Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nabuchodonozor

Zamieszcza historie od: 2 listopada 2011 - 12:59
Ostatnio: 26 kwietnia 2012 - 16:56
  • Historii na głównej: 19 z 28
  • Punktów za historie: 15706
  • Komentarzy: 89
  • Punktów za komentarze: 681
 
zarchiwizowany

#29923

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W tym roku sezon snowboardowy zamykaliśmy ze znajomymi w połowie kwietnia, we włoskim Livigno. Zwykle przytłaczającą większość turystów stanowią wtedy Polacy, korzystający ze słonecznych stoków i, może przede wszystkim, z uroków sklepów bezcłowych. Często prowadzi to do zabawnych i/lub piekielnych nieporozumień na tle językowym. Dziś zacznę od historii pierwszego typu.

Pewnego dnia przez pomyłkę rozdzieliliśmy się ze znajomymi i, żeby się nie pogubić, umówiliśmy się w restauracji na szczycie. Wpakowałem się więc samotnie do gondoli, a po chwili dosiadło się jeszcze kilka osób - trzy ładne narciarki, z nowiutkim sprzętem, na którym dominował kolor różowy, dwóch wyraźnie wczorajszych snowboardzistów i stereotypowy narciarz koło pięćdziesiątki, w czarnych spodniach i czerwonej kurtce.

Snowboardziści, jak się okazało - Polacy, rozpoczęli między sobą rozmowę, w której skarżyli się na potężnego kaca, przeszkadzającego im w jeździe. Pozostali pasażerowie się nie odzywali. W końcu między snowboardzistami wywiązał się taki dialog:
- Ty, właściwie to dziś jest wtorek czy środa?
- Nie wiem, chyba środa. Nie masz telefonu?
- Nie brałem, a ty?
- Rozładował mi się i po pijaku zapomniałem go podłączyć. To co, może ich spytamy?
- Jak ich chcesz pytać? Jak jest po włosku "Jaki dziś mamy dzień"?
- Weź się ich po angielsku spytaj.
- Ty się pytaj, co, wstydzisz się?
- No weź!

W tym momencie wtrącił się narciarz, również po polsku, znudzonym głosem:
- Wtorek, panowie, wtorek.
Wykorzystując sytuację, dodałem:
- Potwierdzam.
Narciarki rozchichotały się, po czym jedna z nich powiedziała, co było do przewidzenia, również po polsku:
- Może idźcie chłopaki się piwa napić, jak tak bardzo was głowy po wczorajszym bolą, hihihi!

Atmosfera w wagoniku rozluźniła się, porozmawialiśmy wszyscy jeszcze o różnych pierdółkach - o pogodzie, kto skąd przyjechał, jak daleko ma do stoku, itp. Rozstaliśmy się przy barze we wspomnianej restauracji, a ponieważ moich znajomych jeszcze nie było, postanowiłem skorzystać z rady narciarek i napić się piwka. Zagadnąłem więc do czarnowłosej barmanki:
- One beer, please.
- Pięć euro - odpowiedziała ze słonecznym uśmiechem.

stok narciarski

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (271)
zarchiwizowany

#28294

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś, dla odmiany, dwie historie motocyklowe.

Pierwsza, "właściwa".

Pewien dalszy znajomy kupił sobie niedawno nowy motocykl, sportowy, potocznie zwany "ścigaczem". Zwykle wykorzystuje swoją maszynę praktycznie tylko aby dotrzeć do pracy i z powrotem, ale ponieważ wtedy jeszcze "nacieszał się" nowym zakupem, przez pierwsze parę tygodni wychodził popołudniami trochę pojeździć.

Akurat wracał do domu (mieszka na przedmieściu), kiedy zauważyli go jego podchmieleni kumple, idący poboczem. Jeden z nich uznał, że będzie bardzo zabawne, jeżeli nagle wyskoczy wprost pod jadący motocykl, żeby nastraszyć kolegę - i swój plan wcielił w życie. Znajomy, mimo najszczerszych chęci, nie zdołał wytracić prędkości, mimo tego że położył motocykl na jezdni. Co było do przewidzenia, potrącił swojego kolegę, samemu dość poważnie się rozbijając.

Obaj wylądowali w tym samym szpitalu z masą złamań, ale na szczęście żywi i bez jakichś trwałych uszkodzeń, bo prędkość motocykla nie była zbyt wielka. Oczywiście dla większości współleżących winny był ten wstrętny "dawca". "Dowcipniś" przyznał się do spowodowania wypadku, rozpoczęto bodajże wobec niego postępowanie karne, ale gdzie tam. Dawca jest zawsze winien i już, bo "pewnie pędził 300 na godzinę". Tego, że pijany kretyn wyskoczył wprost pod koła jakoś nie chciano zauważyć.

Historia druga, mniej właściwa

Jakiś czas temu media informowały społeczeństwo o wypadku Jarosława Wałęsy, na którego motocyklu wymusił pierwszeństwo kierowca osobówki, w wyniku czego syn byłego prezydenta doznał rozległych obrażeń. Dla odmiany od zwykłej gadki o dawcach bez wyobraźni, ponieważ chodziło o znaną personę, europoseł był przedstawiany jako niewinna ofiara, pasjonat motocykli, etc. Na bieżąco podawano informacje o jego stanie zdrowia, zajęli się nim najlepsi specjaliści, których wysiłkiem udało się przywrócić polityka do stanu używalności, dzięki czemu mógł już wrócić do pracy.

Kilka miesięcy wcześniej miał miejsce wypadek innego znanego mi motocyklisty. Młody człowiek, wracający z apteki, został zahaczony przez ciężarówkę, której kierowca zagapił się i nie zauważył motocykla zmieniającego przed nim pas. Chłopak trafił do szpitala w ciężkim stanie, głównie ze skomplikowanymi złamaniami nóg. Jego leczenie było - i jest - dla niego i dla jego rodziny drogą przez mękę. Źle zrastające się kości, brak kompetentnych lekarzy, którzy wiedzieliby jak pomóc, zamiast odsyłać od szpitala do szpitala, ogrom wydanych pieniędzy na leczenie, a gdzie jeszcze rehabilitacja. Cytując załamaną, matkę chłopaka, "Wałęsa już w Brukseli, a mojemu synowi już się nawet kości nie chcą zrastać". Może i da się wyczuć zazdrość, ale jak tu nie wspomnieć o "równych i równiejszych"?

motocyklowo

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (201)

#26525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Temat powracający jak bumerang - żebracy.

Z tydzień temu podszedł do mnie pod supermarketem dość młodo wyglądający człowiek, w skromnym, niezbyt czystym ubraniu. Tak się złożyło, że poprzedniego dnia również robiłem małe zakupy, w tym samym sklepie i o tej samej porze. Na swoje nieszczęście, nie pamiętał tego, że wtedy również mnie zaczepiał, dzięki temu dane mi było przeprowadzić taki dialog:
- Przepraszam pana bardzo, mam troje malutkich dzieci, które samotnie wychowuję, jestem osobą bezrobotną, ostatnie pieniądze na czynsz ledwo wystarczają, czy mógłby mi pan podarować parę groszy na jedzenie? - zapytał. Na co ja odpowiedziałem, całkowicie zgodnie z prawdą:
- Wczoraj mówił pan, że jest bezdomnym, chorym na cukrzycę. Dałem panu parę groszy "na leki". Już pan wyzdrowiał?
- A spi*****aj, frajerze! - pożegnał się ze mną kulturalnie, odchodząc szybkim krokiem.

Najwyraźniej z dnia na dzień zmienił historię na, w swoim mniemaniu, bardziej wiarygodną.

żebracy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (505)
zarchiwizowany

#27337

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro piszemy o piekielnych lekcjach wf-u, wspomnę o swojej, jeszcze z ósmej klasy podstawówki. Nadmienię tylko, że przez całe życie lekcje te bardzo lubiłem i nigdy nie miałem z nimi jakichś problemów, ale ta konkretna z wf-em wiele wspólnego nie miała.

Tego dnia, zamiast naszego pana Władka, przyszedł pod szatnię jakiś inny nauczyciel, chyba nawet nie wuefista (tyle lat minęło, że pamięć trochę się zatarła) i poinformował, że dziś wychodzimy na dwór. Dla nas sama przyjemność, byliśmy pewni że pogramy sobie pierwszy raz w tym roku w piłkę na trawiastym boisku.

Wyszliśmy więc przebrani, w strojach od wf-u, w butach zmiennych, na dwór. I co się okazało? Zamiast piłki dostaliśmy zardzewiałe łopaty, taczkę i polecenie rozrzucenia nawozu na trawniku pod szkołą. "Nawóz" okazał się potwornie śmierdzącą, czarno-brazową breją. Próbowaliśmy to jakoś rozrzucić, ale świństwo okazało się być potwornie lepkie, nie chciało się nawet odkleić od łopat. O butach już nawet nie wspominam. Przemęczyliśmy się te 45 minut, wściekli wróciliśmy do szkoły, skąd natychmiast wyrzucono nas ze względu na to, co mieliśmy pod podeszwami. Na nic tłumaczenia, że nikt nie powiedział nam, żebyśmy zmienili buty przed tą "pracą", nie pozwolono nam wejść do szkoły, dopóki buty nie będą czyste. Cóż więc było robić, całą przerwę wydłubywaliśmy ten szajs z podeszw jakimiś patykami.

Potem mieliśmy jeszcze dwie lekcje. Oczywiście śmierdziało od nas jak z szaletu. Nie dziwne, skoro ów "nawóz" okazał się być jakimiś odpadami z oczyszczalni ścieków - znajdowaliśmy w nim fragmenty papieru toaletowego. Prysznice w szkole były. Wolałbym wskoczyć nago w ten nawóz niż kąpać się w tym syfie. Tak więc prześmierdzieliśmy do zakończenia dnia, po czym poskarżyliśmy się rodzicom. Skutki jakieś były, na pewno, bo od tej pory "nawóz" rozwalał po trawnikach pan konserwator, z cierpiętniczą miną, a połowa grona nauczycielskiego, z panią dyrektor włącznie, była śmiertelnie obrażona na naszą klasę.

Szkoda mi tylko, że w ogóle zgodziliśmy się dotknąć tego szamba, ale cóż. Głupim dzieciakiem chyba każdy był.

szkoła podstawowa

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (164)

#27171

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia świeżutka, z wczoraj, o tym jak portal "piekielni.pl" ratuje tyłek.

Nieco przed godziną dwudziestą - a więc było już ciemno - zrobiłem małe zakupy w sklepie sportowym. Parking pod sklepem, co ważne - nieoświetlony, zastawiony prawie dokumentnie, ale jakieś miejsce znalazłem. Kiedy pakowałem się już do samochodu, zaczepiła mnie pani żul. Na bezdomną nie wyglądała, ale zapuchnięta, czerwona i bezzębna gęba, jak i roztaczany "aromat" tanich win jednoznacznie zdradzał zamiłowania owej pani. I poprosiła o parę groszy "na bułkę".

Mała dygresja: mam taką zasadę - nigdy, przenigdy żadnemu pijakowi nie dam nawet grosza, jeżeli będzie mi ściemniał że to na jedzenie, leki, czy cokolwiek w tym stylu. Już prędzej "poratuję", jeśli uczciwie przyzna, że do wina brakuje.

No i pani też odmówiłem, jeszcze usłyszałem "żem Żyd" i wsiadłem do samochodu. Co ważne, zaparkowany był przodem do krawężnika, a moja sympatyczna "potrzebująca", podczas rozmowy stała za nim. Zapaliłem silnik i już chciałem ruszać, kiedy uświadomiłem sobie, że nie widzę drogiej pani w żadnym lusterku. Obróciłem głowę, rozejrzałem się po parkingu - nie ma. Od naszej rozmowy minęło niespełna pół minuty, byłem pewien, że nie zdążyłaby się oddalić z pola widzenia w tak krótkim czasie. I wtedy zaświtały mi w głowie przeczytane historie o wymuszaczach odszkodowań, niby potrąconych i na wszelki wypadek wysiadłem, żeby upewnić się, czy żadna niespodzianka się nie szykuje. Nawet uśmiechnąłem się pod nosem, że przesadzam i się wygłupiam.

I wiecie co? Wiem, to było do przewidzenia od pierwszego zdania tej historii, ale myślałem że się tam załamię. Patrzę pod zderzak - leży. Walnęła się pod same koła i czekała aż na nią wjadę. Nie wiem co chciała osiągnąć, bo jakbym po niej przejechał to wątpię czy byłoby komu odszkodowanie wypłacać. Wydarłem się na nią tak, że aż ochroniarz ze sklepu przyleciał i wspólnie pogoniliśmy babę na cztery wiatry.

Uważajcie na parkingach, bo ta "metoda" chyba coraz bardziej popularna się robi. Teraz chyba już nic mnie nie zaskoczy, no chyba że ktoś próbowałby mi ukraść psa. Choć w sumie z tym byłoby trudniej, bo niestety nie posiadam.

parkingowa przedsiębiorczość

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1445 (1473)

#26045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega pracujący w sklepie, który zaopatruje klientów między innymi w gry komputerowe, opowiedział mi wczoraj kilka historyjek. Ponieważ nie posiada tutaj konta, zamieszczam je za jego zgodą.

[K]lient nr 1 - mężczyzna koło czterdziestki, podchodzi do [S]przedawcy, mojego kolegi, z pudełkiem z grą w ręku. Jedną z cech owej gry, popularnej strzelanki, jest jej powiązanie z pewną platformą cyfrowej dystrybucji oprogramowania, co wymusza stosunek - jedna kopia gry, jeden użytkownik. Aby pograć, trzeba być zalogowanym do swojego konta na owej platformie.

[K]: Chciałbym oddać tę grę, ponieważ to jest oszustwo.
[S]: A o co chodzi?
[K]: Nie mogę tej gry pożyczyć koledze, żeby mógł sobie zainstalować, żebyśmy mogli sobie razem pograć.
[S]: Niestety, ale producent gry zdecydował o takim zabezpieczeniu i my nic nie możemy z tym zrobić.
[K]: Trzeba było mi powiedzieć, ja nic o tym nie wiedziałem, oszukaliście mnie!

Kolega przez kilka minut próbował kulturalnie wytłumaczyć panu, że obsługa nie zawsze może poprowadzić klienta za rączkę przy zakupie, itp., ale ten coraz bardziej się pieklił i rzucał wyzwiskami.

[S] (zdenerwowany): Czytał pan postanowienia umowy licencyjnej i zaakceptował je pan?
[K]: Nic nie akceptowałem!
[S]: Zainstalował pan grę, grał pan?
[K]: Grałem.
[S]: To znaczy, że podczas instalacji zaakceptował pan umowę licencyjną, a na przyszłość polecam jej przeczytanie.

Skończyło się na rozmowie z kierownikiem, po której obrażony klient opuścił sklep.

[K]lientka nr 2 - matka z dzieckiem, żeby było zabawniej - ta sama gra.
[K]: Wymieńcie mi ten bubel.
[S]: Co się stało?
[K]: Nie działa.

"Nie działa" jest, wbrew pozorom, dość pojemnym pojęciem, więc kolega próbował dowiedzieć się czegoś więcej.

[S]: Może pani dokładniej powiedzieć jak to się objawia?
[K]: No nie działa!
[S]: Rozumiem, ale czy może pojawia się jakiś komunikat o błędzie, może jakieś...
[K]: Pan jest głuchy? Nie działa ta durna gra i tyle!
[S]: Próbuję pani pomóc ustalić przyczynę. Co się dzieje, kiedy próbuje pani uruchomić grę?
[K]: Nic się nie dzieje, nie działa! Boże, z kim ja rozmawiam!

Podobne przekomarzanie trwało jeszcze chwilę, gdy nagle odezwał się [D]zieciak, co bardzo zdenerwowało jego mamę:

[D]: Bo tam wyskoczyło, że jest "konto zablokowane" czy coś takiego.

Okazało się, że konto zostało zablokowane, ponieważ synalek używał cheatów grając w multiplayer, a sprytna pani chciała dostać nowy egzemplarz gry, żeby zarejestrować nowe konto. Synalek potem tłumaczył, że pożyczył grę koledze i to tamten oszukiwał. Jasne. Pani wyszła wściekła i strzeliła dzieciaka w tyłek za drzwiami sklepu.

[K]lientka nr 3. Bierze pudełko z grą z półki, czyta dokładnie wszystkie informacje, po czym rozjuszona podbiega do sprzedawcy.

[K]: Dlaczego tu jest napisane, ze ta gra wymaga połączenia z internetem? A może ja nie mam internetu? Ja chcę sobie pograć, a nie w internecie siedzieć! Co wy sobie wyobrażacie?
[S]: Proszę pani, my jesteśmy tylko sprzedawcami, to nie od nas zależy jakie wymagania ustalił producent gry. Poza tym - zerkając na pudełko trzymane przez klientkę - to jest gra on-line, nie oferująca w ogóle trybu rozgrywki dla pojedynczego gracza.
[K]: A może ja nie mam internetu i też chcę sobie pograć?
[S]: Niestety, ale w takim przypadku to jest niemożliwe. W tej grze chodzi o rozgrywkę wieloosobową i dlatego wymagane jest połączenie z internetem.
[K]: Skandal, oszustwo, szantaż!

Również skończyło się na rozmowie z kierownikiem, któremu także nie udało się wytłumaczyć klientce, że sklep nie stoi za wymaganiami ustalonymi przez producenta gry. Pani zagroziła policją i sądem, ponieważ jej wymarzona gra wymaga połączenia z internetem.

sklep z grami

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (777)

#24594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie wrzucałem historii drogowej. Poniższa przydarzyła się mojemu kuzynowi. Niestety, mimo swojej groteskowości, jest w stu procentach prawdziwa.

Kuzyn jechał sobie jednopasmową drogą krajową, kilkadziesiąt metrów przed sobą widział samochód z przyczepką, podskakującą na wybojach. W pewnym momencie oderwał się spod niej jakiś duży kształt. Z dala wyglądało to jak jakaś spora płachta materiału, ale po chwili kuzyn uznał, że facet potrącił dużego psa. Po kilku sekundach objeżdżał już toczące się jeszcze po ulicy zwierzę. I zdziwił się niezmiernie - świnia.

Poprzedzający samochód nie zatrzymał się, pędził dalej. Kuzyn zbliżył się nieco do niego i zrozumiał skąd wzięło się zwierze na drodze. Facet wiózł trzy (właściwie to już dwie) dorodne świnie na zwykłej jednoosiowej przyczepce, bez żadnego zabezpieczenia i pędził z nimi ponad 100 na godzinę. Kuzyn zaczął mu migać światłami i trąbić, ale po chwili był zmuszony dać ostro po hamulcach. Z przyczepki wypadła kolejna świnia. Kuzyn ledwie uniknął wjechania w nią, więc uznał, że do momentu wypadnięcia ostatniej świni będzie trzymał dystans... Cały czas migał światłami, kierowca samochodu z przyczepką najwyraźniej nic nie widział i pędził dalej.

Co było do przewidzenia, po chwili zgubił ostatnią świnię. Wtedy kuzyn przyspieszył, wyjechał na lewy pas, zrównując się z samochodem z przyczepką i zaczął trąbić. Facet wreszcie zareagował, zatrzymali się obydwaj. Właściciel świń załamał się zupełnie, widząc co narobił - dopiero co wydał na nie dość sporo pieniędzy, a teraz biedne zwierzęta leżały porozbijane na odcinku ok. kilometra, może i wciąż żywe. Nie wiem co dalej działo się ze świniami i ich właścicielem, ponieważ kuzyn pojechał dalej.

Fakt, facet dostał nauczkę za swoją głupotę, bo jak bezmyślnym trzeba być żeby ustawić trzy wielkie świnie na śliskiej blaszanej przyczepce, z niskimi burtami, bez żadnych zabezpieczeń i pędzić z nimi po wybojach. Szkoda tylko, że nauczkę dostał kosztem cierpienia zwierząt.

droga krajowa

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (704)

#24193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu byłem w odwiedzinach u znajomego, który zajmuje się, między innymi, naprawą różnego rodzaju elektroniki, w tym też komputerów. Taka złota rączka z nielimitowanymi godzinami pracy. Jako że pora była już dość późna i żadnych klientów już się nie spodziewał, otworzyliśmy sobie po piwku i zaczęliśmy sobie gawędzić.

Około jedenastej wieczorem zjawił się jednak spanikowany młody człowiek w roboczym fartuchu, jak się okazało praktykant w jakimś warsztacie samochodowym, ze starym komputerem stacjonarnym pod pachą. Nie pamiętam już szczegółów jego opowieści, w każdym razie pracował do późna, w pewnym momencie komputer się wyłączył i wstać już nie chciał, a jak szef się dowie to nogi z końcówki pleców powyrywa, itp.

Cóż robić, podłączamy, zasilanie jest, ale potem parę pisków z BIOSu i koniec. Otwieramy więc obudowę, a na podłogę... wypadają dwie martwe myszy. I masa mysich bobków. Pośmialiśmy się, kumpel w ramach naprawy wymienił płytę główną, bo miał nawet identyczną na stanie i wziął od gościa 50 zł, bo pracy mało, a i sam sprzęt niewiele wart. Praktykant wciąż dziękował, zadowolony że tyłek ocali, wychodząc wziął ze sobą te myszy z przyległościami, żeby wywalić je po drodze do śmieci.

Gdzie piekielność? Myszy na śmietnik nie trafiły. Kolega następnego dnia znalazł je w swojej skrzynce na listy. Najwyraźniej chłopaczek uznał, że policzono sobie za drogo za grzebanie w zafajdanym przez myszy komputerze późnym wieczorem.

serwis elektroniczny

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1016 (1044)

#23410

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainaugurowałem (wreszcie...) sezon narciarski. Tylko zwykła, weekendowa wyprawa w nasze rodzime góry, ale jaka satysfakcja. Pogoda dopisuje, myślę że częstsze i dłuższe wyjazdy nadchodzą wielkimi krokami. Z tej okazji historia z zeszłego sezonu.

Białka Tatrzańska, jak zawsze kolejki do wyciągu peerelowskie. Większość kolejkowiczów grzecznie stoi, ale jeden dzieciak dosłownie przepycha się przez tłum, jadąc ludziom po nartach i deskach. Jakaś dziewczyna w końcu nie wytrzymała i zwróciła mu uwagę. Chłopak się trochę speszył, ale nie na długo, bo z tyłu zaraz usłyszeliśmy wołanie jego mamusi:
- Nie słuchaj jej synku, jedź, jedź, wpychaj się, nie będziesz stał w kolejce jak ostatni idiota.

Kotelnica

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 740 (784)

#22724

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia drogowa.

Jechałem sobie drogą ekspresową, ruch nawet spory, ale bez przegięć, ogólnie nic niestandardowego. W pewnym momencie na radiu odzywa się mobil:
- Koledzy, uważajcie, bo lewym pasem w stronę Radomia jadą jakieś k***y 50 na godzinę.
Westchnąłem, bo chyba nie muszę tłumaczyć jak denerwujący są dla kierowców tacy "lewopasowcy", a właśnie dowiedziałem się, że takiego delikwenta zaraz napotkam. Po chwili odzywa się inny kolega:
- I jeszcze przez telefon gada!
I następny:
- I faka wszystkim pokazują!
"Robi się ciekawie", pomyślałem. Rzeczywiście, po jakichś 5 minutach dojechałem do starej Primery, toczącej się lewym pasem jakieś 50-60 km/h. Nie migałem światłami, nie trąbiłem, nie dojeżdżałem do tylnego zderzaka, bo po co się z koniem kopać. Zacząłem wyprzedzać od prawej strony, nieco zwalniając, żeby zobaczyć kto tak umila jazdę innym użytkownikom drogi.

Samochodem jechały trzy dziewczyny w wieku, na oko, koło osiemnastu lat. Rzeczywiście, prowadząca rozmawiała przez telefon. Rzeczywiście, jej koleżanki ze wściekłymi minami wystawiały do mnie po dwa środkowe palce, krzycząc coś przez szybę.

A ja znowu nie mogę znaleźć racjonalnego wytłumaczenia.

ekspresówka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (722)