Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do historii https://piekielni.pl/90710

W szkołach nie jest mniej godzin, tylko więcej. Porównywanie pensum (18//25 lub 18/22) a nie rzeczywistego czasu pracy to największy błąd, jaki robią osoby niezaznajomione z pracą w oświacie.

Przy czym nie generalizujmy też wszystkiego - są nauczyciele, którzy spędzają w pracy po 20h licząc z ich przygotowaniem się do pracy w domu. Ale w podstawówkach są przede wszystkim tacy, którzy w szkole spędzają po 7-8h, a w domu dodatkowe godziny. Ich etat wynosi nierzadko po 60h na tydzień. Poloniści, matematycy, angliści - odpowiedzialni za egzaminy 8-klasistów robią nierzadko 300% normy więcej niż wfista, który trzy razy gwizdnie i tyle z jego pracy. Tylko społeczeństwo woli widzieć tego wfistę i na jego przykładzie oceniać 700 tysięcy nauczycieli niż zauważyć ogrom pracy wkładanej przez np. polonistów.

A wiecie, co zajmuje nauczycielowi najwięcej czasu? Kontakty z rodzicami. Odpisywanie na wiadomości, gdy jeden mail zajmuje pół godziny, bo boisz się napisać, żeby rodzic *** bo jest sobota a ty masz weekend. Więc piszesz grzecznie i sprawdzasz każdy przecinek, że nie, Tomek z ocenami 1+ i 2 ze sprawdzianu i 5 z aktywności nie ma szans na 4 na koniec roku szkolnego. I nie, plakat nie podniesie mu oceny, bo to nieuczciwe wobec reszty klasy: inne dzieciaki się starały, poprawiały oceny na bieżąco i chodziły na lekcje przygotowane. A w poniedziałek idziesz wezwany do dyrektorki i tłumaczysz jej to samo, po czym słyszysz, że masz się tym zająć, bo mama Tomka jest w radzie rodziców i trzyma rękę na kasie, a szkoła potrzebuje nowego parkingu/placu zabaw/oświetlenia/klimatyzacji...

Nic mnie nie wkurza w mojej szkole bardziej niż to, że plastyczka, która przychodzi spóźniona na lekcje (!), zada dzieciakom zadanie "narysuj wiosnę", a potem przegląda FB, zarabia tyle samo co polonistka, która się nagada, przygotuje ćwiczenia, a potem sprawdza wypracowania i inne dłuższe formy pisemne w domu.

Wkurza mnie też beznadziejna biurokracja i produkowanie tony nikomu niepotrzebnych dokumentów. Nikt tego nie sprawdza, nikt potem do tego nie zagląda. Mamy e-dziennik. Mamy podpisy elektroniczne. Co się robi pod koniec roku szkolnego w sierpniu? Archiwizuje cyfrowo oraz drukuje PDFy z dziennikami. 2843 stron A4 drukowanych jednostronnie. Drukujemy kilkanaście kilogramów makulatury, która przez kolejne lata będzie leżała w archiwum, do której nikt nie zajrzy, bo dokładnie to samo, pod ręką mamy w formie cyfrowej.

Strasznie bym chciał spędzić w szkole 4h przy tablicy, a potem iść do domu i nic nie robić jak uważa społeczeństwo. Albo lecieć do drugiej pracy i zarabiać w niej miliony na korepetycjach. Nauczając moich przedmiotów - nie da się. Nie da się przyjść na 9:30 dziesięć minut przed dzwonkiem i wyjść dziesięć minut po dzwonku. To znaczy można - wchodzi się wtedy na lekcje nieprzygotowanym, bez sprawdzonych kartkówek, bez gotowych ćwiczeń, bez naładowanego sprzętu.

Jak mam farta, to nie muszę co tydzień zmieniać tablic wywieszonych na korytarzu. Tak, te tablice z różnymi zdjęciami, tekstami, okazjonalne i tematyczne wiszące w szkole przygotowują nauczyciele. U nas każdy przedmiotowiec ma własną tablicę, która co tydzień, góra dwa powinna być "nowa". Więc wymyślamy różne dziwne dni liczby pi czy inne obchody dnia Kochanowskiego. Na domowym sprzęcie drukujemy, wycinamy, przyklejamy na kolorowe papiery i wieszamy w szkole.

Ale najbardziej na świecie nie chcę podwyżek czy specjalnych nagród, bonów i innych kiełbas wyborczych dla nauczycieli, tylko chcę mieć jasny czas pracy od 7 do 15 albo 8 do 16, a potem święty spokój. Żadnych telefonów, maili i wiadomości od rodziców, żadnych skarg do kuratorium, że nie odpisałem w niedzielę na e-dzienniku i mama Jacusia z 8a nie wiedziała, co było zadane. Żadnego sprawdzania testów przy obiedzie. Produkowania dokumentacji przy wieczornym filmie. Od 7-8 do 15-16 jestem do dyspozycji uczniów i rodziców w szkole, potem jadę do domu i proszę się odczepić. Ale się nie da, bo:

- w szkole pracuje 50 nauczycieli, pokój nauczycielski ma 34m2, 23 krzesła, jeden stół konferencyjny, dwa biurka i jeden komputer, więc nawet jak część nauczycieli ma lekcje, to wciąż brakuje miejsca do pracy dla pozostałych między ich zajęciami, a jak jest miejsce, to nie ma narzędzi; między innymi w tym celu nauczyciele pracują w domu, gdzie na spokojnie mogą przygotować materiały, wyszukać scenariusze mimo że robią to na prywatnym sprzęcie, wszystko posprawdzać i to jest właśnie ten "czas wolny" po 4h w szkole

- w szkole jest jedna kserokopiarka w sekretariacie, nie ma ani jednej kolorowej drukarki, można sobie wyobrazić kolejki do ksero na 5-minutowej przerwie; przyjeżdża się godzinę wcześniej albo zostaje godzinę później, by na spokojnie wszystko skserować, oczywiście wtedy, gdy sprzęt nie jest potrzebny sekretarce/księgowej/kadrowej/dyrekcji/świetlicy/intendentce; także łatwiej zrobić to w domu na prywatnym sprzęcie, drukarce, tuszu, w końcu nauczyciel bogaty

- sal lekcyjnych dla uczniów 4-8 mamy obecnie 14, takich klas w całej szkole jest 19, ale w "szczycie" lekcyjnym "tylko" 15 (pozostałe 4 są albo przed lekcjami albo po zajęciach, bo zwyczajnie brakuje sal - lekcje techniki, religii, plastyki, ewentualnie wychowawcza odbywają się wtedy na stołówce szkolnej, fantastyczne warunki do nauki, zwłaszcza jak nawet 10 minut przed dzwonkiem przed drzwiami ustawia się już kolejka uczniów ze świetlicy czekająca na obiad; ale taka jest właśnie rzeczywistość pracy 7-15 przez nauczycieli, wszystkie lekcje całej szkoły trzeba wcisnąć w te 8h

SZKOŁY SĄ TRAGICZNIE NIEDOFINANSOWANE!!
I nie mówię o pensjach. Mówię o takich absurdach jak czekanie pół roku na pieniądze na naprawdę komputerów w sali informatycznej. Tablica multimedialna w sali do 1-3 od października zeszłego roku nie działa, miasto pieniędzy nie ma, ministerstwo się wypięło, więc rodzice kupili nową sami. Na materiały biurowe, papier, tonery itp. szkoła ma 1000zł brutto na rok szkolny. Już wiecie, skąd te zbiórki na papier ksero od klas?

Młodsze klasy w swoich wyprawkach oprócz zeszytów, kredek, mazaków mają obowiązkowy papier toaletowy i chusteczki higieniczne, bo w szkole jest ich niedobór. Wyobrażacie sobie? Podstawowy produkt higieniczny w placówce, gdzie dziennie przebywa 700 osób jest limitowany i dyrekcja musi walczyć o kasę za każdym razem, gdy się kończy. Pisać pisma do UM z prośbą o kolejne pieniądze, żeby uczeń mógł skorzystać z toalety... XXI wiek!

Chciałbym też mieć swoje krzesło w pokoju nauczycielskim (laptopa sobie przyniosę prywatnego), dostęp do materiałów (a nie budżet 1000zł brutto na artykuły biurowe na cały rok szkolny dla całej szkoły) i klasy 20-osobowe a nie 30-osobowe, które nie mieszczą się w sali, bo szkoła nie jest z gumy i przy jednej ławce siedzi 3 uczniów. To są bolączki młodego nauczyciela a nie pensja minimalna. Za minimalną można pracować, jeśli warunki pracy zaczną być jej godne.

Wiecie, ja mogę "uczyć" i dwie klasy jednocześnie, wcisnąć tych 58 uczniów na stołówce i omawiać z nimi logarytmy albo II wojnę światową. Przekażę wiedzę, powiem co mam do powiedzenia, może nawet uda się wystawić jakąś ocenę. Dla mnie to nie problem. Problemem jest to, że uczniowie nic z tego nie wyniosą, nic nie zapamiętają. Jak będą mieć kłopot ze zrozumieniem, to nie mam szans im wytłumaczyć nic indywidualnie, bo 10 kolejnych czeka na pomoc, a ja mam 20 minut do końca lekcji, w czasie których trzeba jeszcze zrobić zadania utrwalające.

Lubię uczyć, zrobiłem podyplomówki rozwijając swoje zainteresowania pedagogiczne. Naprawdę to uwielbiam, bez żadnego napuszenia stwierdzam, że jestem nauczycielem z pasją i powołaniem, jak to się mówi "z misją". Ale gdybym wieczorami i nocami i przede wszystkim w wakacje nie pracował zdalnie w innej robocie i nie zarabiał tam spokojnie średniej krajowej, to już dawno bym rzucił nauczanie. Bo misja obiadu nie ugotuje, a pasja nie sprawi, że zdrowie psychicznie po kontaktach z rodzicami, kuratorium itp. wróci do normy.

Wielu nauczycieli nie ma tego szczęścia, że nauczanie może traktować jako dodatek, wręcz hobby, które sprawia im przyjemność tak jak w moim przypadku. Są wykończeni, sfrustrowani, niedocenieni i wylewa się na nich jak na całą grupę społeczną wiadro pomyj. To się odbija na ich pracy, na dzieciakach i na całej edukacji. Więc odchodzą z zawodu i będą odchodzić. Szkoda tylko, że na ich miejsce nie ma kolejki chętnych spośród tych osób, które nauczycieli krytykują, uważają że mają lekką pracę, wolne całe wakacje, ferie, święta. Przecież to praca marzeń, więc czemu nie walczą o wolne wakaty?

Aha, w szkołach prywatnych wcale nie jest lepiej. Mimo często lepszej pensji problemy pozostają praktycznie te same, dodatkowo nasilane rodzicami "płacę-wymagam". Nie mówiąc już o tym, że nawet jak chcesz pracować - w ferie, dni okołoświąteczne, wakacje, to dyrekcja każe ci iść na bezpłatny urlop, bo nie ma dzieci, co jest oczywiste.

PS. Zapytajcie, ilu nauczycieli ma stałą umowę, a ilu jest zatrudnianych w systemie od 1 września do 30 czerwca, a potem sobie radź bez pracy i ubezpieczenia przez lipiec i sierpień i tak co roku. To jest ten super mit "płatnych wakacji".

szkoła

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (255)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…