Jak wielu Piekielnych, tak i ja, losowałam sobie historie i natrafiłam na tą:
https://piekielni.pl/87388
Wychowałam się na PRL-owskim blokowisku z lat 80-tych. Obecnie blokowiska te mają złą sławę „molochów” lub „mrówkowców” jednak nie do końca mogę się z tym zgodzić. Przede wszystkim, były one bardzo mądrze i wygodnie zaprojektowane. Nie twierdzę, że wszystkie w tym kraju, ale moje i kilka sąsiednich na pewno. Na każdym z blokowisk znajdował się „Sam Spożywczy”, szkoła, przedszkole, boiska, place zabaw, tereny zielone, skwerki i sporo zieleni. Na moim był np. mini-las. Sosnowy. Zajmował powierzchnię zaledwie jakichś 200 m2. Ale do dziś pamiętam, jak szaleliśmy w nim z kolegami i koleżankami bawiąc się a to w partyzantów a to w piratów a to w nie wiadomo co. Boiska co zimę – za sprawą dozorców wylewających wodę – zamieniały się lodowiska, na których spędzaliśmy długie godziny. Były górki do zjeżdżania na sankach i nartach. Do szkoły dwa kroki, do supersamu też. Było naprawdę dużo zieleni. Było wszystko, co potrzebne do w miarę wygodnego życia.
Było też coś, na co wówczas jako dziecko nie zwracałam uwagi ale co potem – za sprawą pewnej delegacji, co opiszę poniżej – uderzyło we mnie z całą mocą.
Mianowicie – odległości pomiędzy blokami. W blokowisku wielkie bloczyska (na moim po 10 klatek, po 12 – 15 pięter każde) rozmieszone były w formie wielkich czworoboków, pośrodku których znajdowały się wspomniane powyżej elementy infrastruktury osiedlowej. Nie używało się nawet zasłon, że o żaluzjach nie wspomnę, bo nie było takiej potrzeby.
Jako osoba już z oczywistych względów dorosła zostałam wysłana w delegację do Poznania celem uczestnictwa w tamtejszych Targach. Moja ówczesna firma była jednym z wystawców. Tak się jednak złożyło, że byłam jedyną kobietą z całej ekipy, zatem panom wynajęto dom z kilkoma sypialniami ale wspólnym salonem i kuchnią, mnie zaś – osobny apartament na mega-super-hiper nowoczesnym osiedlu.
Apartament był piękny, wyposażony bardzo bogato i nowocześnie do tego stopnia, że czułam się tam bardzo nieswojo bojąc się coś zniszczyć czy uszkodzić. Zajęta podziwianiem otaczających mnie luksusów nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął zapadać zmrok. I wówczas ujawnił się mankament, który – jak dla mnie, przyzwyczajonej do prywatności we własnym domu – okazał się być wręcz dyskwalifikujący. Otóż przez okno mogłam zobaczyć dosłownie, co sąsiad ma na talerzu na kolację. Apartament mieścił się bloku czworobocznym z maleńkim patio pośrodku. Tak maleńkim, że żaluzje musiały być obowiązkowym wyposażeniem każdego mieszkania.
Od tej pory zwracam baczną uwagę na wszystkie nowo budowane apartamentowce. I chyba wszędzie jest tak samo. Oczywiście, wynika to z małej liczby dostępnych gruntów, z których deweloper musi wycisnąć wszystko, co się da a nawet jeszcze trochę ale powiem Wam szczerze. Tak z nutką nostalgii tęsknię za dużymi przestrzeniami oddzielającymi od siebie wielkie bloki na wielkich blokowiskach…
https://piekielni.pl/87388
Wychowałam się na PRL-owskim blokowisku z lat 80-tych. Obecnie blokowiska te mają złą sławę „molochów” lub „mrówkowców” jednak nie do końca mogę się z tym zgodzić. Przede wszystkim, były one bardzo mądrze i wygodnie zaprojektowane. Nie twierdzę, że wszystkie w tym kraju, ale moje i kilka sąsiednich na pewno. Na każdym z blokowisk znajdował się „Sam Spożywczy”, szkoła, przedszkole, boiska, place zabaw, tereny zielone, skwerki i sporo zieleni. Na moim był np. mini-las. Sosnowy. Zajmował powierzchnię zaledwie jakichś 200 m2. Ale do dziś pamiętam, jak szaleliśmy w nim z kolegami i koleżankami bawiąc się a to w partyzantów a to w piratów a to w nie wiadomo co. Boiska co zimę – za sprawą dozorców wylewających wodę – zamieniały się lodowiska, na których spędzaliśmy długie godziny. Były górki do zjeżdżania na sankach i nartach. Do szkoły dwa kroki, do supersamu też. Było naprawdę dużo zieleni. Było wszystko, co potrzebne do w miarę wygodnego życia.
Było też coś, na co wówczas jako dziecko nie zwracałam uwagi ale co potem – za sprawą pewnej delegacji, co opiszę poniżej – uderzyło we mnie z całą mocą.
Mianowicie – odległości pomiędzy blokami. W blokowisku wielkie bloczyska (na moim po 10 klatek, po 12 – 15 pięter każde) rozmieszone były w formie wielkich czworoboków, pośrodku których znajdowały się wspomniane powyżej elementy infrastruktury osiedlowej. Nie używało się nawet zasłon, że o żaluzjach nie wspomnę, bo nie było takiej potrzeby.
Jako osoba już z oczywistych względów dorosła zostałam wysłana w delegację do Poznania celem uczestnictwa w tamtejszych Targach. Moja ówczesna firma była jednym z wystawców. Tak się jednak złożyło, że byłam jedyną kobietą z całej ekipy, zatem panom wynajęto dom z kilkoma sypialniami ale wspólnym salonem i kuchnią, mnie zaś – osobny apartament na mega-super-hiper nowoczesnym osiedlu.
Apartament był piękny, wyposażony bardzo bogato i nowocześnie do tego stopnia, że czułam się tam bardzo nieswojo bojąc się coś zniszczyć czy uszkodzić. Zajęta podziwianiem otaczających mnie luksusów nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął zapadać zmrok. I wówczas ujawnił się mankament, który – jak dla mnie, przyzwyczajonej do prywatności we własnym domu – okazał się być wręcz dyskwalifikujący. Otóż przez okno mogłam zobaczyć dosłownie, co sąsiad ma na talerzu na kolację. Apartament mieścił się bloku czworobocznym z maleńkim patio pośrodku. Tak maleńkim, że żaluzje musiały być obowiązkowym wyposażeniem każdego mieszkania.
Od tej pory zwracam baczną uwagę na wszystkie nowo budowane apartamentowce. I chyba wszędzie jest tak samo. Oczywiście, wynika to z małej liczby dostępnych gruntów, z których deweloper musi wycisnąć wszystko, co się da a nawet jeszcze trochę ale powiem Wam szczerze. Tak z nutką nostalgii tęsknię za dużymi przestrzeniami oddzielającymi od siebie wielkie bloki na wielkich blokowiskach…
blok blokowisko
Ocena:
151
(169)
Komentarze