Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

macarena

Zamieszcza historie od: 10 kwietnia 2012 - 10:51
Ostatnio: 17 października 2015 - 19:40
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1234
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 100
 

#34500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie miałam żadnych problemów z kurierami, ba - nasza współpraca układała się wręcz wzorowo. Do czasu...

Tak się jakoś złożyło, że z braku pomysłu na prezent na Dzień Ojca postanowiłam zamówić Rodzicielowi jakiś miły, symboliczny drobiazg (nic wartościowego, kwota opiewała na ok. 50 zł) z doręczeniem za pośrednictwem Popularnej Firmy Kurierskiej dokładnie na sobotę. Dodam jeszcze, że mieszkam na wsi, zamieszkałej przez około trzy tysiące osób (czyli żadna wielka dziura, w której diabeł mówi dobranoc, słoneczko nie dochodzi, a GPSy wysiadają... Na mapie można spokojnie odnaleźć :)).

Paczki doręczane były w godzinach bodajże od rana do siedemnastej. Kilkanaście minut po piętnastej odezwał się we mnie cichy głos rozsądku, nakazujący natychmiast sprawdzić status przesyłki. Ano - 15:05 - doręczenie pośrednie, ′kowalski′. Dokładny cytat - żadnego adresu, nic więcej. Myślę sobie - ki czort? W promieniu całej wsi o żadnym ′kowalskim′ nie słyszałam... Pomijając fakt, że pan kurier nie raczył zadzwonić ani nawet sprawdzić, czy ktoś jest się w domu (a czekałam na przesyłkę od rana). Trudno więc - dzwonię na infolinię owej firmy.
Miła pani również sprawdza status przesyłki, po czym łączy mnie z panem [k]urierem.

[j] Witam, moje nazwisko XZ, czy mógłby pan z łaski swojej powiedzieć, co się stało z moją paczką?
[k] No zostawiłem. *ton pretensjonalny, lekceważący, miałam wrażenie, że pan jest pod wpływem*
[j] GDZIE pan zostawił? Dlaczego pan nawet nie raczył zadzwonić, przecież miał pan do mnie numer?!
[k] No u jakiegoś gościa zostawiłem...
[j] Panie, do jasnej cholery, GDZIE?! U jakiego gościa? Żadnego Kowalskiego tutaj nie ma w promieniu kilkunastu kilometrów!
[k] No taaam, koło szkooły... (czyli wyszło na to, że paczka była jakieś dziesięć ulic dalej, u całkowicie obcego człowieka...)
[j] Jakiej szkoły?! Pan był w ogóle na ulicy Y?
[k] Jakiś facet mi powiedział, że on nie wie, gdzie jest Y, ja też nie wiem, nigdy tu nie byłem, więc nie będę jeździł.
[j] Wie pan co? Mnie to nie interesuje, paczka ma się znaleźć u mnie za 20 minut.
[k] Ale to ja już odjechałem... Nie wiem przecież, gdzie to zostawiłem, bo sobie nie zapisałem adresu!
[j] ...
[k] Dobra, to ja się wrócę. *ton łaskawy, znużony, zmęczony życiem*

Przyjechał, oczywiście z opóźnieniem. Solidnie już zdenerwowana pytam pana, co do do cholery miało znaczyć.

[k] Ale no to ja nie wiedziałem...
[j] Panie, widzisz pan tą dużą tabliczkę? Co tu jest napisane? Jaka ulica?
[k] Nooo, ulica Y...
[j] Jak sobie to pan wyobrażał, że ja będę chodzić po całej wsi i pytać, czy ktoś nie dostał przypadkiem mojej paczki?!
[k] Bo ja tu nigdy nie byłem i nie wiedziałem, jestem w zastępstwie kolegi. *mantra...*
[j] Pana numer identyfikatora oraz imię i nazwisko poproszę.
[k] A po co to pani? Skargę pani złoży na centrali?

Chyba nigdy nie zrozumiem, jak można zostawić czyjąś paczkę kilkanaście ulic dalej, bez numeru, bez adresu, bez jakiegokolwiek podpisu, prezentując taki poziom bezczelności ludziom, którzy wybierają przecież przesyłki kurierskie, bo z założenia ma być ′szybciej, wygodniej i bezpieczniej′...

kurierzy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (694)

#29709

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak, wiem, wiem, historie o służbie zdrowia powoli stają się nudne. Ale zastanawiam się, czy jest możliwe przemilczenie tak wielu absurdów polskiego szpitala. Na wstępie uprzedzam, że wiedzy medycznej nie mam kompletnie żadnej, także gdyby coś było nie tak - proszę kogoś znającego się na tym lepiej ode mnie o korektę. ;)

Wujek mojej koleżanki kilka tygodni temu stracił nagle przytomność. Po wezwaniu karetki okazało się, że stan pana A. jest bardzo ciężki, krytyczny wręcz. Poważna sprawa - zator. Po czterdziestu minutach reanimacji cudem udało się jednak przywrócić rytm serca i przewieźć pana A. do szpitala w mieście X. Minęło kilka dni - mężczyzna został (z tego, co zapamiętałam - w piątek) odesłany do domu z receptami na PIĘĆ (ważne!) leków, za to bez wykonanego EKG (przypominam - osoba po czterdziestominutowej reanimacji!) i karty wypisu (upominająca się o nią małżonka pana A. niezmiennie była zbywana półsłówkami i innymi wymówkami - ′proszę pani, takie mamy procedury′ albo ′pani przyjdzie we wtorek, wtedy będzie karta′).

Pan A. spędził wieczór w domu, zażył wszystkie zalecone leki. Około dwudziestej drugiej znów nagle stracił przytomność. Szczęście w nieszczęściu, że w mieszkaniu obok na prywatnej imprezie bawił się chłopak, który z zawodu był ratownikiem wodnym. Natychmiast rozpoczął RKO, rodzina pana A. wezwała pogotowie. Przybyły pan doktor, widząc klęczącego nad poszkodowanym mężczyznę, rozsiadł się wygodnie na fotelu i, nawet nie zdejmując kurtki, wykazał nagłe, acz szalone zainteresowanie budową swego stetoskopu. Wyglądało to doprawdy komicznie - kompletnie niezwiązany z pogotowiem człowiek reanimuje wciąż nieoddychającego pana A. pod nogami znudzonego i wyraźnie zirytowanego doktorka.

Po raz kolejny rytm serca został przywrócony, pana A. przewieziono do tego samego szpitala w mieście X. Diagnoza? Rozległy zawał, najbliższe godziny będą decydujące.
Sugestie żony pana A., że ręka jej męża bardzo zsiniała i jest zimna w dotyku zostały przez panią ordynator (kardiolog!) zignorowane i zbyte ironicznym stwierdzeniem - ′Co się pani przejmuje? pewnie się uderzył gdzieś w trakcie reanimacji!′

Następnego dnia rano stan pacjenta jeszcze bardziej się pogorszył. Po wielu błaganiach małżonki został on przewieziony do szpitala w mieście Y. Rozpoznanie? Kolejny rozległy zawał, którego NIE ZAUWAŻYLI na EKG lekarze ze szpitala X.

W szpitalu Y panem A. zajęto się w końcu tak, jak należy. I pewnie tu historia by się zakończyła, gdyby nie przypadek. A mianowicie fakt, że lekarz prowadzący wykazał niebotycznie zdumienie po przypadkowej wzmiance żony pacjenta, która wspomniała coś o poprzedniej hospitalizacji. ′Jak to, ten pan był hospitalizowany w ciągu ostatniego miesiąca? Nie dostaliśmy żadnej informacji od X. Gdzie jest w takim razie karta wypisu?′. Ano właśnie. Karta wypisu.

Karta wypisu, na której zamiast pięciu podanych panu A. leków (z otrzymanych recept), widniały cztery nazwy. A co z piątym lekiem? Zabijcie, nie pamiętam nazwy. Ważne, że bezwzględnym przeciwwskazaniem do jego podawania były zaburzenia kardiologiczne (padła konkretna nazwa schorzenia czy stanu, której nie chciałabym przekręcić), które zostały wcześniej dokładnie udokumentowane w karcie pana A... Tak, wiem, małżonka pana A. lub on sam mogli przeczytać ulotkę... Mogli, owszem, jednak zaufali LEKARZOM, którzy z założenia powinni być świadomi konsekwencji i działania zapisanych przez siebie leków.

Co w całej tej historii było najbardziej piekielne - pozostawiam do oceny. Zastanawiam się tylko, jak długo będziemy w polskich szpitalach świadkami tak groteskowych i absurdalnych scen, wyglądających żywcem jak kadry z ′Daleko od Noszy′...

służba_zdrowia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 532 (596)

1