Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Madison

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2012 - 13:03
Ostatnio: 24 grudnia 2014 - 17:15
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1924
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 46
 
zarchiwizowany

#63557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie z niekompetentnymi lekarzami są najgorsze, lecz niestety jest ich coraz to więcej. Przez chorobę mojej siostry, poza moją dwójką dzieci, pod swoją opieką mam również jej syna- 18letniego Adriana. Ok 1,5 miesiąca temu Adrian zaczął się skarżyć na gardło. Z początku brał jedynie podstawowe leki, jednak po paru dniach poszliśmy do Piekielnej Lekarki, która od paru lat daje mi się we znaki, jednak do wyleczenia chorego gardła wydawała się ok.
Podczas wizyty padła prosta diagnoza: angina. OK, antybiotyk zapisany, Adrian ma leżeć tydzień, brać leki, wygrzewać się i płukać gardło szałwią. Poza tym ostatnim robiliśmy wszystko, niestety Adrian nie może pić niczego ziołowego, gdyż jest to od razu odruch wymiotny. Po tygodniu nie udało nam się go wyleczyć, a gardło było coraz mocniej zawalone ropą. Kolejna wizyta, zalecony mocniejszy antybiotyk, kolejny tydzień leżenia, tabletki do ssania, wygrzewanie, płukanie gardła. Jak łatwo przewidzieć, kolejny tydzień i nic nie pomagało. Gorączka rosła, gardło było całe w ropie i tak bolało, że Adrian nie mógł już nawet śliny przełykać. Zabrałam go do tej lekarki raz jeszcze (wieś, kolejna lekarka daleko, poza tym trzeba by się zapisywać). WIzyta wyglądała tak:
Lekarka: Bierzesz antybiotyk?
Adrian: Tak, tak jak Pani zaleciła
Lekarka: Wygrzewasz się? Nie wychodzisz na dwór?
Adrian: Tak, cały czas się ogrzewam.
Lekarka: Ssiesz tabletki? Pryskasz gardło?
Adrian: Tak
I w tym momencie padło pytanie sporne:
A PŁUKASZ GARDŁO SZAŁWIĄ?
Adrian: Nie, gdyż zawsze po tym wymiotuję. (to prawda, raz spróbowaliśmy i po małym, krótkim łyku zwymiotował)
Lekarka wpadła w szał i wykrzyczała :
CO? TO TY SIĘ TAK LECZYSZ? O CZYM MY MÓWIMY, JAK TY SIĘ NIE STOSUJESZ DO ZALECEŃ MOICH?
Po czym delikatnie mówiąc zostaliśmy wyproszeni. Z pewnością anginy nie wyleczylibyśmy szałwią, a gdy spytałam, czy to może coś innego niż angina, zostałam zwyzywana od najgorszych, jak śmiem podważać kompetencje lekarza?
Zabrałam Adriana do laryngologa, wynik wizyty : zaawansowana mononukleoza, źle dobrany antybiotyk przez lekarza, przewidziana operacja w celu wycięcia czopów ropnych. Pomylić choroby można, gdyż obie są podobne, jednak gorączka 40 stopni, nie schodząca ropa i ból gardła to nie jest dobry objaw przy braniu antybiotyku.
Reasumując: na zakończenie leczenia Adrian dostał 3 antybiotyki (2 doustne, 1 zastrzyk), sterydy oraz przez ponad miesiąc nie chodził do szkoły i nie był zdolny do nauki, a jest w klasie maturalnej.
Pani Piekielna wyparła się tego, gdyż mononukleoza tak się nie objawia. Kazała zrobić Adrianowi dokładne badania, gdyż nie jest to możliwe, by zachorował akurat na to.
Na szczęście wszystko jest już OK, jednak na stałe zmieniamy lekarza rodzinnego.

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (273)

#31116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akurat tu piekielna jestem ja i mój mąż, jednak nie czuję żadnych wyrzutów sumienia.

Dawno temu, kiedy mieszkałam jeszcze z rodzicami, mieliśmy sąsiadów, z którymi dość mocno się przyjaźniliśmy. Głównie rodzice, chociaż ja też dobrze żyłam z dziećmi sąsiadów. Na tyle dobrze, że gdy sąsiadka urodziła dziecko, zostałam jego matką chrzestną. Nie było u nas luksusów, zwykła rodzina na wsi utrzymująca się z roli i hodowli zwierząt, jednak w porównaniu z nimi żyło nam się o niebo lepiej. Kiedy czegoś potrzebowali, zawsze przychodzili do nas, jednak nie traktowaliśmy tego jako wyzysku. Ot, zwykła pomoc sąsiedzka.

Gdy wyprowadziłam się razem z mężem do miasta ok. 20km od mojego rodzinnego domu, a sąsiedzi do innej wsi, kontakt całkowicie nam się urwał. Jednak w tym roku, jak tradycja nakazuje, trzeba zaprosić chrzestną na komunię.

Pewnego dnia, kiedy ja, mój mąż i nasz synek siedzieliśmy w domu, zadzwoniła do mnie mama, że będziemy mieli gości, gdyż dopiero od nich odjechali i wybierają się do nas. Ogarnęłam szybko dom, a za 10 minut od telefonu mamy zobaczyłam w drzwiach byłych sąsiadów. Z początku ucieszyłam się na ich widok, nie widziałam ich długo, a Kacperek mógł poznać nowego kolegę. Pierwsze co zrobili po wejściu do domu to rozglądali się po ścianach, podłogach. Fakt, dobrze z mężem zarabiamy, jednak nie są to ogromne sumy. Wystarcza nam na normalne życie i od czasu do czasu pozwolimy sobie na coś lepszego. Oni chyba jednak uznali nasz dom za typowy pałac, lecz nie dziwiłam im się zbytnio, gdyż wiem jaką mają sytuację finansową. Rozmawiało nam się dobrze, chłopcy hałasowali w pokoju Kacpra, jednak po 30 minutach wpada Piotruś (chrześniak) z mnóstwem zabawek w rękach i mówi do Agnieszki (jego mamy):

- Mamo, patrz ile zabawek dał mi Kacper! Ta mi się nie podoba to damy ją Mariuszowi, ale reszta jest moja!
Byłam w szoku, bo te zabawki nie był zbyt tanie, synek nadal się nimi bawił, a kilka z nich były prezentami od dziadków. Spytałam syna, czy już się nimi nie bawi, na co Kacper nieśmiało odparł, że "on sam je wziął". Kazałam odłożyć zabawki, gdyż należą do mojego syna, na co Agnieszka z oburzeniem powiedziała:
- No co ty! Tyle kasy i zabawek dziecku żałujesz? Kupisz mu nowe, a nasz nie ma prawie żadnych!

Myślałam, że się przesłyszałam. Dawno minęły takie czasy, kiedy wymieniałyśmy się zabawkami, ale nigdy nic ode mnie nie żądała. Mąż na szczęście zachował trzeźwy umysł, gdy ja zbierałam szczękę z podłogi, i odpowiedział, że Piotruś dostanie od nas ładny prezent na komunię. Chyba jednak niepotrzebnie to powiedział, gdyż cicho siedzący mąż Agnieszki, nagle uświadomił sobie, ile rzeczy jego synek potrzebuje.
- No wiecie, on chce quada, komputer mu się ostatnio psuje bo kupiliśmy jakiś na giełdzie, zabawki prawie wszystkie poniszczył i nie ma się czym bawić. Teraz przymierzamy się do kupienia mu nowego biurka do pokoju.

Po tych słowach oboje popatrzyliśmy z mężem na siebie. Mimo tego, iż zarabiamy trochę lepiej, nie było nas stać na te prezenty. Sam quad kosztuje sporo, gdybym go miała kupić to własnemu synowi na jakąś specjalną okazję, gdyby poprosił, a nie obcemu dziecku, któremu biedni rodzice zamiast wybijać to z głowy lub oferować rower, mówią "bogatej" ciotce, że on to chce i musi dostać. Gdyby to była prośba, to może kupiłabym rower i jakąś zabawkę, ale na żądanie nigdy nie przystaję, więc wymigując się wizytą u lekarza, pożegnaliśmy się.

Na komunię idziemy w niedzielę, kupiliśmy złoty łańcuszek, Pismo Święte dla najmłodszych i grę komputerową. W końcu to komunia, a nie dzień obdarowywania. Z pewnością nie zobaczę chrześniaka i jego cudownej rodziny przez dłuższy czas. :)

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 890 (946)

#28698

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od września zeszłego roku mój 5-letni synek uczęszcza do przedszkola. Wszyscy zadowoleni - teściowie nie musieli zajmować się dzieckiem, mąż i ja nie musieliśmy się martwić o to kto zostanie z Kacperkiem.

Koło listopada w przedszkolu zaczęła się epidemia grypy żołądkowej. Choroba padła również na naszego syna. W domu czuł się dobrze, problemy zaczęły się w przedszkolu. Zwymiotował na siebie, po czym z płaczem poszedł do pani przedszkolanki. Miał nadzieję, że pani zadzwoni do mnie, jednak ta skrzyczała go o to, że zabrudził ubranie i kawałek wykładziny. Wyprowadziła dziecko na korytarz i zabroniła wracać do dzieci. Mały siedział na ławeczce, z gorączką, w brudnym ubranku. Dopiero po jakimś czasie nauczycielka zadzwoniła do mojej teściowej. Niestety nie mogła odebrać Kacpra, więc zadzwoniła do mnie. Przyjechałam najszybciej jak mogłam.
Na miejscu zobaczyłam synka ze łzami w oczach, bladego jak ściana, w brudnej koszulce i brudnych spodenkach, ponieważ dostał on również biegunki.
Dziecko siedziało na ławce, a inne dzieci miały do niego nie podchodzić.

Kiedy mnie zobaczył rzucił się na mnie, szybko go przebrałam i zawiozłam do lekarza.
Na drugi dzień wpadłam do przedszkola i nawrzeszczałam na przedszkolankę czemu nie przebrała dziecka, skoro miał zmienny strój w szafce i dlaczego w ogóle go nie umyła.
Stwierdziła, że to nie jest jej obowiązek.
Przenieśliśmy syna do innego przedszkola. Gdy zachorował w zimie, pani opiekunka zadzwoniła do nas od razu i odpowiednio zajęła się dzieckiem.

piekielne_przedszkole

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 787 (851)

1