Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jeap

Zamieszcza historie od: 23 grudnia 2011 - 13:50
Ostatnio: 13 czerwca 2012 - 17:44
  • Historii na głównej: 1 z 6
  • Punktów za historie: 1032
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 30
 
zarchiwizowany

#22356

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Teściowa sknera.
Teściowa zarabia dobrze, nawet bardzo dobrze na państwowej posadzie. Jest sama. Nie ma męża. Możliwe, że jakiegoś faceta ma, ale kto by z nią długo wytrzymał. Także zarabia sama na siebie. Ale mimo wysokich zarobków wszystko chowa w "skarpetę" i oszczędza - coś jak gollum się zachowuje.

Małżeństwo młode stażem (trochę ponad rok teraz). Mężowi trafiła się piekielna teściowa. Chciał, nie chciał - dodatek do małżonki. Oto kilka przykładów jej piekielności:

Młoda żona leży w szpitalu czekając aż młode potomstwo zechce obejrzeć ten świat. Mąż w domu. I jego teściowa na weekend przyjechała. Bynajmniej nie do swojej córki. Po prostu miała szkolenie w weekend w ich mieście i trzeba było za darmo się wyspać i zjeść. Siedzą sobie we dwójkę, rozmawiają. Ona w pewnym momencie do swojego zięcia [Marka]: Mogę od Ciebie z telefonu zadzwonić? Bo mój chyba jet na podsłuchu. I bach - zabiera zięciowi jego telefon (on wyraził zgodę, acz cichą i niechętną), a teściowa swój telefon schowała ... do lodówki o.O Bo tam na pewno jej nie podsłuchają. A do swojej córki w szpitalu oczywiście nie pojechała.

Jak młoda para jeździła do mamusi na weekend (na działkę), to brali ze sobą DUŻO mięsa i wędlin. Ale w pewnym momencie się zreflektowali i twierdzili - basta! My jesteśmy gośćmi, niech mamusia kupi. I owszem, kupiła. Jak oni kupowali wędliny za ~20zł/kg (jakie przeciętne), to mamusia albo najtańsze, co jej się udało znaleźć, albo wcale "bo tak zdrowiej". Chociaż ichnie jedzenie jadła w ilościach hurtowych i to tak, że aż się uszy trzęsły.

Najlepsza akcja: wesele młodych. Chciałoby się, żeby w ten szczególny dzień wszystko było tip top.
[Dygresja - teściowa jest po rozwodzie ze swoim mężem już 20lat. Mąż ten ma nową rodzinę.]
Ślub minął, przyjeżdżamy na salę, pierwszy taniec. Zabawa. Przychodzi czas na toasty. Teściowa dorwała się do mikrofonu. I taka jej przemowa (znaczenie, bo słów nie pamiętam):
"Bardzo dziękuję babci [mama teściowej, babcia panny młodej], bo to jaka jest moja córka tylko i wyłącznie dzięki babci. to babcia to sprawiła, że moja córka jest taka super. Ja też miałam bardzo duży wkład w jej wychowanie. I to tylko dzięki NAM jest taka genialna." itd. itp.
A w tym czasie jej były mąż siedział po przeciwnej stronie sali i tego wszystkiego musiał słuchać. Efektem tego było wyjście jego i jego części rodziny godzinę po rozpoczęciu wesela.
Pannie młodej humor się zwarzył. Ale zrozumiała swojego ojca, przyjęła do wiadomości i jakoś to przełknęła.
A jej mamusia(teściowa) cała w skowronkach bawiła się dalej...

teściowa

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (196)
zarchiwizowany

#22071

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Święta Bożego Narodzenia. Czas pokoju, miłości i bliskości z bliźnimi, a w szczególności z najbliższą rodziną. Ta...Chciałoby się...

W tym roku miałam dwie Wigilie - jedną u siebie ze swoją rodziną, drugą u mojego faceta z jego rodziną. Najpierw byliśmy u mnie. Każdy starał się być miły dla drugiego. Rozmowy, przyjemny, rodzinny nastrój. Po pewnym czasie musieliśmy wyjść na drugą. Spakowaliśmy się, pożegnaliśmy i zadowoleni, że było ok pojechaliśmy do niego.

W ramach wyjaśnienia: Wigilia odbywała się w gronie
[O]Ojciec chłopaka
[ŻO]Żona Ojca
[SM]Szanowna Matka, matka [ŻO], sknera i egoistka jakich mało
[B]Babcia
[M]my (ja + facet)
[W]Wnuczek [SM], dziecko [O] i [ŻO]

[SM] jest po rozwodzie od 20lat, ale z byłym mężem się nie kontaktuje, nie lubi, nie odzywa itd.

Wchodzimy, widzimy nienajlepszy nastrój, a [O] i [ŻO] informują: "wojna jest". Myślimy "no świetnie...Wigilia, a tu cie w domu kłócą." Ale nic to, my dobrą minę do złej gry i się pytamy "a może w kuchni pomóc czy coś?" I tu się okazało, że:
- [SM] przyjechała do swojej jedynej córki. Bywa tam rzadko. Przed naszym przyjściem [ŻO] chciała, żeby [SM] jej pomogła w kuchni (była jedyną kobietą, a jedzenia było tyle, że nie dawała rady sama). Na co [SM] powiedziała, że ona nie będzie siedzieć w kuchni, bo przyjechała się z [W] pobawić i zobaczyć. To wszystko powiedziane standardowym dla niej tonem władczyni. I klasyczny foch z przytupem, że w ogóle coś od niej chcą. (BTW. jak oni do niej jeździli, to ona im mówiła, że to jest do zrobienia, i jeszcze to i tamto i mają to zrobić - muły do roboty)
- [O] i [Żo] powiedzieli, że ją odwiozą na pociąg do domu w drugi dzień świąt, bo jadą do ojca [ŻO], byłego męża [SM]. To [SM] się wielce obraziła, bo ją wyrzucają z domu...Na tyle, że podczas rozdawania prezentów powiedziała do własnej córki "Ja prezentów od osób, które mnie wyrzucają z domu nie chcę". Było to jedyne zdanie wypowiedziane przez [SM] do jej córki podczas naszego pobytu tam. Oczywiście dobrą formą strajku jest też nie jedzenie całej tej masy przygotowanego jedzenia przez [ŻO], tylko zjedzenie jakiejś jednej wędzonej ryby, którą [SM] przywiozła sama. I jeszcze chwaliła jaka dobra, smaczna. "Sama przywiozłam".
- Prezenty od [SM]. Prezenty zwyczajowo daje się w torebkach na prezenty albo zapakowane w papier kolorowy. Nie wg [SM]. Ona dała prezenty w torebkach firmowych jakiś sklepów. I nie jakieś ładne, tylko takie zwykłe siatki z logo firmy. Pogniecione, używane. Pewnie takie znalazła i nie były jej potrzebne. Zawartość prezentów: najtańszy długopis Parkera w opakowaniu. Lecz nie takim, w jakich się sprzedaje. W jakimś innym, średnio pasującym wielkościowo do długopisu w środku (długopis wypadał/latał), gdzie [ŻO] mówiła później, że opakowanie kojarzy jak jeszcze z matką mieszkała...Kolejny prezent: krawat. Kolorystycznie - paskudny. Ale mniejsza z tym. Zapakowany - w nic. Po prostu luzem wrzucony do torebki. Bez folijki, bez wieszaczka. Sam krawat. Bez żadnego pudełka czy czegokolwiek innego. Najtańsze dezodoranty męski (dla facetów) i 2 pudełka zimnych ogni.
Ja nie mówię, że trzeba się wykosztować. Ale wiem, że ją akurat na to stać, żeby mogła. A jak nie chce - to chociaż głupią czekoladę niech kupi, ale zapakuje ją w coś, co przystoi, a nie co akurat znajdzie w domu...
- Wigilia dobiega końca, [SM] ma spać w salonie (jest z innego miasta i miała zostać). Cała reszta idzie do kuchni jeszcze posiedzieć. Po chwili [SM] wychodzi z salonu i mówi/krzyczy: [O]!!!! Zamierzasz wyłączyć tą choinkę, czy ma się świecić przez całą noc?!
No to [O] musiał wstać, pójść tam i sam wyłączyć lampki na choince, bo przecież [SM] sama tego nie zrobi.

Efektem wielkiego focha [SM] na [ŻO] był wyjazd [SM] następnego dnia rano. Cały dom się cieszył na tą wieść.

A ja byłam pełna podziwu dla [ŻO], która znosiła to dzielnie, nic nie powiedziała na zaczepki (do nas - mnie i faceta): "Idziecie gdzieś? To ja chętnie pójdę z wami, żeby tylko tu nie być". I wiele podobnych szpilek wysyłała tego dnia...

rodzinka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (120)

#21488

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lato. Ze znajomymi postanowiliśmy udać się na jurę krakowsko-częstochowską w celach rekreacyjnych. Pobyliśmy, wybawiliśmy się. Czas wracać.

Godziny wieczorne, ciemno. Wracamy własnym pojazdem czterokołowym do domu. Kierowca jedzie umiarkowanie - ni to wolno, ni to jakoś strasznie szybko. Trochę ponad to, co mówiły przepisy. Z prawej pola, z lewej pola, droga między wsiami, czyli brak oświetlenia oprócz tego z lamp auta, jeden pas w jedną stronę, drugi pas w drugą. Z naprzeciwka jedzie inne auto. Przed nami mignęło światełko, coś jakby przebiegający kot bądź inne zwierzę. W momencie kiedy auto z naprzeciwka było tuż tuż koło nas po naszej prawicy na naszym pasie ... 3 rowerzystki! Kierowca hamulce w podłogę i ledwo udało mu się ich nie wyłapać na maskę.

Nie mówię o oczywistym braku kamizelek odblaskowych, czy nawet opasek na kostkę, ale braku jakiegokolwiek oświetlenia - ani jedna nie miała! A te światełka, co nam mignęły, to były odblaski w pedałach, które są montowane domyślnie...
Oczywiście panie zostały zjechane od góry do dołu, posądzone o myśli samobójcze itd. Ale niczym nie wzruszone kontynuowały swą podróż nawet na nasz nie spojrzawszy...

Ludzie, ja rozumiem, że się nie chce zakładać "brzydkich" kamizelek odblaskowych, ale jadąc w nocy pomiędzy dwoma wsiami, gdzie nie ma ŻADNEGO oświetlenia, to nie ważne jaka by nie była "brzydka" ta kamizelka, to może ona wam uratować życie. I to, że rowerzysta widzi auto jadące z daleka, to wcale nie znaczy, że kierowca za kółkiem też tak dobrze i z takim wyprzedzeniem widzi tego rowerzystę...

droga między wsiami

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (482)
zarchiwizowany

#21501

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia Piekielnego prowadzącego z tej historii http://piekielni.pl/21496. Tym razem historia dotyczyła kolegi z roku, który sam mi to opowiadał.
Jesteśmy na innych specjalnościach. Kolega miał z nim jakiś przedmiot. Semestr minął. Sesja nadeszła. Egzamin z tego przedmiotu wyznaczony - są dwa terminy, bo ludzi dużo, to trzeba było ich podzielić na pół. Pierwsza połowa (ludzie z nazwiskami A-N) pisze w pierwszym terminie, druga połowa w drugim. Kolega jakiś czas wcześniej kupił bilet lotniczy do siostry do Hiszpanii i niestety jego termin pokrywał się/nie pozwolił mu lecieć do siostry. Ale ten drugi termin mu pasował. No to w "podskokach" udał się do Piekielnego.
[K] - kolega, [P] - piekielny
[K]: Dzień dobry panie PROFESORZE, mam pytanie. Termin egzaminu z przedmiotu X został wyznaczony na xx.xx.xxxxr. i na yy.yy.yyyyr. Ja z przydziału mam pisać w terminie yy.yy.yyyy, ale chciałbym przyjść na termin xx.xx.xxxx, bo...
[P]: czy to jest związane z uczelnia?
[K]: yyyy....nooooo.....nie.
[P]: To nie może pan.
Kolega zniesmaczony, no bo jak stracić niemałą kasę przez jakiś egzamin mu się nie uśmiechało, a pojechać i nie pisać też niekoniecznie, bo starał się o stypendium czy coś podobnego i mu bardzo zależało być na pierwszym terminie.
Pomyślał, pomyślał i zdenerwowany poszedł do dziekana. Dziekan go przyjął:
[D] - dziekan
[K]: Witam. Przychodzę w sprawie pana Piekielnego.
[D]: Aaaa, pan Piekielny. Co tym razem?
Kolega opisał całą sytuację, że chce tylko na inny termin. Dziekan wyrozumiały, powiedział: "Ja rozumiem. Pan napisze tutaj podanie o zmianę terminu i zostawi. Wszystko będzie dobrze."
I w ten sposób kolega zamienił sobie termin. Chciał polubownie. Dogadać się. To miała być tylko jedna osoba. A Piekielnemu i tak to różnicy by nie robiło, bo i tak musiał wszystkie prace sprawdzać. Ale po co wysłuchać studenta. Przecież to jakiś podrzędny gatunek. Nawet nie ludzie. I ONI śmią chcieć z jakiegoś BŁAHEGO powodu zmieniać jego postanowienia.

piekielny prowadzący

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (169)
zarchiwizowany

#21496

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uczelnia techniczna. Zaczyna się nowy semestr, to ja z ciekawości na forum wydziału pytam o ten czy tamten przedmiot. I na temat jednego, a właściwie prowadzącego są tylko komentarze: "uuu, to współczuję" itp. ale nic konkretnego się nie dowiedziałam skąd ta opinia. Od kogoś na privie wyciągnęłam, że prowadzący nie lubi kobiet. Sobie myślę: "hmm. No trudno, jakoś to będzie. W końcu nie jestem jedyną kobietą na moim kierunku."
Semestr minął. Nabrałam przekonania, że facet naprawdę nie lubi kobiet i pokazuje na każdym kroku: Pierwsze zajęcia, zapoznanie i jego tekst "Jest was dwudziestorosześcioro, po pierwszym kolokwium zostanie was trzynastu.". Drugi prowadzący: "Chyba trzynaścioro? W tej grupie też są kobiety.". Pierwszy: "Nie, trzynastu. Ja wiem, co mówię.".
Po kilkunastu tego typu akcjach wyrobiłam sobie niepochlebne zdanie. No i dodatkowo straszny służbista. Ale taki aż do przesady.
Nadeszła sesja. Egzamin. Ja przez problemy prywatne + lenistwo i brak chęci do nauki nie byłam przygotowana. Ale pierwszy termin, to przyjdę i zobaczę jak wygląda i co będzie.
Prowadzący rozsadza nas na konkretnych miejscach. Mnie się trafiło miejsce tuż przed katedrą (aula na 300 osób). Na auli oprócz wspomnianego gościa jeszcze 3-4 innych prowadzących do pilnowania, w tym jedna baba za katedrą tuż przede mną. No nic. Wyciągam papier podaniowy i spisuje z rzutnika pytania. Gdzieś pod koniec spisywania podchodzi ten prowadzący i zabiera mi kartę. Ja mina o.O + trochę strachu, bo jeszcze mnie facet o ściąganie posądzi czy coś. Ale on: "spokojnie. Sprawdzam, czy nie ma pani gotowca". No nic. Sprawdził. Oddał. Piszę. Skończyłam i oddałam. Wychodząc wiedziałam, że nie zaliczę, bo źle zrozumiałam jedno zadanie - zdarza się. Będzie następny termin.
Po pewnym czasie są wyniki. Z ciekawości sprawdzę. I jak wszyscy mieli liczbę zdobytych punktów, to koło mojego nazwiska widniało "NDST". Sobie myślę: "WFT?!". No ale dnia następnego wykład, to może po wykładzie się zapytam o co chodzi. A ze prywatnie mi się dzień wcześniej posypało, to mój stan emocjonalny nie był najlepszy.
Okazało się, że facet posądził mnie o PODŁOŻENIE GOTOWCA. "Bo takie pytanie było rok temu!". I że mam przedmiot w plecy i witamy ponownie za rok. Co z tego, że mi sprawdzał NA EGZAMINIE czy nie mam. On mi nie wierzy w moje zapewnienia. Co z tego, że przede mną, za katedrą, cały czas pilnowała nas jakaś prowadząca. Nie. Na pewno podłożyłam. Ja nie wytrzymałam i się poryczałam. Wszystkie emocje się skumulowały i łzy pociekły (głównie z powodów prywatnych). Facet trochę jakby się przestraszył/poruszył. Powiedział, że "przedyskutuje tą kwestię ze swoimi podwładnymi, którzy razem z nim prowadzą ten przedmiot i mi powie jak sprawa wygląda.".
Po 2 tyg. podczas których planowałam zamach na jego życie (na żarty), wizytę u dziekana, rektora i wszystkich sił wyższych (na serio), dostałam odpowiedź, że łaskawie "mogę przystąpić do egzaminu w tej sesji".
O żesz Łaskawco dziękuję bardzo...
Nauczyłam się. Poszłam. Napisałam wszystko co było do napisania. Małe pomyłki. Ale ogólnie z tego dostałam 4.5. Ale nie mogło by być tak pięknie. Ocena z egzaminu, to suma punktów ze wszystkich kolokwiów podzielona przez ich liczbę. Czyli jak ja pisałam 2 kolokwia, z pierwszego dostałam 0pkt, z drugiego 10, to moja ocena jest taka jaką daje 10/2 = 5pkt. Wchodzę do faceta z indeksem. A on do mnie: "Ile punktów miała pani za pierwsze koło?". Ja na niego minę o.O. On patrzy i czeka. I sobie siedzimy. Po chwili załapał. Wyciąga makulaturę i szuka tego pierwszego feralnego koła. Okazało się, że dostałam tam jakieś 2pkt. Niewiele, ale coś tam zmienia. Policzył, przemyślał. I wstawił w indeks piękne 4. Na koniec pod nosem powiedział cichutkie "przepraszam".
Szczęśliwa wyszłam i miałam nadzieję więcej go nie spotkać na zajęciach. Życzenie się spełniło. A widząc go na korytarzu do tej pory się odwracam, żeby nie musieć się do niego odezwać i żeby mu przypadkiem nie życzyć dzień dobry. I oczywiście nauczyłam się, że gdyby jeszcze raz ktoś mi sprawdzał kartkę przed egzaminem, to WYMAGAĆ podpisu choćby nie wiem co.

Zapomniałam napisać, że cały mój rok (a było tego ~200 osób) pytał się mnie w trakcie o co chodzi, o co mnie facet posądził. I nikt nie wierzył, żebym ja coś takiego zrobiła. Wszyscy stali za mną murem i proponowali, że pójdą do niego i z nim pogadają, żeby pomóc. Bo szczerze nigdy mi się nie zdarzyło podłożyć gotowca, czy innych przekrętów. A z takim służbistą to już w ogóle...Ale co poradzić na ludzkie uprzedzenia, że "kobieta do garów, a nie na uczelnie techniczną"...

P.S. Z tym prowadzącym to wiele historii jeszcze krąży po tej uczelni. Może kiedyś opiszę.

prowadzący na uczelni

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (166)
zarchiwizowany

#21491

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jesień. Ze znajomymi postanowiliśmy jechać na jeden dzień (sobotę) na jurę krakowsko-częstochowską w celach rekreacyjnych. Umówiliśmy się w 4 osoby: ja z facetem i 2 braci. Jeden z braci Adam cierpi na brak drugiej połówki i ciągle poszukuje. W piątek późnym popołudniem dowiadujemy się, że Adam zaprosił na wyjazd 2 dziewczyny. No cóż, trudno. Nie pasowało nam to ze względów ekonomicznych - kryzys, studencka kieszeń, więc robiło nam różnicę czy jedziemy jednym autem i składamy się na paliwo w 4 osoby, czy w 2 auta i każde auto płaci za siebie. No ale jak zaprosił, to nie wypada powiedzieć, że ich nie chcemy.
W sobotę rano pobudka, pakowanie i jazda w drogę. Ze względów powyższych postanowiliśmy z facetem jechać eko - przepisowo, spokojnie, coby spalanie wyszło jakieś znośne.
Opuściliśmy miasto, minęło ~10km od tabliczki mówiącej "wyjechaliście z miasta X", a tu telefon. Bracia dzwonią. Umawialiśmy się, że spotkamy się na miejscu, więc się zdziwiliśmy. Kierowca zwolnił jeszcze bardziej i czeka na efekt rozmowy.
A rozmowa taka:
[J] - ja, [A] - Adam
[J]: No heja, co tam?
[A]: No cześć. Gdzie jesteście? (słyszę, że głos mocno niepocieszony i zły)
[J]: A no ~10km za miastem. Dopiero wyjechaliśmy. A co?
[A]: A dacie rade zawrócić?
[J]: Jasne. (Do kierowcy - zawróć jak będziesz mógł, wracamy). A co się stało?
I tu Adam opowiada.
Pojechali po dziewoje. Umówili się pod ich blokiem (to były siostry), na osiedlu, które nijak miało się z kierunkiem podróży. Dzwonią, żeby schodziły. Pik...Pik...Sekretarka...I tak ze 2 albo 3 razy. To może sms? Wysłali i czekają. Po 10min. dostają odpowiedź: "Sorry, ale nie ma mnie w domu. Byłam wczoraj na imprezie i nie wróciłam. Nie jedziemy".
Po usłyszeniu tej historii witki mi opadły. Jak można być takim nieodpowiedzialnym? A dziewczyna jeszcze w piątek wieczorem (podobno kolo północy) solennie mówiła, że oczywiście jadą...
Nie dość, że nam plany zepsuła, to nie poczuła się do normalnych przeprosin poza tym jednym "sorry" w smsie.

"znajomi"

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (144)

1