Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądając z nudów losowe historie trafiłam na opowieść Sniezki: http://piekielni.pl/28235. Zaraz po maturze wyprowadziłam się z domu do miasta odległego o 500 km. Pierwsze, co zrobiłam, to kupiłam lokalną gazetę w celu przejrzenia ofert pracy. Doświadczenia nie miałam żadnego, więc bardzo się ucieszyłam, kiedy zadzwonił telefon i pani przemiłym głosem zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Bardzo mi zależało na usamodzielnieniu się, nie chciałam brać pieniędzy od rodziców. Podobnie jak autorka historii, pomyślnie przeszłam rekrutację z tą różnicą, że ofertę pracy przyjęłam. Wytrzymałam 7 miesięcy. Dopiero po latach uświadomiłam sobie, że byłam członkiem sekty ekonomicznej.

Najpierw może w skrócie opiszę jak wygląda proces rekrutacji od strony "psychologicznej". Biura takich firm zawsze są elegancko urządzone. Na poczekalni za biurkiem siedzi uśmiechnięta sekretarka. Wszystko ma wyglądać profesjonalnie. Kandydat widzi, że ta praca może dać mu spore pieniądze. Twój trener ma obowiązek zabrać Cię na obiad pokazując przy tym, jak dużo pieniędzy ma w portfelu. Szef, początkowo poważny, pozwala mówić do siebie po imieniu po dniu próbnym. Masz się poczuć ważny. Masz się ucieszyć, że SZEF - osoba nad Tobą - wyraził zgodę, byś mówił do niego na ty. Zazwyczaj ma piękny luksusowy samochód, który zdobył oczywiście dzięki swojej ciężkiej pracy w firmie.

Firmy tego typu działają na zasadzie piramidy (kiedyś zwróciłam na to uwagę szefowi, a on prawie mnie zabił wzrokiem za używanie tak brzydkich słów jak "piramida finansowa"). Początkowo jesteś zwykłym sprzedawcą. Jeśli wyrobisz określony obrót w ciągu tygodnia, awansujesz na trenera, dzięki czemu możesz szkolić nowe nabytki. Jeśli określona liczba Twoich podopiecznych awansuje na trenera, stajesz się menedżerem. Twój menedżer ma obowiązek na swój koszt otworzyć Ci biuro w dowolnym miejscu w Polsce. Jak już sam uzbierasz kilku menedżerów, awansujesz jeszcze wyżej i stajesz się bogiem. Piekielności, które pamiętam, postanowiłam opisać w punktach.

1. Pracę zaczynaliśmy o 7. Przychodziliśmy do biura i przed wyruszeniem w teren zawsze czekało nas spotkanie motywacyjne. Wyglądało to tak, że wszyscy (łącznie z szefem i sekretarką) ustawialiśmy się w kółeczku, śpiewaliśmy piosenki o tym, jak dużo będziemy mieć pieniędzy, tańczyliśmy. Wesoła atmosfera sprawiała, że czuliśmy się, jakby poza tą pracą nie było świata. No i faktycznie nie było. Kończyliśmy o 21, więc nie było czasu na spotkania ze znajomymi. Jedynym wolnym dniem była niedziela. Przez 7 miesięcy tylko raz odwiedziłam rodzinny dom.

2. Każdy, kto przeszedł rekrutację, ale następnego dnia nie pojawił się w pracy, był ostro krytykowany przez szefa. Często słyszałam, że on czy ona nie zasłużył/a na to, by być bogatym. "Takie osoby są mentalnie biedne i zawsze będą" - powtarzał.

3. Praca na umowę zlecenie. Żadnej podstawy. Zarobiłeś tyle, ile sprzedałeś (kwota oczywiście była pomniejszona o kilka złotych, bo menedżer też musi zarobić).

4. Jeśli ktoś z grona Twoich znajomych krytykował Twoją pracę, należało natychmiast zerwać z taką osobą kontakt, ponieważ jest to przeszkoda na Twojej drodze ku bogactwu.

5. Nie przejmuj się tym, że nie chodzisz na imprezy. Jesteś młody/młoda, więc lepiej teraz harować przez pół roku (przewidywany czas do bycia menedżerem), a potem patrzeć jak pieniążki same się mnożą. Zerwałam z chłopakiem, ponieważ nie podobała mu się forma mojej pracy i nie miałam dla niego czasu. Zostałam zupełnie sama, ale wydawało mi się, że jest to droga do wielkiego szczęścia.

6. Po trzech miesiącach pracy z perfumobodobnych wód przeszliśmy na telewizję N. Wracałam więc do mieszkania i uczyłam się regulaminów, ofert, metod wciskania produktu. Czasu wolnego brak. Żeby kupić sobie zimowe buty, musiałam wziąć dzień wolnego, na co szef z wielką łaską się zgodził.

7. W związku z godzinami pracy, nie miałam żadnych znajomych. Z współlokatorką miałam niewielki kontakt, bo zazwyczaj szykowała się do snu, kiedy wracałam do mieszkania. Pewnego dnia spytałam szefa czy mogę iść na imprezę z trójką moich podopiecznych. Oczywiście się nie zgodził, bo nie powinnam spoufalać się z kimś, kto w hierarchii zajmuje niższą pozycję. Na imprezę poszliśmy, ale musieliśmy bardzo uważać, żeby szef się o tym nie dowiedział.

Po siedmiu miesiącach wypaliłam się. Po prostu nie mogłam już dłużej tam pracować, moja motywacja się skończyła. Widziałam, jak ludzie przychodzą i odchodzą. Zwolniłam się razem z wcześniej wspomnianą trójką. Szef był niezadowolony, próbował jeszcze jakoś wpłynąć na moją decyzję, ale byłam nieugięta. Dopiero po latach uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam zaślepiona. Na siłę chciałam się usamodzielnić. Naiwne dziecko ze mnie wtedy było, ale po części nie żałuję, bo czegoś mnie to nauczyło. Jestem teraz bardziej wyczulona na wszelkie próby oszustwa i nie dam sobie wcisnąć towaru, którego nie zamierzałam kupić.

Uprzedzając negatywne komentarze, nie miałam wyrzutów sumienia pracując w tej firmie. Mój mózg był tak wyprany tymi wszystkimi spotkaniami motywacyjnymi, że jedynym moim celem były pieniądze. Potraktujcie moją historię jako przestrogę, ponieważ z tego co mi wiadomo, takie sekty ekonomiczne wciąż istnieją i świetnie sobie radzą.

sekta

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (350)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…