Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wiciox

Zamieszcza historie od: 19 października 2012 - 21:41
Ostatnio: 18 czerwca 2017 - 19:42
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 2339
  • Komentarzy: 28
  • Punktów za komentarze: 212
 

#60717

przez (PW) ·
| Do ulubionych
wiciox vs. Polskie prawo...

Chcę założyć firmę. Z tego też powodu nie poszedłem na studia, bo okazało się, że wymagane wykształcenie już mam (chciałem iść na studia tylko po to, żeby to wykształcenie, potrzebne na założenie firmy, zdobyć). I tak...

Byłem na szkoleniu, które miało mi pomóc zrozumieć wniosek, który się składa. Wszystko ok, w biznesplanie trzeba każdą kwotę pomnożyć razy 12 (gdyż firma musi utrzymać się rok, żeby nie musieć zwracać dotacji).

Idę z prawie wypełnionym wnioskiem (miałem parę wątpliwości) do urzędu pracy, tam o dziwo bez żadnych kolejek wszedłem do pokoju. I tu się zaczyna:
P - Pani z urzędu
W - wiciox

P: Ale dlaczego niektóre pozycje nie są pomnożone przez 12?
W: No bo to są zakupy jednorazowe.
P: Ale musi Pan KAŻDĄ kwotę pomnożyć razy 12.
W: Ale po co mam kupować co miesiąc nowy aparat fotograficzny za 5 tys. skoro sama dotacja to maksimum 20 tys.?
P: Musi Pan pomnożyć wszystko razy 12!
W: Wszystko? I co miesiąc mam opłacać ten aparat i inne akcesoria? Nawet komputer, monitor (za 1500 zł jak nie bądź) biurko, krzesła i inne?
P: Tak!
W: Czy zdaje sobie Pani sprawę, że dotacja na to nie wystarczy?
P: Musi wystarczyć.
W: Dobrze, w takim razie wpiszę we wniosku 200 tys. a nie 20. Dobrze?
P: Ale maksimum to 20 tysięcy!

Tu już sobie odpuściłem. Podziękowałem i wyszedłem.

Nie mam pojęcia, czy to do tej Pani nie docierało, że nie ma sensu co miesiąc kupować nowego aparatu, bo ten wystarczy mi spokojnie na rok (tak jak i reszta, a nawet na dłużej), czy to polskie przepisy są tak zacofane i wykluczają się samoistnie?

biuro_pracy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (658)

#60432

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli nie kradnę to jestem głupi...

Chodzę zbierać truskawki, oczywiście za dobrą stawkę i wszystko jest jak najbardziej legalne. Po skończonej robocie poszedłem sobie spotkać się ze znajomymi, w tym z niech będzie G. Pochwaliłem się jej, co i jak (G. też próbowała zbierać truskawki, ale wytrzymała jeden dzień). Zapytała mnie też, po ile jest za koszyczek (tudzież łubiankę). Powiedziałem, że nazbierałem 20 koszyczków po 2,5zł i że każdy sobie zapamiętuje, ile zebrał.

G: I nic sobie nie dodałeś? Ani jednego koszyczka?
Ja: Nie będę przecież okradał ludzi, jeszcze kolegi.
G: Ale jesteś głupi! Ja bym sobie dodawała! Przecież to więcej pieniędzy!
Ja: Ale nie będę okradał kolegi, zadowala mnie to co sam sobie zarobię bez oszukiwania.
G: Boże, jaki ty jesteś głupi, ja bym sobie z 10 dodała!

I tak to jest, że jeśli mam honor i nie okradam kogoś, to jestem głupi. Najgorsze jest to, że reszta znajomych jej przytaknęła. Czy tylko ja jedyny jestem normalnym (no, bez przesady) i uczciwym człowiekiem i nie będę kogoś okradał za te 2,5 za koszyczek?

rola

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 902 (948)

#54256

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wysypywanie śmieci na mój teren.

Tak wyszło, że mieszkam koło cmentarza. Moja działka rozciąga się aż po polną drogę, która oddziela działkę od owego przybytku ludzi zmarłych, tak więc wiele osób po prostu wyrzuca sobie śmieci w moje porzeczki. Tabliczki informujące na niewiele się zdawały, nie pomagało nic (i dalej nie pomaga...). Ale jedno przebiło wszystko: kościelny również zaczął sobie wyrzucać śmieci do moich porzeczek. Co z tego, że za cmentarzem jest śmietnik, walić to. Gruz, stare wiązanki, znicze i wszystko co z cmentarza zaczęło lądować u mnie w porzeczkach.

Moja mama, sądząc, że znajdzie rozwiązanie w kościele, postanowiła porozmawiać z proboszczem. Niby wszystko ok, tu byłby koniec historii, ale ksiądz postanowił iść krok dalej i podczas sumy w niedzielę zwrócił uwagę, że niektórzy powinni pomagać i pozwalać na małe uczynki, jak choćby wyrzucanie śmieci na własną posesję, bo Bóg nam to w niebie wynagrodzi. A to są małe grzeszki, nikt nie będzie rozpaczał, że kilka cegieł i dwie wiązanki (4 taczki gruzu i dwa 120 litrowe worki połamanych wiązanek i zniczy tak naprawdę, ale pewnie będzie tego więcej) wylądują u kogoś w porzeczkach.

No pewnie, będziemy sprzątać po kimś, komu ciężko podejść 100 metrów do śmietnika. Już widzę, jak niewidzialny gość w chmurach mi to wynagradza, że pozwalam zaśmiecać swoją działkę. Rodzicielka ma zamiar skierować sprawę na policję, ale czy to coś da, to nie wiem. Jak na każdej małej wsi, ksiądz jest osobistością nietykalną. Dlatego to tłumaczy, że stare babcie ciągle w kółko gadają, że nie pozwalam dać się zbawić (O.o) jak mnie widzą, kiedy idę koło cmentarza.

Może zamiast dać śmieci na wywóz, pójdę je wyrzucę pod plebanię? Czemu nie, przecież to księdza zbawi.

cmentarz

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (681)
zarchiwizowany

#41467

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po przeczytaniu jednej z historii o tym, jak ktoś wysypuje kreta na trawnik, postanowiłem przytoczyć swoją historię. Może być trochę niesmacznie.

Mieszkam na wsi. Od zawsze, kiedy miałem psa, zdychał on z otrucia. Był tylko jeden przypadek, kiedy mój pies był agresywny, wtedy trzeba go było uśpić, bo nawet nam nie dał się ujarzmić.

Miałem szczeniaka rasy lablador. Niby lablador, ale głupich pomysłów mu nie brakowało. Nie trzymaliśmy go na uwięzi, mieszkamy na wsi i mógł zwiedzać całą jej powierzchnię wzdłuż i wszerz. Jednak nauczyliśmy go, żeby nie wychodził poza teren naszej działki. I tego się trzymał.

Pewnego dnia, siedząc przed komputerem, pies wpadł do domu, wbiegł pod biurko i zaczął się telepać. Wyniosłem go do sieni, patrząc, co mu się stało. Masakra. Podbrzusze całe mokre. Pies na tyłku w rzadkim kale, wyszedł na dwór i zwymiotował czymś, co wyglądało tak samo, jak kupa. Od razu rozpoznałem objawy - ktoś go otruł. Powiedziałem ojcu, ten zaczął na mnie krzyczeć, że coś sobie ubzdurałem a pies się przejadł i teraz mu się zwraca. I olał sprawę. Brat tak samo. Pies po 3 dniach męczarni zdechł (niestety nie miałem pieniędzy, żeby wybrać się do weterynarza a ojciec dalej uparcie stał przy swojej wersji, razem z bratem). Po 2 miesiącach od śmierci mojego przyjaciela ktoś podrzucił mojej sąsiadce suczkę, która do dziś cieszy się na mój widok tak, że aż piszczy :) Przygarnęliśmy ją, ma pełną swobodę i miskę zawsze pełną. Pewnego dnia wracam ze szkoły i patrzę, a Misia telepie się i wymiotuje. Mówię ojcu i matce (która wróciła już do kraju), że ktoś otruł psa. Wtedy brat przystanął przy mojej wersji. Na szczęście Misia szybko wszystko zwróciła i powróciła do zdrowia.

Parę dni później przychodzi do nas mało lubiany przez moją rodzinę sąsiad z pretensjami, że on psów nie truje tylko koty (!!!) bo mu latają po podwórku i miauczą. A jak je truł?

Okazało się, że sąsiad wytruł całą ulicę z psów. Koty były na tyle mądre, że nie jadły TRUTKI NA SZCZURY wystawionej PRZED FURTKĘ przy ulicy. Nawet dziecko mogło to wziąć i zjeść. Bo to sobie stało na chodniku. Takie "jedzonko" zjadł pies przybłęda (piękny owczarek niemiecki, którego ktoś wyrzucił, którego chcieliśmy wziąć ale już wtedy był otruty), pies sąsiadki, dla której pies był jedynym kompanem, pies sąsiadów, którzy mieli go już bardzo długi czas, pies mojej przyjaciółki, piękny lablador, i jeden mały piesek naszego sołtysa. Teraz tylko my mamy psa. Trujący Sąsiad przypadkowo otruł też i swojego psa. Niestety policja sprawy nie przyjęła, bo nie mamy papierów od weterynarza. Żenada. Wszędzie.

wieś

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (190)

1