Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

parapapam

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2012 - 14:18
Ostatnio: 22 maja 2018 - 0:03
  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 1701
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 283
 
zarchiwizowany

#69734

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna "góra".

Znajomi założyli firmę, która się rozwija i jakoś działa. W chwili obecnej zespół ma około 20 osób, dość płaska struktura: właściciele, team leads, junior team leads - taka mała ściema niezbyt różniąca się od kolejnych - szeregowi pracownicy i ja, jakoś tak na uboczu z oficjalnym tytułem "manager blablabla".

Piekielność 1
pensja netto poszczególnych poziomów różni się o około 200eur miesięcznie; praktycznie jak u nas - 200pln biorąc pod uwagę różne czynniki; "team leads" zapierdzielają 7 dni w tygodniu i zarabiają 1600 na rękę (wynajem sensownego pokoju w Paryżu to 400-500eur). Poprosili ostatnio o podwyżkę (2k na rękę), bo doszło im 60% nowych obowiązków. Co usłyszeli? Nie są dobrzy w tym, co robią, więc nici z podwyżki. Wzrost sprzedaży o 30% nie ma znaczenia...

Piekielność 2
Wyobraźcie sobie, że wasz roczny bonus (wszyscy, oprócz mnie) zależy od czegoś, na co nie macie wpływu. Np liczba lajków na FB albo opinii na jakimś serwisie opiniowym oraz miejsca w rankingu w tymże seriwisie.

Piekielność 3
Dwójka za mało piekielna? Więc co powiecie na szefa, który zaczął męczyć serwis klienta ww. serwisu mailami w stylu "dlaczego jesteśmy na X pozycji, skoro mamy Y gwiazdek itp?"
Efekt: pozycja spada o 7 w dół... Bonus? Jaki bonus?

(edit: no a swoją drogą - nie myślcie, że pozycja w serwisach z opiniami wynika tylko z ocen klientów...)

Piekielność 4
Pracuję zdalnie albo w biurze. Ogólnie - dość elastyczne zasady ustaliliśmy przy podpisywaniu kontraktu. Więc tak - trafia się, że pracuję i w weekendy, ale potem np. nie przychodzę innego dnia. Albo siedzę i robotam od 12 do 20, bo rano mi się wstać nie chciało. Zasada jedna: wszystko ma być OK i na czas.
Zdarzyło się, że "góra" chciała na urlop na kilka tygodni i zostałem poproszony o otwieranie biura rano i siedzenie do późnego popołudnia (żeby ktoś był na miejscu). No ok, w końcu gramy do jednej bramki.
Mijają tygodnie, wraca 1. boss, drugi postanawia wyjechać na tydzień. No ok, mogę siedzieć jeszcze tydzień...
Piąty tydzień - 2 szefów w biurze. Pytam: już tyle czasu, to kto teraz będzie siedział? Odpowiedź: no ty. No ale nie tak się umawialiśmy... A co za różnica, czy pracujesz z domu, czy z biura?

Myśli wewnętrzne: no zasadniczo taka, że jak mam przychodzić rano, to zapomnijcie o mojej kreatywności, wieczorem i w weekendy wyłączam telefon, no i nie liczcie na moje zaangażowanie, bo i tak płacicie psie pieniądze...

Smaczek: jeden z moich "szefów-znajomych", gdy zaproponowałem podzielenia team leadów i 1 by siedział tu, odparł: są zbyt cenni, potrzebujemy tu kogoś mniej ważnego.

Wspomniałem, że mam tam największą kasę z całego zespołu i jestem jedynym menadżerem? Serio, chcecie marnować kogoś, komu płacicie kasę za coś zupełnie innego, żeby siedział za biurkiem od 9:30?

Na dziś efekt jest taki, że team leaderzy i ja chcemy odejść i szukamy już czegoś innego. Będzie wesoło, bo przynosimy firmie najwięcej kasy...

edit kolejny: mała uwaga - "na rękę" we Francji oznacza, że jeszcze od tego podatek trzeba zapłacić. Nad Sekwaną i Loarą bowiem pracodawca odprowadza tylko składki, ale nie zaliczkę na podatek.

uslugi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (178)

#58394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z czasów wyposażania nowo nabytego apartamentu, wróć - kawalerki.

Szukałem materaca dwuosobowego do wielkiego łóżka (pominąwszy wannę - w sumie miejsce, gdzie będzie spędzać się najwięcej czasu w ciągu doby) więc budżet przygotowany (czytaj: sprawdzono saldo na karcie kredytowej) i w drogę.

Trafiłem do sklepu pewnej sieci znanej (nie ikea), gdzie mieli całkiem ciekawą ofertę materacy. Po przetestowaniu odpowiedniej ilości wybór padł na taki za 1199pln lub coś koło tego. Ponieważ nie chciałem materaca z ekspozycji (kto by chciał) udałem się do kasy, by potwierdzić dostępność i ewentualnie wpłacić zaliczkę.

AKT 1.
Pani postukała w klawiaturę, po czym stwierdziła "Są jeszcze 2 na magazynie, chce pan kupić?" Oczywiście, że tak, tylko jeszcze standardowe pytanie o jakiś upust, w końcu 1200pln prawie piechotą nie chodzi. "Niestety nie ma. Płaci pan kartą czy gotówką?". To może chociaż transport gratis? Nie pamiętam, jak to się skończyło, ale możliwe, że koniec końców transport był gratis do sąsiedniej wsi ;)

Płacę kartą, tuż po zakończeniu transakcji i ustaleniu daty dostarczenia (za 2 dni) pani sięga pod ladę, chwilę tam gmera i podaje mi ulotko-katalog otwarty na jakiejś stronie. I ćwierka z szerokim uśmiechem "Zapraszamy ponownie, od jutra mamy nowe promocje!".

Zerkam na otwartą stronę. Szlag mnie trafił, bo oto na środku właśnie zakupiony przeze mnie materac za... uwaga... 799pln. Podnoszę wzrok, a już nie "pani" ale BABSZTYL się do mnie szczerzy z mega szyderstwem w oczach.

Informuję więc babsztyla, że chcę oddać materac. "Niestety nie jest to możliwe". Jak nie jest, jak jest, skoro jest 30 czy ileś tam dni na wypróbowanie i jeśli nie będzie wypakowany z folii, to można oddać (taka była polityka sklepu wówczas, nie wiem jak teraz). "Owszem, ale najpierw musi być dostarczony".

Co się będę kłócił z babą, szkoda zdrowia, skoro za 2 dni go przywiozą i oddam.

AKT 2.
Dwa dni mijają, materaca jak nie było, tak nie ma. Trochę nakręcony, bo na karcie już nie ma kasy i nie mogę kupić drugiego materaca w promocji za 799pln, a potem oddać ten droższy... No kurna, niefajnie, bo i promocja się skończy albo materace wykupią.

Dzień 5. Materaca niet. No to telefonik do sklepu, jakaś pani odbiera, wysłuchuje listy pytań, stuka w klawiaturę i mówi "Wie pan, ale nie dowieźli jeszcze tych materacy". Gula mi skoczyła... Czy gul skoczył? No nieważne, w każdym razie JA TEGO BABSZTYLOWI NIE DARUJĘ! Bo nie dość, że zaszydziła, to jeszcze mnie oszukała co do dostępności i daty dostawy.

AKT 3.
Internet, telefon do centrali firmy. Tam dostałem numer do przedstawiciela na województwo. Ten wysłuchał opowieści i powiedział, że się skontaktuje. Skontaktował się: "proszę udać się do sklepu z paragonem, zwrócą panu pieniądze i będzie pan mógł kupić materac po cenie z gazetki, nawet jeśli promocji już nie będzie". Dziękuję bardzo.

Czyli happy end i materac całkiem wygodny ;)
I tylko jedno pytanie: co babsztyl miał z tego szyderstwa? Gdyby nie dała mi tej gazetki i do tego otwartej w ten sposób - wyszedłbym szczęśliwy ze sklepu i nawet bym nie wiedział, że jakaś promocja jest/będzie. Nie pojmuję.

sklep wyposażenie wnętrz

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 872 (948)
zarchiwizowany

#50657

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bardziej śmiesznie, niż piekielnie, no chyba żeby uznać, że to mój kolega był tym piekielnym.

Pomykamy z przyjacielem Bolidem88. Droga prosta, skrzyżowanie ze światłami. Fakt, trochę się zagadaliśmy, ale przez skrzyżowanie przejeżdżamy na żółtym. Nie, nie "późnym zielonym" ani "wczesnym czerwonym", ani niczym innym, tylko konkretnie - żółte jak wół. Chciałem powiedzieć kierowcy, by następnym razem uważał, ale nie zdążyłem - zatrzymał nas policjant.

-Dzień dobry, dokumenty proszę.
-Ale o co chodzi?
-Na czerwonym się przejechało, o to chodzi.

Konspiracyjnie do kolegi, że 100% żółte było.

-Ale panie policjancie - żółte było.
-Chcesz się ze mną kłócić?
-Nie, ale na pewno było żółte.
-Ty jakiś wygadany strasznie jesteś... Czym się zajmujesz?
-Studiuję.
-Co studiujesz?
-Prawo.
-Strasznie pewny siebie jesteś i wyszczekany. To mandacik będzie.

Tu przyjaciel mój się wkurzył.
-No trudno. Pisz*.
-No ale wiesz, to drogo. Daj mi 100 i jedź.
-Nie, ja chcę mandat.
-Oj, ty student, ja kiedyś też studiowałem i wiem, że z pieniędzmi nielekko. Dasz 100 i możesz jechać.
-Nie, nie, nie. Popełniłem wykroczenie i należy mi się mandat!
-No weź, oszczędzisz 600, bo mandat wynosi 700.
-Nie, daj* mi mandat skoro przejechałem na czerwonym.

Próbuję go uspokoić: ty, nie mamy gaśnicy, trójkąta, kamizelki; jedna wycieraczka odpadła (jest w bagażniku!) i jak będzie chciał się przyczepić, to dostaniemy nie 700 mandatu a 5x700...

Ale kumpel nieugięty.
-Nie mamy pieniędzy przy sobie, więc po prostu wypisz* mandat, bo trochę nam się spieszy.

I coś wam powiem: policjant zbaraniał. Chyba pierwszy raz w życiu mu się trafił klient, który chce mandat zamiast dać znacznie mniejszą łapówkę. Oddał papiery i powiedział, żeby następnym razem uważać, po czym ruszył łapać innych naiwnych.


*) tak, mówione było per "ty" do policjanta, a rzecz działa się w Maroko. 100 w lokalnej walucie = niecałe 10 euro
mały edit: cała sytuacja trwała ponad 15 minut, tu jest skrót oddający istotę rzeczy. No i wyobraźcie sobie 2 gości prowadzących taką rozmowę po... arabsku. Piękne!

zagranica

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (295)
zarchiwizowany

#43061

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawet niezbyt piekielnie, ale żeby pokazać, że to nie tylko w Polsce występują nauczyciele typu "na piątkę to ja umiem, a na szóstkę to tylko bóg".

Maroko, szkoła o dość uznanej renomie. Nauczyciel na pierwszych zajęciach oznajmia:
Moim uczniem był król [Maroko; przyp. mój] i król dostał z egzaminu u mnie 10 na 20 możliwych punktów. Żaden z was nie dostanie więc z egzaminu więcej, niż 9 punktów.

No kurde, to uczyć się nie trzeba! Błąd. Żeby dostać te 9 na 20 punktów trzeba mieć materiał opanowany na 100% :) Norma - 2-4 punkty cieszące ludzi :)

szkoła nauczyciele

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (33)
zarchiwizowany

#39798

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu: Prawdziwi Polacy zagranicą...

Właśnie wróciłem ze sklepu. Przy kasie obok usłyszałem polską mowę, więc się obracam i widzę małżeństwo starsze konsultujące coś między sobą. Od kas swoich odeszliśmy w podobnym czasie i złamałem swoją zasadę "nie gadam z polakami za granicą bo to buraki" (tak, ja też; a tak na serio - na podstawie doświadczeń po prostu unikam) i mówię "Dobry wieczór i dobrej nocy". Stanęli jak wryci. I teraz dialog z panią piekielną [PP] bo pan gdzieś uciekł:
PP: To pan z Polski?
JA: Tak się jakoś złożyło.
PP: Wie pan, tydzień już tu jesteśmy i strasznie mało polaków w Paryżu
JA: [zonk] Dziwne, codziennie tu w sklepie słyszę język polski albo w okolicy.
PP: No tydzień i nic, pan jest pierwszy.
Wyszliśmy ze sklepu i dialog trwa.
PP: A pan tu mieszka?
JA: Tak. Państwo też?
PP: Nie, my na wycieczce. Tydzień już jesteśmy i mam dość.
JA: Można wiedzieć dlaczego?
PP: Smród, brud i ubóstwo. Same czarnuchy dookoła...
JA: [lekki zonk] No wie pani, w Paryżu ma pani różne narodowości...
PP: No mówię panu, czuję się jak w jakiejś Algierii, same czarnuchy wszędzie! I ten ich język. Ja już nie mogę! A mieszkanie na miesiąc wynajęliśmy... I żydzi! Dziś tyle ich było! Msza jakaś czy coś...?
JA: ...Akurat okoliczne dzielnice takie są. Ale przecież zwiedzacie coś państw? Luwr, wieża...
PP: Tak. Ale ja już chcę wyjechać. No nie dam rady, wszędzie te czarnuchy... A nie wie pan, gdzie restauracje polskie są w Paryżu? Słyszałam, że dwie są.

Podałem PP nazwy i zmyłem się z silnym postanowieniem, że już nigdy do polaka na obczyźnie się nie odezwę. Dobiegło mnie:
PP: Na pewno jeszcze się spotkamy!
JA: Tak, tak, na pewno. Ale trzeba się spróbować otworzyć na inne kultury też. Od razu Paryż wyda się inny.
PP: Tak, tak...

Na pewno się nie spotkamy. Do końca miesiąca nocuję w firmie...


PS. małe i wielkie litery zamierzone w tekście...

zagranica

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (251)
zarchiwizowany

#35767

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ponieważ za granicą od dłuższego czasu przebywam - w pewnym momencie przyszła pora na znalezienie sobie "pozapracowych" znajomych. Od czego są wszelkiej maści portale spotkaniowe, randkowe, społecznościowe jak nie właśnie od tego? Tak mi się przynajmniej wydawało.

(aha, lat mam już niemało i jest to wyraźnie zaznaczone na wszelkich portalach...)

Bilans:
- 17 ofert seksu z młodzieżą obojga płci w wieku 14-16 lat (lekko licząc 2 razy mniej ode mnie). Z przewagą chłopców...
- 8 ofert od mężatych pań szukających wrażeń
- 8 ofert od par
- 4 pytania czy przypadkiem seks z panami nie wchodzi w grę
- 2 "normalne" wiadomości

"Normalne" w cudzysłowie, bo się zacząłem zastanawiać, co dziś jest normalne...

internet

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (131)
zarchiwizowany

#22025

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak byłem piekielnym. Lecz nie tylko ja.

Lot z pewnego niemieckiego miasta do pewnego francuskiego miasta (edit: nie-tanimi-liniami) miał półtorej godziny opóźnienia. Cóż, i tak bywa, ale że pora późna, że Sylwester tuż tuż - wszystkim udzieliło się poddenerwowanie. Ale w końcu idziemy do samolotu.

1. Zmierzam w kierunku mego miejsca, a tu siedzą sobie panienki i się cieszą. Uprzejmie, po angielskiemu, zwacam uwagę, że chyba pomyliły miejsca. One problemu nie widzą - mogę usiąść gdzie indziej. Nie, otóż nie mogę bo nie po to rezerwuję sobie konkretne miejsce, żeby siedzieć gdzie indziej. Foch, ale siedzę na swoim miejscu, a one się z kimś zamieniły i siedzą obie obok.

No i pokarało mnie...

2. Za nami siedzi mamusia z dwójką chłopców, jeden z nich za mną, drugi na srodku i mamusia przy przejściu. Chłopcy w wieku przedszkolnym, jak to dzieci - dokazują. Mamusia co jakiś czas zwraca im uwagę, ale zero reakcji lub chwila spokou i zaraz znowu - wrzaski, rozpinanie pasów (mimo wyraźnego polecenia by zapiąć), kopanie mojego siedzenia... Kilka razy mamusia mówi swojemu synkowi "nie kop siedzenia" ale on nic (aha, rozmawiają po angielsku).

Wytrzymałem godzinę. Godzinę, podczas której mamusia-bezstresowo-wychowam-moje-dzieci ciągle uspokajała młodych, ciągle beznamiętnym tonem, jak podczas zwykłej rozmowy, ciągle konsekwentnie nie stosując się do swych pseudo gróźb (bo cię przesadzę, bo będziesz siedział sam tam gdzie tata, itp). Gdy do końca lotu zostało około 20 minut - nie wytrzymałem: odpiąłem pas, odwróciłem się do młodego kopiącego mój fotel i spokojnym głosem w języku obcym rzekłem: Hej gościu. Jeśli jeszcze raz kopniesz mój fotel - wyrwę ci nogi.

I wiecie co? Dumny nie jestem, ale poskutkowało. Mamusia oczywiście się oburzyła, kilka razy na głos powiedziała co o mnie myśli, mówiąc o mnie do dzieci używała "ten idiota z przodu". Gdy wylądowaliśmy dołączył do niej tatuś, nawijając coś po niemiecku, potem po angielsku. A ja? Cóż - jeszcze raz odwróciłem się do młodego i powiedziałem: "Sorry, że byłem niemiły. Następnym razem po prostu słuchaj mamy". I życząc rodzince szczęśliwego nowego roku udałem się w stronę wyjścia.

zagranica samolot

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (252)

1