Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tabajkasiekonczy

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2013 - 20:00
Ostatnio: 11 maja 2014 - 23:02
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1403
  • Komentarzy: 44
  • Punktów za komentarze: 400
 

#59142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem po co niektórzy ludzie sobie robią dzieci, skoro się nimi nie zajmują. Albo po co mają więcej niż jedno, jeśli jest to ponad ich siły.

Kiedyś zostałam poproszona o pomoc w przeciągnięciu pewnego młodziana przez tryby powtórkowe, bo dzieciak miał lachę z angielskiego i jakby jej nie poprawił pod koniec sierpnia to zostałby na niższym poziomie wtajemniczenia (dodam, że był to adept podstawówki).
Ja oczywiście bardzo chętnie, bo i lubię pracę pod presją, i wynagrodzenie za ekspres było śliczne. Ostrzegłam jedynie matkę, że nie jestem cudotwórcą (a szkoda, bo wtedy z kranu płynęłoby wino, zaprawdę powiadam Wam!) i skoro odezwała się do mnie dopiero pod koniec lipca to do końca sierpnia jest mała szansa, żeby przerobić cały materiał (z dwóch książek plus bonus do poziomu trudności: młody umiał powiedzieć po angielsku tylko jak ma na imię, nic więcej). Ale, dodałam tonem kojącym, jeśli młody zostanie przypilnowany i będzie odrabiał zadania domowe, i się przygotowywał do lekcji to poprawa powinna być doceniona w jego szkole.

I tak się zaczęło.

O młodym nie mogę powiedzieć nic złego tak poza tym, że było widać, że nie potrafi się skoncentrować i się niecierpliwi, ale generalnie był grzeczny. Zresztą powymyślałam zabawy ze słownictwem, zagadki gramatyczne i inne podstępy mnemotechniczne to nawet potrafił się wciągnąć na jakiś czas, ale nie oszukujmy się - dziecko postrzega naukę w wakacje jako karę, tyle że nie było czasu, żeby się rozczulać nad jego przegrzanymi trybikami.

Dlatego będzie o grzechach rodziców:

1. Najpierw szybko o ojcu, bo tu jest krótka piłka. Młody nie odrabiał lekcji i się nie uczył. Raz w domu był ojciec, więc postanowiłam z nim o tym porozmawiać. Po skończonej lekcji proszę młodego, żeby zawołał rodzica. Tatuś wyszedł do mnie (tj. do pokoju stołowego, w którym się odbywały lekcje) ubrany jedynie w slipy, odpalił telewizorek, poskrobał się po gęstej szczecinie twarzowej i oświadczył, że on jest rzadko w domu, on nie wie, mam rozmawiać z żoną. Nic dodać, nic ująć w temacie.

2. Przez to że miałam niecały miesiąc na akcję pt. 'kaganiec oświaty dla małoletnich'(swoją drogą to szybko się kobieta obudziła, że jest problem) to lekcji musiało być bardzo dużo. Po każdej lekcji nadgorliwie i złośliwie składałam matce mojego ucznia raport telefoniczny i powtarzałam w kółko, że ktoś musi z młodym siedzieć nad lekcjami, bo znowu jest nieprzygotowany. Dodam że kobieta miała zwykłą 8-godzinną pracę biurową, więc mogła się poświęcić przez miesiąc i pół godziny dziennie powtarzać z małym, ale nie, po co, przecież nauczyciel ma moc transferowania danych prosto do mózgu gagatka.

3. Wspominałam, że młody miał urok osobisty i talent do manipulowania? Matka mu nieustannie pobłażała, bo: odrabianie lekcji to dla małego udręka; on nie lubi angielskiego i nauczycielka się na niego uwzięła; odwołała niektóre lekcje jak młody kwękał, że chce do babci na wieś albo nie wiem gdzie, ale pewnie wyścig ślimaków też by go urządził. Mówiłam matce, że powinna mu tłumaczyć, że to tylko trzy tygodnie wysiłku i da radę, i że mama będzie z niego dumna i takie tam (tu improwizowałam, bo w sumie nie wiem jak się motywuje dzieci jak jest się matką), ale gdzie tam, jak grochem o ścianę.

4. Wtedy również pracowałam na zmiany i akurat na początku tych całych korepetycji miałam tydzień zmiany porannej. Mamusia się uparła, żeby zobaczyć jak prowadzę zajęcia. Była dokładnie na dwóch lekcjach, bo potem jej powiedziałam, że za nauczanie dwóch osób biorę dodatkowe pieniądze. Nie było to miłe, ale normalnie prawie rozwaliła mi kobieta te lekcje. Młody się przy matce krępował i stresował; matka patrzyła na niego pseudogroźnym wzrokiem albo mu podpowiadała, albo karciła, albo krytykowała mnie, że za dużo wymagam - nie wiem co to miało być, ale wyglądało to jak jakaś dysfunkcja osobowości. Dodam tylko dla tych, którzy się nie orientują, że coś takiego miesza dziecku w głowie, nie mówiąc o podważaniu autorytetu nauczyciela i dyskusje z matką dziecka podczas zajęć to kompletna strata czasu.

5. Wymogi-srogi-pierogi. Kiedy na pierwszej lekcji pytałam matkę czy szkoła dostarczyła jakieś wymagania co do tej poprawki to stwierdziła, że owszem, była jakaś kartka, ale się gdzieś zawieruszyła, ale to to samo co w książkach ze szkoły. Powiedziałam jej wtedy, że w takim razie sama dokonam selekcji materiału, ale najlepiej jak zadzwoni do szkoły i się dowie. I co? Rokoko. A nawet lepiej, bo się kartka z zakresem materiału znalazła trzy dni przed poprawką. Wtedy wzięłam kolorowe zakreślacze i na zielono zaznaczyłam mamusi te tematy, w które trafiłam, na czerwono te, w które nie trafiłam, i dopisałam na fioletowo te, które z młodym przerobiłam, ale których nie było na kartce wymagań, więc pech. Mamusia stwierdziła lekko, że jakoś to będzie. Skoro własna matka się nie przejęła to ja tym bardziej nie miałam zamiaru.

6. I w końcu wielki finał. Dzień przed terminem poprawki przychodzę rano (zmiana popołudniowa)na ostateczną, wielką powtórkę wszystkiego. Po 15 minutach dzwoni mój telefon (na szczęście go nie wyłączyłam tylko wyciszyłam). Odbieram, bo zobaczyłam, że to mamusia. I wiecie co? Okazało się, że jej się pomyliły daty i ta poprawka JUŻ TRWA i prosi mnie, żebym zaprowadziła młodego do szkoły... Nie powinno się namawiać dzieci do ucieczki z domu, ale kusiło mnie.

Jeszcze deser i wsio. Wpadam z młodym do klasy, w której siedzi szanowna komisja i przepraszam za spóźnienie, na co jedna z pań nauczycielek karci nas, że to przegięcie (i ma rację), aż w końcu rzecze: 'to teraz mama poczeka na zewnątrz'. Witki mi opadły już zupełnie.

Jeśli kogoś interesuje jak się to wszystko skończyło, to było tak, że jedna z nauczycielek wyszła do mnie na korytarz, podczas gdy młody pisał. Postanowiłam powiedzieć wszystko co myślę na temat matki, która nawet nie pojawiła się w szkole, żeby porozmawiać o problemach syna (bo wtedy nauczyciele by wiedzieli, że nie jestem matką młodego, prawda?).

Zdał, ale nie łudzę się - to nie moje umiejętności zaklinania rzeczywistości ani geniusz młodego, a raczej dobra wola komisji. I i tak nie wiadomo czy postąpili słusznie...

Młody ma trójkę młodszego rodzeństwa. Trzymam za całą czwórkę kciuki.

Któryś krąg piekielny - ten dla rodziców-olewaczy

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (796)

#54060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naszło mnie, że wielu studentów zaczyna teraz tak zwaną 'kampanię wrześniową' i przypomniała mi się jedna sytuacja. O tym jak brak kultury, nerwy lub brak kultury w nerwach potrafi zaszkodzić.

Parę lat temu przytrafiła mi się poprawka z pewnego przedmiotu. Byłam bardzo zaskoczona, bo tematyka tych zajęć była i jest dla mnie fascynująca, dlatego czułam się pewnie i przed, i po egzaminie. Jednak wiadomo, mogłam napisać coś, co mnie zdyskwalifikowało, więc idę na dyżur, żeby pani profesor pokazała mi moją pracę i wytknęła błędy.

Przed salą było kilka osób zgromadzonych w tym samym celu, kolejka wolno się posuwała, więc trzeba było czekać. Wszyscy siedzieli spokojnie, ale jedna dziewczyna [D] zachowywała się inaczej. Przyszła chwilę po mnie i od razu zaczęła chodzić tam i z powrotem przed gabinetem, stukając donośnie szpilkami. Niedługo potem dołączyła do niej koleżanka i wtedy D zaczęła:

- Ty coś z tego rozumiesz? Ja, k***a, ja mam poprawkę, ja! Ja przecież mam stypendium, nigdy nie miałam nawet trói, a teraz ta szmata mnie uwaliła! Ja pie***lę! Co ja w domu powiem? Że jak byle blońdzia (w sensie blondynka, nie mam pojęcia jak to się pisze) sobie na studiach nie radzę? K***a!

I cały czas w ten deseń ciągnie swój lament świętokrzyski. Jej koleżanka coś nieśmiało wtrącała, ale D nie bardzo ją dopuszczała do głosu. W sumie to żal mi się D zrobiło, bo aż się trzęsła z tej złości i frustracji, więc jak zeszło z niej trochę pary, to postanowiłam ją trochę pocieszyć:

- Wiesz, może to nieporozumienie. Jak się sprawdza dziesiątki prac to można się pomylić w punktacji...

I tu D wypala bardzo głośno:

- Zamknij, k***a, ryj, ktoś się ciebie pytał?!

Szczerze mówiąc opadła mi szczęka i czas reakcji miałam bardzo opóźniony, ale na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo pani profesor wychynęła z gabinetu i uświadomiła D, że drzwi nie są dźwiękoszczelne. D dostała zaproszenie do gabinetu poza kolejką i szybko wyszła z płaczem.

Wtedy sobie pomyślałam po raz kolejny, że samozachwyt potrafi niektórym mocno rozmiękczyć pupę. No i mózgownicę, bo błędem jest niepowściąganie języka na profesorów przed ich gabinetami, w komunikacji czy na twarzoksiążce.

Ot i tyle.

Ściany mają uszy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (549)
zarchiwizowany

#53925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
'Gdy był ze mnie mały wieprz' musiałam przejść zabieg wyrwania migdała (trzeciego), bo byłam srogo zasmarkanym dzieckiem.
Laryngolog w moim rodzinnym mieście powiedział uczciwie, że oni nie mają sprzętu i robią to na chybił-trafił, dlatego lepiej się nie bawić z migdałem w ciuciubabkę, tylko trzeba od razu mnie wieźć do miasta wojewódzkiego. Dodatkowo poradził mojej mamie, żeby nie pozwoliła podać mi narkozy. Wszystko jasne, więc komu w drogę temu kapcie odrzutowe.

W szpitalu miasta wojewódzkiego przyjął mnie miły pan doktor, obejrzał, popatrzył w papiery i nakazał zainstalowanie z paroma innymi brzdącami w jednej sali. Pamiętam, że tamtej nocy się działo! Była moc zabawy: rzucanie się pluszakami, zamiany łóżkami, namioty z pościeli, jak to dzieci. Swoją drogą powinni dawać nagrody za cierpliwość do pacjentów...

Następnego dnia dostałam głupiego jasia (podejrzewam, że podrzucono go w zupie mlecznej, ale głowy nie dam), zabrano do lekarza, który wyrwał mi sprawnie migdał i po sprawie, wróciłam na salę. Inne dzieci wróciły później, bo miały z kolei przeprowadzany zabieg pod narkozą. Mnie oczywiście gardło bolało, więc trochę popłakiwałam, ale mama mnie szybko uśpiła.

Tu dochodzę do meritum sprawy: w nocy budzi mnie ryk, jakby co najmniej miłość, dobro i słodycze ostatecznie zniknęły z naszej planety. Okazało się, że to beczał chłopczyk, który obudził się po narkozie. Rychło w czas przybiegły pielęgniarki, bo biedaczyna zwymiotował i bolało go okrutnie. Inne dzieci miały podobne objawy. Ja się czułam już w miarę dobrze i mogłam zasnąć bez leków. W dodatku rano, kiedy ja dostałam normalne śniadanie (zdaje się, że jedynie pozbawili mnie skórek od chleba) to inne dzieci nie mogły nic przełknąć. Już następnego dnia rodzice zabrali mnie do domu, tak że byłam bardzo krótko za to moi towarzysze broni zostali w szpitalu.

Być może dzisiaj już się nie robi narkozy do wyrywania migdałów, ale wtedy było do wyboru: usypiamy czy ogłupiamy i mogę stwierdzić, choć lekarzem nie jestem, że w tym przypadku chyba lepsze jest mimo wszystko ogłupianie (jak rzadko).

Na koniec dodam, że niedawno, po tych prawie dwudziestu latach byłam u laryngologa, który wtedy ustrzegł mnie przed przykrościami. Jeżeli Pan to czyta to jeszcze raz dziękuję!

O narkozie okiem laika

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 47 (209)

1