Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

phaeton

Zamieszcza historie od: 2 września 2012 - 23:08
Ostatnio: 17 lutego 2015 - 20:16
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 6271
  • Komentarzy: 26
  • Punktów za komentarze: 374
 

#56504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miało być tak pięknie, a skończyło się jak zwykle.
Można narzekać na UE, co jest bardzo popularne, ale trzeba docenić różne profity jakie się otrzymuje z tego źródła.

W mojej szkole bardzo aktywnie działa kilku nauczycieli, pozyskując najróżniejsze środki, pisząc wnioski, które często "przechodzą". Dwa lata temu jeden z takich projektów rozpoczęliśmy, dotyczył (tu cytuję) "Wyrównywanie szans dzieci i młodzieży z terenów ...... XXXXXXXXX)" i sprowadzał się do dużej liczby darmowych zajęć z języków, matematyki, informatyki, innych przedmiotów i jeszcze jakieś inne kursy (artystyczne, rzemieślnicze itp.).

W tych projektach uczniowie dostawali cały "osprzęt" biurowy (zeszyty, notatniki, kalkulatory, długopisy, pendrive'y, wszystkie materiały w wersji elektronicznej), zestawy wybranych podręczników, zbiorów zadań, ćwiczeń, teczki żeby gdzieś to mieścić, materiały i narzędzia do tych innych projektów - ogólnie "full wypas". Takie zajęcia były popołudniami, więc zaplanowany był katering (jakiś gorący posiłek - lepszy/gorszy - nigdy nikomu wszystkim się nie dogodzi, napoje).

Cieszyło się to dużym zainteresowaniem i nawet mogę sam stwierdzić, że frekwencja była bardzo wysoka.

Ale, że projekt się kończy, to przybyła do nas delegacja aż z jakiegoś departamentu z ministerstwa!

Przybyła trójca i się zaczęło: zarzuty, że wydajemy pieniądze nieproporcjonalnie, co w ich mniemaniu oznacza, że za dużo środków jest przeznaczonych dla uczniów, za słaba jest kontrola, czy uczniowie otrzymane materiały zachowują (a nie np. sprzedają), nie wynajęliśmy zewnętrznej firmy do kontroli (za jakieś potworne pieniądze!), chociaż dokumentacją zajmowali się nauczyciele uczący księgowości, ekonometrii i innych tego typu przedmiotów (a i tak wszyscy byli na szkoleniach dotyczących takich projektów), że nie mamy jasno wyliczonych skutków, korzyści wynikających z naszego programu (jasne - napiszę np., że korzyścią było to, że Jaś W. opanował dodawanie ułamków, Zuzia C. rozumie ustawę o podatku VAT itd.).

Dla szacownej kontroli szkoła ma w sposób wymierny i mierzalny (!) przedstawić swoje osiągnięcia.

Może ktoś mi wytłumaczy, jak zmierzyć coś takiego jak bezpłatny dostęp do kształcenia, materiałów, jak zmieni się sposób myślenia u uczniów czy nawet ten gorący posiłek i pieniądze na bilet.

Na takie stwierdzenia usłyszeliśmy coś takiego: nie po to wydajemy takie pieniądze (tak, ONI wydają!), żeby z tego nic nie było. Jakaś tam gmina dostała pieniądze i za to zrobiła chodnik. I ten chodnik jest i go widać. Ludzie mają wygodę, dobrze to wygląda, a nie jakieś takie bzdury, że próbujemy pomóc w nauce i w pewien sposób materialnie osobom, których na to nie stać - to się nie liczy.

Na koniec kontroli, doszło do bardzo ostrego konfliktu, gdy całkowicie przypadkowo) okazało się, że szacowna komisja przez te cztery dni kontroli mieszkała w najdroższym hotelu w pobliskim mieście wojewódzkim (najtańszy pokój to około 600 zł/dobę od osoby), dostawała delegacje (równie wysokie), zwrot kosztów podróży (oczywiście InterCity I klasa), do nas do szkoły przyjeżdżali taksówką.

Żeby uniknąć nieporozumień - od razu wyjaśnię - nauczyciele i osoby prowadzące te kursy dostawali wynagrodzenie, w oszałamiającej kwocie 18,50 PLN/h brutto - tak więc nie do końca byliśmy bezinteresowni. Każdy może ocenić czy to jest wygórowana stawka.

Kontrola zakończyła się brakiem zgodności. My nie podpisaliśmy żadnego z protokołów sporządzonych przez komisję jednocześnie "sporządziliśmy" kilka pism do różnych instytucji z zarzutami w stosunku do komisji. Komisja oczywiście sporządziła swoje protokoły niezgodności.

Co ciekawe ani my (co w sumie jest zrozumiałe), ani komisja (to już trochę dziwne)nie wie, kto (jaka instytucja, organ) będzie zajmował się taką sytuacją, kto rozstrzygnie ten spór - po prostu jest wesoło, nikt nic nie wie.

A po sprawdzeniu (można wejść na strony MRR i tam to sprawdzić), na obsługę środków unijnych (czyli całą te biurokrację, wydziały, departamenty, urzędników itd.) przeznaczanych jest blisko 30% środków. Mówiąc inaczej z każdego miliona przeznaczonego na rozwój regionalny 300 tys. zjadają ci właśnie urzędnicy.

Na koniec takie bardziej osobiste odczucie. Spotykałem w życiu wiele osób, które coś osiągnęły, byli profesorami z dużym dorobkiem, sportowcami, artystami i jakoś oni byli "normalni". Natomiast ta komisja prezentowała tak wysoki poziom wyższości i szalenie wygórowane mniemanie o sobie, że było to po prostu niesmaczne. Nawet czasami bywający na tych spotkaniach urzędnik ze Starostwa był zażenowany ich wypowiedziami i zachowaniem. Aż boję się pomyśleć co będzie się działo przy rozdziale tych 100 mld euro w najbliższych latach.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (671)

#53792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacje się kończą i trzeba było wrócić do szkoły. Wczoraj i dzisiaj mieliśmy egzaminy poprawkowe z różnych przedmiotów.
No i dziś wypadła ta nieszczęsna matematyka, gdzie ja miałem pięciu poprawkowiczów, a koleżanka z pracy jednego.

Koleżanka końcem lipca urodziła zdrowego synka (gratulacje przy okazji), ale mimo urlopu macierzyńskiego przygotowała zestaw zadań i pytania na egzamin ustny.

Zaczyna się egzamin, komisja w składzie dyrektor, ja i nauczycielka matematyki z zaprzyjaźnionej szkoły. Na początek część pisemna, tzn. kilka zadań do rozwiązania.

I zaczyna się, wchodzi panna (nieważne jak wygląda, bo mnie to akurat nie wzrusza), ale ze słuchawkami na uszach, do tego żującą gumę i to w taki dosyć ordynarny sposób.

OK. Zdający siadają, zestawy rozdane, zaczyna się pisanie, a panna nie raczyła wyłączyć muzyki, co w cichej sali było bardzo słyszalne (rytmiczne bum-ups). Podchodzę do niej, stukam w ramię i daję znać, żeby wyłączyła muzykę. Na to panna wyjeżdża z tekstem: (tu przepraszam za ukryte wulgaryzmy) "A co, k**wa, muzyki se nie mogę posłuchać!".

Po krótkiej dyskusji łaskawie wyłączyła empetrójkę i rzuciła okiem na zadania. I tu zdanie (może półgłosem, ale sala była praktycznie pusta) "Co to za po**bane zadania". Minęła godzina przeznaczona na pisanie, poprawiamy, inne prace są lepsze lub gorsze, ale coś w nich jest, a w jej - kwiatuszki, ku*asy, jakieś stworki i nic poza tym.

Potem odpowiedzi ustne, reszta uczniów lepiej lub gorzej poradziła sobie z pytaniami (na egzamin poprawkowy daje się naprawdę proste pytania). Ale nie może być pięknie, wkracza ONA, dostaje zestaw i od razu krzyk: "przecież tego nie było"!!.

Tak się składa, że uczę w równoległej klasie co nieobecna koleżanka, więc widzę, że wszystkie pytania jak najbardziej są w programie (co więcej, według mnie to nawet za proste były, ale to nie moja sprawa). Ona nie będzie odpowiadać i już. Przyznam się, że zrobiło mi się wstyd przed nauczycielką z tej zaprzyjaźnionej szkoły, a dyrektor trochę się zapowietrzył.

Wystawianie ocen no i oczywiście ocena niedostateczna. Protokoły wypełnione, podpisane, ogłoszenie wyników i o ile większość zdających jest zadowolona, to po ogłoszeniu tej niedostatecznej praktycznie od razu wkracza rozjuszona mamusia z krzykami i groźbami, co nam grozi, gdzie ona się zwróci, jakie znajomości i koligacje ma, prawie do rękoczynów dochodziło.

Tu już dyrektor nie wytrzymał i dosyć dobitnie powiedział co myśli o jej groźbach, koneksjach itp. Po czym (chyba masochista) zaprosił panią do gabinetu na rozmowę. Z tego co wiem, to wielce urażona mamusia wypisała córkę ze szkoły, za co (mimo, że jestem niewierzący) pójdę podziękować do kościoła.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (959)

#46959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko przypomnę, jestem nauczycielem w szkole ponadgimnazjalnej.

Minęło trochę czasu i na spokojnie (bo już parę dni minęło, chciałbym przedstawić nową. Siłą rzeczy, historia będzie z mojego punktu widzenia (nauczyciela), a więc pewnie nie spodoba się obecnym uczniom.

W tym roku tak się złożyło, że moje województwo ferie zaczyna jako "ostatnie", czyli teraz. Tak więc ostatnie tygodnie były dosyć gorące, zwłaszcza dla uczniów, którzy niestety nie przekraczali tej kreski "na ocenę pozytywną".
Różnie z tym bywa, niektórzy nie dają sobie rady, bo (i to jest smutna prawda) nie są w stanie opanować materiału na określonym (wymaganym) poziomie, inni po prostu "olewają" wszystko co jest związane ze szkołą, bo takie mają poglądy (ich sprawa moim zdaniem), i jest niestety grupa, która uważa, że z racji "urodzenia", stanowiska czy majątku ich rodziców, znajomości, koligacji rodzinnych itp. mogą nic nie robić, a pozytywna ocena im się należy.

Jestem jaki jestem i rozumiem, że ktoś chorował, ma problemy w domu, rodzinie, nie jest tak bystry jak inni, jeżeli widzę choćby odrobinę chęci, to daję kolejne terminy, dodatkowe poprawki, zaliczenie brakujących partii materiału itp. No i w ten sposób sam się wkopałem.

W jednej z klas chłopak miał wypadek na rowerze, dosyć ciężki, na szczęście skończyło się na dwóch miesiącach z miednicą w gipsie i przewidywany) czas rehabilitacji długi (wózek, kule, gorset i diabli jeszcze wiedzą co, nie znam się na tym), ale przez te cztery miesiące w szkole go nie było, pojawił się po nowym roku (zresztą wcześniej rodzice poinformowali szkołę o co chodzi). Przygotowywałem mu zadania, swoje materiały na lekcję kserowałem, koledzy i koleżanki dawali mu swoje, ale mimo wszystko nie dał sobie rady, samemu z matmy jest naprawdę ciężko.

W tej samej klasie jest uczennica, córka... (tu oczywiście nie napiszę kogo), której czas chodzenia do szkoły polegał na doborze makijażu, stroju, zakupie najnowszego gadżetu, bywaniu tu i tam, obracaniu się w odpowiednich sferach, robieniu "fochów", kręceniu nosem..., nie będę kontynuował, bo ten z trudem uzyskany spokojny nastrój mi minie.
Oczywiście takie drobiazgi jak opanowanie pewnych treści i umiejętności przewidzianych w ustawach i rozporządzeniach ministra, to było coś uwłaczającego jej nadzwyczaj rozbudowanemu poczuciu godności osobistej.

Skończyć się to musiało tak, jak się skończyło. I on i ona pod koniec semestru znaleźli się pod kreską i w jakiś tam sposób zaległości i braki musieli zaliczyć.
Chłopak miał do tyłu dwa krótkie działy, był nawet z rodzicami, dałem mu zestawy zadań, i on i rodzice dowiedzieli się, że zadania będą podobne, ojciec jest akurat inżynierem, zobowiązał się, że siądzie z synem (chociaż mu to bardzo nie pasowało czasowo), zadania porobi.
Na umówione (dzwoniłem ja, dzwoniła sekretarka ze szkoły, dzwonił nawet dyrektor) spotkanie z rodzicami szanownej królewny nikt przybyć nie raczył.

No i nadszedł ten dzień sądu ostatecznego. Na całe to "zaliczenie" przybyli: uczeń, sam, trochę zdenerwowany i uczennica, z szacownymi rodzicami panią ... i panem ... oraz (!!!) panią z Kuratorium Oświaty i zastępcą burmistrza...

W tej sytuacji, jako biedny żuczek, otworzyłem salę, zaprosiłem parę zdających do środka, po czym widząc, że do środka ma zamiar wejść cała reszta towarzystwa, grzecznie (jak na mnie) ich powstrzymałem i wysłałem błąkającego się ucznia po wicedyrektora (specjalnie po niego, bo to rozsądny człowiek). Dyrektor przybył, kłótnia przeniosła się na wyższy poziom, skończyło się na tym, że do sali może wejść pani z Kuratorium (aby kontrolować prawidłowy przebieg tego sprawdzianu - co samo w sobie jest nieprawne, ale na to się zgodziłem). Po 1,5 h uczniowie wyszli i do sali wparowała cała ekipa. No to ja grzecznie mówię, że muszę sprawdzić prace uczniów i potrzebuję spokoju.

Po dosyć burzliwej dyskusji (rodzice, zastępca burmistrza i "kompetentna" osoba z kuratorium twierdzili, że będę oszukiwał przy sprawdzaniu) wy***łem całe towarzystwo na korytarz. (Przepraszam za kropkowanie, ale inne słowo oddające mój nastrój i przebieg zdarzenia jakoś mi się nie nasunęło). Poprawiłem, poprosiłem zainteresowanych, poinformowałem o wynikach, chłopak zaliczył, panna nie.

Pani z kuratorium zaczęła żądać protokołów i innych papierów (całkowicie bez sensu), zastępca zaczął mi uświadamiać jakie to mam perspektywy kariery zawodowej, rodzice przeszli całą drogę od próśb do gróźb karalnych, wicedyrektor, który obserwował końcowe zamieszanie z daleka, ubrany do wyjścia z kluczykami w ręku, ewakuował się bardzo szybko, ja papiery schowałem, w sekretariacie poinformowałem jak się to skończyło (tzn. jakie oceny mają trafić do systemu) i pojechałem do domu.

Oczywiście to było by zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. W ostatnim tygodniu przed feriami, jak zwykle jest najpierw konferencja klasyfikacyjna (gdzie zatwierdza się oceny - konferencja plenarna jest później i zwykle w innym terminie, raczej na feriach). No i na tejże konferencji zostają odczytane pisma:*

* Tu od razu wyjaśniam, posiedzenia klasyfikacyjne nie są poufne, uczestniczą w nich przedstawiciele uczniów, rodziców, przedstawiciele zakładów pracy w których odbywają się praktyki uczniów, w razie potrzeby przedstawiciele samorządu i kuratorium. Za zgodą dyrektora mogą brać w nich udział nawet przedstawiciele mediów. Jak ktoś jest chętny, to proponuję przestudiowanie odpowiednich rozporządzeń Ministra Oświaty.

- zarzuty Kuratorium Oświaty o nieprawidłowym przebiegu egzaminu sprawdzającego - drobiazg, to nie był egzamin sprawdzający, taki odbywa się, gdy ja wystawię ocenę, uczeń się z nią nie zgadza i zażąda takiego (w skrócie)
Krótka dyskusja i okazało się, że pani z Kuratorium się nie zna, bo koleżanka pisała pismo, a ona musiała tu być.

- zarzuty rodziców (oczywiście uczennicy) - uczennica była dyskryminowana, bo pisała w odrębnej sali sama i to w towarzystwie upośledzonego ucznia!!! Pomijam logiczną sprzeczność (skoro w towarzystwie, to nie sama), ale co? Miała sobie kumpli zaprosić?

- zarzuty wielce szanownej/wielebnej (muszę użyć takiej formy bo pismo podpisała siostra przełożona zakonu ....., która jest jednocześnie psychoterapeutką po studium psychologicznym ........), że jej podopieczna jest w trakcie przechodzenia kryzysu osobowościowego związanego z okresem dojrzewania, a moje wymagania z przedmiotu tak oderwanego od sfery duchowej zaburzają jej prawidłowy rozwój.**

** Gdybym ja napisał coś podobnego w jakimkolwiek oficjalnym dokumencie to bardzo szybko znalazłbym się w miejscu bardzo odosobnionym. Przepraszam za taką ilość kropek, ale nie mogę cytować dokładnie.

- zarzuty zastępcy burmistrza, który w bardzo mętny sposób wypowiedział się na temat tego "egzaminu", za to groźnie opisał co zrobi z budżetem szkoły w następnych latach.

I teraz nas koniec:
- to nie było jakieś ratunkowe zaliczenie, zwykła ocena na półrocze, można było dostać jedynkę i uczyć się dalej
- nie miało to żadnej oficjalnej formy, uczniowie (przynajmniej ci zainteresowani) dowiedzieli się: tego i tego trzeba się nauczyć, przyjść i zdać
- ja jestem stary (metrykalnie i stażowo), różnych takich burmistrzów, nawiedzonych pań z kuratorium przeżyłem już wielu i pewnie przeżyję wielu następnych
- nawet jak mnie wyrzucą (co będzie trudne), to jakoś to przeżyję. Aż tak stary nie jestem, o prace się nie martwię. Bardziej mnie cieszy, jak uczennica sprzed 5-8 lat (która ze mną miała duże problemy) potrafi na mieście przez ulicę krzyczeć dzień dobry i przelecieć na drugą stronę, żeby się pochwalić, że skończyła studium stomatologiczne i teraz żyje o ho ho (cyt.), albo chłopak, który w technikum był cichutką myszką (prawie, że klasową ofermą) teraz jest dyrektorem technologicznym dużego koncernu (mój wkład w to był znikomy, ale zawsze).

Rozpisałem się jak głupi, ale skoro mam ferie (w poniedziałek cztery grupy zajęć z maturzystami, wtorek plenarka - jakieś sześć godzin, środa - zajęcia wyrównawcze, czwartek - dyżur, piątek - wyjazd na szkolenie z wydawnictwa, przyszły tydzień nie wiem) to mogłem.

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1787 (1857)

#39198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i zaczęło się. Początek roku szkolnego. Myślałem, że będzie jakoś spokojnie, ale cóż.
Tak się składa, że jestem wychowawcą obecnej klasy trzeciej LO, klasa normalna, ogólnie sympatyczna, nie robią głupot poza standardowymi, typu ucieczka z jakiejś lekcji, czy zrobienie biznesplanu na przedsiębiorczość dla lokalu tańców topless albo odzyskiwania długów, normalka.
Wczoraj było typowo, przyszli, podyktowałem rozkład zajęć, po szkole ich oprowadzać nie musiałem, bo stare konie są, parę zdań organizacyjnych i do domu.

Przyszła jedna dziewczyna razem z matką, no i okazało się, że dziewczyna wpadła, jeszcze w ubiegłym roku szkolnym, ale dokończyła, bo jeszcze nic nie było widać. Teraz to już jest widoczne, no i o zdrowie chodzi.
No problemu specjalnego nie ma, dziewczyna ma 18 lat, zresztą chłopak chce się żenić, więc wszystko wygląda OK. Matka przyszła, żeby problemów nie było, no to spokojnie porozmawialiśmy, takie sytuacje już w szkole mieliśmy, więc po prostu porozmawiałem z nauczycielami głównych przedmiotów (żeby w razie potrzeby sprawdzian jej przełożyć, zwolnić z lekcji jak się źle poczuje, że jej nie będzie dłuższą chwilę itd.) i problemów żadnych nie było.

Ale, tu musi być piekielnie: od tego roku do szkoły trafił nowy ksiądz-katecheta. Nie było go na konferencji, nie raczył przybyć na rozpoczęcie roku (bo podobno miał inne obowiązki, chociaż jako zatrudniony na pełny etat miał psi obowiązek być, ale jak widać są równi i równiejsi).

No i pojawił się dzisiaj. Na trzeciej lekcji miał religię z moją klasą. Ja w tym czasie mam lekcję z inną klasą (organizacyjną, bo to pierwsza lekcja), a tu wkracza sekretarka i prosi mnie natychmiast do dyrektora. No nic, biorę dziennik i idę. Po drodze zauważam sporo uczniów z mojej klasy i już czuję, że coś będzie nie tak. I u dyrektora jest ksiądz i słucham relacji-
tu w skrócie:

-jak ta dziewczyna może chodzić na lekcje religii
-jak jako wychowawca mogłem do czegoś takiego dopuścić (!?)
-jak sobie wyobrażam dalsze kroki w związku z tą uczennicą
i trochę jeszcze nieprzyjemnego słownictwa.

Co się okazało: ksiądz, jako, że to była pierwsza lekcja, to chciał wszystkich poznać, uczniowie wstawali, parę słów o sobie mówili, itd. No i ta dziewczyna wstała, nawet nie zdążyła się do końca przedstawić, to usłyszała coś w rodzaju: JAK ŚMIESZ, CO TY TU (****) CHCESZ ROBIĆ, NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ NA LEKCJACH RELIGII, PUSZCZASZ SIĘ TO MASZ. Podobno było nawet gorzej, ale mniejsza z tym.

No i co się stało, dziewczyna się popłakała i wyszła.
Tyle, że reszta klasy wstała i wyszła za nią i zrobiła się afera.
Ksiądz zaczął się pieklić, zażądał, żeby wszystkim wpisać nki, mi zwyczajnie podniosło mi się ciśnienie i adrenalina zadziałała, to się w końcu odszczeknąłem:
nie wiem jak ksiądz, ale ja uczennicom pod kołdrę zaglądał nie będę.
No to się zaczęło: jakim to ja wychowawcą jestem, on to zgłosi do kurii (???), wylecę z roboty, a w parafii będę miał przechlapane. Trzasnął drzwiami i sobie poszedł, niezależnie od tego, że miał mieć jeszcze lekcje.
Dwie godziny później miałem lekcję ze swoją klasą, przywitało mnie złowrogie milczenie, to od razu zacząłem:

- dobrze zareagowaliście
- w razie dalszych konsekwencji będę was bronił
- dziewczynie (imię oczywiście pomijam) pomagajcie jak możecie
- sprawę księdza będę wyjaśniał z dyrektorem
- żadnych enek nie będzie

Z klasy usłyszałem, że dopóki ksiądz nie przeprosi, to oni nie będą chodzić na lekcje religii, plus hasła, że kogoś tam matka jest radną w powiecie i mnie nie ruszą, a oni jak trzeba uruchomią kampanię w mediach, itd.
No i teraz czekam co będzie, no kurde nowy rok szkolny się zaczął, że hej. Miałem nadzieję, że spokojnie po kolejnej zmianie można będzie do matury uczniów przygotować.
A tu się okazuje, że uczniowie to najmniejszy problem :(

Skomentuj (151) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1591 (1665)

#39081

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako nauczyciel już sporo lat. Spotykałem się z różnymi sytuacjami i ludźmi. Zawsze mówi się, że kadrę "pedagogiczną" trzeba odmłodzić, z wielu różnych powodów.
Ale dziś chciałbym się podzielić pewną historią z posiedzenia Rady Pedagogicznej (takowa zawsze się odbywa końcem wakacji).

Po wszystkich sprawach formalnych, urzędowych itd., dyrektor zaczął mówić o sprawach różnych.
No i wspomniał, że do pierwszej klasy przyszła dziewczyna poruszająca się o kulach, w gorsecie itd., w związku z czym zajęcia zostały tak ułożone (nb. sam je układałem), że grupy (językowe czy grup przedmiotowych) i jej klasa będą mieć na parterze, bo niestety nie dysponujemy windą.

Zaczęła się lekka zadyma, bo niektórzy nauczyciele zaprotestowali. Jeszcze mogłem zrozumieć, że geograf czy biolog musi brać mapy, preparaty, mikroskopy stoją w pracowni, podobnie chemik czy fizyk, to rozumiem, mogę tak poukładać podział, żeby dziewczyna jak już wejdzie na piętro, to będzie miała tam kilka godzin jednym ciągiem i nie musi chodzić z piętra na parter i z powrotem.

No, ale nagle odezwała się młoda (z mojego punktu widzenia - z jednorocznym doświadczeniem) nauczycielka angielskiego, że "ona ma swoją pracownię (guzik pracownia, po prostu niewielka salka), tam ma książki i magnetofon, i ona przez jedną (tu cytuję) nie będzie biegać po schodach, bo jej to nie wypada, a książki i ćwiczeń ze sobą targać nie będzie. A poza tym, takie osoby powinny uczyć się w szkołach specjalnych, bo i tak niczego się nie nauczą."

Na chwilę zapanowała cisza, aż zazgrzytało, ale wtedy na szczęście odezwał się wicedyrektor (wyrazy szacunku):

- Skoro pani ma problem z poruszaniem się, to skieruję panią na badania lekarskie co do przydatności do zawodu.

Poza tym wpisał jej naganę do akt (za sformułowanie o kalece, itd.), a jej przyszłość w tej szkole nie wygląda różowo. Dziewczyna jest tylko po licencjacie, a osób starających się o pracę z pełnym magisterskim jest sporo.

Tak, że to taka rada do młodych i ambitnych absolwentów - oprócz wiedzy trzeba jeszcze trochę myśleć.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1230 (1266)

1