Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

klexx

Zamieszcza historie od: 18 czerwca 2011 - 23:11
Ostatnio: 31 stycznia 2021 - 7:33
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 2768
  • Komentarzy: 65
  • Punktów za komentarze: 695
 

#48605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do historii Thei (http://piekielni.pl/48578), ale wyszło cokolwiek przydługo.

Mnie też zdarzyło się udzielać przejściowo korepetycji. Na jakieś niespełna dwa tygodnie przed egzaminami wstępnymi do szkół średnich zadzwoniła do mnie mama ósmoklasisty (takie to zamierzchłe czasy były) mówiąc, że synek potrzebuje pomocy w przygotowaniu się do nich.

Poszłam na rekonesans. Tak, jak przypuszczałam - chłopak kompletnie zielony, nic nie umiał, a przede wszystkim nie miał chęci się nauczyć. Już sama wizja nauki była dla niego dotkliwą formą kary. Pani mama natomiast oczekiwała, że sam fakt pobierania korepetycji sprawi, że chłopak egzaminy zda. Śpiewająco, oczywiście!

Gdy powiedziałam jej, że nie ma możliwości w 2 tygodnie przygotować takiego szczypiorka do egzaminów, o mało się nie zapowietrzyła. "On zdolny jest! Umie! Trzeba tylko z nim powtórzyć!".

Dałam więc własnoręcznie przygotowany zestaw ćwiczeń do zrobienia (trzy kartki A4 obustronnie zadrukowane). Wyszłam z założenia, że nawet próbując je rozwiązać, coś będzie musiał chłopak powtórzyć.

Na następnym spotkaniu na wejściu zażądałam wykonanych ćwiczeń. Dostałam jedną kartkę. Pustą. A reszta? "Jaka reszta?". No ta, po której są ślady w postaci dziurek po zszywce. "A, to chyba zgubiłem".

Podziękowałam za dalszą współpracę. Okazało się, że tracę okazję życia, bo pani była skłonna nawet ze trzy (!) godziny korepetycji synkowi opłacić. Łącznie.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 517 (569)
zarchiwizowany

#39157

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem w sytuacji podobnej do Ticho (historyjka http://piekielni.pl/39154) - moje dziecko od wczoraj chodzi do szkoły. O ile na rozpoczęciu roku szkolnego było dość normalnie, to dzisiaj opadły mi ręce.

Przekonałam się mianowicie, jak matki potrafią krzywdzić swoje dzieci, święcie przekonane, że je "chronią".

W szatni, po przebraniu się, czekaliśmy wszyscy na wychowawczynię dzieci; przyszła, kazała dzieciom ustawić się w pary, żeby zaprowadzić do sali (w szkole jest zwyczaj, że najpierw pani idzie po dzieci świetlicowe, potem z nimi schodzi do szatni po te, które przychodzą punktualnie na lekcje i razem idą do sali).

Dzieci poszły w większości i stanęły w parach, niektóre, nie chodzące wcześniej do przedszkola, zagubione nieco, rodzice "poparowali".

Ale...

Znalazło się parę mamuś, które kazały swoim dzieciom wziąć kolegę/koleżankę za rękę, same złapały dzieciaka za drugą rękę, i - tak, w ten sposób szły z nimi do sali (szatnia jest w piwnicy, sala na ostatnim piętrze)

Mało piekielne?

Kilka innych szło w parze TYLKO ze swoimi dziećmi...

Ja wszystko rozumiem: pierwszy dzień w szkole, nerwy, napięcie. Też to przeżywam, i to ogromnie.

Ale na Boga - czas najwyższy już w dzieciach wyrobić nawyk samodzielności! Jedna dziewuszka, widząc spojrzenia innych dzieci (już takie maluchy potrafią wyszydzić), chciała, żeby mama ją puściła - "Nie, mamusia pójdzie z Tobą! Ty sobie nie poradzisz sama".

Skoro te kobiety miały potrzebę "przypilnować" dziecka, to mogły iść z tyłu, jak niektórzy zrobili. W tym ja - miałam ciężką reklamówkę z wyprawką dziecia i wychowawczyni sama nas (oprócz mnie jeszcze kilkoro rodziców) poprosiła, żeby to zanieść na górę. Żadna z mam idących z dzieckiem "za rączkę" wyprawki dzisiaj nie przyniosła.

Trzeba było widzieć minę wychowawczyni... Ciekawe, co powie na zebraniu - jest za tydzień.

szkoła

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (178)

#29222

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak mi się przypomniała ostatnio przygoda pani Uli (z mojej dawnej historyjki) z... niszczarką. Wybitnie miała kobieta na pieńku z maszynami.

Ale do rzeczy.

Po wielu namowach, perswazjach, grubymi nićmi szytych aluzjach - doprosiłam się! Szefostwo uległo (ewentualnie miało dosyć mojego marudzenia). Pojawiła się w biurze profesjonalna niszczarka, co to nie tylko papier niszczy (w ilości zawrotnej 22 arkuszy na jeden raz), ale i płytom CD czy kartom płatniczym (?) zdolna dać radę! I żadne zszywki czy pomniejsze spinacze jej nie są straszne! A wszystko to przy miłym dla ucha akompaniamencie wycia kombajnu podczas żniw.

Jest. Stoi, taka piękna, nowiutka... Aż się prosi, żeby niszczyć, niszczyć, nie zważając na bębenki w uszach. To z uciechą zgarnęłam trochę makulatury przeznaczonej do zutylizowania i przepuściłam przez to cudo. Zmieliła bez wahania i jakby mrugała diodkami o więcej. Niestety, telefon wywabił mnie z pokoju, który wówczas z panią Ulą dzieliłam.

Gdy wróciłam, w oczy rzuciła mi się w pierwszym rzędzie śmiertelną bladością powleczona twarz mojej koleżanki. W drugim - i tego nie zapomnę chyba nigdy - tkwiące w niszczarce, na samym środku (przy czujniku), na sztorc... nożyczki. Duże. Aż po rączki.

Nie powiem, zamurowało mnie.

[U] - Zrób coś!
[J] - Co tu się stało?
[U] - Bo trochę za dużo papieru włożyłam i nie chciało pod koniec wciągnąć. Zrób coś!
[J] - I co pani chciała tymi nożyczkami zrobić?
[U] - No przepchnąć! ZRÓB COŚ, WIESZ, ILE TO KOSZTOWAŁO?
[J] - A co mam niby zrobić? Zresztą, nie ja władowałam nożyczki w działającą niszczarkę, nie będę nic kombinować.
[U] - To co teraz? - z rozwianym włosem i paniką w oczach zapytała.
[J] - ...

Koniec końców, zadzwoniła po faceta, który nam to sprzedał (pośrednik z hurtowni z artykułami biurowymi różnej maści), mówiąc, że ma mały problem z nowym nabytkiem.

Mina faceta, kiedy wszedł i spojrzał na niszczarkę - nie do opisania. Na bank też na zawsze ten widok zapamięta.

Spojrzał na koleżankę, potem na mnie, z niemym pytaniem w oczach, ja równie elokwentnie mu odpowiedziałam wzruszeniem ramion, rozkładając ręce w geście rezygnacji i uśmiechając się pod nosem.

PS. Facet dokonał rzeczy niemożliwej i z dużym wysiłkiem usunął nożyczki z niszczarki, chociaż ostrza w tym miejscu do dziś są lekko odgięte... Ale swoją funkcję sprzęt nadal pełni.

praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (707)

#20109

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Godzina 15.00, piątek, weekend na całego. Ja, nietypowo, już w domu . Błogą ciszę przerywa natrętny dzwonek telefonu.
- Czy zastałam panią Iksińską? [Kobieta zaczęła rozmowę bez zbędnych ceregieli]
- Dzień dobry. Niestety, nie ma jej, jest w pracy. A o co chodzi?
- Nie, ja tylko z panią Iksińską mogę rozmawiać, sprawa bardzo ważna!
- Może więc coś przekazać? Skąd pani w ogóle dzwoni?
- Ja dzwonię z POWAŻNEJ INSTYTUCJI FINANSOWEJ i będę rozmawiała wyłącznie z panią Iksińską!
- Powtarzam, że jej nie ma.
- A o której będzie?
- Z pracy wraca zazwyczaj około 18.00.
- Ale jak to?! Ja pracuję tylko do 17.00!
- To już chyba raczej nie mój problem.
- TO CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ? To jest niepoważne!
I łup słuchawką.

Jeszcze trochę i się otrzaskam, jak to się w „poważnych instytucjach finansowych” przeprowadza rozmowy w „ważnych sprawach”.

Czyż muszę dodawać, że – jak się później okazało – chodziło o super-mega-hiper korzystną ofertę kredytową? Korzystną oczywiście dla instytucji finansowej…

poważna instytucja finansowa

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (540)

#12019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed dobrych paru lat – z początków mojej pracy.

W pokoju zajmowanym przez dwie kobietki w wieku mojej mamy czekam na swoją kolejkę do kserokopiarki, przycupnąwszy na brzeżku krzesła i rozmyślając, co jeszcze muszę dzisiaj załatwić.

Babeczki mozolnie piszą jakieś pisma na komputerach. Spokój, jednostajny szum kserokopiarki, upał, senna atmosfera biura. Powoli odpływam.

Nagle z odrętwienia wyrywa mnie donośny pisk jednej z (K1) kobiet. (J) Patrzę, co się dzieje, druga (K2) kobitka też zerka z zainteresowaniem.

(K1) Ula, Ula...!!! - Ni to jęknęła, ni to wykrzyknęła pierwsza.
(K2) Noooo? - zainteresowała się druga.
(K1) Słuchaj! Znalazłam „ziet”!

Zdębiałam – babki pracują już od lat na komputerach, przecież to chyba niemożliwe? Może coś źle zrozumiałam?

(K1) Wiesz? Jak wciśniesz „alt" i „x”, to wychodzi „ziet”!!!
(K2) No coś Ty???

W tym momencie zdecydowałam się upewnić:

(J) Ale to znaczy, że panie nie pisały wcześniej tej literki komputerowo?
(K1) No nie!
(J) To jak panie sobie z tym radziły?!?
(K2) z politowaniem: Normalnie – ja pisałam „żet” i na wydruku czarnym długopisem zamieniałam kropki na kreski...

Musiało bosko wyglądać, jak kontrahenci dostawali „profesjonalną” korespondencję z dorysowywanymi kreseczkami...

panie z administracji

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 845 (903)

1