Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szczur3k

Zamieszcza historie od: 16 marca 2011 - 18:41
Ostatnio: 4 maja 2022 - 13:12
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 852
  • Komentarzy: 207
  • Punktów za komentarze: 1478
 

#89227

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W jednym z wałbrzyskich urzędów od końca lutego czeka na mojego brata paszport.

Brat po zawale na zwolnieniu, ale już po zabiegach, zrehabilitowany. Miał czas, pojechał dokument ten odebrać.

Zgodnie z informacją na stronie urzędu i na zawiadomieniu, urząd pracuje w godzinach 9-16. Brat stwierdził, że pojawienie się w urzędzie o 9 to najkrótsza droga do kolejnego zawału, pojawiał się w urzędzie pomiędzy 11:00 a 16:00. Pojawiał wielokrotnie i za każdym razem wizyta przebiegała tak: Około godziny 13:00 przed biurem pojawiała się pani urzędnik z informacją, że skończyły się już numerki. Informowała, że oczywiście można czekać, ale bez gwarancji załatwienia sprawy. Pomiędzy godziną 14:00 a 14:30 do urzędu wpuszczano niewielką grupkę osób, 4-8 sztuk, i po kolejnych 30 minutach, bo tyle trwało obsłużenie tej grupy, wszelkie życie w urzędzie zamierało. Drzwi zamykano na klucz, na pukanie nikt nie reaguje, podobnie nikt nie odbiera telefonów (rekordzistka dzwoniła w jednym dniu 300 razy, po moich doświadczeniach z próbami dodzwonienia się jestem w stanie w to uwierzyć). O godzinie 16:00 urzędnicy opuszczają swoje miejsce pracy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Kolejna wizyta - ten sam schemat.

Myślicie, że to jest piekielne? Nie, to dopiero wstęp. Brat się zeźlił i złożył skargę w urzędzie nadrzędnym, czyli w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu. Opisał sytuację, wspomniał, że jest na zwolnieniu i trudno mu tak jeździć w tę i z powrotem bez rezultatu. Kilka dni temu przyszłą odpowiedź, a przynajmniej tak nam się wydawało. Owszem, przyszło pismo, nadawcą jest Dolnośląski Urząd Wojewódzki we Wrocławiu, Wydział Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców, Delegatura w Wałbrzychu (sic). Adresatem nie jest mój brat (jest wymieniony tylko jako otrzymujący), a Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Tutaj chwila konsternacji, co ma ZUS do tego. Wszystko wyjaśniła treść pisma: "W załączeniu przekazuję pismo pana (dane mojego brata), w celu wykorzystania służbowego w części dotyczącej choroby i przebywania na zwolnieniu lekarskim".

Czyli podsumowując: pracownicy urzędu nie wywiązują się ze swoich obowiązków, sytuacja taka ma miejsce wielokrotnie, skarga skierowana do zwierzchników jest rozpatrywana przez urzędników których skarga dotyczy, a rozpatrzenie skargi polega na wysłaniu donosu do ZUS w celu dojechania petenta. Zachodzę w głowę, jak na coś takiego zareagować, i uwierzcie mi, nie mam pomysłu. Jak można całą sytuację podsumować? Chyba tylko skłonić głowę przed panią D. która stworzyła donos i panią J., która jako kierownik donos ten podpisała: Brawo drogie panie! Władymir Władymirowicz byłby z Was dumny!

Delegatura Dolnośląskiego Urządu Wojewó∂zkiego w Wałbrzychu.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (198)

#77927

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Musiałem dziś skorzystać z usług Intercity. Do przejechania raptem dwie stacje, ale o tej porze jedzie tylko TLK więc nie ma rady. Wszedłem na stronę IC, chcę kupić bilet i okazuje się że mogę kupić bilet na dowolny pociąg na tej trasie... Poza tym którym mam jechać. Nie zrażony tym faktem ruszam na dworzec. Odjazd pociągu 6:52, na dworcu jestem o 6:30. W kolejce do kasy jakieś 20 osób, do odjazdu 20 minut, spokojnie wystarczy czasu żeby kupić bilet.

Stanąłem grzecznie w kolejce i czekam. Czekam, czekam... Tak minęło 20 minut, usłyszałem "bim-bom, pociąg TLK wjeżdża na tor...", pod kasą opustoszało. Jakieś 30 osób (bo za mną kolejka rosła) musiało kupić bilet u konduktora płacąc ekstra za wypisanie biletu. Ale nie ma co narzekać, wszak byliśmy świadkami skutecznego bicia rekordu: w czasie nieco poniżej pół godziny pani w kasie udało się sprzedać JEDEN bilet! Brawa dla IC. Puenty brak, bo rzeczywistość trochę mnie przerosła.

Dworzec PKP

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (252)
zarchiwizowany

#22062

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ogólnie nie lubię tego typu wstępów, ale czytając historię xsmtx z cwaniaczkiem handlującym nędznymi podróbkami skojarzyła mi się akcja jakiej sam miałem wątpliwą radość doświadczyć.

Jako, że kiedyś ostro się nagimnastykowałem, żeby taką torbę-handlarkę wywalić z mieszkania (taaaa, nieopacznie wpuściłem toto do domciu, z argumentów zostało już niewiele poza wyprowadzeniem na kopach, na szczęście się wyniosła), od tamtej pory nie wdaję się w dyskusję tylko żegnam w trybie natychmiastowym. Jednak jedna akcja przebiła wszystko co mogłoby się przyśnić fizjologom.

Moje mieszkanie ma ten urok, że nie posiadam sąsiada (brama przelotowa). Któregoś dnia słyszę dzwonek, więc otwieram i widzę pannę wyszczerzoną jak Tom Cruise na marihuanie, i owa panna zaczyna mi nawijać: "dzień dobry, chciałabym poznać opinię pana i pańskiego sąsiada z naprzeciwka na temat tych perfum". Grzecznie odesłałem panią do "sąsiada z naprzeciwka" i się pożegnałem.

Niby zabawne, ale gdzie tu piekielność? Każdy, kto z tego typu "sprzedawcami" miał do czynienia pewnie przyzna mi rację: ta historia pokazuje w jak strasznym stanie umysłowym są tego typu osoby, jak koszmarnie są nakręcone by sprzedać bubla za ciężkie pieniądze. Niestety, często to nie jest do końca wina tych osób. Jakiś koleś z gładką gadką nawciskał im kitu o tym jak to się strasznie dorobią i biedakom wizja nieopisanego bogactwa wyłączyła mózg (kto jest ciekaw niech sobie znajdzie na "tubie" spotkanie motywujące "przyszłych milionerów" z firmy na A, bardzo pouczające). No więc śmigają na autopilocie mając nadzieję że znajdzie się ktoś jeszcze głupszy niż oni. I wiecie co jest najbardziej piekielne? Że wbrew pozorom jednak się znajdują.

moje skromne mieszkano

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (25)

#13836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno dawno temu, czyli około 3.5 roku wstecz zbliżył się termin zakończenia umowy na czas określony zawartej przez mojego ojczulka z pewną telewizją kablową. Jako że nie byliśmy zainteresowani jej (umowy, nie telewizji) przedłużeniem, miesiąc przed terminem zaczęły się formalności. Przy okazji wyszło trochę zaległości, zostały one popłacone (warunek złożenia rezygnacji), sama rezygnacja została przyjęta, a po miesiącu sygnał zniknął jak kamfora. I na tym historia powinna się zakończyć. Powinna...

Jakieś trzy tygodnie temu wyciągam ze skrzynki list adresowany do ojca. Nadawca to jakaś niby-kancelaria, a tak naprawdę (jak się później okazało) firma windykacyjna. Otwieram, czytam i oczom nie wierzę: działając na zlecenie owej kablówki firma domaga się NATYCHMIASTOWEJ ZAPŁATY długu, bo jak nie to narazimy się na proces, et cetera, et cetera, na ową NATYCHMIASTOWĄ ZAPŁATĘ mamy 5 dni. Oczywiście wszystko krzyczące, wytłuszczone, i w ogóle mające spowodować u mnie wyłączenie mózgu, a włączenie natychmiastowej i nieodpartej chęci wpłacenia pieniędzy.

Jako, że nie zadziałało, a nawet zadziałało w sposób odwrotny do zamierzonego wziąłem się za myślenie: ki diabeł? Ja już zdążyłem zapomnieć, że w ogóle taką kablówkę posiadaliśmy, a oni się nagle budzą? Przy tym zaległości były zapłacone podczas rozwiązywania umowy, na piśmie żadnych szczegółów więc coś tu śmierdzi. Pomyślałem naiwnie: "Ha, na pewno próba wyłudzenia o jakich się czasem czyta!", więc łaps za telefon i dzwonię do kablówki. Odbiera pani konsultantka, pytam czy znają taką firmę i z wielkim zaskoczeniem słyszę, że owszem. Mina mi zrzedła, ale nic. Pytam panią skąd ten dług i dlaczego przez prawie 3.5 roku nie byli się ze mną w stanie skontaktować? Pani nie wie, bo padł im system i ona nie ma dostępu do tych danych, mam zadzwonić wieczorem. Do wieczora dużo czasu, zadzwoniłem więc do windykacji. Tam bardzo sympatyczna pani powiedziała że faktycznie, dług jest, ale żadnych szczegółów kablówka nie podała więc pani wie tyle co ja. Trzeba wyjaśniać to z kablówką. Nie ma rady, trzeba czekać do wieczora.

Wieczorem, a także dnia następnego i przez kilka kolejnych słyszałem wciąż to samo: proszę zadzwonić wieczorem/jutro (niepotrzebne skreślić), bo nie działa system. Aż wreszcie hosanna! System działa. No więc ponawiam pytanie: skąd dług i dlaczego przez taki czas nikt się nie skontaktował, a także dlaczego załatwiają to przez firmę windykacyjną? Dowiedziałem się, że telewizja wystawiła korektę do faktury. Kiedy, do jakiej faktury, skąd owa korekta, dlaczego do mnie nie dotarła? Aaa, do takich danych szanowna pani dostępu nie ma. Trzy czy cztery dni wydzwaniania by dowiedzieć się, że i tak nikt nic nie wie. Bomba. Jednak wciąż jest nadzieja, że uzyskam odpowiedź drugą część pytania. Pani niestety nie może tego sprawdzić, ale może zmieniłem numer telefonu? No tak, jakiś rok temu, natomiast adres zamieszkania wciąż jest ten sam, więc? Ach, bo tak w ogóle to owa korekta czy też zadłużenie wynikło dopiero teraz, podczas niedawnej zmiany systemu, a ponieważ zadłużenie ma teoretycznie ponad rok, to automatycznie jest załatwiane przez zewnętrzną firmę, bo takie mają zasady. Czyli z powodu bajzlu przez ponad 3 lata nie doszukali się jakiejś tam korekty, która wynika tak na prawdę nie wiadomo skąd, ale windykatorem straszą mnie. Rewelacja, ale wciąż nie wiem, czy w ogóle jakieś zadłużenie istnieje, bo nie mam żadnych danych. Pani też nie wie, ale wyśle zapytanie do księgowości i oddzwoni jutro.

Jutro nie oddzwoniła, więc zadzwoniłem ja, kolejny konsultant, po raz kolejny mantra: numer klienta, adres, o co chodzi, pytam skąd, dlaczego itd, pani nie wie, bo nie ma dostępu do takich danych, ale może wysłać zapytanie do księgowości. Jakże się cieszę, może drugie zapytanie coś da? I tak sobie zleciały kolejne tygodnie, dzwoniłem, pytałem, za każdym razem dowiadywałem się, że pan czy też pani konsultantka nie ma dostępu do danych, ale bardzo chętnie wyśle zapytanie do księgowości czy też innego biura, i tak dalej, i tak dalej. Pamiętacie skecz kabaretu Dudek pt. "Książka życzeń i zażaleń"? Czułem się niemal jak biedny Jan Kobuszewski.

Tymczasem upłynęły 3 tygodnie i na mailu pojawił się rachunek za telefon. Lekko poruszony kwotą wyższą o ~30 zł od przewidywanej sprawdzam bilingi i co widzę? Opłaty za rozmowy z infolinią kablówki, tu 4 zł, tam 5. Szlag mnie trafił, zadzwoniłem więc do operatora i pytam jak to możliwe. Pan wyjaśnił mi, że opłaty za infolinię są zróżnicowane, za niektóre płaci się jedną opłatę za cały czas trwania połączenia, a przy innych za każdą minutę. Zgadnijcie do której grupy zalicza się infolinia kochanej kablówki? Oczywiście na stronie WWW telewizji słowa nie ma na ten temat. Tak więc w czasie, kiedy kolejne panie konsultantki mówiły "proszę się nie rozłączać" i znikały na 20 minut licznik sobie spokojnie tłukł.

Wyprowadzony dość mocno z równowagi usiadłem do googli, poszukałem, poszperałem, i napisałem do kablówki maila w którym w kulturalnych acz dość "ciepłych" słowach ponowiłem pytania. Przy okazji podziękowałem za profesjonalną obsługę a także wyraziłem wdzięczność za zapewnienie dodatkowych przeżyć przy przeglądaniu rachunku telefonicznego. Napisałem również, że dzięki ich opieszałości dług zdążył się przedawnić (co uprzednio sprawdziłem i poparłem konkretnymi przepisami), a żądanie jakichkolwiek pieniędzy bez podania konkretnych dowodów wygląda na próbę wyłudzenia. Jak myślicie, jak wyglądała odpowiedź szanownej telewizji?

"Uprzejmie informuję, że zgłoszenie zostało przekazane do Działu
Windykacji gdzie sytuacja zostanie zweryfikowana."

I mam takie wrażenie, że gdyby Dudek ze swoim skeczem występował dzisiaj, zamiast słów "Kierownictwo naszej placówki handlowej informuje, że personel został odpowiednio poinstruowany i pouczony na okoliczność..." zawierałby on inne, związane z działem księgowości lub windykacji.

A ja ze wzruszeniem wspominając atrakcje, jakie zafundowała mi owa telewizja i fakt, że sprawa wciąż jest w toku. z lekkim przerażeniem zerkam na maksymę owej kablówki która brzmi:

"Dajemy więcej"

Kablówka co to daje więcej

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (380)
zarchiwizowany

#14170

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zakończenie historii opisanej tu -> http://piekielni.pl/13836

Okazało się, że hasło "Dajemy więcej" jest prawdziwsze niż wszystkim nam się wydawało. Przed chwilą sympatyczna pani owej kablówki zadzwoniła, i poprosiła o przysłanie pisemka z informacją o aktualnym numerze konta celem... przesłania NADPŁATY(!!!) Tak. tak. nie przecierajcie oczu ze zdumienia, nie szczypcie się celem sprawdzenia, czy nie śpicie. Owa kablówka nasłała na mojego ojczulka straszliwą firmę windykacyjną podczas, gdy sama była nam winna pieniądze. Powinna się tu znaleźć jakaś błyskotliwa pointa, jednak chwilowo nie jestem w stanie, szok nie pozwala. Może Wam się uda to skomentować, ja na razie muszę dojść do siebie.

Faktycznie "Dajemy więcej"

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (144)

#8571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z DHLem przypomniała mi moje przejścia z tą firmą. Kilka miesięcy temu zamówiłem kuriera, żeby nadać paczkę. Był to piątek, paczka pilna, więc szczególnie zależało mi na tym, żeby dotarła "na jutro", dlatego kuriera zamówiłem już w czwartek. Kurier miał być w piątek, około szesnastej, więc spokojnie siedzę, i czekam. Zrobiła się siedemnasta, kuriera nie ma. Dzwonię, dowiaduję się, że mam czekać. No to czekam. Około 19:30 dzwonię ponownie. Pani mi mówi, że kurierzy jeżdżą do dwudziestej, więc jeśli do tej godziny kurier się nie zgłosi, kilka minut po mam się odezwać. O 20:05 dzwonię, odbiera... automat z informacją, że biuro pracuje od 8 do 20. Kiedy już doszedłem do siebie, znalazłem na stronie DHL możliwość podesłania komentarza, z której skwapliwie skorzystałem. Opisałem całą historię, zadałem szereg pytań o podejście do klienta, i czy w ten sam "profesjonalny" sposób traktują również powierzone im przesyłki. Do dziś czekam na odpowiedź. No cóż, zadzwoniłem do odbiorcy, przeprosiłem, i następnego dnia podreptałem do konkurencji. W poniedziałek przed południem, kiedy paczka była już bliżej niż dalej odbiorcy, odzywa się telefon. Dzwoni pani z DHL, że ja na piątek zamawiałem kuriera. No więc wyjaśniam pani różnicę pomiędzy piątkiem a poniedziałkiem (2 lub 3 dni, zależy w którą stronę liczyć), i pytam dlaczego kurier nie pojawił się w piątek, pani stwierdziła, że nie wie, i zapytała:
- Czyli nie potrzebuje pan już kuriera?
- Nie, nie potrzebuję, paczką zajęła się już wasza konkurencja.
- To do widzenia. - I bęc słuchawką.
Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w d... (choć zachowanie jej jak i całego DHL-a mniej więcej tyle mówiło).
Ot, profesjonalne podejście do klienta. A najlepsze w całej historii jest to, że z okna mojego pokoju, w odległości mniejszej niż 50 metrów, co dzień widzę parkującą żółtą furgonetkę z czerwonymi literami.

DHL

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (520)

1