Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

vievioreczka92

Zamieszcza historie od: 9 czerwca 2011 - 10:52
Ostatnio: 29 czerwca 2013 - 20:19
  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 594
  • Komentarzy: 1
  • Punktów za komentarze: 7
 

#40076

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno minęła rocznica śmierci mojego dziadka. Kiedy się nim opiekowałam, było pełnych piekielnych sytuacji stworzonych przez lekarzy, pielęgniarki i (o zgrozo!) moją babcię. Nie mówiąc już tym, że "zgubili go" w szpitalach. Tak, kilku - ale o tym może innym razem. Słowem wstępu - chorował on na raka płuc, operacja nie wchodziła w grę z powodu słabego serca, a w szpitalu stwierdzili, że i tak mu nie pomogą. Został wypisany i resztę swego życia spędził w domu. Pod koniec był już bardzo słaby, nie zawsze dał radę jeść, jednakże nigdy nie narzekał.

Po kilku dniach nieustannej opieki postanowiłam pojechać do domu przespać się, odpocząć. Babcia nie potrafiła go nakarmić, więc poprosiła lekarza o przypisanie glukozy w kroplówce, bo ostatnio mu pomogły. Co powiedział piekielny lekarz?
- Pani, ale przecież on i tak umiera, to co za różnica czy umrze z głodu czy przez raka?!
Po długim monologu mojej babci (nie bardzo kulturalnym) jednak się zlitował. Uwierzcie mi, jak tylko usłyszałam co on powiedział pojechałam na miejsce, jednak lekarza już nie było.

Jak można tak traktować człowieka?! Jak dla mnie jest to niewyobrażalne, do tego brak taktu.
Poza tym, co mu szkodziło - przecież to nie on płacił za leki, on miał tylko wypisać recepty. W godzinach swojej pracy. Doprawdy, aż tak ciężko to zrobić? W takich momentach tracę wiarę w ludzi.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 478 (526)
zarchiwizowany

#40075

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie o lekarzach przypomniały mi, dlaczego teraz staram się unikać ich jak ognia.
Nigdy nie przepadałam za wizytami u lekarzy, udawałam się na nie tylko gdy czułam się naprawdę fatalnie. Krótko przed majówką zaczął mnie męczyć kaszel, po majówce czułam się już tragicznie. Sama próba umówienia się do lekarza zasługuje na osobną historię, jednakże w końcu się udało. Pani doktor stwierdziła, że to tylko wirus. Nie podobało mi się to, bo mój kaszel bardziej przypominał szczekanie psa, niż odgłosy ludzkiej istoty, ale przecież to nie ja skończyłam medycynę. Otrzymałam leki i do domu, tyle z wizyty. Dwa dni były bez większych problemów. Później miałam problemy z prawym uchem, po prostu prawie nic nie słyszałam na nie. No nic, jedziemy dalej. Piątek, ok g 22. Dostałam wysypki- nauczona doświadczeniem wzięłam po prostu wapno, zawsze pomagało. Pomogło- na całe 5 minut. Po kwadransie byłam gotowa zerwać z siebie skórę, byleby przestało swędzieć. Szybka wizyta na pogotowie- dyżurująca lekarz bada i... To wcale nie wirus- ostre zapalenie płuc, zapalenie ucha plus reakcja alergiczna na leki, których nawet na wirusa otrzymać nie powinnam ( nigdy nie byłam na nic uczulona). Skończyło się na zwiększonej dawce leków od uczulenia, po których miałam jedynie ochotę spać, miesiącu leczenia się u prywatnego lekarza, najsilniejszych antybiotykach i kolejnym miesiącu odbudowy błony bębenkowej (nie wspominając o problemach przy wypisywaniu skierowania do laryngologa).
Gdyby nie uczulenie po prostu zostałabym w domu- morał z tego? Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Ps. Niedawno mój tato został zapisany do tej samej lekarki (rodzinna była na urlopie). Rzekoma wirusówka okazała się zapaleniem oskrzeli. Gratuluję tej pani prawidłowej diagnozy.

Przychodnia rodzinna

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (98)
zarchiwizowany

#11204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja pierwsza historia na tym portalu.
Jestem honorowym dawcą krwi, oddałam ponad 3 litry i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego. Aż do zeszłego poniedziałku.
Jak zwykle wszystko szło idealnie, zakwalifikowałam się, moja przyjaciółka również (była pierwszy raz).
Ale kiedy doszło do oddawania krwi doznałam szoku.
[J]a, [P]ielęgniarka, [Z]uzia(zmienione imię przyjaciółki)
Zuzia miała fotel naprzeciw mnie, więc świetnie się widziałyśmy.
Podeszła do mnie kobieta i zaczęła szukać żyły- standard. W pewnym momencie, kiedy zaczęła się wkuwać poczułam niesamowity ból ( a próg bólu mam wysoki)
[P]: Ojej! To ścięgno! A ja myślałam, że to żyła! Ale to nic, pod nim na pewno jakaś żyła jest!
I tak zaczęła grzebać mi w ścięgnie igłą. Kiedy zaczęłam syczeć z bólu i miałam wzrok zabójcy znalazła żyłę. Jednak po chwili zaczęła odlepiać plastry i znów bawić się igłą.
[P]: Oj, coś powoli leci...
[J]: Wie pani co, ja już wolę by powoli leciało, niż by znów pani się bawiła igłą.
[P]: Ale to nie może tak powoli lecieć.
Jednak gdy napotkała mój wzrok szubko zmieniła zdanie i zdałam krew szybciej niż inni (a leciało tak powoli!).
Postanowiłam przemilczeć sprawę, bo Zuzi dopiero co się wbijali, na szczęście była to inna pielęgniarka i nie pomyliła się tak jak ta. (Pragnę nadmienić, że moja pielęgniarka właśnie skończyła chwalić się jaką to ona jest mistrzynią).
Po wszystkim usłyszałam tylko:
[P]: ukułam panią troszeczkę.

NO cóż, jeśli to jest mistrzyni wbijania igły, za jaką się uważała to ja podziękuję. Przy zgięciu ręki czuję ból, pomijając już fakt siniaka na pół ręki i reakcje ludzi na to, ale o tym może innym razem.... A tak szczerze.. jak można pomylić ścięgno z żyłą?!

RCKiK

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (143)

1