Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

paszodzik

Zamieszcza historie od: 15 listopada 2012 - 15:51
Ostatnio: 5 września 2014 - 14:43
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 3098
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 104
 

#61887

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oglądałam dzisiaj program w telewizji, mówiący o uciążliwym sąsiedztwie składu materiałów budowlanych. Sąsiedzi tego składu opowiadali jak to mieli piękne ogródki przy pięknych domkach, a teraz jest kurz i hałas zamiast upragnionego spokoju. Powiedzcie mi dlaczego Polacy są aż tak naiwni i nieporadni, potrafiący tylko narzekać, prosić o pomoc telewizję i być mądrymi po szkodzie? (nie wszyscy oczywiście)

Oglądając ten program przypomniało mi się jak jakiś czas temu szukałam z mężem działki budowlanej - miała być duża i nie kosmicznie droga. Pewnego dnia - jest! Jedziemy oglądać - cisza i spokój, działka na nowo powstającym osiedlu domków jednorodzinnych przy samym lesie w malutkiej miejscowości i do tego tania. Nic tylko brać. Ale... zawsze jest jakieś 'ale' prawda? Postanowiliśmy przejść się do sklepu w tej miejscowości, zapytać mieszkańców czy coś wiedzą oraz (najważniejsze) pójść do gminy. Czego dowiedzieliśmy się z naszego małego wywiadu?

Otóż obok tych działek, dosłownie przez drogę, powstanie (najprawdopodobniej) ferma drobiu. Plan zagospodarowania przestrzennego to potwierdza - działka przemysłowa. Pan Wiesiu grabiący swój ogródek również - kupił ją właściciel kilku ferm. Oczywiście z zakupu zrezygnowaliśmy mimo, że nawet pośrednik nieruchomości namawiał nas gorąco. Gdy zapytaliśmy czy wie co obok powstanie odpowiedział, że tak. Działek było około trzydziestu. Około dwadzieścia jest sprzedanych. Czy niedługo zobaczymy program o uciążliwej fermie drobiu?

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 337 (479)

#58753

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak zostałam potraktowana na SOR w moim mieście.

Pewnego listopadowego wieczoru bardzo bolał mnie brzuch, spóźniała mi się miesiączka, więc zrzuciłam to właśnie na te dolegliwości kobiece, wzięłam tabletki i zasnęłam. Ból jednak obudził mnie ok godziny 4 - był tak ostry, że zwijałam się na łóżku, płakałam, a mój narzeczony był przerażony. Postanowiliśmy zadzwonić po karetkę, gdyż nie byłam nawet w stanie wstać z łóżka. Ratownicy dotarli po ok. 10 minutach i postanowili zabrać mnie do szpitala. Tam standardowe badania, przyjęcie na oddział, lecz gdy czekałam na coś na korytarzu (stojąc) zaczęłam powoli osuwać się na podłogę - ktoś podstawił mi wózek. W tym momencie Szanowna Pani Pielęgniarka powiedziała do mnie coś takiego:

- Coooo? Brzuch boli? A sama to nie mogła przyjechać tylko karetkę wzywać? W dupach się poprzewracało!

Nic jej nie odpowiedziałam, za bardzo bolało...

Położono mnie na łóżku, zrobiono badania krwi, czekano na badania moczu i podłączono dwie kroplówki - jedna z solą fizjologiczną, druga sól fizjologiczna + pyralgina. Gdy zaczęto podawać mi tę drugą moje oczy odmówiły posłuszeństwa - widziałam tylko to co było na ścianie naprzeciw mnie - swoich rąk, nóg, kroplówki czy parawanu już nie. Zgłosiłam to - stwierdzono, że to po prostu ze zmęczenia.

Na SOR zostałam ogólnie zlekceważona - traktowana jak gówniara z wyimaginowanym bólem (mam 23 lata), gdyż nie stwierdzili co mi jest. Wszyscy byli chyba zbyt zaspani. Wysłano mnie na konsultację ginekologiczną - 20 minut później leżałam już na stole operacyjnym dzięki przytomności ginekologów - pękł mi torbiel na jajniku, uszkodził naczynie krwionośne, przez które sączyła się krew do brzucha. W szpitalu zostałam 4 dni - na szczęście pielęgniarki na ginekologii - złote kobiety.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (703)
zarchiwizowany

#45050

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni klienci po raz kolejny.

1. Przychodzi do sklepu pani "ą - ę", aby zakupić pomadkę. Co ważne, daje mi starą pomadkę, aby kupić identyczną. Daję jej taką samą- tylko nową. Stwierdza, że to nie taka. Sprawdzam - firma ta sama, numer ten sam, odcień ten sam. Nie, to nie ta. Szukamy innej. Pokazałam kobiecie chyba wszystkie możliwe pomadki jakie miałyśmy, zajęło mi to około 30-40 minut. Wzięła pierwszą...

2. Klientka wszystkowiedząca-nie-do-końca. Chce podkład do twarzy. Po ustaleniu czego potrzebuje pozostało wybranie odcienia. Doradzam, ona stwierdza, że chce jaśniejszy. Odradzam, proponuję ten, który wybrałam. Wzięła jaśniejszy i nie dała sobie wytłumaczyć, że nie będzie pasował. Kolejnego dnia przyszła z pretensjami, że wcisnęłam jej zły podkład.

3. Sytuacja podobna to tej wyżej. Tusz do rzęs. Ten? Ten jest zły, kiepsko maluje, szybko wysycha - odradzam. Klientka jednak weźmie, ona wie, że dobry bo reklamę widziała. Następny dzień - skarga do kierowniczki, że wciskam kit, który nie maluje.

4. Stoję na kasie. Ludzi tłum. Podchodzi klientka i z dumą kupuje dwie przecenione na 4 zł kredki do oczu. Płaci, wydaję resztę z paragonem. Idzie. Mijają około 3 godziny, ludzi jeszcze więcej i nie wyrabiam z kasowaniem. Wpada klientka od kredek i raban robi na pół sklepu, że ją okradamy, że ona zapłaciła za trzy kredki, a dostała dwie, że pewnie ja sobie ją przywłaszczyłam, że ona z drugiego końca miasta na pieszo wraca, żeby to wyjaśnić. We mnie zaczyna się gotować, klientów przy kasie od groma, ta mi tu się drze i oskarża. Wołam koleżankę, która stara się wyjaśnić sytuację. Ma pani paragon? Nie. (Paragon wydawałam ZAWSZE). Koleżanką szuka wśród jakiejś setki paragonów w śmietniczku. Jest! Na paragon nabite... dwie kredki. Babka nawet tej trzeciej do kasy nie przyniosła. Ciche przepraszam i ucieczka.

5. Rano, w kasie marne grosze. Przychodzi klientka i kupuje mydło za 3zł... Płaci banknotem 200zł...

6. Dzieci, wszędzie dzieci! Dzieci wkładające paluchy i rozwalające wszystkie testery. Dzieci dotykające perfum. Dzieci zostawiające odciski tłustych od pączków paluchów na szklanych gablotach. Dzieci krzyczące, bawiące się w chowanego, tarzające się po podłodze... Mamusia wybiera różową pomadkę.

7. Nastolatki przychodzące przed szkołą, malujące się testerami i wychodzące bez kupienia czegokolwiek za to w pełnym makijażu.

8. Sklep czynny do 18.30 - jest godzina 18.25 i wchodzi ONA. Pani, dama, ona kupi dużo, potrzebuje dosłownie 5 minutek. Według regulaminu nie mogę wyprosić klientów ze sklepu, nawet jeżeli już zamykam. Co robi ONA? Wychodzi o 18.45 nie kupując nic...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (255)

#44165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi rodzice mają psa - Maxa. Ulubieniec nasz, kochany, mądry i posłuszny. Do tego bydle ogromne - waży więcej niż ja, jak stanie na tylnych łapach jest ode mnie wyższy (a do niskich nie należę). Nigdy nie skrzywdził nikogo z domowników i "przyjaciół domu", nigdy nawet nie warknął. Ma jednak to do siebie, że jak mu obcy chce wejść na podwórko to może zabić. Przez to na furtce jest czerwona rzucająca się w oczy tabliczka "Uwaga pies", dzwonek przy furtce również jest ba! Nawet za pierwszą furtką jest druga, żeby pies nie zrobił ewentualnej krzywdy nierozważnemu gościowi.

1. Pewnego razu do sąsiadów przyjechała familia. Impreza była, bawili się, jedli i pili. Muzyczka grała pół nocy, co ważne puszczana z samochodowego radia. Nierozważny jednak właściciel auta nie pomyślał, że padnie mu akumulator.
Rano - dzwonek do naszych drzwi. Co trzeba podkreślić - u moich rodziców dzwonek do drzwi jest jak alarm - znów jakiś debil pewnie zignorował dzwonek przy furtce, rażącą czerwoną tabliczkę i furtkę nr 2. Dokładnie! Jeden z gości sąsiadów przyszedł pożyczyć prostownik do rozładowanego akumulatora. W tym momencie podbiegł Max i na szczęście zdążył go złapać tylko za nogawkę spodni, gdy nieszczęśnik przeskakiwał ogrodzenie.

2. Jakiś czas temu auto mojej mamy "stuknął" inny kierowca. Skontaktował się więc z moimi rodzicami jego ubezpieczyciel, aby przyjechać i ocenić szkodę. Tato, który z nim rozmawiał, uprzedził że jest pies, żeby wcześniej zadzwonić to psa zamknie do kojca. I co? W umówiony dzień dzwonek do drzwi. Tato biegnie ratować delikwenta i co widzi? Pan stoi sobie przed drzwiami, a przy nim Max. Nic nie robi, nie warczy tylko jakby zdziwiony lekko. Pan zaczyna tłumaczyć, że on się psów nie boi i jeszcze żaden pies źle na niego nie zareagował.

A ja się pytam: co gdyby Max zdążył zagryźć faceta balującego u sąsiadów? Albo dotkliwie pogryzł ubezpieczyciela, bo akurat trafił mu się pierwszy pies, który go nie polubił? Pewnie mimo tego, że Max jest zaszczepiony, widnieje tabliczka i ktoś wtargnął na posesję pies musiałby przejść szereg badań, zostać odizolowany, rodzice mieliby wiele problemów. Tylko dlatego, że ktoś myśli, że skoro jego Burek nie skrzywdzi muchy, to Fafik sąsiada nie odgryzie mu ręki.

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 563 (671)

#43500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idziecie do drogerii i macie w planach kupić nowiutkie, świeżutkie kosmetyki? Skończył Wam się krem do rąk? Zmywacz do paznokci albo płyn do demakijażu? A może któryś z Panów chce kupić sobie wodę po goleniu? Jeżeli tak, to przeczytajcie.

1. Swego czasu w drogerii rozlał się (sam, magicznym sposobem) płyn po goleniu. Nie był on drogi, zapach raczej dla starszych Panów i tylko tacy go kupowali. Są w takim razie dwie opcje - albo ściągamy ze stanu, co automatycznie idzie w koszty sklepu (gorszy wynik przy inwentaryzacji), albo "naprawiamy". Padło oczywiście na opcję drugą. Do płynu została dolana woda - około 1/4 buteleczki. Płyn wrócił na półkę.

2. Bardzo podobna sytuacja do tej pierwszej. Rozlany płyn micelarny. Brakuje prawie połowy - tutaj również idealnym "wypełniaczem" okazała się woda.

3. Tusze do rzęs jednej z firm po pierwszym otwarciu zasychały dosłownie w 1-2 dni. Absolutny badziew, nikomu tego nie polecałam. Czasem jednak nieświadoma klientka wybrała ten kosmetyk i kolejnego dnia wracała z reklamacją, która uwzględniana nie była, bo "te tusze takie są" - tusz to wyrzucenia.

4. Gazetka promocyjna obiecywała gratis, a Ty go nie dostałaś? Pewnie myślałaś, że gratisy się skończyły? Czasami się kończyły, ale gdy był ciekawy gratis, kasjerki go sobie odkładały.

5. Krem do rąk, który nie ma folii zabezpieczającej NA PEWNO był użyty...

6. ...każdy lakier do paznokci pewnie też. I oliwka dla dzieci, bo najlepiej dzięki niej można usunąć stare ceny. Zmywacze do paznokci też.

7. Gdy było bardzo zimno pewne mydła w płynie miały tendencję do częściowego zamarzania - robiła się z nich kaszka. Dawano je wtedy na zaplecze, gdzie odtajały i znów na sklep. Nie znam się, może ich właściwości później się nie zmieniały, ale ja nie chciałabym mieć odmrażanego produktu.

8. Tak w ogóle chciałam dodać, że KAŻDY klient jest traktowany jak potencjalny złodziej - nie ważne czy jest to różowa nastolatka czy pani w futrze. KAŻDEMU patrzeć na ręce trzeba i uważać, żeby nic nie ukradł.

sklepy

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (631)

#42874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o pracy w jednej ze znanych drogerii - typowej sieciówce.

Zacznę może od początku. W styczniu tego roku zamieszkałam z moim facetem, a jako że pracy nie miałam, musiałam szybko ją znaleźć. Jaka była moja radość, gdy dzień po tym jak poroznosiłam CV mogłam już rozpocząć pracę w drogerii! Czy to nie szczęście, że przyjęto dziewczynę, która ma 20 lat i zero doświadczenia ot tak? Otóż nie, to nie było szczęście. Kilka najciekawszych historii:

1. Przerwa? A cóż to jest przerwa? Tak, to ten moment mojej pracy (maksymalnie 15 minut), o który musiałam prosić się, biegać do kierownicy, która wiecznie popijała kawę na zapleczu i zapytać, czy łaskawie pozwoli mi zjeść w biegu jedną kanapkę. Często na przerwę nie mogłam pójść mimo, że pracowałam niekiedy po 12 godzin.

2. Jeżeli już udało mi się na przerwę pójść, to był to jedyny czas, kiedy można było usiąść. Nawet jeżeli nie było klientów i nie było absolutnie nic do roboty, nie można było usiąść na sali sprzedaży na krzesełku nawet na minutę - o wejściu na zaplecze mowy nie było.

3. Jeżeli nie było klientów na sklepie, nie było towaru do rozłożenia i ogólnie nic do roboty... jak to nic do roboty!? Zawsze coś jest do roboty! Choćby przesuwanie towaru o dosłownie 1 mm na półeczce, żeby robić cokolwiek. O porozmawianiu z koleżanką z pracy w tym czasie mowy nie ma! Absolutnie nie wolno nam było ze sobą rozmawiać.

4. Dbanie o swoje działy - każda dziewczyna miała przydzielony swój dział, o który miała dbać. Kierownica jednak nie przewidziała, że pracownica nie ma fizycznej możliwości obsługiwania działu na drugim końcu sklepu i jednoczesnego dbania o swój przydzielony dział

5. Ceny wydrukowane do kolejnych promocji musiałyśmy wycinać w domu. Zajmowało to około godziny wraz z posegregowaniem. Usłyszeć "dziękuję" - w snach.

6. Zmiana promocji polegała na tym, że zamykałyśmy sklep i wymieniane były ceny, dorabiane nowe, zmieniane plakaty itp. Ogólnie wydaje się, że zająć to może z 15 minut, a zajmowało kilka godzin. Płacone miałyśmy do godziny 20 - nigdy się nie wyrobiłyśmy. Pracodawcy nie obchodzi to, że pracowałyśmy charytatywnie.

7. Jedna dziewczyna, która dopiero się uczyła, nie mogła sobie poradzić z pewną rzeczą. Kierownica wzięła ją na zaplecze i stwierdziła, że owa dziewczyna jest głupia, że nie da sobie rady w życiu i nie wie jak może wychowywać dziecko, skoro nie potrafi nauczyć się czegoś w sklepie.

8. Wyzywanie od głupich, deptanie po ambicji, uniemożliwianie nauczenia się czegoś było czymś absolutnie normalnym.

9. Po jakimś czasie, gdy zaczęło mi przeszkadzać to wszystko (zwłaszcza brak przerw) zaczęłam walczyć o swoje, wyrażać głośno swoje zdanie i kłócić się z kierownicą. Skończyło się zwolnieniem mnie, które przyjęłam z nieskrywaną radością i uśmiechem na twarzy. Kilka dni później sama miałam dać wypowiedzenie, ale ubiegli mnie. Teraz pracuje tam kolejna naiwna dziewczyna, która za najniższą krajową będzie wykorzystywana i poniżana.

Historię o piekielnych klientach zostawię na inne opowiadanie.

sklepy

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (672)

1