Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

gahan_lindemann

Zamieszcza historie od: 6 marca 2013 - 9:53
Ostatnio: 3 września 2017 - 8:26
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 3709
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 179
 
zarchiwizowany

#48111

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Służba zdrowia. Długo i dobitnie.

3 listopada miałam niemiłe spotkanie z podłogą w pracy. Gdy wstałam- ból w kolanie nie do opisania, zgiąć lewej nogi nie mogę, przy najmniejszym ruchu boli tak, że zapominam jak się oddycha. Szybka decyzja mojego kierownika- jedziemy na pogotowie na Sienkiewicza (pozdrawiam kierasa). Czekamy tam ponad 2h na korytarzu na przyjęcie do lekarza. W końcu jest, dostaję się na RTG, z wynikami w łapce wjeżdżam wózkiem do pokoju lekarskiego, lekarz ogląda zdjęcia i mówi, że złamania nie ma ale skoro tak boli, to on podejrzewa, że mogłam zerwać sobie więzadła i wypisuje mi skierowanie do szpitala im. Sonnenberga na artroskopię. Jedziemy z kierownikiem do tego szpitala, ja skacząc na jednej nodze, udaliśmy się przed oblicze pań rejestratorek. Mamy szczęście, jest lekarz, zaraz nas przyjmie, ba! już czeka w gabinecie na piętrze. Nic to, pakuję swoją czwórkę na wózek, kieras pakuje się razem ze mną do windy, jesteśmy pod gabinetem. W gabinecie młody, miły lekarz stwierdza, że skoro RTG nie wykazało żadnego złamania, nie ma się czym martwić. Na moje stwierdzenie, że boli odpowiedział, że musi, bo jest stłuczone i możliwe, że NACIĄGNĘŁAM sobie WIĘZADŁA BOCZNE. Zapakował mnie w gips od pachwiny po kostkę, dał wypis, kazał zdjąć gips po dwóch tygodniach i pojechałam do domu. Po dwóch tygodniach udałam się na zdjęcie gipsu do przychodni przy pogotowiu na Sienkiewicza. Gdy stanęłam na lewej nodze bez gipsowego garniturku od razu poczułam, że coś jest nie tak. Widzieliście kiedyś kroczącego bociana? Właśnie w taki sam sposób zgięło mi się kolano. Udałam się do gabinetu, w którym zasiadał ON- pan "dochtór" [R]apiejko:
[R]- Boli? (naciskając mi na kolano)
Ja- Boli.
[R]- A, to świetnie, że nie boli.
Ja- Przepraszam ale ja powiedziałam, że boli!
[R]- Masz mnie nie poprawiać! Ja wiem lepiej!
Zalecenia tego znakomitego konowała- obwiązać kolano bandażem, robić naprzemienne prysznice z ciepłej i zimnej wody i zginać, zginać i jeszcze raz zginać! Żadnego zwolnienia z pracy ani ze szkoły mi nie da (wytłumaczenie mu, że równocześnie się uczę i pracuję zajęło mi trochę ale obawiam się, że jednak nie dotarło to do niego) i mam iść od następnego dnia do pracy. Na moją prośbę, żeby ustawił mi odpowiednie kąty w ortezie (którą pożyczyłam we własnym zakresie od koleżanki) stwierdził, że orteza nie jest mi w ogóle potrzebna i co ja sobie wyobrażam.
Jako, że znam swój organizm od 23 lat to trochę o nim wiem. Przeczucie nie zmyliło mnie.
Zapisałam się do innego ortopedy. Po wejściu do gabinetu pan Waszczykowski (serdecznie pozdrawiam!) od razu zabrał mnie na USG (pierwsza diagnostyka tkanek miękkich od wypadku) i powiedział, że on widzi duże nieprawidłowości i kazał mi zrobić jak najszybciej rezonans. Zrobiłam, oczywiście prywatnie (termin na NFZ wyznaczyli mi na marzec) i z wynikiem udałam się do pana Waszczykowskiego. I co się okazało?
Mam ZERWANE więzadła krzyżowe tylne i ROZWARSTWIONE ich przyczepy, PRZESUNIĘTĄ rzepkę względem jej prawidłowej osi ku środkowi, NADERWANY przyczep mięśnia obłego łydki, pełno WYSIĘKÓW w zachyłku rzepki i mnóstwo płynu w całym stawie. Jedyną szansą na powrót do sprawności jest operacja, którą wyznaczono mi na listopad 2013 (w chwili, gdy zrobiłam rezonans był początek grudnia 2012).
Po wielu perturbacjach trafiłam do pana Fabisia. Kazał wykupić zastrzyki z kwasu hialuronowego (koszt jednej ampułki to 150zł, bo NFZ tego nie finansuje). Miało być lepiej, wyszło jak zwykle; przed zastrzykami udawało mi się nawet czasem wejść i zejść po schodach bez ortezy, po nich, no cóż, ta sztuka już mi się nie udaje. Na początku kwietnia mam znów u niego wizytę. Mam nadzieję, że się stawi, bo na ostatnią ja przyszłam ,on już niekoniecznie.
Rozpoczęłam rehabilitację i czego się dowiedziałam?
Że już jest "po ptokach", bo takie urazy to powinny być załatwiane góra w 6 tygodni po zdarzeniu. Że teraz jedynym wyjściem, który zapewni mi powrót do pełnej sprawności jest operacja wszczepienia sztucznych więzadeł, za którą musiałabym zapłacić ok. 7 tys (NFZ oczywiście jej nie refunduje). Bez niej zawsze lewa noga będzie nie do końca sprawna.
Mamy początek marca. Wypadek zdarzył się na początku listopada. Od tamtego dnia jestem na zwolnieniu lekarskim, dostaję ok. 430zł miesięcznie. Orteza kosztowała mnie 200zł (w końcu kupiłam sobie własną), zastrzyki 450zł, prywatny rezonans 400zł. Do tego trzeba doliczyć wszystkie opłaty i jedzenie. Mój partner od listopada mnie utrzymuje.

A wystarczyłoby, gdyby ktoś się mną od początku naprawdę rzetelnie zajął.

służba_zdrowia_w_łodzi_gdzie_nawet_psom_bieganie_szkodzi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (286)