Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kurczeblade

Zamieszcza historie od: 27 października 2015 - 6:26
Ostatnio: 12 grudnia 2015 - 16:07
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 742
  • Komentarzy: 74
  • Punktów za komentarze: 633
 

#69990

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia @Dreadlak przypomniała mi moją. 17 lat temu przeprowadziłam się po rozmienieniu dużego mieszkania komunalnego na dwa mniejsze. Najlepsza lokalizacja jaką mi zaproponowano, to było mieszkanie po eksmisji głównego najemcy (najemczyni). Eksmisja była z powodu zaległości w czynszu i uciążliwości dla pozostałych mieszkańców - melina. Eksmisja była dwa lata wcześniej, a właściwie - najemczyni przed eksmisją uciekła, więc urzędnicy gminy nie mieli jej jak fizycznie wywieźć pod jakiś adres.

Remont mieszkania administracja prowadziła rok :) czyli sprowadziłam się 3 lata po odebraniu prawa do zamieszkania poprzedniemu najemcy. Teoretycznie. Po pięciu latach od zameldowania i otrzymania tytułu Głównego Najemcy z meldunkiem dla jeszcze jednej tylko osoby (wszystkie opłaty naliczane na 2 osoby) dostałam pismo z gminnego Wydziału Lokalowego, że mam nadal zameldowaną poprzednią najemczynię i mam z tym coś zrobić. JA?! To Urząd Gminy powinien ją wymeldować, bo ja takich uprawnień nie miałam. Zwłaszcza 3 lata przed przeprowadzką i nabraniem tytułu prawnego do lokalu. Przypuszczam, że właśnie komputeryzowano urząd i wprowadzano do systemu dane ze wszystkich zapajęczonych teczek, na których stały niemyte filiżanki po kawie. Pismo wyciągałam ze skrzynki - tak, nie przyszło poleconym - akurat w obecności kolegi prawnika. Natychmiast za telefon i już następnego dnia byliśmy umówieni w Wydziale Lokalowym. Pani urzędniczka (ubrana jak na sylwestra) oburzona na mnie, że przez 5 lat tego nie załatwiłam.

- "Właśnie załatwia, jak tylko się dowiedziała" - skomentował kolega prawnik i zakreślił znakiem przekreślonego "Z" wszystkie rubryki w podsuniętym mi formularzu, których nie wypełniłam. Tak się robi, żeby uniknąć posądzenia o dopisywanie, ale to spowodowało taką furię pani urzędniczki, że wychodząc na xero zniknęła na godzinę.

Po tym czasie i tak niczego się nie dowiedziałam więcej.
Dowiedziałam się z zawiadomienia, że odbędzie się sprawa sądowa: "postępowanie administracyjne w sprawie wymeldowania", w którym stronami są ta eksmitowana lokatorka oraz Delegatura Biura Administracji i Spraw Obywatelskich w Dzielnicy X na żądanie Wydziału Zasobów Lokalowych Urzędu. Nie wiem za co zbierałam opierdziel od urzędniczki tego Wydziału, skoro jak widać nadal nie miałam żadnych uprawnień, nawet nie powołano mnie na świadka w sprawie.

Teraz już zawiadamiana byłam prawidłowo i na bieżąco, bo zawiadamiał sąd. Wezwania na sprawę przychodziły dla tej lokatorki na mój adres, bo innego sąd nie miał. Przepisy są takie, że 2 razy nie odebrała, czyli została "zawiadomiona prawidło" i rozprawa się odbyła. Pierwsza, bo się nie stawiła. Na tej rozprawie podjęto decyzję o wyznaczeniu kuratora, który będzie reprezentował jej interesy. Następna sprawa odbyła się znowu za kilka miesięcy i na niej orzeczono o wymeldowaniu. Po roku z hakiem i jeszcze wyrok musiał się uprawomocnić. Przez ten cały czas ta pani mogła zapukać do moich drzwi z policją i zostałaby do mojego mieszkania wprowadzona, ponieważ posiadała meldunek.

Przez te całe 6 lat tak mogła zrobić, na szczęście przez pierwsze 5 żyłam w nieświadomości, dopiero następny rok w nerwach. A wystarczyło, żeby wiele lat wcześniej urzędnicy administracji samorządowej wykonali swoje obowiązki (zamiast się stroić cały rok na sylwestra).
Kurator oczywiście miał zasądzone wynagrodzenie, płatne przez Urząd, były też koszta sądowe - wszystko z naszych podatków.

Nadal przychodzą na mój adres pisma z ZUS dla tej pani - nikt oprócz niej nie może zmienić danych w ZUS, a jeśli nie ona, to znowu pewnie sprawa sądowa. Na szczęście mnie to nie dotyczy, tyle że za każdym razem zawiadamiam ZUS, że dostarczają na zły adres. Nic nie mogą zrobić - czyli kompletnie nie ma przepływu informacji między urzędami. OK.

Niedawno przyszli windykatorzy - dwa dwumetrowe chłopy (ale nie karki) z wielkimi segregatorami. Wszystko razem miało zrobić na mnie, tudzież ściganej, straszne wrażenie i kasa miała się natychmiast znaleźć. Pani podobno nadal posługuje się dowodem osobistym z tym meldunkiem i zaciąga kredyty. Wyjaśniłam panom, że po pierwsze to nie ja, bo mają przecież dane tej pani, a z nich wynika, że na oko jest duża różnica wieku między nami (no chyba, że jestem po endziesięciu liftingach) - pani już od dawna jest na emeryturze.
Po drugie - nie może posługiwać się starym dowodem, bo w międzyczasie była wymiana dowodów z tych zielonych książeczek na plastikowe karty, nikt jej nie mógł takiego wystawić, więc mają stare dane. Sprawy są sprzed wymiany dowodów.

I teraz najlepszy smaczek - natychmiast po ich wyjściu zadzwoniłam do tego kolegi prawnika i co usłyszałam?
- "Ależ oczywiście, że mógł jej ktoś wystawić nowy dowód na ten adres. Nawet nie wiesz jaki jest burdel w urzędach."

No właśnie. Potwierdza to historia @Dreadlak.
Czekam na następną wizytę, udamy się razem do dzielnicowego, celem spisania protokołu z naszej rozmowy.
20 lat ubawu, a śmiechom i oklaskom nie ma końca.

urzędnicy urząd miasta

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (333)

#69772

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odprowadzałam kiedyś sporo młodszą znajomą na pociąg. Na dworcu zrobiła się głodna, więc weszłyśmy do jakiegoś maleńkiego lokaliku, gdzie dawali zapiekanki, czy coś takiego. Obsługiwała tam dziewczyna ze wschodnim akcentem. Znajoma zamówiła, zapłaciła i jakoś wielce radosna niemalże wybiegła. Po drodze pokazuje mi pieniądze w garści i radośnie opowiada, co jej się udało.

Otóż zamówiła za 12 zł, najpierw położyła na ladzie 50 zł - dziewczyna nie ruszając banknotu zaczęła odliczać reszty - znajoma znalazła drobniejsze i zamieniła banknot na 20 zł. Dziewczyna wydała jej reszty z 50-ciu, zamiany nie zauważyła. Ja się też transakcji nie przyglądałam.

Kiedy to wszystko usłyszałam zrobiłam w tył zwrot. Naturalnym dla mnie było, że wracamy i oddajemy nienależne pieniądze. Tymczasem znajoma stanęła i nic. I jeszcze z pretensją do mnie:

- Uważasz, że powinnam to oddać?!
- Tak, bo to nie twoje.
- Ona sobie to odbije.
- Nie sądzę. Nie sądzę, żeby była właścicielem. Słyszałaś jej akcent. Pewnie pracuje tam za grosze, które posyła rodzinie na Ukrainie. Dla niej to pewnie ogromna suma. Musiałaś od razu zauważyć, że źle wydaje, bo z 20 złotych nie dostałabyś banknotów. Oddaj. Jesteś winna czyichś łez.

Pogalopowała na peron po drodze kupując sobie jeszcze coś do picia.
Szłam za nią jak zahipnotyzowana do końca mając nadzieję, że da mi te pieniądze, żebym ja je odniosła, bo może samej jej wstyd. Nie. Miała bardzo dobry humor i zero refleksji.

A nie była to osoba źle sytuowana. Mąż na tyle zarabiał, że nie pracowała, zajmowała się tylko 9-letnią córką i mogła sobie jeszcze pozwolić na studia zaoczne w innym mieście.
Po jakimś czasie zadzwoniła - po głosie było słychać, że pijana - mówiła, że bardzo żałuje i odda.
Kiedy przyjechała następnym razem nie dość, że nie oddała, to jeszcze się chwaliła:
- Widzisz moją sukienkę? Mam takich sto.
- I pusto we łbie.

To już nie jest moja znajoma.
Czytając tu komentarze do różnych historii o uczciwości zauważam, że czym młodsi ludzie, tym luźniejsze normy moralne.

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (473)
zarchiwizowany

#70034

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A pro pos historii #70022 od @kofi_or_ti i zadanego na końcu pytania: "kim trzeba być, żeby tak naciągać na pieniądze własne dziecko i jeszcze kłamać w żywe oczy?"

Tak mi się przypomniało...

Moja matka i mój brat ukradli mi moją trzecią pensję, którą i tak chciałam przeznaczyć na nasze wspólne Święta Bożego Narodzenia.
Dwie pierwsze poszły na zakup potrzebnych rzeczy - butów nie miałam - i opłacenie kursu doszkalającego. To były dawne czasy, zdarzało się, że buty mogły kosztować pensję, jeśli była mała (stołkowa w muzeum) choć buty wcale nie były wypasione.

Też nie byliśmy rodziną w potocznym rozumieniu "patologiczną". Już w styczniu wyprowadziłam się z tego "domu".

"rodzinka"

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (34)

1