Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lithium

Zamieszcza historie od: 3 czerwca 2015 - 14:19
Ostatnio: 26 kwietnia 2024 - 15:05
O sobie:

~peace, love, empathy~

  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 899
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 292
 

#83450

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słowem wstępu: chodzę na studia. Do uczelni mam około 90km, muszę więc dojeżdżać najpierw do średniego miasta (ŚM), a później do wielkiego (WM), gdzie się uczę. Z dworca zwykle idę pieszo na uczelnię, co zajmuje mi około 30 minut.

Ostatnio zdarzyło się, że autobus do ŚM się spóźnił. Pociąg do WM odjechał o czasie beze mnie. W oczekiwaniu na następny, sprawdziłam możliwości dojazdu na uczelnię, bo czas nie pozwalał mi na pójście pieszo. Niestety, jadąc komunikacją miejską, także byłabym spóźniona, więc podjęłam decyzję o wezwaniu taksówki. Skorzystałam z aplikacji jednej z firm i wsiadłam do pociągu. Tuż przed WM otrzymałam SMSa od firmy, iż odwołują mój kurs ze względu na brak wolnych samochodów. Czasu na wzywanie kolejnej nie było, więc postanowiłam poszukać jakieś w pobliżu dworca.

Tuż przed wejściem spostrzegłam jego - Janusza z wąsem, stojącego przed swoją taksówką z papierosem w ustach. Zapytałam, czy jest "wolny". Odpowiedziałam na pytanie o adres, w który chciałabym się dostać. Chyba skojarzył, że chodzi o uczelnię, bo oczy mu się zaświeciły i odrzekł, że "to będzie 30 złotych". Próbowałam tłumaczyć, że to przecież blisko, ale Janusz się zaparł. Postanowiłam więc spróbować sił u drugiego taksówkarza, przezornie pytając o cenę. Podał mi ją w przybliżeniu i okazała się trzy razy niższa. Finalnie za przejazd zapłaciłam 11zł.

Tu rodzi się we mnie pytanie - Janusz nie zamierzał włączyć taksometru, czy miał zamiar zafundować mi wycieczkę po mieście? Oczywiście nie wszyscy taksówkarze są źli. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy muszą pokutować za znajdujące się w ich środowisku "złotówy".

taksówki

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (139)

#73060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzicielstwo, czyli temat rzeka.
Słowem wstępu - jestem młodą mamą, ale z racji sytuacji rodzinnej wychowywałam już dzieci, więc "doświadczenia" mi nie brakuje. Nie popieram bezstresowego wychowania, ale nigdy nie uderzyłam dziecka - mam swoje sposoby na sprawienie, by się słuchały. Nie śledzę też każdego artykułu pediatry lub dietetyka. Postanowiłam zdać się na siebie i narzeczonego.

Ponieważ przeprowadziłam się ponad 400 km od rodzinnego miejsca zamieszkania, ucieszyłam się na wiadomość, że tutejsze mamy prowadzą swój "klub" - zawsze to jakieś nowe znajomości, a i dziecko będzie miało z kim się bawić. Jednak z dnia na dzień dochodzę coraz bardziej do wniosku, że były to płonne nadzieje.

Problemy zaczęły się od karmienia piersią - mimo iż mam dziecko, nie uznaję "świecenia cycem" wszędzie gdzie się da. Nie rozumiem matek, które wyciągają piersi w miejscach pełnych starszych dzieci czy nawet dorosłych - nie każdemu może się to podobać. Dla "klubowiczek" jest to złe podejście, bo "matka powinna móc karmić gdzie i kiedy chce".

Na kolejne zgrzyty trafiłam, kiedy skończył mi się pokarm. Walczyłam trochę, ale nie chcąc męczyć siebie i córki, przeszłam na mleko modyfikowane. Reakcja? Jestem złą matką i nie kocham dziecka, bo nie walczę miesiącami, żeby mleko wróciło.

Afer było wiele więcej - choćby z powodu rozszerzania diety przed ukończeniem 6 miesiąca życia (wszelkie kontrole pediatryczne nie wykazały jakichkolwiek nieprawidłowości).

Dziś jednak ukazała się kolejna piekielność- otóż dziecko nie powinno wcale jeść słodyczy, a najlepiej również mięsa (za istne guru uznawane były matki, których dzieci nigdy nie miały mięsa w ustach). Dając dziecku czekoladę, doprowadza się do otyłości, cukrzycy i ryzyka ataków serca, dlatego trzeba ją całkowicie wykluczyć. Bo tak mówi jakiś-znany-dietetyk. Całokształt rozmowy sprowadzał się jedynie do tego, iż rodzic powinien być jedynie opiekunem, stosującym się do rad lekarzy. Sam nie powinien podejmować żadnych decyzji, nie zastanawiać się nad żadną opinią ludzi z tytułem medycznym. Nie potrafię zrozumieć - po co dziecko komuś, kto nie chce go wychowywać ani nawet mieć własnego zdania?

Dla dodania smaczku - te same mamy z dumą chwaliły się, że przebijały uszy dzieciom w wieku 3-5 miesięcy. Kiedy przytoczyłam publikacje o szkodliwości przebijania ciała pistoletem, nieznajomości technik oraz braku kompetencji i sterylności w zakładach kosmetycznych - zostałam wyśmiana, bo "mojej córci nic nie było".

Wniosek wypływa sam - rodzice, stosujcie się z uporem maniaka do zaleceń pediatrów tak długo, jak jest się czym chwalić.

rodzice

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (284)

#73002

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo zastanawiałam się, czy opisać te wydarzenia, ale historia http://piekielni.pl/72987 i komentarze, że tylko katolicy są problemem, przekonała mnie. Dla niektórych może mało piekielnie, ale mnie już brak sił. Oceńcie sami.

W rodzinie mojego Narzeczonego jest alkoholik. Nazwijmy go roboczo Andrzej. Ów Andrzej był człowiekiem miłym, z którym mona porozmawiać i pośmiać się- oczywiście tylko na trzeźwo, co niestety rzadko się zdarzało. Nie pomagały prośby, tłumaczenia, awantury, ani odcinanie się. Jednak pewnego dnia Andrzej postanowił wytrzeźwieć. Wybrał sobie chrześcijański (nie chcę podawać nazwy odłamu, ale nie katolicki) ośrodek odwykowy. Każdy kolejny miesiąc na odwyku, dawał nam radość. Szczególnie, że przyjeżdżając na przepustki, Andrzej wydawał się naprawdę pozytywnie odmieniony. Właśnie- wydawał się.
Kiedy wrócił na stałe, rozpoczął istną "krucjatę"- każda rozmowa prędzej, czy później, zejdzie na temat Boga. Osobiście jestem osobą niewierzącą, ale szanuję poglądy innych.

Niestety, Andrzej przestał szanować moje. Na początku zaczęło się niewinnie- SMSy do mojego Narzeczonego (również ateista) z fragmentami Biblii, wiadomości do mnie, nawiązywanie w rozmowach do wiary i "dobra, które daje Bóg". Pierwsze dyskusje uświadomiły mi, że nie da się z Nim na te tematy rozmawiać. Jeśli nie potrafi odpowiedzieć na moje pytanie, powtarza swoje poprzednie odpowiedzi i bardzo się denerwuje. Starałam się więc unikać tematu, ale po paru miesiącach stało się to bardzo męczące. W końcu otwarcie powiedziałam, że swoim zachowaniem jedynie zniechęca mnie do wiary, więc odnosi zupełnie odwrotny do zamierzonego skutek. Co usłyszałam? Usłyszałam, że Bóg jest wszędzie i każdy wypełnia jego wolę, moje dziecko może zachorować, a nawet umrzeć, żebym uwierzyła w Boga. Co więcej- jestem opętana przez Szatana i ściągam na całą rodzinę przekleństwo, bo nie wierzę i nie życzę sobie, aby w moim towarzystwie ktoś wygłaszał homofobiczne poglądy. Podobnych stwierdzeń, dotyczących katastrof, jakie spotkają mnie i moją rodzinę, nie było końca. Od tamtej pory, odzywam się do Andrzeja jedynie "służbowo" na rodzinnych uroczystościach.

I tylko nie wiem, co jest tu bardziej piekielne- zachowanie Andrzeja, czy ośrodek, który leczy jedno uzależnienie, drugim (to nie jedyny przypadek osoby, która po wyjściu z tamtego miejsca, zaczęła pomiatać osobami niewierzącymi i podporządkowała każdą sekundę życia Bogu). Naprawdę szanuję ludzi wierzących- mają prawo wierzyć. Oczekuję jedynie takiego samego szacunku i nie zmuszania mnie do religii.

religia

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (281)

#72717

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji mieszkania na maleńkiej wsi, często kupuję różne rzeczy przez internet. Z kurierami nigdy nie miałam żadnych problemów. Ale zachciało mi się poczty. Wyszło trochę długo.

Traf chciał, że mojej kotce pękła kuweta. Wraz z Lubym podjęliśmy decyzję o kupnie nowej przez internet, gdyż koszty dostawy były mniejsze niż podróż busem w dwie strony do większego miasta, czas zaoszczędzony, a i wybór większy. Do kuwety dobrałam parę drobiazgów dla mojej pupilki. Postanowiłam wybrać opcję przesyłki 24-godzinnej, do odbioru na poczcie w pobliskim Małym Miasteczku (MM). Było to o tyle wygodne, gdyż i tak musiałam następnego dnia być w urzędzie MM, więc listonosz w domu nikogo by nie zastał, a na poczcie mogłabym ją tego dnia odebrać dopiero w godzinach wieczornych, kiedy wróciłby zdać listy.

Następnego dnia, przed wyjściem, dla pewności sprawdziłam status mojej przesyłki. "Nadejście przesyłki, jednostka pocztowa- MM". Załatwiłam więc swoje sprawy i poszłam na pocztę. W rozmowie z Piekielną Panią (PP) dowiedziałam się, że przesyłki nie ma, a ja mam czekać na awizo. Pomyślałam - zdarza się, a że kotka prowizoryczną kuwetę miała, to ten jeden dzień wytrzyma, a ja najwyżej znów pójdę do MM, bo w końcu "do odbioru w punkcie". Czekałam więc na awizo. Jeden dzień, drugi - bez skutku. Czwartego dnia, nie mogąc dodzwonić się na pocztę w MM, dzwonię na infolinię poczty. Miła pani tłumaczy, iż informacje w trackingu są jedynie poglądowe, najlepiej zadzwonić do Miasta Wojewódzkiego, bo oni tam każdą przesyłkę muszą "podbić" (nie wiem do końca o co chodziło, domyślam się, że skanują kod paczki). Dzwonię więc do Miasta Wojewódzkiego, gdzie dowiaduję się, że od nich przesyłka dawno wyszła i na pewno jest w MM. Po kilkunastu próbach udało mi się dodzwonić do maleńkiej poczty w MM:

J (Ja)- Witam, chciałam spytać, czy dotarła do państwa paczka na nazwisko xxx, do miasta yyy, wymiary około 20 na 30 cm.
PP- A awizo ma?
J- Nie, ale dzwoniłam na infolinię i do Miasta Wojewódzkiego, gdzie powiedziano mi, że przesyłka znajduje się u państwa.
PP- <Po chwili (mam nadzieję) szukania> Nie ma u nas, czekać na awizo.
J- Może pani więc powiedzieć mi, co się dzieje z moją przesyłką? Jak mogę znaleźć miejsce jej pobytu?
PP- <już zdenerwowana> Ja nie wiem! Ja nie będę rozmawiać przez telefon, bo ja w pracy jestem! (Tutaj dodam, że na poczcie w MM rzadko można spotkać się z sytuacją, iż jest kolejka, a obsługują tam zazwyczaj dwie panie, więc jedna niemal zawsze ma czas i popija kawkę/czyta gazetkę/etc.)
J- Chciałabym zaznaczyć, że dzwonię do pani w sprawie służbowej, a numer telefonu jest podany właśnie w takich sytuacjach, więc jest to pani obowiązek. -(Nie wiem jak w miastach, ale u nas tak zwyczajnie jest, ze względu na fakt, iż nie ma wielu poczt w gminie, a i za podróż do MM trzeba płacić) - Gdzie więc mogę zgłosić reklamację?
PP- Nie może zgłosić! <rzut słuchawką>

Zagotowało się we mnie, nie powiem. Ale poczytałam i zauważyłam, iż reklamację w pierwszej kolejności może złożyć nadawca, dopiero później odbiorca. A ponieważ nie mogłam się dodzwonić do pani prowadzącej sklep zoologiczny, wysmarowałam maila, z prośbą o interwencję, gdyż ja wyczerpałam możliwości, przesyłki dalej nie ma, a reklamacji nie ruszę bez niej. Myślałam, że sprzedającej będzie zależało na rozwiązaniu sprawy, gdyż przesyłka była pobraniowa, a i zarobek jakiś. Na odpowiedź czekałam parę dni, w międzyczasie kupiłam kuwetę, lecz mimo wszystko chciałam odebrać tamtą, z myślą, że może sprzedający właśnie próbuje załatwić sprawę, a niczemu nie jest winny.

Po tygodniu (!) dostaję odpowiedź od sprzedawcy - "Przesyłka jest w dostarczeniu, będzie w ciągu 24h. Sklep zoologiczny xyz." Oczywiście niczego nie dostałam, a próby kontaktu ze sprzedawcą nie przyniosły już żadnego efektu. Zapomniałam więc o sprawie, dlatego zdziwił mnie telefon w piątek, bardzo późnym wieczorem, miesiąc po całej sytuacji:
PP- Dobry, paczka na poczcie czeka, mógłby ktoś dzisiaj po nią przyjechać?
J- Niestety, nie ma nas w tym momencie w województwie, a nawet gdyby, to o tej porze nie ma już busów do MM. Nie przypominam sobie jednak, żebym coś zamawiała, może mi pani powiedzieć, kto jest nadawcą?
PP- Jakaś firma, pobraniowa, xx zł (kwota idealnie zgadzała się z pobraniem za kuwetę, zresztą nic innego pobraniowo nie zamawiałam), od miesiąca (sic!) tu leży i w końcu odebrać trzeba!

Przesyłki nie odebrałam, kazałam odesłać do nadawcy. Po powrocie do domu sprawdziłam skrzynkę - awiza nie było.

poczta

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (253)

1