Jak mawiał Winston Churchill "Kto pragnie pokoju, musi się gotować na wojnę."
A zatem ciąg dalszy historii o staruszkach i synku policjancie. (Dla niezorientowanych http://piekielni.pl/37499)
W sobotę rano, zaniosłam swojemu naczelnemu gotowy artykuł o jakże wymownym tytule "Rodzina komendanta ponad prawem".
W zasadzie nie byłam pewna jak zareaguje, czy będzie chciał go opublikować.
Redakcja współpracuje z miejską komendą - prowadzimy "rubrykę kryminalną" i wszelkie informacje o zdarzeniach, przesyłane są do nas bezpośrednio z komendy.
Jednak najważniejszą przyczyną mojej niepewności był fakt, że gdyby wkurzony policjant chciał narobić nam syfu, to właśnie naczelny bezpośrednio odpowiedzialny jest za treść materiałów publikowanych w gazecie. (Na podstawie Artykułu 25, paragrafu 4 Ustawy o prawie prasowym z 1984r.)
Szef jednak był wniebowzięty. Podobno prywatnie nie przepada za osobą komendanta i bardzo chętnie opublikuje mój artykuł.
Tekst zostawiłam, wieczorem udałam się na krótki kilkudniowy wyjazd.
Kiedy wróciłam w czwartek do pracy, kolega z redakcji opowiedział mi co się działo.
Numer z moim artykułem ukazał się we wtorek w trakcie mojej nieobecności. Jeszcze tego samego dnia do redakcji wpadł nieźle wzburzony (to bardzo łagodne określenie) komendant. Od samych drzwi darł się żądając rozmowy z "tą małą kur**", która go obsmarowała. Czoła stawił mu naczelny, jako osoba odpowiedzialna za treść gazety. Pan Władza postraszył pozwem, sądem, procesem, puszczeniem "tego szmatławca" z torbami.
Szkoda tylko, że komendant nie ma świadomości, iż dysponuję nagraniem jego akcji osiedlowych. Materiał zawiera między innymi to jak straszy sąsiada odpowiedzialnością karną za znęcanie się nad starszymi paniami, jak drze się, że to jego rodzina i może robić co chce i wszyscy mogą mu naskoczyć.
Czekamy na pozew.
A zatem ciąg dalszy historii o staruszkach i synku policjancie. (Dla niezorientowanych http://piekielni.pl/37499)
W sobotę rano, zaniosłam swojemu naczelnemu gotowy artykuł o jakże wymownym tytule "Rodzina komendanta ponad prawem".
W zasadzie nie byłam pewna jak zareaguje, czy będzie chciał go opublikować.
Redakcja współpracuje z miejską komendą - prowadzimy "rubrykę kryminalną" i wszelkie informacje o zdarzeniach, przesyłane są do nas bezpośrednio z komendy.
Jednak najważniejszą przyczyną mojej niepewności był fakt, że gdyby wkurzony policjant chciał narobić nam syfu, to właśnie naczelny bezpośrednio odpowiedzialny jest za treść materiałów publikowanych w gazecie. (Na podstawie Artykułu 25, paragrafu 4 Ustawy o prawie prasowym z 1984r.)
Szef jednak był wniebowzięty. Podobno prywatnie nie przepada za osobą komendanta i bardzo chętnie opublikuje mój artykuł.
Tekst zostawiłam, wieczorem udałam się na krótki kilkudniowy wyjazd.
Kiedy wróciłam w czwartek do pracy, kolega z redakcji opowiedział mi co się działo.
Numer z moim artykułem ukazał się we wtorek w trakcie mojej nieobecności. Jeszcze tego samego dnia do redakcji wpadł nieźle wzburzony (to bardzo łagodne określenie) komendant. Od samych drzwi darł się żądając rozmowy z "tą małą kur**", która go obsmarowała. Czoła stawił mu naczelny, jako osoba odpowiedzialna za treść gazety. Pan Władza postraszył pozwem, sądem, procesem, puszczeniem "tego szmatławca" z torbami.
Szkoda tylko, że komendant nie ma świadomości, iż dysponuję nagraniem jego akcji osiedlowych. Materiał zawiera między innymi to jak straszy sąsiada odpowiedzialnością karną za znęcanie się nad starszymi paniami, jak drze się, że to jego rodzina i może robić co chce i wszyscy mogą mu naskoczyć.
Czekamy na pozew.
redakcja
Ocena:
909
(953)
Komentarze