Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zakrencona_

Zamieszcza historie od: 20 czerwca 2012 - 19:16
Ostatnio: 15 października 2013 - 20:05
  • Historii na głównej: 2 z 7
  • Punktów za historie: 2423
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 123
 
zarchiwizowany

#55336

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z zagranicy. Ostrzegam - dla większości może wydawać się obrzydliwa.

Pracuję w sklepie spożywczym, który co ważne dla historii ma dwa magazyny. Jeden na zapleczu a drugi w osobnym budynku oddzielonym od sklepu wąską uliczką. Droga ta używana jest często jako skrót, oraz miejsce spotkań pijaczków. Napiją się, zostawią po sobie puszki (chociaż śmietnik stoi tuż obok) i załatwią swoje potrzeby. Historia o tych właśnie potrzebach.

Przenosiłam towar z koleżanką z jednego magazynu do drugiego. Żeby wyjść z magazynu nr 2 musimy przechodzić wąskim przejściem między śmietnikiem a murem. Tuż obok jest ustronne miejsce gdzie zazwyczaj przesiadują pijacy. Po chwili zauważyliśmy chłopca w wieku około 10 lat, który załatwiał swoją potrzebę właśnie w tej uliczce. Nie w ustronnym miejscu tuż obok, tylko koło "naszego" śmietnika, czyli miejsca w którym musimy przeciskać się z towarem. Byłyśmy w stanie to zrozumieć, bo to w końcu dziecko, do publicznej toalety ok 5 min drogi, mógł nie wiedzieć. Po chwili, wracam do sklepu i widzę, że w to właśnie miejsce podjeżdża mężczyzna w wieku ok 30-40 lat, na wózku inwalidzkim. Mówi do mnie, w swoim ojczystym języku, że musi się załatwić. Nie zareagowałam, bo nie przyszło mi do głowy nic co mogłabym odpowiedzieć na takie stwierdzenie, tylko zaniosłam towar. Gdy wróciłam, koleżanka opowiedziała mi, że właśnie ten mężczyzna na jej oczach załatwił się na środku drogi, nie na uboczu, gdzie nikt by go nie zauważył, nawet nie przy śmietniku tylko zostawił po sobie sporą kałużę na środku drogi.
To także mogłabym zrozumieć, bo był niepełnosprawny i widocznie nie miał innego wyjścia.

Kilka dni temu, sytuacja podobna. Nosiłam z koleżanką towar z magazynu, gdy podjeżdża wyżej wspomniany pan. Mówi tylko, że poczeka aż skończymy. Weszłam więc do sklepu, zostawiłam towar, koleżanka wychodzi jako pierwsza, ja tuż za nią. W chwili gdy była w odległości ok pół metra od tego mężczyzny, ten bez ceregieli załatwia swoją potrzebę. Na środku drogi. Nie zważając na pracownicę, ani na to, że tuż obok jest nieco bardziej ustronne miejsce. Nie biorąc pod uwagę tego, że załatwiał się przed rzędem budynków, w których mieszkają rodziny z dziećmi, które mogą akurat w tym momencie wyjrzeć przez okno i zobaczyć interes starszego mężczyzny.

Raz mogę zrozumieć, każdego potrzeba może przyprzeć do muru, ale zostawianie takiej kałuży po sobie kilka razy w tygodniu? Bo sytuacja powtarza się wielokrotnie, ale nie mamy pomysłu, jak sobie z tym poradzić. Nie muszę chyba wspominać o smrodzie jaki tam panuje.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (59)

#46756

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pewnych przyczyn, musiałam wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać z rodziną, bardzo bliską, co ważne. On [O]i żona[Z], przed trzydziestką, oboje piekielni. On pracuje w dużej firmie, zarabia sporo, ona siedzi w domu i nie robi nic. Rodzice płacą im co miesiąc X00 zł, za mój osobny pokój, rachunki i jedzenie. Niestety nie mam możliwości zmiany mieszkania, nie mam do kogo się wynieść, więc wszystko muszę cierpliwie znosić.

Gdy tylko się wprowadziłam usłyszałam pewne zasady:

1. Mycie.

[Z] Nie będziesz kąpać się codziennie.
Ja wielkie WTF, bo przepraszam bardzo ale chociaż 5-minutowy prysznic wieczorem to moim zdaniem rzecz normalna, nie muszę tłumaczyć dlaczego.
[Ja] No ja będę brała chociaż szybki prysznic.
[Z] No tak, zapomniałam że ty jesteś taka czyścioszka jeb***a.
[Ja] No sorry, ale człowiek się poci i w ogóle...
[Z] No i co z tego? Są dezodoranty, wystarczy że się wypryskasz i pachniesz. Ja tak robię. Nie mówię latem, ale teraz zimą po co się codziennie kąpać, wystarczy raz na tydzień. Chyba, że mam okres to sobie ci**ę podmyję.
[Ja] A co z praniem?
[Z] No ja wiem, że ty się codziennie przebierasz i bluzki od razu do kosza wkładasz... a to przecież można kilka dni nosić pod rząd tę samą bluzkę, jak nie ma plam to nawet dwa tygodnie...

Powiedziałam, że oni mogą robić co chcą, ja prysznic będę brała codziennie skoro płacę za rachunki. Swoją drogą mówi to kobieta, która bez makijażu na klatkę schodową nie wyjdzie, ubiera się w modnych i drogich sklepach, dużo kasy wydaje na biżuterię, dodatki i perfumy.

2. Sprzątanie.

Może jestem dziwna, staroświecka, zacofana itp., ale moim zdaniem kobieta, która cały dzień spędza w domu bo nie pracuje, powinna utrzymywać w domu porządek, prawda? Nie. Sprzątam ja i On. Oczywiście to mi przypada sprzątanie kuchni po świętach, sylwestrze i większym gotowaniu (rzeczy, których nie jadłam). Ona nie robi nic, co gorsza jest straszną bałaganiarą, a o wszystko obwinia nas.

Ja sprzątam większość, jedno z nich pomyje raz w tygodniu lub pozamiata. Z wysoką gorączką musiałam w weekend rano posprzątać klatkę schodową (mieszkają w bloku). Dobrze rozumiem zasady podziału obowiązków?
Kiedyś wszyscy upominali mnie o noszenie kapci, teraz sama je zakładam by nie pobrudzić sobie skarpetek, bo Żona nie raczy pozamiatać.

3. Jedzenie.

Teoretycznie rodzice płacą także za jedzenie. Czemu teoretycznie? Zjadłam tam w ciągu kilku miesięcy 4 obiady. Kilka razy inna osoba z rodziny (nazwijmy ją Basia) zaprosiła mnie do siebie na obiad bo gotuje o niebo lepiej, a jedna porcja nie robi jej różnicy. Od tego czasu On i Zona tak się przyzwyczaili, że już nawet nie pytają mnie czy chcę zjeść z nimi. Nawet jeśli wiedzą, że tego dnia do Basi nie idę. A ja zaczęłam jadać tam regularnie.

Potrafią przy mnie jeść obiad i nie spytać czy chcę porcję. Dobra, może myślą że jednak do Basi pójdę? Lub nie jestem głodna?
Potrafią także zamówić pizzę i jeść ją na moich oczach, nie pytając czy chcę kawałek. Tak samo ze słodyczami i przekąskami. Ale gdy On (łasuch) zobaczy w moim pokoju coś słodkiego to częstuje się bez wahania, nawet gdy mówię mu wprost, że ma tego nie robić.

W lodówce mam swoją własną półkę i nawet herbatę mam oddzielną. Przypominam, że płacę za jedzenie, ale nawet masła nie używam ich. Działa to w drugą stronę - moje jogurty znikają. Nie muszą się bać, że coś im zabiorę, ponieważ ani on, ani ona nie uznają terminów ważności. Gdy otwiera się lodówkę to zapach powala na ziemię, a na produktach tworzy się nowa forma życia.

4. Święta.

Może nie jestem zbyt religijna, ale lubię atmosferę świąt i kolację w gronie rodziny. Dodatkowo były to pierwsze święta spędzone bez rodziców, co było trudne ponieważ bardzo za nimi tęskniłam. Zaznaczę tutaj, że w święta nie lubię się obżerać.
Wpada raz do mnie On do pokoju i mówi:
[O] Co będziesz jadła na święta?
[J] Pewnie tylko trochę X i kawałek Y.
[O] To jedziesz z nami na zakupy przedświąteczne, trzeba kupić kilka rzeczy.
[ja] Jasne.
[O] Dołożysz się do zakupów, nie?
[Ja] Co?? Przecież dostajesz X00 zł na jedzenie, a ja u was i tak nie jem, więc...
[O] Nie wkur***j mnie! Chcesz żreć to daj!
[Ja] To ja nie będę jadła. Kupię sobie coś.

On wyszedł, a ja się rozryczałam, bo wszystkiego się spodziewałam, ale nie czegoś takiego. W końcu to rodzina, a ja nie zarabiam, bo wciąż się uczę.

W Wigilię przy stole warknął do mnie:
- Jedz, nawet jeśli nie zapłaciłaś...

Zjedliśmy, czas na prezenty. Ona dostała biżuterię za kilkaset złotych, on prezent o trochę mniejszej wartości. Pomyślałam, że skoro rodzina to kupię im coś i miałam w pokoju dwie czekolady (na nic więcej mnie nie stać, skoro sama kupuję jedzenie). Ona obdarowana, on obdarowany patrzą na mnie oboje i mówią:
- Ooooj jacy my okropni, he he he. Nic Zakrenconej nie kupiliśmy, jesteśmy tacy źli, he he he.
Tak przykro nie zrobiło mi się nigdy. Tym bardziej, że wcześniej pytali czy ja mam coś dla nich, bo oni mi coś kupią. Było mi głupio, że mam dla nich tylko po czekoladzie, ale w końcu nie dałam im nawet tego.

Dla kogoś mało piekielnie? On to mój starszy brat. Nie kuzyn, nie wujek, nie obca osoba. Brat.

współlokarorzy rodzina

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1509 (1699)
zarchiwizowany

#45974

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno miałam okazję znaleźć się w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego i zaobserwowałam piekielną sytuację.

Do środka weszła młoda dziewczyna, zadowolona, szczęśliwa, że zdała egzamin na prawo jazdy. Zaraz za nią szedł egzaminator. Dziewczyna podeszła do matki/siostry/przyjaciółki (nie mam pojęcia kto to był) i uściskała ją zadowolona, mówi że zdała egzamin. Obie się cieszą, widzi to egzaminator, staje za dziewczyną i mówi:
-Ja bym się na pani miejscu nie cieszył. Zdała pani, bo na drodze było pusto - spojrzał na kobietę obok, matkę, czy kto to tam był i mówi- Niech pani jeździ z nią, bo ja bym jej sam na ulicę nie wypuścił.*

Powiedział to innymi słowami, ale sens jest ten sam. Jak można zrobić coś takiego? Dziewczyna nagle posmutniała, łzy w oczach, prawie się tam popłakała. Egzaminator odszedł a ci, co widzieli tą sytuację patrzyli na to wszystko z niedowierzaniem. Zdała egzamin, poradziła sobie na drodze ale sądzę, że przez to, co jej powiedział nie uwierzy w to, że jeździć potrafi. Ja po takich słowach bałabym się wsiąść do samochodu, z obawy że facet miał rację i kogoś zabiję.

egzaminator

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (37)
zarchiwizowany

#39113

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z dzieciństwa.

Razem z siostrzenicą [S] wybrałam się na pobliski osiedlowy plac zabaw. Miałam wtedy około 10 lat, ona miała około 6. Nie mieszkałam na tym osiedlu, tylko w jego pobliżu, ale czasem tam przebywaliśmy.

Po długiej zabawie, padła kolej na huśtawki. Huśtaliśmy się, huśtaliśmy... aż w końcu znudziło nam się tradycyjne huśtanie na oponie, więc usiadłyśmy bokiem (twarzami do siebie). Teraz wiem, że nie był to mądry pomysł, ale obie byłyśmy za małe by widzieć w tym jakieś zagrożenie :) W pewnym momencie, siostrzenica zjechała tyłkiem niżej. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że nie mogła się wydostać. Pośmialiśmy się z tego, w końcu zeszłam ze swojej huśtawki i postanowiłam jej pomóc. Za żadne skarby nie potrafiłam jej wyciągnąć, ciągnęłam ją za ręce, ona się podciągała trzymając łańcuchy, nic nie pomogło. Szybka decyzja-pobiegłam po brata, który by ją uwolnił. Zostawiłam zapłakaną dziewczynę i pobiegłam do domu. Siostrzenica uratowana, łzy otarte.
Gdzie piekielność?

Gdy wróciłam na ten plac z bratem, który miał ją uratować, siostrzenica siedziała tam zapłakana, a wokół niej stała grupka dorosłych (może z 4-6 osób z własnymi dziećmi). Wszyscy śmiali się, wytykali palcami, nie pomógł nikt. Założę się, że gdyby to stało się teraz, staliby z telefonami i pstrykali zdjęcia. Nie pomyśleli o tym, że mogliby jej pomóc.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (213)

#33866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W większości miast są te "gorsze" i "lepsze" dzielnice, czy tak jak w przypadku mojego miasta po prostu takie ulice.

Przy jednej z takich ulic był zielony nieużytek, kawał ziemi otoczony z trzech stron murami okolicznych domów, porośnięty trawą. Ludzie zabierali tam swoje psy by te mogły się wybiegać.

W tym roku, ktoś wpadł na dobry pomysł by przekształcić to w coś pożytecznego - plac zabaw. Znalazło się kilku sponsorów, jakiś czas później teren ogrodzono kolorowym płotem, pojawiły się drewniane ławki, zjeżdżalnia, dwie huśtawki i drewniane drabinki. Dalej teren do gry w siatkówkę i siatka. Te szare mury zostały ozdobione graffiti (głównie postacie z bajek) ktoś się postarał, widać było że to nie jest robota amatora. Kilka ścian zdobiło graffiti wykonane przez dzieci, nieporadne kwiatki, serduszka, motylki. Wszystko to dodało uroku temu miejscu.
Co jakiś czas są tam organizowane spotkania całych rodzin, gra muzyka, dzieci się bawią - sielanka.

Dzisiaj przechodząc tamtędy, zerknęłam z ciekawością na ten plac zabaw. Wszystko wyglądało w porządku, poza tymi murami ozdobionymi graffiti. Zniknęły postacie z kreskówek - Flinstonowie i Kubuś Puchatek. Pojawiły się ogromne napisy, które skutecznie pokrywały postacie. Myślę, że potrafię docenić czyjąś "wizję" i niejednokrotnie widziałam graffiti, które zdobiło mury i aż chciało się na nie patrzeć. Jednak nie potrafię zrozumieć... po co ktoś to zrobił?

graffiti

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (544)
zarchiwizowany

#33953

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
By wrócić z centrum miasta do domu, muszę przejść przez pewne rondo. Rondo jest zbudowane w ten sposób, że pieszy przechodzi przez połowę jezdni, dociera do wysepki i dopiero wtedy pokonuje następną połowę. Tyle wstępu.

Zazwyczaj jeździ tam masa samochodów, ale gdy feralnego dnia wracałam do domu akurat był mały ruch. Przeszłam przez połowę jezdni, stanęłam na tej wysepce i znowu się rozejrzałam. Jedyny samochód był oddalony o dobre.. nie potrafię określić ile, może 50m, może 100m. Był w sporej odległości i nie jechał szybko -wyjeżdżał zza zakrętu i w dodatku zbliżał się do ronda, więc miałam pewność że zdążę i nie widziałam w tym nawet odrobiny ryzyka (o ja głupia i naiwna).

Nie przewidziałam dwóch rzeczy:
-Po pierwsze tego, że w chwili gdy wejdę na jezdnię, samochód przyspieszy do takiej prędkości, że będę musiała wręcz wbiec na chodnik.
-Po drugie tego, że młody kierowca(nie chciałabym generalizować), chcąc chyba zaimponować koledze, który siedział obok, zwolni na rondzie, opuści szyby i krzyknie do mnie coś w stylu:
- Ku**a jak łazisz p**do pi******ona, ja pie***le, ku**a no!....

Przestraszył mnie, tak! Udało mu się. W dodatku jeszcze mnie op***lił. Wciąż zastanawiam się, po co? Co chciał osiągnąć?

piekielni kierowcy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (131)
zarchiwizowany

#33865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wyjaśnienie:
Gdy miałam 6 lub 7 lat, zostałam pogryziona przez psa. Nie potrafię podać jego rasy, zwykły mieszaniec średniej wielkości. Biegał po okolicy i szczekał na wszystkich. Wraz z grupką dzieci chciałam uciec, ale zanim zdążyłam zatrzasnąć za sobą drzwi domu dopadł mnie i boleśnie ugryzł w łydkę. Od tego czasu nie bardzo przepadam za tymi zwierzętami.

Pewnego dnia wracałam do domu, zmęczona po wyczerpującej wycieczce rowerowej, dobre 3 h jazdy po lesie, więc z racji zmęczenia jechałam powoli. Przejeżdżając koło osiedla, zobaczyłam kobietę, która wyprowadzała swojego psa. Oczywiście smycz w ręku, pies biegał samopas, nie wspominając już o kagańcu. Od razu podbiegł w moim kierunku i rzucił się na mnie, próbowałam uciec, ale byłam tak zmęczona, że nie dałam rady. Pomyślałam też, że to raczej nie pomoże więc się po prostu zatrzymałam. Pies zaczął ujadać głośniej, z zębami w niebezpiecznie bliskiej odległości do mojej nogi.

Jak większość się domyśla właścicielka psa nic sobie z tego nie robiła, obserwowała nas w milczeniu no bo to przecież jej kochany piesek i nic nie zrobi prawda? Postanowiłam przeczekać, ale pies stawał się jeszcze bardziej agresywny, więc nieźle wkurzona i przestraszona, krzyknęłam do niej, sugestywnym tonem, że ma zabierać tego psa ode mnie.
Dopiero wtedy zareagowała, zawołała go i podbiegła do niego ze smyczą.

Odjechałam, serce jeszcze mi waliło, bo przekonałam się w dzieciństwie na własnej skórze, że ugryzienie psa boli jak cholera. 500m dalej, facet wyprowadzał psa, wielkiego wilczura, zero smyczy, kagańca-nic.

Czy to takie trudne założyć psu smycz i kaganiec?

właściciele psów

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (51)

1