Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

miss_young

Zamieszcza historie od: 25 lutego 2012 - 16:15
Ostatnio: 23 stycznia 2017 - 21:02
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 1328
  • Komentarzy: 23
  • Punktów za komentarze: 67
 

#74285

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam pracy. Zobaczyłam ogłoszenie firmy marketingowej, w której poszukiwali młodych ludzi do współpracy w "ciekawych projektach". Zaaplikowałam i zaproszono mnie na rozmowę. Wszystko ładnie pięknie. Jedynie nie podobało mi się, że ogłoszenie było bardzo ogólne, żadnych konkretnych informacji.

Przychodzę na rozmowę, pani rekruterka była bardzo miła, zachwalała moje CV, opowiadała cuda wianki i inne wspaniałości o ich firmie. Po czym zaczęła mówić o ich współpracy z organizacjami charytatywnymi tj. AI, Greenpeace czy S.O.S Wioski Dziecięce. W tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka. Zapytałam wprost na czym dokładnie miałaby polegać moja praca. Pani odpowiedziała mi bardzo pokrętnie, że praca polega na fundraisingu na eventach, od firm i osób prywatnych, po czym dalej zaczęła się znów rozwodzić nad wspaniałością ich firmy.

Rozmowa została zakończona, czerwona lampka w mojej głowie świeciła coraz mocniej. W drodze do domu zorientowałam się na jakie stanowisko aplikowałam. W tym momencie czekałam tylko na telefon.

Po kilku godzinach zadzwoniła rekruterka z informacją, że mnie przyjęli. Przerwałam jej i zapytałam wprost czy moja praca ma polegać na poszukiwaniu sponsorów na ulicach i w prywatnych domach.

Pani powiedziała że nie dosłyszała.
Powtórzyłam pytanie.

Usłyszałam, że ich firma nie poszukuje sponsorów na ulicach tylko na eventach, od firm i osób prywatnych.
Zacięta płyta.

Więc spytałam już najbardziej łopatologicznie jak się da: "Czy moja praca ma polegać na tym, że powiedzmy dostanę jakąś ulicę, na której jest 5 wieżowców i mam odwiedzać mieszkańców z prośbą by wpłacili pieniądze na organizację charytatywną?"
Dopiero po tak postawionym pytaniu uzyskałam odpowiedź twierdzącą.

W całej tej sytuacji rozzłościł mnie jedynie fakt, że czterokrotnie pytałam na czym ma polegać moja praca i dopiero za 4 razem uzyskałam odpowiedź. Zdaję sobie sprawę, że to nie było widzimisię tej kobiety tylko polecenie z góry, ale przeraża mnie jak można tak podstępnie oszukiwać niczego nieświadomych ludzi! Rozmowa była poprowadzona tak, że nie można się było zorientować cd. rodzaju pracy jaki masz wykonywać, a sama zorientowałam się na czym ma polegać tylko przez przypadek- parę miesięcy temu przystanęłam na ulicy i rozmawiałam z człowiekiem w koszulce S.O.S Wioski Dziecięce i on mi powiedział na czym to wszystko polega.

Uważajcie.

uslugi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (233)
zarchiwizowany

#27672

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie o piekielnym katechecie. Piekielnym, bo zboczonym. Przyzwyczaiłyśmy już się do komentarzy w stylu: "ładne masz oczy/nogi/buty/bluzkę". Trochę to kole w oczy, nie powiem no bo 1) facet ma żonę i do kompletu- szóstkę dzieci 2) bądź co bądź jest katechetą, więc to jest już zupełnie nieetyczne(wuefistom jeszcze ujdzie, bo... są wuefistami. Mówiąc uczciwie chyba każda licealistka wie że nie istnieje wuefista-mężczyzna który co najmniej raz w miesiącu nie zrobi sobie przeglądu pośladków/piersi ładnych licealistek. Smutne, ale prawdziwe). Jednak ostatnio pan katecheta konkretnie przesadził.
Koleżanka, nazwijmy ją M. miała na sobie sweterek, a wokół szyi owinięty szalik. Muszę w tym miejscu dodać, że M. jest dosyć hojnie obdarzona przez naturę jak na licealistkę ("na oko" 70D). A że pan katecheta lubi mieć na czym oko zawiesić, to nie mógł się powstrzymać od stwierdzenia:
- M. ściągnij szalik(tryb rozkazujący) i odsłoń naturalne piękno.

Pozwólcie, że pozostawię to bez komentarza...

szkoła

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 26 (182)

#26573

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 10 lat chodzę do szkoły muzycznej. Państwowej. Dyrektorka, co w tej historii jest ważne, jest osobą skąpą do granic możliwości i jeśli tylko może nie wydawać szkolnej kasy to tego nie robi.
Historia zasłyszana od mojego kolegi-perkusisty.
Perkusiści mają 2 sale do ćwiczeń, które znajdują się na parterze. Każda sala posiada jedno małe okno, żeby chociaż trochę światła wpadło (wiadomo, nagrzeje się to dyrekcja potem nie musi kaloryferów włączać:)). Około 5-6 lat temu kilku szczeniaków, przechodzących koło "muzyka", postanowiło się zabawić w rzucanie kamieniem do celu. Po ciemku. No i pech chciał, któremuś udało się zbić szybę. Rano perkusiści wchodzą na salę, no i cholera szyba wybita, zimno jak w psiarni, no nic trzeba iść do dyrekcji, żeby nowe okienko wstawić.
Zadania wejścia do "piekielnej groty" szumnie zwanej sekretariatem podjął się nauczyciel. Idzie do dyrektorki, przedstawia sprawę, ale ona tu nic nie może zrobić, pismo trzeba napisać, oddać paniom sekretarkom i dopiero sprawa wtedy może ruszyć z miejsca.

Tak więc pismo sporządzone, podpisane i oddane.
Odmowa.
Bo szkoła pieniędzy oczywiście nie ma.
No to ktoś wpadł na pomysł, że on szybę kupi i nawet wstawi, trzeba tylko poprosić dyrekcję o pozwolenie.

Idzie kolejne pismo.
Odmowa.
Bo pani dyrektor nie może niczego zatwierdzić bez zgody architekta (szkoła nie jest zabytkiem, okna nie były niewymiarowe więc cholera wie po co jej ten architekt!!!). No ale na architekta nie stać, bo szkoła nie ma pieniędzy.

I tak od 5 czy 6 lat, perkusiści co roku wysyłają pismo z prośbą o wymianę szyby. Bezskutecznie. Wybitą szybę zasłonili kawałkiem tektury, żeby im na werble i inne marimby śnieg nie napadał. Jedynym plusem jest to, że wejście do tej sali latem daje wspaniałe uczucie chłodu. Zimą tam nie wchodzę, więc nie wiem jak jest, ale myślę że sam Bear Grylls nie powstydził by pracować w takich warunkach...

Co ciekawe, kiedy 2 lata temu okna w sekretariacie zaczęły przeciekać, pieniądze na ich naprawę znalazły się od razu! Na takie wypadki pani dyrektor ma oczywiście swój osobisty garnek złota na końcu tęczy... A my uczniowie? My nie marzniemy, tylko hartujemy swoje organizmy na wypadek okresu zachorowalności na grypę i przeziębienie!

szkoła muzyczna

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (699)
zarchiwizowany

#26007

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie o sytuacji nie tyle piekielnej co śmiesznej.

Chodzę do I klasy liceum. Szkoła jak to szkoła- zdarzają się zarówno ludzie wybitni w swoich dziedzinach, ludzie z ogromną wiedzą ogólną, ale również tacy, z których wyrazu twarzy można wyczytać: "co ja tu właściwie robię?". Dzisiaj opiszę dwa przypadki osób z tej ostatniej grupy.

Sytuacja I
Dziewczyna z klasy biol-chem-fiz. Wiadomo, ten profil wymaga dużo nauki, szczególnie że "nasz" biol-chem ma bardzo wymagającą nauczycielkę fizyki, która jest zarazem ich wychowawczynią więc zabawa jest przednia.
Na pewnej lekcji fizyczka[F] pyta:
[F]- No to kto mi powie... co to jest ciało jednorodne? Może... M.
M. napięła wszystkie mięśnie, para idzie jej uszami i... jest! wymyśliła!
[M]- Że się raz urodziło?!
Myślę że odpowiedź zbiła z nóg nawet nauczycielkę z 20-letnim doświadczeniem.

Cóż pozostaje mi powiedzieć? Pozdrawiam M., anegdotki o jej odpowiedzi(bo nie jest to odosobniony przypadek) opowiadamy na wszystkich imprezach:)

Sytuacja II
Mój kolega(też dziwnym trafem z biol-chemu) ma bardzo specyficzną frekwencję- otóż, czasami jest na 1,2 i 8 lekcji. Lekcje od 3-7 spędza w sklepiku szkolnym. Dlaczego? Otóż, obiecał rodzicom że nie będzie uciekał ze szkoły. Obietnicy jak na razie dotrzymał i szczyci się, że jeszcze ani jednej lekcji nie spędził poza terenem szkoły:)

liceum

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (167)
zarchiwizowany

#25756

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj przekonałam się, że ludzka głupota nie zna granic. A mianowicie- z wizytą wpadli nasi sąsiedzi. Wszystko ładnie, pięknie, rodzice zabawiają gości, ja siedzę w swoim pokoju i walczę z zadaniem domowym, generalnie żyć nie umierać. Po jakiś 20 minutach, wpada kolejny gość- córka sąsiadów, lat 19. Dziewczyny wybitnie nie lubię, bo mimo że jestem 2 lata od niej młodsza, nie potrafię przebywać sam na sam z jej głupotą. No ale, N. postanowiła że zostanę jej "best-friend", a ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii.

No ale bądź co bądź, gość jest gościem, więc miła być muszę. I tak oto zaczęło się moje 2- godzinne piekło. Na początku usłyszałam od N. jak to jej jest ciężko w życiu. Dlaczego? Już wyjaśniam. Otóż N. po gimnazjum wykombinowała sobie, że uczenie się budowy komórki czy czytanie "Lalek" i innych "Potopów" jest tylko dla frajerów. Ona jest stworzona do celów wyższych. Więc zamiast pójść do liceum/technikum, postanowiła zostać fryzjerem i podjęła się ambitnego zadania ukończenia szkoły fryzjerskiej. Mnie to ni ziębi ni grzeje, niech robi co chce, ale po pół godziny wysłuchiwania jej zwierzeń pt. bo szefowa mi nie robi kawy jak wchodzę do salonu, zaczęłam odmawiać litanie: "proszę, umrzyj".
Dowiedziałam się np. że jedna z dziewczyn kazała jej poprawić to czy tamto. Poskutkowało to tylko tym, że N. ma teraz nerwicę(!) więc zadzwoniła do szefowej z informacją że jak ona ma ją poprawiać (notabene, czy nie od tego jest instytucja dumnie zwana SZKOŁĄ?) to niech zrobi to za nią i nie marnuje jej czasu(!!!).
Generalnie dziewczyna jest postacią barwną, a historia którą teraz opowiem, będzie od dzisiaj jedną z anegdotek opowiadanych przeze mnie na wszelakich imprezach. Ale do rzeczy.
Postanowiłyśmy z N. zamówić pizze. Pizza dojechała, zapłaciłyśmy, wzięłyśmy sobie po kawałku i usiadłyśmy w moim pokoju. Wiadomo, gadka szmatka, ja walczę z pokusą by zadać pytanie: "jesteś tak głupia czy tylko udajesz?", ale nie robię tego. W pewnym momencie N. grzebie w swoim kawałku pizzy, brudnymi palcami wyciąga paprykę i rzuca ją na moją PODŁOGĘ.
WTF, kpisz czy o drogę pytasz?
Ale N. tłumaczy się, że przecież mam psa i on na pewno to zje. W tym momencie przyznaje, nie nadążyłam za jej tokiem rozumowania. Owszem, piesek mój jest wszystkożerny, ale żeby paprykę wpieprzał jeszcze nie widziałam, a jestem jego właścicielką 10 lat. Jak podejrzewałam pies podszedł, powąchał, trącił nosem i oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. W tym momencie oczy N. rozbłysły blaskiem, który mógł oznaczać tylko jedno: "właśnie znalazłam połączenie pomiędzy moimi jedynymi szarymi komórkami w liczbie dwie" i zaczęła się rozglądać po moim pokoju.
W tym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam z tzw. poker face:
[J]: Nie, nie możesz wrzucić tej papryki pod łóżko.
Oczy N. rozbłysnęły nowym blaskiem, usta rozciągnęły się w uśmiechu, a odpowiedź zbiła mnie z nóg
[N]: Skąd wiedziałaś, że chciałam to zrobić?!
Witki opadają, ale chociaż już wiem jak rozpoznać człowieka, którego wychowywały wilki.

Ps. Paprykę musiałam oczywiście pozbierać sama...

sąsiedzi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (225)

1