniosku, że kupiłam o jeden karton gresu za mało. Tak więc nie wiele myśląc, pojechałam dokupić brakujące pudło do znanego marketu z francusko brzmiącą nazwą.
Wywiązał się następujący dialog między mną a [p]anem z działu z płytkami:
Ja: Dzień dobry, chciałabym dokupić karton gresu, tego samego, co na fakturze (podaję mu fakturę do ręki).
[P]: Ale to trzeba odcień, kaliber, ja nie mogę tak, bo potem przychodzą niezadowoleni klienci z reklamacjami!!!
Robię oczy kwadratowe z wrażenia i zastanawiam się o co chodzi.
Ja: To ja panu pokażę, tam na półce leży taki sam...
[P]: Ale to, że leży taki sam, nie znaczy, że on się odcieniem nie różni!!!
Ja: Niech się pan uspokoi, nie ma powodów do nerwów.
[P]: Ja się wcale nie denerwuję!
Mówiąc to, zniknął gdzieś między alejkami.
Po chwili pojawił się inny chłopak z obsługi i przyniósł właściwy karton z gresem. Wcześniej zadzwoniłam do domu i wypytałam o wszystkie oznaczenia z naklejki na kartoniku.
Postanowiłam nie gryźć się w język i powiedziałam do miłego pana z obsługi:
Ja: Proszę przekazać swojemu koledze, żeby następnym razem się tak nie denerwował bez powodu, bo złość piękności szkodzi...
Na to miły Pan: On i tak nie jest zbyt urodziwy, więc nie wiem czy coś mu jeszcze może pomóc:D
Nie powiem, poprawił mi humor na resztę dnia.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (24)

#61833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #31984 przypomniała mi zajście sprzed kilku lat.
Kiedy jeszcze byłam studentką, starałam się w miarę możliwości znaleźć sobie jakieś dorywcze zajęcie. I tak w ręce wpadło mi ogłoszenie o pracy. Będący świeżo po przeprowadzce z innego miasta ojciec szukał opiekunki dla swojego 8-letniego synka.

Telefon wykonany, spotkanie umówione. Już na wejściu tatuś wydał mi się trochę dziwny, ponieważ przyjął mnie w pidżamie i szlafroku. Jednak od razu się wytłumaczył, mówiąc, że chyba złapał "jakiś wirus" i został tego dnia w domu.

Podczas rozmowy dowiedziałam się, że do moich obowiązków miało należeć odbieranie chłopca ze szkoły, podgrzewanie mu posiłku lub ewentualnie przygotowywanie kanapek no i przypilnowanie by odrobił pracę domową. Dla mnie jak najbardziej ok, płaca też znośna, więc umówiliśmy się, że zaczynam od jutra.

Jednak mały nie chciał mnie tak szybko wypuścić z domu. Zabrał mnie do swojego pokoju i zaczął pokazywać zabawki. Po jakimś czasie jego tatuś wpadł na pomysł, że przecież ładna pogoda, to mogę chłopca zabrać na spacer. Ja nieco się zdziwiłam po raz kolejny, bo sama nie wypuściłabym swojego dziecka dokądkolwiek z całkiem obcą osobą. Zapytałam więc skąd tak duża doza zaufania. Tatuś odparł coś w stylu "dobrze pani patrzy z tych pięknych niebieskich oczu". I w tym momencie nieco zwątpiłam w to czy powinnam u niego pracować.

Ale, że były to czasy, kiedy moja naiwność i nieuzasadniona wiara w ludzi nie dawały o sobie zapomnieć, postanowiłam iść jednak na ten spacer.
W drodze powrotnej mały stwierdził, że ma ochotę na coś słodkiego, więc po wejściu do mieszkania poprosił tatę o jakieś drobne i zbiegł na dół. A ja zostałam jeszcze na chwilę, żeby zapytać o której chłopiec kończy szkołę następnego dnia no i się zaczęło...

[j]a: O której mam być jutro pod szkołą?
[t]atuś: Najlepiej kochanie gdybyś odwiedziła mnie wcześniej w mieszkaniu... Muszę się najpierw wyleczyć z przeziębienia, więc pracę sobie jutro odpuszczam... Mam nadzieję, że miło spędzimy czas. Jakie wino lubisz?
[j]: To ja w takim razie dziękuję za tę pracę, już nie jestem zainteresowana. Do widzenia.
Odwróciłam się na pięcie i zamaszystym krokiem zmierzałam w kierunku drzwi.
Tymczasem tatuś skoczył jak tygrys w moim kierunku i zaczął się do mnie przytulać.
Odepchnęłam go z całych sił i wybiegłam chyba z prędkością światła z mieszkania.

Jednak najbardziej przykrym momentem była chwila pożegnania z chłopcem, którego spotkałam na dole, przy klatce.
Nie potrafiłam mu wtedy powiedzieć, że jednak nie będę mogła się nim opiekować. A szkoda, był bardzo grzeczny i o dziwo - dobrze wychowany.

Potem tatuś dzwonił do mnie bez przerwy jeszcze przez kilka dni, wysyłał smsy z przeprosinami. Pisał, że przecież najbardziej zależy mu na synku, a on bardzo mnie polubił. Ta, jasne...

opieka nad dziećmi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (597)
zarchiwizowany

#61021

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Co powiedzielibyście gdyby kilka miesięcy po wprowadzeniu się do pachnącego jeszcze nowością mieszkania, kupionego za pożyczone pieniążki, a urządzonego za oszczędności życia mamuśki, trzeba było kuć ściany i podłogi w poszukiwaniu wycieku z rury?
Już wyjaśniam jakie były szczegóły sytuacji. Otóż najpierw pojawiła się wilgoć na ścianie w kuchni (ściana dzieląca kuchnię od łazienki). Dwukrotnie byli u mnie pracownicy serwisu dewelopera i w bezczelny wręcz sposób próbowali mi wmówić, że wyciek ma swoje źródło w stelażu podtynkowym wc – „bo przecież na pewno mój fachowiec wbił kołek w jakąś rurkę.” Odmówili szukania przyczyny wycieku, twierdząc, że to nie leży w ich obowiązkach, bo przecież (patrz wyżej) wina po mojej stronie – błędny montaż. Znalazłam więc dwóch hydraulików, którzy na mój koszt szukali przyczyny przecieku. Okazało się, że to nieszczelna złączka zatopiona w posadzce łazienki!! Pech chciał, że właśnie na tej zawilgoconej ścianie były też umiejscowione meble kuchenne pod zabudowę. Musiały więc zostać zdemontowane. Jestem w chwili obecnej pozbawiona ciepłych posiłków (płyta indukcyjna zdemontowana) i zlewozmywaka, pralka również jest odłączona.
Po znalezieniu wycieku ponownie wezwałam serwis. Tym razem bez żadnego „ale” komisja trójstronna w składzie: pan kierownik od marudzenia, pan kierownik od robienia zdjęć i jakaś niżej postawiona persona, orzekła, że wina leży po stronie wykonawcy. Alleluja!
Jeśli ktoś myśli, że to koniec opowieści to niestety się myli. „Spece” z serwisu zapytani o możliwości rozwiązania sytuacji podali dwie opcje. Albo wspaniałością ociekający wykonawca przeprowadzi remont od a do z, albo przeleją mi pieniądze na konto i zrobię to we własnym zakresie. Podejrzewam, że żaden człowiek, który posiada jakiekolwiek emocje, nie chciałby tych „fachowców” u siebie. Dlatego poprosiłam o przelew wraz z odszkodowaniem. Niestety tu zaczyna się kolejny odcinek Monty Pythona. Otóż szanowny pan wykonawca wycenił moje szkody na 1/4 tego, ile rzeczywiście one pochłonęły.
P. kierownik serwisu swoją niekompetencją, opieszałością i brakiem profesjonalizmu, nie mówiąc już o współczuciu (widzieli zdjęcia mojego mieszkania) rozłożyła mnie na łopatki. A mail z numerem polisy wykonawcy i prośbą żebym to ja zgłosiła szkodę do ubezpieczyciela przelał czarę goryczy.
Pozostało mi tylko jedno - odwołać się do najwyższej instancji - p. prezes firmy deweloperskiej. Moje zamiary próbowała mi pokrzyżować uwaga, uwaga SEKRETARKA p. prezes. Najpierw powiedziała, że sprawdzi terminy i oddzwoni. Oczywiście telefonu od niej się nie doczekałam. Za to po upływie 5 minut dostałam kolejnego nic nie wnoszącego maila od p. kierownik serwisu. Jak widać trafiłam akurat na psiapsióły od wspólnego picia kawy. No więc, niezmordowana, dzwonię jeszcze raz i tym razem kategorycznie żądam spotkania. Udało się i... z bardzo miłą p. prezes wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Już następnego dnia do mnie zadzwoniła i powiedziała, że przystają na wszystkie moje warunki, tj. pokrycie kosztów remontu i wypłacenie odszkodowania.
Kolejny raz sprawdzają się słowa, jakie kiedyś usłyszałam od kogoś mądrego: im mniej u człowieka rozumu, tym więcej dumy.
Bądź co bądź jest happy end:)

Piernikowo

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (38)

1