Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kaktusinski

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 9:24
Ostatnio: 25 stycznia 2014 - 17:02
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 878
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 29
 
zarchiwizowany

#57686

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Otóż swojego czasu szukałem pracy. Na rynku nie jest łatwo ale też nie tak demonicznie jak niektórzy to przedstawiają. Ale historia nie będzie o szukaniu pracy, a o samej pracy, którą udało się 'złapać'.

Trafiłem na ogłoszenie Junior Cośtam Editor. Kontakt tylko przez niewiele mówiący mail: rekrutacja.ileśtam@nieznananazwa.pl, no ale że jeszcze studiowałem i nie mogłem pracować na pełen etat, a ich warunki były interesujące, wysłałem aplikację. Oddzwonili, zaprosili na test z angielskiego (praca miała być w tym języku) na za tydzień na 10. Niestety z przyczyn ode mnie niezależnych dotarłem tam grubo po 10 (nie lubię się spóźniać, próbowałem im przekazać że będę później ale nie odebrali). Wchodzę na korytarzyk i wisi kartka że prosimy nie przeszkadzać w rekrutacji jeżeli ta trwa. Poczekałem do końca, wchodzę i pytam czy coś da się jeszcze zrobić i okazuje się że mogę wziąć udział w następnej rekrutacji... za godzinę (oho, rotacja musi być spora). No ale cóż, uznałem że poczekam. Rozmowę i test przeprowadzała (jak się okazało) moja przyszła przełożona Test z angielskiego był prosty i chyba miał odstraszyć tylko tych którzy nie znają tego języka wcale. Okazało się że jest to praca w wydawnictwie publikującym czasopisma związane z ochroną w IT (ci który znają choć trochę branżę pewnie wiedzą o co chodzi). Czekało mnie jeszcze trzydniowe zadanie próbne, które miało polegać na znalezieniu trzech osób na całym świecie (poza Polakami), które zgodzą się napisać dla nas (nie utożsamiam się z tym wydawnictwem ale wygodniej będzie teraz pisać używając 'nas') artykuł luźno związany z tematem najbliższego numeru. Haczyk jest tu taki że oni za to kasy nie dostaną, dostają tylko możliwość reklamy w czasopiśmie, jeden egzemplarz danego wydania, a po trzecim artykule prenumeratę. Dostałem komputer, wio szukaj i tyle się mną interesowali. Odbywało się to w wielkim open space, gdzie miejsc pracy było więcej niż potrzeba. Po trzech dniach jakimś cudem znaleźli się ludzie chcący coś napisać więc 'zdałem'. Umowa oczywiście śmieciowa (o dzieło), płacone tylko za to jak znajdę kogoś kto dla nas coś napisze albo sprzedam prenumeratę.

Co w tym piekielnego?

Otóż właśnie sposób pracy, 'rzetelność' czasopism (obok były jeszcze dwa wydające w ten sam sposób) oraz tłumaczenia przełożonych.
-szukaniem autorów zajmują się ludzie który nie mają żadnej wiedzy w temacie (w tym ja),
-przełożeni też niewiele wiedzą (co chwila jak zapytałem co to jest..? słyszałem: nie wiem wyguglaj to (od redaktorki czasopisma)
-piszą to ludzie który za to niewiele dostaną i jeżeli nie są jakimiś pasjonatami, to nie sądzę żeby przykładali się do tego jakoś strasznie (artykuł miał mieć ok 10 stron)
-kiedyś zapytałem dlaczego nie płacimy autorom, usłyszałem że są to ludzie który zarabiają sporo i 100 czy 200 $ za artykuł im nie zrobi różnicy (w sensie że to dla nich zbyt małe pieniądze), serio? może ja jestem dziwny ale ile bym nie miał to stówka to zawsze stówka, dobry obiad dla paru osób czy coś,
-moim celem miesięcznym było 20 osób które dla nas napiszą i ileśtam $ z prenumerat,
-koszt pojedynczego numeru to 30$,
-prenumeraty szły w setki i tysiące $ (zależnie od rodzaju),
-firma nie ponosi prawie żadnych kosztów (poza wynajmem biura) bo czasopismo jest wydawane tylko w formie elektronicznej,
-co prawda artykuły szły przez proofreading ale nie wiem kto to robił, a znając tę firmę nie byli to spece tylko raczej jakieś geeki z odrobiną wolnego czasu,
-rotacja była ogromna tygodniowo przewijało się jakieś 50 osób,

Spędziłem tam ok miesiąc, wychodząc z założenia że jak już zacząłem to chciałbym coś z tego mieć (miałem ale mniej niż się spodziewałem). Umowa została rozwiązana na tydzień przed wydaniem 'mojego' numeru (gdybym dotrwał do wydania, musieliby mi zapłacić więcej) przypadek? Dziewczynę którą tam poznałem potraktowali tak samo.

A jednak to się kręci, ludzie to kupują, a wydawnictwo działa. Nie mówię że to źle tylko jestem mocno zdziwiony że taki mechanizm działa.

Pozdrawiam

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (200)

#57540

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny trochę ja, a na pewno spółdzielnia.

Mieszkam sam w bloku jakich w stolicy wiele. Ot zwykły klocek z lat '70. Piekielna była administracja spółdzielni. Wywiesili oni któregoś dnia kartkę, że wszystkie liczniki gazowe straciły ważność i będą wymieniane, któregoś październikowego dnia (licznik jest w mieszkaniu, co jest istotne dla historii).

Pierwszy termin dali w godzinach mocno porannych, więc siłą rzeczy mnie nie było (praca). Ale okazało się że dwa dni później będą chodzić i wymieniać u niedobitków jakoś popołudniu. Przyszło dwóch panów, z firmy 'ja ze szwagrem' przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Okazało się, że mój licznik jest trochę niestandardowo podłączany, ale pomęczyli się i siedzi. Zwróciłem im uwagę, że trochę gaz czuć, ale podobno 'przy wymianie mogło się trochę wylać, to nic groźnego, proszę otworzyć okno'. No dobra. Że to był październik czy pi@dziernik, balkonu na dłużej się nie dało otworzyć, więc wietrzyłem tylko oknem. Może było czuć trochę mniej, ale nie dawało mi to spokoju. Akurat trafił się nieco cieplejszy dzień i balkon na oścież, zamykam się w drugim pokoju i wietrzymy. Rzeczywiście dało to jakiś rezultat na jeden dzień.

Wracam kolejnego dnia z pracy (licznik jest przy samych drzwiach), no i kurna czuje znowu ten gaz. Myślę, że nie może to już być to co się wtedy (tydzień wcześniej) 'wylało', tylko ciągle leci. No to na dół klatki i patrzę w gablocie dwa numery. Pogotowie gazowe 992 i pogotowie wodociągowo-kanalizacyjno-elektryczno-gazowe i jakiś numer stacjonarny. Że była godzina 20 uznałem, że na ten stacjonarny nie ma co próbować, jeśli to numer w administracji, to skoro o 15 ciężko się dodzwonić, to o 20 nie ma co próbować. No to wio na ten 992.

Okazało się, że to PGNIG, przedstawiłem sytuację, że czuję gaz w mieszkaniu i że wymieniali tydzień temu liczniki. Przyjechali w 15 min, sprawdzili tą swoją krótkofalówką (nie wiem jak się ten miernik nazywa ale wygląda jak krótkofalówka:) ) no i rzeczywiście leci od razu do maksymalnego stężenia. Popatrzyli, popatrzyli i mówią, że fatalnie jest wymienione i że skoro wymieniane było tak w całym bloku, to pewnie będzie więcej takich wezwań. Niestety okazało się, że wyciek jest też przed zaworem odcinającym gaz w moim mieszkaniu (więc instalacja spółdzielni) i muszą odciąć gaz w całym budynku (jakieś 90 lokali) i tyle mogą zrobić. Ja z gazu raczej nie korzystam, godzina taka, że ludzie już dawno po obiedzie, więc dużego kłopotu to nie sprawi. Panowie jeszcze na drzwiach wejściowych do bloku zostawili kartkę o awarii gazu i pojechali.

Następnego dnia, po którymś ze spotkań w pracy patrzę, że jakiś nieznany numer do mnie dzwonił (ale niezastrzeżony). Próbuje oddzwonić ale ciągle się na pocztę nacinam, więc po kolejnej próbie olałem, komuś zależy to się dodzwoni. Wróciłem do domu późno i fakt, trochę mi sprawa gazu z głowy wyleciała. Wio spać, bo jutro znowu rano wstać.

Następnego dnia (około 10) już w pracy znowu dzwoni do mnie jakiś numer, tym razem mogłem odebrać. Dokładnie rozmowy nie przytoczę ale sens zachowany.
J - ja
PzS - Pani ze Spółdzielni:

PzS - (od razu w krzyk, ani dzień dobry ani nic) Spółdzielnia. Kiedy Pan może udostępnić mieszkanie?
J - Dzień dobry. W domu będę po 17.
PzS - Jak to po 17, ma Pan być teraz!
J - Niestety nie mogę teraz wyjść z pracy. A o co chodzi?
PzS - Po co Pan dzwonił do gazowni, trzeba było do nas!
J - Znalazłem ten numer w Państwa gablocie w bloku, to pozwoliłem sobie tam zdzwonić.
PzS - Dlaczego wczoraj Pan się z nami nie skontaktował. My dzwoniliśmy!
J - Tak, dzwoniliście (obstawiam, że to te nieodebrane połączenia), próbowałem oddzwonić niestety trafiałem na pocztę głosową.
PzS - A na jaki numer Pan dzwonił?
J - Na ten, który do mnie dzwonił.
PzS - No ale jak to? Skąd Pan ma ten numer? (jej albo koleżanki - nie zrozumiałem)

Tu nastąpiło wyjaśnienie Pani że telefony komórkowe mają taką dziwną opcję, że jak ktoś dzwoni z niezastrzeżonego numeru to można oddzwonić - czego Pani nie mogła przyjąć do wiadomości.

PzS - To kiedy Pan będzie?
J - Po 17.
PzS - Ale jak to? Do mnie ludzie dzwonią (jakby to było coś dziwnego). Ludzie gazu nie mają. Ma Pan być wcześniej, bo jak po 17 to dziś gazu nie włączą.
J - Wie Pani. Ja nic nie 'mam'. (może trochę chamskie i egoistyczne ale wkurza mnie jak ktoś nieznajomy do mnie dzwoni i mówi, że coś mam zrobić).
PzS - A Pani xxxx? (imię mojej mamy)
J - Pani xxxx od lat już tu nie mieszka i dawno jest wymeldowana (ahh ten porządek w dokumentacji), nie ma kluczy, a i tak nie miałaby możliwości przyjechać.
PzS (tu nastąpiła seria westchnięć, jak u urzędnika, którego odrywa się od picia kawy) - To będzie Pan o 17?
J - Tak.
Pzs - Do widzenia.

Później zadzwonił jeszcze ktoś z tej firmy, która miała naprawić tą nieszczelność, ale to tylko żeby potwierdzić tą 17.

Wracam z pracy i równo o 17 telefon, gdzie Pan jest.
Akurat złapali mnie jak wchodziłem do bloku, więc już poczekali. Męczyli się długo. Oj męczyli. Coś wymieniali, coś dokręcali, a ciągle leciał gaz (mieli ze sobą taką krótkofalówkę), no ale w końcu się udało. Nie wiem czy on przy ostatnim pomiarze wyłączył ten czujnik czy co, ale jak ręką odjął nie czuć. Powiedzieli, że jak zadzwoniłem na 992 to administracja ponosi jakiś koszt, a jakby do nich zadzwonił to już nie.

A teraz najlepsze:
Schodziłem później do sklepu i patrzę, że wisi kartka na parterze (nie zauważyłem jej wcześniej).
Administracja zawiadamia, że w wyniku nieszczelności w instalacji gazowej w lokalu xx (mój) dnia tego i tego, gaz został odłączony. Naprawa rozpocznie się w dniu tym i tym gdy właściciel lokalu xx (mój) wróci z pracy. Poniżej już drobniejszym druczkiem: usunięta zostanie także nieszczelność w piwnicach i coś tam jeszcze. Przepływ gazu zostanie przywrócony dnia następnego.

Czyli jak przyjechało PGNIG to ich trochę sprawdziło i okazało się, że nie jest tak różowo, a winę chcieli zwalić na mnie.

Trochę mi szkoda było sąsiadów, ale żadnej psiej kupy na wycieraczce nie znalazłem (jako zadośćuczynienie).

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (726)

1