Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

meganriddle

Zamieszcza historie od: 26 kwietnia 2011 - 22:01
Ostatnio: 18 maja 2013 - 23:07
  • Historii na głównej: 11 z 26
  • Punktów za historie: 9694
  • Komentarzy: 96
  • Punktów za komentarze: 534
 

#32929

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ widzę, że historie o mojej pracy was zainteresowały, to pozwolę sobie dorzucić kolejną.
Niestety, traktuje o tym czemu już riddle nie sprzedaje w normalnych sklepach.

Ponieważ firma liczy sobie już prawie 30 latek, to wiadomo, kiedyś o internecie.. co ja mówię, o komputerach to się słyszało.. i tylko słyszało. Oczywiste więc, że na początku to jedynym źródłem utrzymania były normalne sklepy. Jakieś trzy lata temu orzekliśmy ostatecznie: "basta"!
Czemu?
Oto trzy przykłady końcowych wybryków naszych kochanych klientów [a uwierzcie, tego typu zagrywek było wiele].

Stali odbiorcy, wieloletni byli traktowani z większą pobłażliwością z racji już pewnego zaufania. Pozwalaliśmy na nieco częstsze zwroty [bo jak coś na półce leżało dłużej, to wiadomo klient chciał wymienić na inny wzór, a nóż chwyci], często dłużej czekaliśmy na faktury.
3 tuczone świnki zadecydowały, iż ostatecznie zaryzykowaliśmy sprzedaż tylko przez internet.

1. Wiadomo, że odbiorcy, zwłaszcza ci z centrum miast, mają na głowie niebotyczne czynsze. Wiadomo, że miesiąc może być gorszy.

Stały klient w pewnym momencie dostał notorycznych poślizgów z płaceniem faktur [mimo 90 dniowego terminu]. Jeden telefon, drugi. Już niedługo zapłacą, ale "Wiecie, nie sprzedaje się! Ceny za wysokie macie! Może jak byście obniżyli!".. Rodzicielka w samochód i dawaj prawie dwieście km upomnieć się o swoje. Wyjątkowo weszła od strony sklepu, a nie zaplecza. Sprzedawczyni leci po szefa, mama zwiedza sklep. Nagle oczy w słup.. ceny na sklepie to 250% - 300% naszej ceny... Czyli dla przykładu teczka za 200zł u nas, u nich ponad 500 zeta [no ok, o 150% marży słyszeliśmy, ale 300%?!].

Powód: właściciel obiecał żonie na rocznicę ślubu Teneryfę: "Przecież jakoś musi na to uskładać!" i oczywiście nie raczy na razie płacić... "Może jakaś wymiana?". A taaak, mama się wymieni chętnie - z gotówki na barter - czyli ja dostałam śliczne skórzane rękawiczki, nowe buciki i portfel, a mama całkiem nieprzydatny, aczkolwiek szykowny kożuszek... Rzucane "urwy" od właściciela zakończyły współpracę!

2. W którymś momencie szyliśmy jeszcze z włoskiej licowej skóry. Drogie to to maksymalnie, ale jakie cudeńko - mięciutkie, gładziutkie, miodzio po prostu. Miało draństwo jeden mankament - łatwo się rysowało. Ale wiadomo, byli klienci na takie cóś, więc przykazanie każdemu i o każdej porze - obchodzić się jak z jajkiem.

W pewnym momencie u naszego najlepszego odbiorcy zaczęły się większe zwroty = wymiany na nowy towar. Przymknąć oko można raz, dwa.. ale kiedy człowiek zaczyna być poważnie w plecy, bo wymiany wciąż wracają zmasakrowane, no to należy się rozmówić z odbiorcą, co by klientom nie pozwalał nadmiernie towaru eksploatować przy oglądaniu. Nie pomogło.

Traf chciał, wybrałam się tam prywatnie szukać butów.
Oglądam, gdy widzę, że ktoś pyta o nasza torebkę. I widzę sprzedawczynię w mega długich pazurach.. NIE, NIE MIĘKKICH TIPSIĄTKACH, ALE NATURALNYCH PAZURACH... mocnych, ostrych i... zabójczych dla tego typu skóry. Incognito proszę o podanie wyrobu, a ona chwyta... tak, łapie pazurkami! Szrama za szramą... Proszę o widzenie z właścicielem. Nie ma. Cóż, wiem że jest. Dzwonię do niego bezpośrednio. Pytam grzecznie o zwroty i o pazurki sprzedawczyni...
Się obraził.. a najlepszy argument miał taki, że krótkie paznokcie są nieestetyczne i on nie będzie sklepu narażał na straty... Estetyka za 1000zł miesięcznie... Hmm...

3. Sklep w centrum pewnego miasta. Wiadomo, czynsz mają wysoki, ale i renomę sporą, no i brak galerii handlowych w pobliżu, więc jakoś ciągnęło.. Do czasu. Zaczęły się poślizgi. Spore. Faktura z lutego płacona w lipcu. Potem jeszcze gorzej. Decyzja - poważna rozmowa z managerem sklepu, bo inaczej trzeba będzie zerwać współpracę. Manager tłumaczy - koszty, koszty, nowa szefowa, koszty.. Wróć.. NOWA SZEFOWA = żona szefa, która nagle zapragnęła zostać biznesłomen.. i tak, zaszczyt kopsnął, bo właśnie do firmy zawitała. Z awanturą! KTO ŚMIAŁ ZAPARKOWAĆ PRZED WEJŚCIEM KILKULETNIM VOLKSWAGENEM?? Jak to świadczy o sklepie? Manager ma natychmiast udać się na salę i wypytać, którego z klientów jest samochód i nakazać przestawienie!

Domyślacie się już, że auto było nasze :) Nie, Pani nie będzie z nami w ogóle rozmawiać, skoro my nie rozumiemy istoty byznesu! Ona spłaca najnowszą audicę, ale ona ma prezencję... a my? No cóż - zwykłe pospólstwo... Ona nie zapłaci faktur, bo ma raty za auto = my tego nie rozumiemy, my się nie znamy na PR!
Pochylam w pokorze głowę... PR może i miałam do kitu, ale i tak wygrało z wizją windykatora...

I tak sobie odjechaliśmy w siną dal, w stronę zachodzącego słońca jakiejkolwiek sprzedaży sklepom... ujeżdżonym, choć wiernym VW, ale bogatszym o zaległe faktury.

byznes

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 556 (612)

#32712

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piszecie często o typie "TY-NIE-WIESZ-KIM-JA-JESTEM!TY-NIE-WESZ-KIM-JEST MÓJ OJCIEC!"...
Żona znajomego moich rodziców spotkała takiego typa... kiedy ktoś przepuścił ją na pasach.

Typ "TY-NIE-WIESZ-KIM-JA-JESTEM!TY-NIE-WESZ-KIM-JEST MÓJ OJCIEC!" postanowił się "zmieścić", postanowił mieć pierwszeństwo... wlókł ją kilka metrów pod samochodem...

Teraz w rok po jej śmierci wydano wyrok: rok w zawieszeniu na dwa lata... Nie odebrali mu prawa jazdy. Miał prawie dwa razy tyle na budziku ile powinien mieć, miał prawie komplet punktów karnych za przekraczanie prędkości, nie zrobiono mu nic, mimo kompletnego braku skruchy na rozprawach, mimo ciągłej zabawy smartfonem, mimo braku "przepraszam"...
Pierwsze co zrobił po rozprawie, to umówił się z kumplem na imprezkę z tekstem: "No mówiłem, że stary to odkręci!".
MAM NADZIEJĘ, ŻE KIEDYŚ STARY DOWIE SIĘ, KIM JEST JEGO SYN, KOGO SOBIE SAM WYCHOWAŁ...

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1072 (1152)
zarchiwizowany

#33452

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pójdę za ciosem i znów napiszę o poczcie. Tym razem o tej, na której panie są do rany przyłóż, a masa pracy jaką im narzucono skłania mnie do myślenia czy, tak jak kasjerki w supermarkecie, rozważają założenie pieluchy, bo odejść od stanowiska się ni jak nie da ;/
Czemu piszę znów o poczcie? Bo dziś znów NIE widziałam listonosza! Czemu go nie widziałam? Bo to struś pędziwiatr!
I oczywiście awiza!
Mnie trochę zajmie zanim zjawię się pod bramką, bo w pracowni huk maszyn, nie zawsze od razu obczaję, że coś się dzieje. Ludzie mieszkający w domach i zajmujący się codziennymi obowiązkami tez nie zawsze są w stanie szybko podejść do bramki. A ilość awiz rośnie..
Mogłabym powiedzieć, ot standard - zostawia awiza, bo mu się nie chce nosić.. Ale nie, za każdym razem jak zdążę to ma mój polecony. Co więcej zobaczywszy go raz w porze, w której powinien mieć w miarę pusta torbę, on dalej dźwigał.. wszystkie listy które musiał awizować!!!
Pytanie "czemu musiał" rozwiązało się jakiś czas temu.
Wchodzę nadać listy. Po urzędzie rozchodzi się woń... kotleta! [na pierwszym piętrze mieszka kierowniczka poczty].
Gadu gadu z panią z okienka, znaczki naklejane [dalej nie wiem, kto w końcu ma to robić!] i do moich uszu dolatuje awantura!
Kierowniczka poczty postanowiła z listonosza uczynić ściereczkę do podłogi.
"Co ty sobie myślisz?! Że ja tak długo będę na ciebie czekać, żeby to wszystko podpisać?! [była godzina przed zamknięciem poczty o szalonej 15-tej!]. Ja już powinnam być na górze! Mnie się obiad przypali! Jeszcze raz o tej porze przyjdziesz to wylatujesz! Trzeba być idiotą, żeby sobie nie radzić w tej pracy!"... itd. wszystko przeplatane inwektywami.. o matce, o pochodzeniu.. ilość urwał i ujów na poziomie olimpijskim!

Czyli tak, listonosz biega jak z pypciem, bo boi się o posadę, 1/3 społeczeństwa maszeruje na pocztę z awizami, a jak dorwie listonosza na żywca to jeździ jak po łysej kobyle, bo z założenia to jego wina, wszyscy wpiekleni na listonosza, na którym usiadło fatum w postaci kierowniczki, która funduje każdemu te miłe doznania bo.. spieszy się na obiad.. i to w godzinach pracy!!!

Ps. nawiasem mówiąc ta stara klępa ostatnio musiała mocno pojechać po naszym postmanie, bo utyka.. ot bywa.. "gdzieś się spieszył i źle stanął".. Mam ochotę babsztylowi wysmarować mordkę tłuszczem ze schabowego.. ale coś czuje, że mogłabym tym listonoszowi zaszkodzić :(

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (213)
zarchiwizowany

#33374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podejście GRYFU w historii o kasjerce przypomniało mi moje perypetie z pocztą nr 3.

Bo zawsze, nie ważne jaka firma, jaki zawód - piekielność zależy od jednostki lub grupy jednostek.

Na szybko: mam mała pracownię, handluję przez internet i siłą rzeczy korzystam często z usług poczty. Spotkałam się już z różnymi urzędami.. nawet takimi, gdzie przesyłki traktowano jak piłkę do rugby, ale z założenia jest tak - mam do czynienia z ludźmi i szanuję ich pracę, tak jak ktoś szanuje moją i mój wysiłek.
Jeśli nie, to homo homini itd.
W dwóch UP panie uwijają się jak w ukropie. Bardzo szybko zaproponowałam, że będę nalepiać znaczki, aby nieco przyspieszyć i usprawnić pracę. Ja się nudzę w okienku, a im to nieco odciąży. Ważne jednak, że jeśli mam dwa listy albo za mną niema nikogo, toczymy zażarty bój o to kto nalepia, bo "niby czemu Pani ma za mnie to robić"! :)

UP nr 3 na mojej liście odwiedziłam dwukrotnie.. zasada "do trzech razy sztuka" tu nie będzie obowiązywać!

Miałam do wysłania zawrotne 4 listy polecone. Stoję w kolejce, za mną nikogo! Zauważyłam, że każdy sobie nakleja znaczki [zresztą wdzięcznie je liżąc, bo gąbki niet!]. No ok, może nikt się o gąbkę nie uprosił. Może sami stali biznesowi bywalcy i też swoje boje o możliwość klejenia stoczyli ;] [ach, ta mania naklejkowa z dzieciństwa :D].
Moja kolej.
Listy zabrała, poważyła. Przekłada mi przez okienko ze znaczkami i.. czeka..
Czekam i ja..
Czekamy obie..
[P]anienka z okienka: No nakleić!
[J]a: proszę?
P: Nakleić! Znaczki!
Oj, gdyby choć w tym czasie zabrała się za uzupełnianie książki nadawczej... ale nie.. Czeka!
J: Znaczki nakleić?
P: No mówię przecież.
O ty cholerko...
J: A za ile mam naklejać?
P: 5,70! No przecież widzi, jak rozłożyłam!
J: Ja też widzę. znaczki mam po 5,70 naklejać, ale ja się pytam za ile?
Cisza.. Myśli..
P: No 5,70...?
J: No ja rozumiem, ale ja chcę wiedzieć ile mi Pani za to zapłaci, skoro mam wykonywać pracę, za którą ktoś płaci Pani?
Cisza, wzrok nr 7 - tryb mordujący...
Koperty powędrowały w trybie przyśpieszonym za okienko... A wystarczyło poprosić o pomoc...

Może uznacie, że byłam wredna.. ale kurcze, może ja zacznę od klientów odbierających towar osobiście wymagać, aby sami sobie zakuwali klamrę?


Perełką na tej poczcie był drugi wybryk [przepraszam za długość opowieści].

Wysyłający często polecone znają super miękką książkę nadawczą. Obecnie mającą każdą stronę samokopiującą się. Miało to dla niektórych sens, ale gdy numery listów wpisywano odręcznie. Gdy są naklejki sprawdza się tak samo, jak gotowanie jajka w mikrofalówce.
Co więcej papier się gnie, gnąc się robi ślady, ślady zacierają dane adresatów i z czasem.. no tak, urzędnicy np. urzędów skarbowych mają wzrok słaby, słabiutki wręcz jak chcą! A dla mnie to dowód nadania.

No to oprawiłam dziada w grubą tekturkę. Wyprofilowałam, żeby nie trzeba się było z tym siłować. Zanitowałam dla pewności, co by się nic nie rozkleiło. Wiadomo, jak z książką - należy na początku okładkę palcem [czymkolwiek!] przytrzymać. Kilka wizyt na moich dwóch urzędach. Syćko gra! Ale przypiliło godzinowo na nr 3... A tam: a co to? a tak nie można! a bo regulamin! a bo jej niewygodnie! No to proszę o pokazanie, gdzie ten regulamin.. i co? I harat w jasną cholerę tę okładkę.. Oj, awantura była, skarga poszła.. i co? I nico, książkę DOSTAŁAM nową, ale co się znów nakleiłam to moje..

lupus

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (199)

#32227

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótki wstęp. Mieszkam na peryferiach, w weekendy ostatni autobus jest o zawrotnej 22.40 z pętli, oddalonej od centrum o 30 minut jazdy. Ze względu na stan zdrowia nie ma bata, abym gdzieś siedziała do pierwszego autobusu, dlatego jeśli się umawiam ze znajomymi to tak, aby spokojnie zdążyć na ostatni.

W weekend wybrałam się na urodziny. Wiadomo, nie będę całej dużej ferajny ustawiać pod siebie, umówili się na 22, więc co robić, grzecznie zebrałam odwłok przed 2 w nocy i zabrałam się na ulicy za zamawianie "przewozu osób".
Pechowa godzina widać, bo po kwadransie dalej nie udało mi się dodzwonić.
Zatrzymała się taksówka.

T- Zawieźć?
Co mi szkodzi zapytać?
Ja- A za ile do X?
T- 50zł.
Ja- A to dziękuję, nie skorzystam.
T- To się trzeba ku***ć w lepszych klubach i nie za darmo, to by cię stać było!
Jebut drzwiami i po gazie.

Tak sobie myślę, kto przy zdrowych zmysłach chciałby płacić 50zł zamiast 25?

ps. "przewóz osób" złapałam 5 minut później, zapłaciłam całe 22zł - za szybki dojazd, komfortowe warunki i brak bluzgów w moją stronę.

taksówka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 745 (815)

#32038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam małą pracownię i handluję przez internet.

Ostatnio kilka osób pytało mnie w komentarzach na czym polega moja praca i przypomniała mi się historyjka z PANIĄ DENTYSTKĄ [tak, to była wielka Pani, więc wielka czcionka wymagana].

Abyście nie musieli biegać po historiach, krótki wstępniak: produkuję wyroby skórzane z zakresu kaletnictwa i rymarstwa. Mam ponad setkę moich wzorów, ale żeby poprawić jakość usług dla klienta i konkurencyjność, oferuję możliwość modyfikacji indywidualnie pod klienta. Zmiany są najczęściej drobne, ot pasek dłuższy o 3cm - nie biorę za to wtedy nic. Czasem przeróbki są większe, zdarza się, że koszt dodatkowy to kilkadziesiąt złotych. Ale wiadomo - lepiej mieć porządnie, niż nijak. Zdarzają się klienci, którzy chcą mieć zupełnie nowy wzór wg własnego projektu. Jeśli pomysł jest ciekawy, to cena jest taka jak byłby to mój własny pomysł, ale proszę wtedy klienta o wyrażenie zgody na włączenie tegoż to mojej stałej sprzedaży. W ten sposób jakby płacę za "wartość intelektualną" czyli pomysł. Klient zadowolony, ja też. Tyle na wstępie.

Jakieś dwa lata temu pojawiła się u mnie w pracowni ONA [PD]. Potrzebowała organizer na przybory dentystyczne i inne potrzebne rzeczy typu fiolki, itp. Organizer ma być najwyższej klasy, bo PD jeździ na ważne konferencje i na ważnych spotkaniach przekazuje ważnym osobom ważne informacje, co poważnie przyczynia się do poprawy usług dentystycznych w Polsce.
PD została poinformowana, że takie zamówienie będzie dosyć drogie, bo tego typu produktu nie włączymy do naszej oferty. * PD w ogóle nie rozumie czemu ja mówię o kwestii finansów, przecież wiadomo, że PD się takimi sprawami nie zajmuje. Tym się zajmuje asytent [mąż], PD nie musi się znać na cenach, zresztą PD nie zwraca uwagi na takie drobne wydatki.

Ok, omówiłam wszystkie kwestie. Specjalnie zamówiona włoska skóra. Okucia z grawerem laserowym o inicjałach PD. Drogi zamsz wewnątrz organizera. Wszystkie specyfiki, które mają leżakować w środku wymierzone. Zamówienie spisane. Ok, mam wysłać na maila potwierdzenie zamówienia, wpłacą zaliczkę.
Dokładnie opisałam całą specyfikację. Podałam cenę. Podałam wysokość zaliczki.
Oj, tak, tak, ślicznie, wszystko się zgadza. Zaliczka wpłynęła. No to jedziemy.
Projekt zrobiony, materiały kupione. Organizer w końcu uszyty - śliczny, pachnący, błyszczący. Ot, cacuszko, z którym zazwyczaj nie dane mi obcować.
Po odbiór przyjechał mąż. Zadowolony, zapłacił resztę.

I dnia następnego - dzień Armagedonu!

PD wpadła jak oszalała. PD się musiała zerwać z ważnego spotkania z ważnymi ludźmi przez moją niekompetencję. PD nie ma czasu załatwiać takich pierdół z takimi jak ja. PD ma czas tylko na ważne rzeczy i ważnych ludzi. PD takiego bubla nie przyjmie! PD mi nie zapłaci.
Informuję PD, że już zapłaciła. Dostała rachunek.
PD na moich oczach zaczyna szarpać organizerem na wszystkie strony, a potem rzuca "tym gównem" o ścianę. Na szczęście skóra to skóra, łatwo się nie podda, ale włoska skóra jest miękka więc, że tak to ładnie ujmę "jak psu z gardła" po tym ataku. PD wyzywa od oszustek, małych ludzi, robolów i głupich ku*ewek. Zabiera organizer i wychodzi.

Szok mój jak i innych minął dopiero, gdy zadzwonił do nas mąż/asystent.
O co poszło? O dwie rzeczy.

Skóra bydlęca tłoczona na tak zwany wzór krokodyla przypomina jej nie ten gatunek krokodyla, który chciała [zaakceptowała próbki, ale widocznie krokodyl miał jeszcze machać ogonem i najogólniej nie być... krową]. Wiadomo, w branży dentystycznej krokodyle się liczą.
Ale to pikuś, bo... jak PD włoży sterylne narzędzia do organizera to się ubrudzą..
Zakładam, że powinnam tam zainstalować jakiś system czyszczący, który włącza się po zamknięciu organizera.

I tak PD, wielka PD została z wymiętym organizerem, a ta wielce banalna kwota, która za niego zapłaciła nie pozwoliła jej na zamówienie innego u innego producenta. A może po prostu nikt inny się nie zgodził...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 688 (726)

#31864

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest po 22-giej. Wszyscy w domu debatują na temat wesela kuzyna, a ja odpisuję klientom.*

*Mam mała pracownię i handluję przez internet.

I taaak, proszę Państwa jest! 78 mail od tego samego klienta..

Po około trzydziestu, zdecydował się na pierwszy zakup [musiał dokładnie omówić parametry czyli zmianę o 3 cm]... Zamówił, otrzymał, zadowolony...
Ale zaraz, on ma WIZJĘ jednego z moich inszych projektów ale przerobionego.
Opis, projekt, opis... dla pewności wysyłam własny projekt z opisem, aby w 100% potwierdzić czy wszystko ok. Ok. Zamówił, rano wpłaci. Drukuję, rozpisuję, dodaję uwagi, idę spać.

Rano mail, bo jednak nie, jednak zmiana. Ok, wysyłam nowy projekt. Jest, to jest to. Zgadza się. Wstaję rano... Tak, oczywiście to jednak nie to, jednak zmiana.. I tak kilka maili.. W końcu zamknęłam transakcję. Wysłałam. Otrzymał.

Nie to jednak nie to, on by to teraz inaczej zrobił.
Grzeczna informacja, że jak zaakceptował projekt, to nie bardzo mogę mu to teraz za darmo wymienić.
Foch.
Sugeruję, że mogę mu dać 30% rabatu na nowy wzór [wyjdę totalnie na zero, nie licząc czasu na maile, ale trudno nie będę świnią - ot naiwność..].
W końcu znów zamówił. Wysłałam. Otrzymał.
Tak, właśnie się dowiedziałam, że to jednak nie to.. MA INNĄ WIZJĘ! "To co, może MAŁY rabacik teraz?".

No to tak sobie siedzę po 22-giej, piszę na piekielnych, bo coś czuję, że jakbym odpisała klientowi, to jakoś mało "dyplomatycznie".. Wszystko dla 55zł... Urwał nać...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 544 (626)
zarchiwizowany

#32141

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu "jak za darmo" to należy brać.

Mam małą pracownię i handluję przez internet.

W opisie pasków jest informacja, że mogę dostosować długość do klienta bez zmiany ceny do 140cm maksymalnie.

Klient zakupił pasek i zaznaczył w uwagach, iż chce właśnie 140cm. Ok, żaden problem.
Ale uwaga, otrzymuję maila: "Proszę, aby dziurki były dostosowane do 104cm w pasie."
Hmm.. też się tak zdarza - niektórzy klienci lubią, aby pas "dyndał" przy nodze. Dla pewności jednak potwierdzam, co by wtopy nie było: "Zamówienie na pas czarny, długość 140cm, dziurki 13 sztuk co 3cm". Klient nie odpisał. Zadzwoniłam.

"Pani, na co mi tyle dziurek, ja myślałem, że ja se to jakoś skrócę, a resztę to się na coś zużyje! Rzemyki bym porobił."

Hmm.. nie ma jak przedsiębiorczość, tyle że nici przycięte a nie przypalone będą się pruć a że gwarancja z miejsca stałaby się nieważna... Ciekawe, że w imię rzemyków Pan postanowił zaryzykować.. Kto wie, może mu się udało, bo w kilka miesięcy po fakcie nie miałam od niego żadnej prośby o naprawę.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (192)

#31274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie Sherlocka i poniekąd Majkela przypomniały mi pewne moje perypetie..

X poznałam jakoś przez wspólnych znajomych z pewnej małej miejscowości w górach. Wspólne wycieczki, przesiadywanie w knajpce przy złotym trunku bogów czy wieczorne ognicha i pogaduchy do bladego świtu... Wiadomo - w sprzyjających okolicznościach przyrody "miłość" kwitnie! Tak więc Riddle się zauroczyła i kiedy pewnego dnia zadzwonił z propozycją piwa bez znajomych, serducho zabiło mocniej, kolana się ugięły i Riddle pobiegła na łączkę, aby przy zachodzie słońca delektować się jakże upragnionym towarzystwem.

Trochę o pogodzie, trochę o pierdołach i w końcu mój upragniony przeszedł do rzeczy:
X - Wiesz Riddle, ja zauważyłem, że ja to się tobie podobam. Nie dziwię się, każda lasencja na mnie leci, ale widzisz Riddle ja zasługuję na coś więcej...
[tu serce z hukiem o podłoże, a wybranek kontynuuje]
...wiesz, z ciebie to nawet nie jest czika [!], ale to może i bym zniósł, choć byłaby to głupota skoro ja każdą mogę mieć, ale jak się z tobą pokazać, skoro ty ułomna jesteś!

Tu chwilowo zaciekawienie wzięło górę, serce odeszło w zapomnienie ustępując miejsca szeroko rozdziawionej paszczy karpia.

X - No nie patrz tak! Okulary nosisz! I to nie zerówki! Z tobą to nawet do kina na 3D nie ma jak iść! No i jesteś niepełnosprawna! Otyła jesteś w sensie!
[Nosiłam wtedy średnie M!]
X - Ja się w sumie nie dziwię, że ty tylko czarne rzeczy nosisz, bo to maskuje chorobę [!], może dobrze że leginsów nie nosisz, bo by się ludzie porzygali! Ale nago to ja bym cię nie chciał oglądać, więc cię na pocieszenie nie bzyknę! Wiem, masz czego żałować, ale sorry. nie dam rady!

Zwykle jestem wygadana, ale WAGA tych argumentów mnie po prostu rozłożyła na części pierwsze i nie pozwoliła się poskładać do kupy dopóki szanowny się ze mną nie pożegnał.

Posiedzieliśmy w milczeniu. Niedoszły przyszły pokontemplował zachód słońca, po czym zakomunikował, iż się zwija. Na odchodne usłyszałam:
X - Wiesz Riddle, gdybyś ty chociaż ziemię miała, to ja bym się mógł zastanowić... Trudno!

Cóż, poczłapałam do domu zastanawiając się czy mam rzucić się w otchłań cierpienia czy może radości, że mnie taka pomyłka ominęła. Kilka dni później otrzymałam dziwnego smsa:
X - Mogłaś mi powiedzieć! Nie robiłbym z siebie idioty! Jak chcesz, możemy się spotkać!

Trochę mnie zdziwiło - czyżbym nagle "ozdrowiała" z ułomności?
Nie, ale wspólna znajoma nieświadoma faktu, gdzieś w rozmowie wspomniała mu, że mam dom na obrzeżach miasta Kraka i że "tak, z pewnością sporo działka jest warta"!

Epilog: grzecznie podziękowałam za dobre chęci, ale przecież nie mogłam go narażać na aż takie poświęcenie!

Tylko jak to nazwać... bo nie blacharstwo tu wchodzi w grę... ziemiofilia?

ach ta miłość...

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1164 (1256)
zarchiwizowany

#31846

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bierzecie ślub w czerwcu? Oj, niedobrze :(

Nowinka świeża jak bułeczki.

Daleki kuzyn 16 czerwca bierze ślub i w małej miejscowości wynajął dla wąskiej grupy z rodziny kilka pokoi oraz zaplanował niewielkie przyjęcie.

Jak uda się przyjęcie? Podejrzewam, że już dziś przyszła para młoda ma lekkie obawy co do powodzenia imprezy.. Obawy i niesmak.

Dlaczego? Proste. 16 czerwca Polska gra z Czechami i męska część zaproszonych gości już zrobiła wywiad czy w pokojach są telewizory albo czy jest jakaś świetlica...

Taaa... Czyżby hitem muzycznym wesela miało być "Koko koko Euro spoko"? Szczerze współczuję!


* kochani piekielni,
mam do tej piosenki stosunek jak najbardziej pozytywny i nie rozumiem dlaczego to na ten właśnie temat najwięcej komentarzy :( użycie tego właśnie tytułu wiąże się z tym, że dla pary młodej bynajmniej Euro spoko nie będzie.
Argument, że mogli ustalić inną datę jest dla mnie.. piekielny.. kuzyn się kompletnie nie interesuje ani piłką ani meczami i doprawdy - czy w najważniejszy dzień swojego życia chcielibyście od najbliższych osób usłyszeć, że zamiast świętować go z wami wolą obejrzeć mecz?

nie ma jak rodzina albo może futbol

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (223)