Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zegarka2

Zamieszcza historie od: 11 grudnia 2016 - 10:55
Ostatnio: 13 marca 2017 - 18:00
O sobie:

Tak, to znowu ja.

  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 879
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 37
 

#76459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przygotowuję się właśnie do własnego ślubu i przykro mi po prostu.

Nakreślę, że to uroczystość skromna, tylko dla najbliższych nam osób i przyjaciół, krótka ceremonia i uroczysty obiad.

Zaprosiliśmy jedną osobę... bez małżonka. Reakcja kilku zaproszonych osób nas zaskoczyła, bo odmówili nam przyjścia na ślub z racji stworzenia "rozłamu" w naszej rodzinie, tworzenia waśni i uchybienia typowemu, moralnemu postępowaniu.

Pewnie niejeden z Was myśli, że słusznie, jak to tak: zapraszać męża bez żony? Spieszę z wyjaśnieniem: wujek jest dla nas osobą względnie bliską z uwagi na pokrewieństwo krwi, przywiązanie, bardzo dobre relacje z jego matką (moją babcią) i jego siostrą (moją matką) oraz poprawność stosunków między nami. Natomiast żona wujaszka jest, za przeproszeniem, głupią pindą.

Wujek niejednokrotnie próbował wystąpić o rozwód, ale GP każdorazowo urządzała sceny, groziła jemu, zabierała dzieci, a ostatecznie i na kolejne dziecko „złapała". Dodatkowo jest skłócona chyba ze wszystkimi od dnia własnego ślubu, moją część rodziny dotknęło to najsilniej z racji najbliższego zamieszkania.

Zaczęło się już tak dawno, że nie pamiętam, eskalowało i wybuchało wielokrotnie, najpoważniejszymi zarzutami jednak były:

1. Chodzenie po JEJ ziemi, czyli zakaz wchodzenia na jej działkę, gdzie:
- działkę i dom ufundowali rodzice wujka (jest tylko jego i dziadków własnością);
- trzy domy są na trzech nieodgrodzonych od siebie działkach, które łączy pas drzew i krzewów owocowych, do których ciotka ręki nie przyłożyła, zabraniając jednak zbierania upraw z jej części.

Dodatkowo zabroniła korzystania z wybudowanej rękami mojego dziadka szopki, niemniej nie ma nic przeciwko własnemu korzystaniu z warzywnika, letniej kuchni czy ogrodu kwiatowego znajdujących się na pozostałych działkach.

2. Wyzwiska.
Czy to wejście naszego kota na JEJ ziemię, czy podrzucenie pod drzwi poczty do wujka, którą listonosz omyłkowo zostawił u dziadków skutkowało awanturą. Jednym z najgorszych wyzwisk, jakie usłyszała moja mama było: "nie łaź, dzi#ko, pod moim niebem". Mnie i brata wielokrotnie nazywała bachorami, nieukami, którzy nic nie osiągną. Dziadkowie zaś byli nienormalnymi prykami, staruchami, dziwakami i przeszkadzaczami.

3. Krzywdzenie zwierząt.
Gdy wspomniany kot wlazł na ich teren lub pies w szaleńczym biegu pobiegł za ptaszkiem, ciotka wyskakiwała z miotłą i goniła zwierzaki do granicy działki, ku#wując, na czym świat stoi. Nie muszę mówić, że od dnia urodzenia pierwszego dziecka nie pracowała (a urodziła je w pół roku po ślubie), więc czasu miała aż nadto?

Przewinień było całkiem sporo, aczkolwiek rok temu nastąpiła poprawa, gdy wujek, na skraju wytrzymałości, jednak dokumenty rozwodowe do sądu zaniósł. Ciotka się jakby zmieniła, do teściowej zaglądała chętniej i choć na nas wciąż cichaczem pluła jadem, to wujek był zachwycony i dokumenty wycofał. Przykro, że zbiegło się to z podupadnięciem na zdrowiu obu seniorów, samoczynnie do głowy weszła myśl o czyhaniu na spadek bardzo wiekowych przecież już dziadków.

Zmierzając ku końcowi: nie pytajcie mnie, dlaczego dziadkowie nie wykurzyli przez tyle lat GP i czemu wujek się nie rozwiódł, choć to można się domyślić. Ciotka ślub brała, będąc w ciąży, ledwo co odchowała małe dziecko, ponownie zaszła, zastali się, a gdy problem przybrał na sile, ponownie zaciążyła, a wujek nie z tych, co kobietę w ciąży i z dziećmi zostawi.

W każdym razie zaproszenie na ślub dostał sam wujek.

Afera przypominała tę z czasów, gdy GP w sile złośliwości była.
Ale my z narzeczonym to nie głupie ptaki - ktoś, kto nazwał moją matkę dzi#ką, na moim przyjęciu nogi nie postawi.

Podzieliła się nam rodzina: rodzice, rodzeństwo i kilka osób stoi za nami murem, zapowiedzieli, że przy jednym stole z GP nie usiądą. Druga część, czyli, co sprawia mi największą przykrość, dziadkowie, zapowiedzieli, że się nie zjawią, jeśli GP nie będzie, bo ona się zmieniła, a Bóg każe wybaczać błędy. Zapomnieli jednak, że ja w Boga nie wierzę, a w przemianę GP tym bardziej.

Cóż, wychodzi na to, że ciepła rodzina mojego przyszłego męża i moi rodzice z rodzeństwem będą mi jedyną rodziną, którą mam. I po zastanowieniu... chyba tak wolę.

rodzina

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (267)

#76741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem mam problem tak trywialny, że wręcz kanoniczny.

W styczniu przeprowadziłam się do bloku, wszystko byłoby ok, gdyby nie... sąsiad, z którym łączy mnie ściana.

Dzień w dzień w południe gra muzyka, jakieś przeróbki, remixy, klubowe rytmy. Do tego facet ćwiczy i rzuca sztangą, nie wiem, czymś ciężkim, tupie i podskakuje i rzuca co jakiś czas soczystą "ku##ą".
Co kilka dni zdarza mu się włączyć muzykę ok. 2 w nocy, na 10-15 minut. Budzę się mimo, że sypialnia jest dwa pomieszczenia dalej.

I niechby sobie ta muzyka grała, ale puszczana jest tak głośno, sprzęt musi być ustawiony tuż przy wspólnej ścianie, że stojąc klatkę niżej czuję się jak w dyskotece, a już moje mieszkanie działa jak rezonans chyba. Autentycznie widzę drgającą szybę w szafce przy tej ścianie, a hałas jest przeokropny.

Ignorowałam tydzień.
Poszłam w drugim tygodniu grzecznie zapukać raz i drugi, zostałam olana, nikt mi nie otworzył. Za każdym razem był w domu, a muzyka była już wyłączona, więc musiał słyszeć.
Kolejny tydzień, zostawiłam kartkę w skrzynce, że uprasza się, żeby przyciszył muzykę. Zero.
Popytałam sąsiadkę z dołu, podobno facet robi tak odkąd mieszkanie kupił, cirka rok temu i żadne donosy do administracji, wzywanie straży miejskiej nie dało NIC.

Wkurzyłam się, następnym razem rozkręciłam wieżę i włączyłam na 2 minuty losowy utwór deathmetalowy, głośno się zrobiło, jego muzyka przycichła na chwilę i... dokładnie, znów się rozkręciła.

Sąsiedzi wzywali i SM i policję - gad co jakiś czas przycisza, nikomu nie otwiera, ma wszystko głęboko.
Administrator też, ja wynajmuję, więc nawet ze mną nie gadają.

Nie chcę się wyprowadzać, ale jeden pokój mam całkiem wyłączony z użytku, bo nie da się tam wytrzymać wtedy, gdy wariat szaleje.
Większość sąsiadów to emeryci + jedna dziewczyna z dzieckiem, no i ja, chuchro metr sześćdziesiąt.

Macie jakieś pomysły na buca?

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (188)

#76503

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś dorabiałam sobie w pewnym sklepie.

Od jakiegoś czasu, z powodów zdrowotnych nie pracuję na etat, ale chętnie sobie dorobię czymś, co nie wymaga ode mnie zbyt wiele.
Dzisiaj zadzwoniła do mnie dawna pracodawczyni, a nie powiem, zdziwiłam się - zaproponowała jednorazową współpracę, 10h, inwentaryzacja, gdzie miałabym siedzieć i sprawdzać stany w systemie.
Dodała, że po znajomości (och, ach, jaką ja dobrą współpracownicą byłam) godną stawkę da.

No to zapytałam jaka to stawka, bo pewnie, dorobię sobie na sylwestra, czemu nie.

.
.
.

50zł.

Ja wiem, że robota niezbyt ambitna, mimo to w chłodzie (jeden piecyk gazowy na cały sklepik), nawet bez dostępu do czajnika, żeby sobie herbatę zrobić i to całą noc.
Uprzejmie podziękowałam, bo za taką stawkę to ja sobie mogę jednorazowo w trzy godzinki ulotki roznieść w centrum handlowym.

Już się nie dziwię, dlaczego pracodawczyni odezwała się do mnie po czterech latach... chyba nie łatwo jej znaleźć pracownika na zlecenie, skoro stawka dla mnie była "po znajomości".

praca

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (251)

#76288

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wróciłam i przyszłam z historią o wynajmujących, gdzie absurd goni absurd.

Do rzeczy: wynajęliśmy we dwójkę mieszkanie w ładnej okolicy, za kwotę standardową, w umowie wyraźnie zaznaczone, że rozliczenie kaucji nastąpi wtedy i wtedy, oddajemy w nienaruszonym stanie technicznym i sanitarnym, uwzględniając zużycie wynikające z normalnej eksploatacji.

No właśnie, zużycie.

Mieszkanko wyglądające na ładne i zadbane, zaczęło nam dawać w kość, no to my - wynajmujący - zgłaszamy usterki.
I żeby chociaż ktoś je naprawił, ba!, obejrzał.
Nie dało się dłużej w godnych warunkach żyć, więc wypowiadamy umowę z winy właściciela, chcemy kaucję i niech się cieszy, że nie odszkodowanie za narażenie zdrowia i życia.

Właściciel przyszedł, podumał, odrzekł, że kaucji nie zwróci, bo szkody straszne! Jakby bydło mieszkało.
Dostaliśmy też listę szkód, która jest warta wstawienia na tę stronę:

Punkt pierwszy:
Ogrzewanie gazowe.

To punkt, do którego jeszcze wrócę.
Ogrzewanie wody gazem nie jest złe - gorzej, gdy piec nie działa poprawnie.
Gdy pierwszy raz poczułam gaz (a wcale to nie był jakiś stary junkers), wywietrzyłam migiem i wezwałam właściciela.
Niezadowolony wczłapał się na 4 piętro, powąchał, nie poczuł (bo wywietrzyłam...), pomajstrował i... zapalił zapalniczkę, żeby sprawdzić, czy ten gaz jest. Mało głowy mu nie urwałam, a on, zadowolony z siebie, że pokazał panikującej babie, że nic gazu nie ma, pojechał.
Potem kupiliśmy czujkę, na własny koszt.

Punkt drugi:
Zniszczenie pralki, lodówki i kuchenki gazowej.

Pralka, jak to ma w zwyczaju, pierze. A gdy pierze, używa prądu i jednocześnie jest mokra.
To bardzo złe połączenie.
Wyobraźcie sobie, że włączacie pralkę i... bum, jebs, coś strzela, korki wywaliło, mąż biegnie, pralka nie działa, wzywamy właściciela.
On problemu nie widzi, nasza wina, pewnie 10 rzeczy w kontakcie podłączonych było, nic nie zrobi, nie prać.
Wezwaliśmy technika na nasz koszt, pralka nie była zabezpieczona, tylko podłączona na odwal, całe szczęście, że nie odkręciłam wody w czasie prania.

Lodówkę mieliśmy swoją, co zgłaszaliśmy, facet widział, jak wnosimy, daliśmy znać, że tę jego (starą, odrapaną) może zabrać.
Kazał wystawić na korytarz, on zabierze.
I tak stała, kilka miesięcy, we wnęce na korytarzu (jedyne mieszkanie na piętrze), zawsze zapomniał.
O dziwo lodówka po paru miesiącach nie działała - wniosek? Popsuliśmy lodówkę.

Piekarnik - stał jak stał, nie wiem, czy działał, bo ciast nie piekę i użyty nie był nigdy. Ergo: zniszczony.

Punkt trzeci:
Zniszczenie ścian.

Gdy na zewnątrz zaczęło się robi mokro, na ścianach przy oknach wylazł grzyb.
Umycie, postawienie grzejników, suszenie, wietrzenie nie pomogło, grzyb głęboko w ścianie, stary, więc zgłaszamy.
Machnął ręką, burknął, że przyjdzie i pomaluje.
Nie przyszedł.
Poprosiłam znajomego, który się zna, żeby zerknął.
Popatrzył, podumał i stwierdził, że tu trzeba byłoby ścianę do mostków (cokolwiek miał na myśli) robić, bo to kilka lat zagrzybiałe musiało być i zamalowywane.
My nie zamalowaliśmy, czyli: ściany zniszczone.

Punkt czwarty:
Popsucie światła.

W pewnym momencie światło w sypialni zaczęło przerywać, gasnąć, aż zaczęło dymić, no to heja sprawdzać.
Mąż elektronika robił, zna się, grzebie w przewodach i mówi, że to w środku nadpalone całe, na taśmę izolacyjną posklejane, osłonki przewodów poprzecierane, nie ruszać, na własną rękę nawet nie włączać.
Znów właściciel i... nawet nam nie odpowiedział.
Ale światło nie działa, więc... tak, zepsuliśmy.

Punkt piąty:
Stłuczenie lustra.

Facet przykleił wielkie lustro na taśmę. Do kafelek. W pierwszych dniach jak huknęło o podłogę, to aż dziw, że umywalki nie zarwało. Wiadomo - zniszczyliśmy.

Punkt szósty:
Ogrzewanie.

Przyszło zimno, więc włączamy ogrzewanie, piec lekko pyrka, kaloryfery zimne.
Odpowietrzam (kaloryfery z tych nowszych, nie żeberkowe), działa lepiej, ale... kurki były pomalowane emalią, na której śrubokręt zostawił ślad.
Kaloryfery zniszczone.

Punkt siódmy:
kradzież żarówek i dywanika.

Normalną rzeczą jest, że żarówka się kiedyś przepali.
Przepaliła się w kuchni, wymieniliśmy na ledową.
Przepaliła się w lampce w pokoju, z trzema "gałęziami", wymieniliśmy 2 z 3, bo żarówki lepszej jakości, ledowe i znacznie jaśniejsze niż były, więc jednej nie wkręcaliśmy, bo byłoby za jasno (a i tak jest jaśniej niż było).

Dywanik, przyznaję, podarłam - gałgankową szmatkę do wycierania butów zahaczyłam drzwiami i trzask! poszła. Odkupiłam inną, większą, wygodniejszą i zostawiłam.

Nie ma żarówki i starego dywanika = kradzież.

Punkt ósmy:
Podłoga zniszczona.

Podłoga trzeszczy. W jednym miejscu, od wprowadzenia. Nawet tego nie skomentuję.

Batalia trwa, usiłujemy odzyskać całkiem sporą kaucję, ale na takie dictum, to mi ręce opadają, bo żeby tak zdewastować mieszkanie, to faktycznie trzeba być bydlakiem.

wynajem

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (249)

1