Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

derko123

Zamieszcza historie od: 4 listopada 2012 - 22:13
Ostatnio: 20 marca 2022 - 21:01
  • Historii na głównej: 8 z 8
  • Punktów za historie: 4654
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 68
 

#71519

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studiuję, wynajmuję i staram się nie zostać oszukanym.

Każdy właściciel mieszkania z którym się dotąd spotkałem, był emerytowanym lekarzem, profesorem mojej uczelni, pilotem samolotów pasażerskich lub prezydentem. Ogólnie wszystkie zawody budzące zaufanie.

Ostatnio wynajmowałem mieszkanie od sędziego, oczywiście na emeryturze. Samo mieszkanie było niezłe - świetna lokalizacja, dobra cena, a pan Sędzia wziął stosunkowo małą kaucję. Schody zaczęły się gdy pewnego poniedziałkowego poranka. Sędzia pojawił się w drzwiach z ręcznie napisanym wypowiedzeniem umowy, ponieważ on sprzedaje mieszkanie. Został nam miesiąc na znalezienie nowego mieszkania w środku roku akademickiego i to zaraz przed sesją. Ale co w tym dziwnego? Przecież to prawo właściciela. Otóż mieszkanie braliśmy przez agencje nieruchomości, która jak wiadomo pobiera sporą opłatę. Ale Sędzia umówił się ze mną, że odda całość tejże opłaty, bo wcześniej gwarantował nam, że mieszkania nie sprzeda.

Minął miesiąc: oddawanie kluczy, czułe pożegnanie, zwrot pieniędzy za kaucję i opłatę dla biura - jednak nie. Oddałem klucze, a Sędzia powiedział, że dostanę przelew, bo on coś tam musi jeszcze policzyć. Gdy powiedziałem, żeby tę deklarację umieścił na piśmie powiedział "A co nie wierzy mi Pan?". Nie ugiąłem się i dostałem karteczkę z podpisem Sędziego. W "umowie karteczkowej" był termin do tygodnia. Dwa tygodnie później dzwonię do Pana S. i słyszę, że on potrzebuje potwierdzenia przelewów do biura pośrednictwa. Ok, wysyłam. Tydzień później dostaję przelew. Niestety, moje obliczenia co do kwoty nam należnej różniły się nieco od kwoty jaką Sędzia przelał, o jakieś 50% mniej.

Telefon, szarpanina słowna. Okazało się, że słowo Sędziego jest nic nie warte, a to, że nam cokolwiek oddał jest jego dobrą wolą. On nie potrzebuje moich pieniędzy, tak jak ja nie potrzebuję jego łaski. Mówił, że mogę przyjechać dzisiaj po faktury i zobaczyć skąd tak niska kwota wiedział, że nie mam jak dojechać we wskazane miejsce. Powiedziałem żeby mi wysłał skany, on nie ma skanera, komputera, internetu. Pocztą może? Nie. Gołębiem? Nie. Rozłączyłem się i usunąłem numer.

Jakie wnioski wyciągnąłem? Każdy jest święty, dopóki nie chodzi o pieniądze. Cieszę się z takich lekcji, teraz chodziło o małe kwoty, a może kiedyś to doświadczenie pozwoli mi zaoszczędzić majątek.

Miałem karteczko-umowę, mogłem iść do sądu, ale w zeszłym roku sądziłem się z byłym właścicielem mieszkania, wtedy chodziło o kilka tysięcy, teraz o niecałe 600 zł. Gra nie warta świeczki.

szukam mieszkania pod wynajem

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (233)

#68967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, kiedy pracowałem jako wychowawca kolonijny, miał miejsce bardzo przykry incydent. Ale po kolei.

Kolonie za granicą, młoda kadra, dzieci w różnym wieku bawiące się beztrosko na plaży. Każda grupa dzieciaków miała jako opiekunów 2 lub 3 wychowawców, którzy pilnowali ich na każdym kroku. Do tego personel medyczny w postaci higienistki, która dyplom prawdopodobnie dostała w promocji przy zakupie jakiś kosmetyków. I to o niej będzie cała historia.

Główna bohaterka była młoda, ale nie wiem czy po studiach czy jakimś kursie. Nie rozmawiałem z nią. To, że dzieci leczyło się witaminą C lub amolem jest dla mnie jasne. Sam podawałem kubek czystej wody i mówiłem, że rozpuściłem w nim silną tabletkę, gdy dziecko przychodziło do mnie z bólem brzucha. Problem pojawiał się gdy dochodziło do poważniejszych incydentów.

Hotel kolonijny znajduje się w miejscu nieco odosobnionym. Oprócz samych hoteli przystosowanych do dzieci był w miasteczku jeden słabo zaopatrzony sklep. Więc gdy nadarzała się okazja opuszczenia tego "zadupia" Pani Higienistka pakowała torby, odpalała służbowego mustanga i leciała z chorym dzieckiem do większego miasta na zakupy. A nie, przepraszam, najpierw szybko podrzucała chorego do szpitala, po czym wciągał ją wir sklepów. Upierała się zawsze, żeby chore dziecko zostało w szpitalu na noc, bo przecież dzisiaj jest impreza w klubie. Mogę teraz wspomnieć o tym, że pani H była jedyną osobą uprawnioną do podawania leków dzieciom. Gdy jej nie było, obowiązek ten spadał na nas. Na szczęście nie było żadnej kontroli w czasie jej imprezowania.

Kolejną słabością naszego personelu medycznego był pewien Pan Portier/Sportowiec. Pan P/S dniami organizował gry w siatkówkę i piłkę nożną (wydawał piłki), a nocą rozmawiał na tematy psychologiczno-filozoficzne (tak mówiła) z panią H., w jej pokoju, za zamkniętymi drzwiami.

Pewnego dnia jeden z naszych wychowawców dość mocno uderzył się głową o słupek (stał na bramce w drużynie najmniejszych chłopców). Przez resztę dnia leżał u siebie i czuł się wyjątkowo źle. Cała kadra go na zmianę pilnowała i przynosiła mu posiłki. W tym czasie Higienistka pojechała z innym dzieckiem do szpitala. Wróciła wieczorem (bardzo tym faktem niezadowolona), akurat na rozpoczęcie występów dzieci (coś w rodzaju Mam Talent). Nasz kolega czuł się już lepiej, siedział i uśmiechał się do wszystkich, odpowiadał tego wieczora za dźwięk i nagłośnienie (mówiliśmy mu, żeby jeszcze poleżał, ale nie jak sam stwierdził "dupa już go boli od leżenia").

Rozpoczyna się występ, kolega puszcza muzykę i po paru sekundach pada jak długi na ziemię. Wychowawcy rzucają się do pomocy, jedni lecą po nosze, inni próbują go cucić i sprawdzają puls. A co robi pani H? Siedzi na końcu sali pochłonięta rozmową z Naczelnym Sportowcem. Zanim doczłapała na początek sali, koleżanka zdążyła zadzwonić po karetkę.
Wynieśliśmy kolegę przed budynek. Ja zostałem na sali bo wiecie, Show Must Go On.

Czas od telefonu do przyjazdu nie był długi, ale za to intensywny. Pani H dowiedziała się wszystkiego o sobie (szczerej prawdy). Co poskutkowało tym, że siedziała w szpitalu całą noc.

Kolega zmarł, dostał wylewu.

Ona jeździ dalej na kolonie bo ma "plecy" gdzieś wyżej.
Nie mówię, że gdyby była na miejscu stałoby się inaczej, może to by nic nie zmieniło, ale możliwe też, że mogłoby zmienić wszystko.

Miłego wysyłania dzieci za granicę Panie i Panowie.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (381)

#67323

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem dzisiaj w Krakowie.

Załatwiałem tylko sprawy urzędowe, nie bywam tam zbyt często. Przechodząc koło pewnego skweru, zauważyłem pana stojącego obok "ztujningowanego" Golfa. W jednej ręce kluczyki, a w drugiej piwerko.

Rozumiem chłopa, ciepło jest okropnie. Sam byłem w garniturze, więc mu bardzo zazdrościłem. Taki to ma dobrze, najpierw zimne piwo, potem do auta, okna na full otwarte, przyspieszenie do 100 k/h poniżej 20 sekund.

Achh... jak ja bym tam chciał pomykać sportowym autkiem po drogach ruchliwego miasta w środku upalnego dnia, na lekkiej, niegroźnej przecież bani, bo jedno, to tylko tak dla orzeźwienia.

Zżerała mnie ta zazdrość. W miarę jak Pan kończył piwo rosła we mnie. Cała mnie pochłonęła. Byłem tylko nią. To ja byłem zazdrością.

997 Halo, Halo... Golf Niebieski, rejestracja, na takim a takim placu.

Usiadłem sobie na ławeczce. Pan chyba mnie zauważył, bo schował się w aucie. Kilka minut później ruszył. Pokonał całe 20 metrów gdy pojawiła się policja. Słowo daję, że ten radiowóz dosłownie wyskoczył jak dżinn z lampy.

A ja siedziałem dalej na ławeczce. Gdyby ktoś przechodził obok mnie, mógłby usłyszeć ciche: he.. he.. he... he.. he.. he.. heh... he...
Tylko takie chrapliwe, bo od upału ledwo łapałem oddech.

jazda na gazie

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (820)

#64424

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Losowałem historie, gdy nagle jedna z nich przypomniała mi o sytuacji w jakiej był kiedyś mój kolega.

Kumpel z ubioru "metal". Długie włosy, uśmiech na twarzy, wzrost i budowa przeciętna. Nic nie wskazuje na to, że od małego trenuje kung fu, albo jedną z odmian tej sztuki.

Kolega nie jest w żadnym stopniu agresywny, nawet nie wyobrażam sobie go podczas bójki. Nigdy nie szukał okazji do pokazania co potrafi. Trenował dla sportu, zabawy i zdrowia.

Rok czy dwa lata temu po naszym mieście rozeszła się wiadomość o tym, jak to wylądował na komendzie. Gdy go spotkałem zapytałem go "coś to tam porobił". Okazało się, że historia rozpoczyna się nawet romantycznie.

Był z koleżanką na spacerze w piękny letni wieczór. Odprowadzał ją do jej mieszkania. Na osiedlu "podbiło" do niego dwóch dreso-absów, mieli jakieś sprawy do jego koleżanki. Ona nie chciała z nimi rozmawiać, więc zakończyła konwersację i chciała odejść. To się antagonistom nie spodobało. Jeden z nich uderzył dziewczynę w twarz, a drugi zaatakował Kung Fu Kolegę.

Kolejnego dnia (czy tam kilka dni później), na komisariacie odbyła się ciekawa scenka. Dwa napakowane dwumetrowe typy z zakazanymi gębami siedziały po jednej stronie stolika, jeden z nich miał połamaną rękę i żebra. Drugi przemieszczenie szczęki oraz twarz przypominającą zostawioną na słońcu brzoskwinię. Po drugiej stornie: mój kolega, przy nich wyglądający wręcz filigranowo, ale bez żadnych uszkodzeń ciała jedynie z ciepłym uśmiechem skierowanym na "poszkodowanych".

Gdy dresy ogłosiły, że wniosą sprawę o dotkliwe pobicie, policjanci płakali ze śmiechu. Jego koleżanka zeznała, że bronił ją przed napastnikami. Panowie Absy byli znani policji, dostali jakieś tam śmieszne zawiasy. Teraz kolega po prostu nie zapuszcza się samotnie w tamte rejony.

policja abso-dresy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (672)

#63584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od paru lat w lecie zatrudniam się jako wychowawca kolonijny. Obóz w lesie, przy jeziorze, piękne mazurskie widoki... byłoby pięknie gdyby nie dzieci. Wychowawcy często takimi słowami żartują sobie po skończonej pracy tj. po 23:45. Chociaż tak naprawdę w nocy też musimy być czujni i najlepiej spać z jednym okiem łypiącym na tych małych urwisów.

Dzieci są różne, głównie z rodzin robotniczych. No i oczywiście nasze ulubione, z domu dziecka. Nie jest regułą, że dzieci z DD są na starcie najgorsze. Często właśnie one są najbardziej kochane, przychodzą się przytulać, pytają czy zamiast Psze Pani/Pana można do wychowawców mówić po prostu Wujku/Ciociu no i są bardzo pomocne, bo nauczone podstawowych prostych prac. Jednak wśród nich są okazy które cierpią na FAS, oraz inne choroby przez co muszą brać leki psychotropowe.

Ostatnim razem w jednej z grup był chłopak, lat 11 nazwijmy go Andrzej. Andrzejek miał źle dobrane swoje leki, przez co w miarę jak poznawał otoczenie to rosła jego agresja. Po kilku dniach gdy tylko spuściłem go z oczu, on od razu wszczynał bójkę. Bez żadnego powodu. Po kliku następnych dniach przestał się całą kadrą obozową przejmować. Zgrywał cwaniaka i nadużywał swojej siły, był wyrośnięty jak na 11 latka.

Zaczynał bójki gdzie popadnie. Ktoś miał drewniany kij, (co było zabronione) Andrzej pod pretekstem przestrzegania regulaminu bez ostrzeżenia uderzył go w twarz i powiedział, że nie wolno mieć kijków, bo możesz coś komuś zrobić (facepalm). Potem było jeszcze gorzej, na zbiórkach wystarczyło, że ktoś z jego grupy krzywo na niego, a Andrzejek lądował na nim z pięściami krzycząc wniebogłosy.

My jako wychowawcy, upominaliśmy, braliśmy na bok, jedna dziewczyna z kadry godzinami z nim rozmawiała i próbowała na niego wpłynąć. Terapeuci obozowi praktycznie mieszkali w jego namiocie. Pewnej nocy uciekł... w tym momencie pomyślałem, że przesadził i go odeślą do DD. Po 3 godzinach biegania po lesie po kolana w błocie, znalazł się. Schował się w walizce namiot obok. Kiedyś dostałby lanie, miałby nagryzmolone w papierach i do końca obozu siedziałby w namiocie. Lecz nie, od następnego dnia wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem. Klepali po głowie i cokolwiek nie zrobił, bardzo chwalili. Przy zdrowych dzieciach to działa, ale on potem powiedział reszcie obozowych rozbójników, że co by nie zrobili, to wychowawcy nie mają żadnej władzy i nic im nie mogą zrobić. I się posypało. Grupka dzieci które brały leki rozwalała cały obóz, gdy przyjechała policja na pogadankę, jeden z nich śmiał się policjantowi w twarz, gdy ten mówił o konsekwencjach karnych.

Zapytacie kto tu był piekielny? Dom Dziecka, ponieważ wysłał na obóz dzieci z źle dobranymi lekami oraz nie raczył zatrudnić terapeuty specjalizującego się w takich przypadkach, a ma to w obowiązku. I dodatkowo, gdy zadzwoniliśmy do pani Dyrektor DD i przedstawiliśmy sytuację to odpowiedziała, że DD jest zamknięty bo wszyscy są na urlopie. Radźcie sobie sami.

Od tego czasu obóz nie przyjmuje dzieci z Domu Dziecka. Szkoda tylko tych grzecznych...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 455 (531)

#59488

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia drumstick'a przekonała mnie do pokazania wam, że ślady, odciski i rysunek pamięciowy sprawcy to o wiele za mało.

Moja rodzina wynajmuje mieszkania w centrum miasta. Pewnego razu wynająć chciał Starszy Pan. Niemiecka emerytura w Euro, dość spora no i wygląda na poczciwego. Tylko wygląda. Po dwóch miesiącach użytkowania nie zapłacił nam ani grosza. Po odliczeniu kaucji winny był 1,5 tys. zł. Pewnego wieczoru mój tata poszedł upomnieć się o należność, ale zastał tylko mieszkanie w nieładzie, bez rzeczy osobistych Starszego Pana. "Poczciwy dziadek" zrobił w mieszkaniu demolkę i zwiał w siną dal. Zostawił u nas adres rodzinny, prawo jazdy i zaświadczenia o niemieckiej emeryturze.

Hop, siup z tymi papierami na policję. Pokazujemy zdjęcia owego pana, prawo jazdy, mówimy gdzie dokładnie jest (tata się dowiedział jakoś, że jest u rodziny), zostawiamy zdjęcia mieszkania po demolce, i zaświadczenia o należności za czynsz. Policjanci mówią, że Pana znają, to jego nie pierwsze takie posunięcie. Okazuje się, że robił tak już w Niemczech, tam wyraźnie się spalił, bo przerzucił się na Polskę.

Po dwóch tygodniach, sprawa umorzona - nie znaleźli go. Tego dnia chciałem rozpocząć koczownicze życie na łonie pół darmowych mieszkań i żyć z wynoszenia z nich sprzętu.
Bo przecież mnie nie złapią.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 682 (724)

#58602

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem z kolegami w Centrum Handlowym.
Jeden ze sklepów to Alma, Delima albo Stokrotka kto by ich tam spamiętał. W każdym razie spożywczy. Postanowiliśmy kupić piwo w promocji.Było napisane wyraźnie Piwo X 3l za chyba, 14,99zł. Co ważne dla historii, były dwa rodzaje opakowań tego typu. Pierwszy to 5+1, a drugi 6 puszek (ale czy 5+1, czy 6 to wychodziły 3 litry piwa).

Ładujemy się na kasę: "PIP", należy się 18.99.
Ale jak to? Przecież wyraźnie była promocja na 14.99.
No cóż, będzie trzeba przyblokować jedną z kas.
Mówimy o problemie kasjerce, bez słowa wykonała telefon gdzieś "wyżej". Dostąpił nas zaszczyt, gdyż informacja na temat naszego piwa, rozpowszechniła się przez sklepowy megafon.

Jako, że Piekielnych przeglądam codziennie, w mojej głowie zrodził się pomysł, aby zrobić zdjęcie cenie w promocji. Tak na wszelki wypadek. Koledzy zostali przy kasie, ja uchwyciłem cenę telefonem. Kazali nam przejść na dział obsługi klienta(DOK).

Pani z DOK przeszła się z nami na miejsce zbrodni,
na naszych oczach, po prostu zdjęła cenę i schowała
do kieszeni. Powiedziała, że promocja nie obejmuje piwa "5+1" tylko "6", a ono zostało wyprzedane.

I znowu do DOK. Tam pokazuje zdjęcie, na którym wyraźnie jest napisane: "obejmuje piwo 3l", czyli sześciopak.
O "5+1" czy "6" nie było mowy. Na widok zdjęcia pani zrobiła minę z serii "So Close" i głosem z tej samej serii, powiedziała koleżance "Ten Pan zdążył zrobić zdjęcie".

Po 30 minutach, podpisaniu dwóch papierków potwierdzających zakup przedmiotu. I wywołaniu High Assistent Megnament Marketing Beer-Culture Menagera, trzykrotnie w celu porady.
Oddali nam, cztery złote.

Czy się nam chciało?
W imię zasad...

sklepy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (989)

#56978

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z tego roku. PKP.

Z ekipą wybieraliśmy się nad morze, do Gdańska. Bilety- miejscówki zakupione przez Internet. Wydrukowane ładnie, miejsca w jednym przedziale. Było nas siedmiu w przedziale 8 miejsc. Mieliśmy nadzieje na podróż bez jakiś nieznajomych, w końcu 12 godzin to dużo czasu a w naszym gronie czujemy się swobodnie, więc liczyliśmy na miłą podróż.

Wbijamy do pociągu, przychodzimy na nasze miejsca. Suprise! Ludzie siedzą rozłożeni. Pokazujemy im bilety. Oni pokazują nam swoje. Okazało się że PKP potrafi rozbijać czasoprzestrzeń i umieszczać więcej niż jedną osobę na jedno miejsce. Myślę ok, szybka zmiana wymiaru pewnie w toalecie mają jakąś maszynę do tego. Liczyłem tylko że docelowy, alternatywny wszechświat nie będzie miał odmiennej fizyki niż normalny.

Wołamy kontrolera żeby pokazał nam gdzie tu się można rozbić na atomy i przenieść do innego wszechświata. Pytałem też czy mają tam kawę oraz jakieś miedzy wymiarowe trunki. Okazało się że to tak nie działa (ku mojemu rozczarowaniu) po postu PKP dzień wcześniej o godzinie 23.59.59 stwierdziło że chyba jednak nie chcemy jechać i anulowało nasze bilety...

Dwanaście godzin z bagażami na korytarzu. Z panią która lubiła sobie zapalić z częstotliwością 2 minuty/papieros. Plus oczywiście ludzie którzy biegali co 10 sekund po wąskim korytarzu, depcząc nas i nasze bagaże. Do nich akurat nic nie mam, to nie ich wina że kontroler znajdował się tylko w 1 wagonie i tylko tam można było zakupić bilety.

Bilety elektroniczne były zapłacone ze zniżką, te które musieliśmy kupić u konduktora kosztowały 30% więcej. Pieniądze za te pierwsze odzyskaliśmy po miesiącu.

PKP

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (661)

1