Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

velhete

Zamieszcza historie od: 16 maja 2014 - 13:34
Ostatnio: 9 czerwca 2017 - 8:16
  • Historii na głównej: 0 z 2
  • Punktów za historie: 134
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 36
 
zarchiwizowany

#76487

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Życie mi się wywróciło. Ale to długa historia.

Mam 18 lat i po przemyśleniu kilku "za" i "przeciw" wyszło, że jednak "za" jest więcej i, ahoj przygodo, rzuciłam szkołę po ukończeniu drugiej klasy liceum. Wakacje przeżyłam jak każdy normalny dzieciak, a na w połowie września postanowiłam znaleźć sobie jakąś pracę. W tym samym czasie moja przyjaciółka zachwycała się zbliżającą się przeprowadzką do Wielkiego Miasta, gdzie miała studiować i, no właśnie, mieszkać wraz ze swoim chłopakiem. Umowa na mieszkanie podpisana, wszystko super i nagle do mojej Facebookowej skrzynki wpadają gorzkie żale, że chłopak okazał się być jednak niefajny, nie wprowadza się i jak ona nikogo nie znajdzie, to ją wyrzucą z mieszkania.
A ja na to, że w Wielkim Mieście lepsze możliwości i ja się wprowadzę. Jak powiedziałam, tak zrobiłam i już na początku października zajęłyśmy dwuosobowy pokój w Wielkim Mieście. I tutaj nakreślam, jak wyglądał podział mieszkania.
Pokój 1: Ja i Basia (przyjaciółka)
Pokój 2: Marcin
Pokój 3: Ania i Karol - para
Oprócz tego oczywiście przedpokój, kuchnia, łazienka i osobna toaleta.
Było miło i fajnie, w pierwszych dniach zrobiliśmy zebranie organizacyjne i ustaliliśmy grafik sprzątania, coby nieporozumień nie było. Podzielone to było na tygodnie, na zasadzie "tydzień 1: Kuchnię sprząta Basia, łazienkę Marcin, korytarz Velhete, toaletę Ania; tydzień 2: Kuchnia - Velhete, łazienka - Ania..." i tak dalej. Mieliśmy też rubryczkę "Śmieci", na którą od początku do końca i po wsze czasy wpisany był Karol. Na zebraniu organizacyjnym rzuciłam, że mogę zabierać śmieci idąc do pracy. W odpowiedzi dostałam stanowcze nie, bo Karol wynosi i mam się nie przejmować. Oprócz tego miał normalne dyżury na sprzątanie pomieszczeń.
Ale pomimo grafiku, nieporozumienia i tak były. Nic o tym nie wiedziałam, bo znalazłam pracę i do mieszkania przychodziłam o takiej porze, kiedy wszyscy już spali, budziłam się, kiedy byli na uczelni. Wolne dni spędzałam w rodzinnym mieście lub poświęcając się swojej pasji. Mało się widziałam ze współlokatorami, raczej mijaliśmy się w drzwiach czasami i wymienialiśmy krótkim "cześć". Robiłam swoje, nikt nie miał do mnie pretensji. Po jakimś czasie jednak zaczęły mnie dotykać przeróżne piekielności i z czasem było gorzej i gorzej.

1. Sos w kubku
Ktoś robił sobie sos w kubku, zostawiał niezjedzony i nieprzykryty w drzwiach od lodówki. Stał tam nieraz po kilka tygodni.

2. Zapominanie o sprzątaniu
Ktoś omijał swoje dyżury, każdy wiedział kto (przecież grafik ogólnodostępny) i pierwsze kilka razy po prostu przemilczeliśmy, później zaczęliśmy zwracać uwagę. Marcin (bo to on właśnie) tłumaczył, że zapomniał, że brak czasu...

3. Niezamykanie drzwi
Było ustalone - drzwi wejściowe zawsze zamykamy na klucz, nawet jeśli wszyscy są w domu. Ktoś (Marcin) notorycznie o tym zapominał.

4. Garnki
Miałam trzy garnki i dwie patelnie, większość kupiona za własne pieniądze, jeden garnek i jedną patelnię dostałam od cioci, a że ciocia kucharką jest i spalenizny w jej kuchni próżno szukać, to wszystko ładne, czyste, zadbane. Gotowałam niewiele, polegało to raczej na wrzuceniu mrożonki do wrzącej wody, trudno przy tym zrobić bałagan. Przy swoim gotującym się jedzeniu zawsze stałam, pilnowałam, mieszałam, nigdy nic nie spaliłam i moje garnki były właściwie w nienaruszonym stanie. Aż pewnego razu zaczęłam martwić się o swoją głowę. Zaglądam do szafki z garnkami, planując znów sobie coś odgrzać, biorę swój garnek i zastanawiam się, kiedy ostatnio jadłam spaghetti. W moim garnku był zaschnięty, poprzypalany, na wpół ugotowany makaron spaghetti i nieduże ilości zmętniałej, lekko brązowej wody. Odstawiłam garnek do zlewu, wzięłam inny, z nadzieją, że kogoś tknie sumienie i to ogarnie po sobie. Po kilku dniach dostałam ochrzan od Ani, że nie zmywam.
Podobne sytuacje zdarzyły się jeszcze kilka razy, zaschnięte, przypalone jedzenie, mokry i lepiący się garnek wstawiony do szafy stan na październik:
Dwa nowe garnki, jedna nowa patelnia, jeden używany, zadbany garnek i równie używana, ale ładna patelnia.
Stan na grudzień:
Dwa spalone garnki, jedna permanentnie lepiąca się patelnia z poździeraną farbą, jedna przypalona patelnia z porysowaną powierzchnią teflonową.

6. Śmieci
Karol miał monopol na wynoszenie śmieci, sam to sobie wywalczył i dzielnie nosił, wszystko było okej, aż pewnego dnia z kosza zaczęło się wysypywać. I wysypywało się, wysypywało, worków przybywało, wejście do kuchni zaczęło stanowić problem - na progu trzeba było rozkraczyć się niemal jak do szpagatu, żeby ominąć cuchnącą stertę. Dlaczego? Nikt nie wie.
Któregoś ranka słychać głos Ani: Karol, wynieś śmieci!
Radość, euforia, wejdziemy do kuchni, nareszcie będzie porządek. Nadzieja matką głupich. Karol otworzył drzwi pokoju, wyjął malutki śmietniczek, z niego worek, zawiązał, no i wyszedł. A śmieci z kuchni zostały. Bo oni mają prywatny kosz i nikt nikogo o tym nie poinformował.
Basia zaczepiła raz Marcina i zapytała, czy wie, co z tymi śmieciami.
On nie wie, przecież to Karol ma wynosić.

5. Koledzy
W umowie, którą widział, czytał i podpisywał każdy z nas, napisane było, że:
A. Gości przyjmujemy tylko za zgodą wszystkich lokatorów
B. Można kogoś przenocować tylko i wyłącznie za zgodą wszystkich lokatorów i właściciela.
O ile punkt A nie zawsze był ściśle przestrzegany, co nikomu nie przeszkadzało, bo nie widzieliśmy sensu w wypytywaniu pozostałej czwórki o to, czy można wejść na dwie minuty ze znajomym i nawet nie przebywać w "pomieszczeniach publicznych" a we własnym pokoju, to punkt B był czymś poważniejszym i każdy to respektował.
Każdy? A, chwila, wcale nie.
Pewnego wieczoru Marcin przyszedł z kolegami (śmieci nadal stoją w kuchni, że też nie było mu wstyd). Dwóch kolegów, okej, może notatki im da, a co mnie to obchodzi. Ale coraz później się robiło, 21, 22, północ... Śmiechy, chichy, brzdąkanie na gitarze... Ja zasnęłam, Basia za to nie mogła. Nad ranem poszłam do pracy, kiedy wróciłam do domu, Basia siedziała sama w pokoju. Od razu opowiedziała mi co stało się rano:
Wychodzi Basia z pokoju, a tam koledzy Marcina radośnie błąkają się po mieszkaniu odziani jedynie w majtki. Basia pyta, czy może prosić Marcina na moment, bo musi z nim zamienić słówko. A nie, nie może, bo Marcin poszedł na uczelnię dwie godziny temu. I oni mają klucze.
Telefon do właściciela, właściciel, delikatnie mówiąc, zdenerwowany, prosi dżentelmenów do telefonu. Mówi im, że mają się oddalić w pośpiechu. Dżentelmeni odparli mu zwykłym chamstwem i buractwem, że oni to lekarzami są i co im zrobi. W końcu udało się ich wyrzucić.

6. Przerwa, coby wepchnąć wątek śmieciowy
I tak sobie z Basią rozmawiam, narzekam na życie i świat, chodzimy po domu, przystajemy na korytarzu. Wtem kątem oka zauważam coś, czego wcześniej nie było.
- Basia, patrz.
Trzy ostatnie tygodnie w grafiku sprzątania, rubryczka "Śmieci". Tak, jak na stałe było wpisane "Karol", tak teraz jest wielki niebieski gryzmoł. On się po prostu wykreślił z listy.

7. Historii o kolegach ciąg dalszy
Gdy siedziałyśmy w pokoju, do mieszkania wszedł Marcin i przywitał się mówiąc "Czy możesz mi wyjaśnić, co to miało znaczyć?"
Miał pretensje, że zadzwoniła do właściciela, a nie do niego. Powiedział, że to nie byli obcy faceci tylko jego koledzy z innego miasta. Jakby to robiło jakąkolwiek różnicę.

Nie lubię kłótni, a mnie to nie dotyczyło. Mając wszystkiego dość, ubrałam się i wyszłam.

Ominęła mnie wojna. Bo później wróciła Ania i Karol, i tak jakoś wszyscy się uwzięli na Basię. W głośnej rozmowie o wszystkim okazało się, że nagle Marcin też ma swój prywatny kosz i oni się wszyscy zastanawiają, czy Basi może ręce upie...doliło, że sama tych śmieci nie wyniesie. Obrażali ją, rzucali niecenzuralne słowa, a że Basia stworzeniem wrażliwym jest, to też się ubrała i wyszła. Zadzwoniła do mamy z płaczem, że ona wraca do Małego Miasta, że nie chce mieszkać z tymi ludźmi, że koniec, już nie, tragedia. Mama zadzwoniła do właściciela, właściciel znów zdenerwowany, kilka dni później przyjechał... na wezwanie Marcina.

I w tym momencie zakończę, bo nie wiem, jak historia się przyjmie. Zresztą, nawet jeśli przyjmie się słabo, to napiszę ciąg dalszy - po prostu muszę się gdzieś wyżalić.

wynajmowane_mieszkanie

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (193)
zarchiwizowany

#74327

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam egzemę. To taka choroba skóry, czy jak nazwać ten problem. Coś jak AZS-Junior. Choroba obejmuje jedynie moją prawą dłoń, kiedyś rozciągała się jeszcze na nadgarstek, ale udało mi się to zwalczyć. Muszę się tu trochę nagadać, zanim przejdziemy do sedna, bo to dosyć istotne.
Zwykle moja dłoń jest w stanie całkiem niezłym, chorobę widać jedynie po paznokciach i braku linii papilarnych, bo dbam, smaruję, unikam kontaktu z rzeczami, które mnie podrażniają. Jest ich w sumie sporo, są to na przykład płyny do naczyń, kurz, suche pastele, piasek, duża część mydeł i żeli pod prysznic, rękawiczki lateksowe, większość przypraw (m.in. sól, pieprz, wszystkie te mielone papryki itd.), soki z cytrusów, pot i tak dalej, i tak dalej. Z większością rzeczy muszę się "kontaktować" dość często, ale mam już taki nawyk, że po kontakcie z podrażniaczem, lecę umyć ręce i smaruję je swoim ukochanym sprawdzonym kremem. I jest okej. Grzebanie przez dłuższy czas na przykład w masie na kotlety (dużo przypraw), już pomijając to, że szczypie jak cholera, to jeszcze kończy się dla mnie dosyć tragicznie, jeśli ręki nie ogarnę na czas. Skóra staje się jak skorupa, dłoń sztywnieje, kiedy zginam - pęka. Czasami leci krew. Boli, jest nieprzyjemne, a do tego, co najgorsze - wyłącza mnie z pracy. Bo pracuję dłońmi, a prawą to już w szczególności. Rysuję i fotografuję. Udział rąk jest niesamowicie tutaj ważny, bo stopami nie umiem, a z desperacji już wielokrotnie próbowałam. No nie umiem, nie da się, njet. A taka "zepsuta" ręka umie się goić nawet do dwóch tygodni. Dlatego o dłonie bardzo dbam, krem noszę ze sobą wszędzie, mój chłopak też nosi go przy sobie na w-razie-czego.
On wie, ja wiem, rodzina wie, że jak boli, czuję że coś jest nie tak, to trzeba dać mi chwilę na ogarnięcie, bo później żyć się nie da. I nikt nie ma z tym problemu. Większość ludzi potrafi to zrozumieć, ale zdarzają się i tacy, którzy twierdzą, że przesadzam, że nie może być tak źle.

Młoda jestem, do szkoły chodzę. Niby dorosła, ale jednak liceum. W szkole - matematyka. Nauczycielka wezwała mnie do tablicy. Zadanie rozwiązane, odchodzę do tablicy z ręką już zamierającą, czuję że sucha, niemiło strasznie. Pytam więc grzecznie:
- Przepraszam, czy mogę wyjść do łazienki?
- A po co?
- ...Ręce umyć.
- Co? Czemu?
- No... Od kredy mam.
- I co z tego?
- (łzy zaczynają mi się kręcić w oczach, bo taka wysychająca ręka bardzo boli w zgięciach, a wyprostować njet, bo pęknie i zacznę krwawić) No... bo...
Odezwał się mój przyjaciel:
- Uczulona jest.
- Ale ja też jestem - i do mnie - Siadaj.
Usiadłam. Prawą rękę musiałam zostawić w spokoju, bo niewiele mogłam nią zdziałać. Przez pierwsze dwie minuty pisałam coś tam lewą ręką, ale kiedy zorientowałam się, że ja jestem dopiero na drugiej linijce pierwszego zadania, wszyscy kończą już piąte, zrezygnowałam i tylko siedziałam pochylona nad zeszytem, na który kapały mi łzy. Płakałam z bólu i odliczałam minuty do końca lekcji.
Później okazało się, że przesuszenie jest już duże, łuski schodzą jak opętane, krew się leje ze wszystkich zgięć palców. Musiałam odwołać dwa zamówienia na rysunki. Straciłam ok. 300 zł tylko dlatego, że jakaś durna baba nie pozwoliła mi wyjść na moment do łazienki.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (32)

1