Profil użytkownika
Aknam
Zamieszcza historie od: | 26 września 2012 - 10:19 |
Ostatnio: | 30 stycznia 2014 - 15:42 |
- Historii na głównej: 2 z 6
- Punktów za historie: 1684
- Komentarzy: 15
- Punktów za komentarze: 66
zarchiwizowany
Skomentuj
(20)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Serdecznie pozdrawiam pana, który wymusił w dniu wczorajszym pierwszeństwo w Krakowie, a także jego kolegów, którzy stwierdzili, że to wina poszkodowanego, a nie znajomego policjanta.
Spotkamy się w sądzie na neutralnym gruncie.
P.S. Czy za zbity kierunkowskaz należy odbierać dowód rejestracyjny?
Spotkamy się w sądzie na neutralnym gruncie.
P.S. Czy za zbity kierunkowskaz należy odbierać dowód rejestracyjny?
Policja
Ocena:
55
(143)
zarchiwizowany
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pozdrawiam serdecznie panią sprzedającą, która chciała mnie okraść na 50 zł. Dałam jej banknot 100 złotowy, a ona wydaje mi do 50. Mówię, że coś jest nie tak, że dawałam stówkę. Ona upiera się przy swoim. Mówię, że przecież wiedziałam jakie banknoty miałam w portfelu. Nie pomogło wstawienie się pana stojącego w kolejce za mnie.
W końcu stwierdziłam, że możemy iść na kamery popatrzeć, bo jestem pewna, że dawałam 100 zł. Po zawołaniu kierowniczki poszłyśmy na zaplecze. Faktycznie miałam rację, ale nawet głupiego "przepraszam" nie usłyszałam. O odpowiedzeniu na "do widzenia" mogłam zapomnieć.
Kurcze, ja rozumiem, że święta, że duży ruch i w ogóle, ale ja również pracuję przy pieniądzach i zawsze przy wydawaniu banknot, który dostałam od klienta trzymam w dłoni albo w miejscu widocznym zarówno dla niego jak i dla mnie. Można dzięki temu uniknąć takich sytuacji.
W końcu stwierdziłam, że możemy iść na kamery popatrzeć, bo jestem pewna, że dawałam 100 zł. Po zawołaniu kierowniczki poszłyśmy na zaplecze. Faktycznie miałam rację, ale nawet głupiego "przepraszam" nie usłyszałam. O odpowiedzeniu na "do widzenia" mogłam zapomnieć.
Kurcze, ja rozumiem, że święta, że duży ruch i w ogóle, ale ja również pracuję przy pieniądzach i zawsze przy wydawaniu banknot, który dostałam od klienta trzymam w dłoni albo w miejscu widocznym zarówno dla niego jak i dla mnie. Można dzięki temu uniknąć takich sytuacji.
sklep
Ocena:
89
(177)
zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Przypomniała się mi historia z wakacji. Pracuję w sezonie jako kelnerka. Mamy wydzielone rewiry, wszystko cud miód i orzeszki. Szefostwo cudowne, jedzenie dobre, stali klienci. No życie jak w Madrycie rzec by się chciało. Niestety, trafiają się piekielni klienci. Każdy taki daje mi nauczkę. Trafił się także jeden pan.
Sezon, więc ruch. W ten dzień trafił się mi rewir z pięcioma stolikami (w każdym innym są po 4). Patrzę, przy stoliku siedzi jakaś pani. Zanoszę więc menu. Podchodzę po jakimś czasie i wywiązał się taki dialog:
Ja: Czy mogę przyjąć zamówienie?
Pani: W zasadzie tak, ale dojdzie do mnie jeszcze kilka osób, jednak wiem już co chcemy.
J: Chciałabym poinformować jeszcze, że mamy dość dużo zamówień więc chwileczkę będzie trzeba poczekać. Zupy będą szybciej natomiast reszta dań potrzebuje trochę czasu. Myślę, że w granicach 20 minut się wyrobimy
P: Dobrze, nic nie szkodzi. Poproszę to to to i jeszcze może to.
J: Dziękuję, czyli dla upewnienia przeczytam jeszcze raz zamówienie.
Po przeczytaniu pani potwierdziła, że tak właśnie ma być.
Przyniosłam napoje, w międzyczasie pojawiła się reszta towarzystwa. Zapytałam czy zamówienie zostaje bez zmian czy coś zmieniamy. Wszyscy chórem potwierdzili, że nic nie zmieniamy. Skoro tak-przyniosłam rosół i żurek (jedyne zupy w zamówieniu). Potem doniosłam resztę dań za wyjątkiem golonki. Golonka, niestety musi mieć trochę więcej czasu. Poinformowałam o tym pana, dla którego golonka była. Pan stwierdził, że rozumie. Doszłam dosłownie do baru, zabrałam napoje do innego stolika, przechodzę obok tamtego stolika i pan na mnie krzyczy. Że on już nie chce golonki, że co to ma znaczyć. Stanęłam jak głupia. Proszę o chwilę. Idę na kuchnie. Kuchnia mówi, że golonka już będzie wyciągana. Idę poinformować o tym pana. Pan dalej krzyczy i mówi, że już nie chce, żebym sobie sama zeżarła tą golonkę. Skoro tak to tak. Ja nie będę nikogo zmuszać do jedzenia. Pan jednak chce dodatkowe piwo. Przyniosłam. Po jakimś czasie proszą o rachunek-przynoszę. Pan znowu się odzywa:
P: Przynieś zamówienie to które przyjmowałaś
J: Całe zamówienie ma pan na rachunku. To co było zamówione jest na paragonie. Za wyjątkiem golonki, bo przecież pan nie chciał
P: Nie chodzi mi o to, chodzi mi o tą kartkę po której bazgrasz przyjmując zamówienie
Chcąc uniknąć dalszych kłótni poszłam.
P: to teraz czytaj i patrz na rachunek.
Więc czytam: rosół, żurek, placki ziemniaczane, placki z gulaszem, schabowy, ziemniaki, surówki, placki z gulaszem, golonka, której nie ma na rachunku, 4 piwa, 2 soczki pomarańczowe, herbata i dodatkowe piwo, które przynosiłam. Wszystko się zgadza.
P: właśnie, że się nie zgadza. barszcz z uszkami miał być.
J: Przepraszam, ale nie mam go na zamówieniu czyli nie był zamawiany. Dodatkowo czytałam zamówienie pani, która przyszła jako pierwsza. Wszystko się zgadzało.
P: to masz problem, bo zamawiany był na pewno. Zresztą co ja będę rozmawiał z takim kimś.
Nie odezwałam się nic. Poszłam. Po chwili przyszłam, odebrałam rachunek, dałam resztą. Powiedziałam kulturalnie dziękuję, do widzenia. Pan odburknął, że on nie dziękuję i do nie widzenia. Wyszedł. Któraś pani ze stolika wróciła, przeprosiła, wcisnęła do ręki 20 zł i życzyła miłego dnia. Niestety, humor miałam zepsuty do końca dnia, w którymś momencie pojawiły się świeczki w oczach a to wszystko przez jednego palanta.
Sezon, więc ruch. W ten dzień trafił się mi rewir z pięcioma stolikami (w każdym innym są po 4). Patrzę, przy stoliku siedzi jakaś pani. Zanoszę więc menu. Podchodzę po jakimś czasie i wywiązał się taki dialog:
Ja: Czy mogę przyjąć zamówienie?
Pani: W zasadzie tak, ale dojdzie do mnie jeszcze kilka osób, jednak wiem już co chcemy.
J: Chciałabym poinformować jeszcze, że mamy dość dużo zamówień więc chwileczkę będzie trzeba poczekać. Zupy będą szybciej natomiast reszta dań potrzebuje trochę czasu. Myślę, że w granicach 20 minut się wyrobimy
P: Dobrze, nic nie szkodzi. Poproszę to to to i jeszcze może to.
J: Dziękuję, czyli dla upewnienia przeczytam jeszcze raz zamówienie.
Po przeczytaniu pani potwierdziła, że tak właśnie ma być.
Przyniosłam napoje, w międzyczasie pojawiła się reszta towarzystwa. Zapytałam czy zamówienie zostaje bez zmian czy coś zmieniamy. Wszyscy chórem potwierdzili, że nic nie zmieniamy. Skoro tak-przyniosłam rosół i żurek (jedyne zupy w zamówieniu). Potem doniosłam resztę dań za wyjątkiem golonki. Golonka, niestety musi mieć trochę więcej czasu. Poinformowałam o tym pana, dla którego golonka była. Pan stwierdził, że rozumie. Doszłam dosłownie do baru, zabrałam napoje do innego stolika, przechodzę obok tamtego stolika i pan na mnie krzyczy. Że on już nie chce golonki, że co to ma znaczyć. Stanęłam jak głupia. Proszę o chwilę. Idę na kuchnie. Kuchnia mówi, że golonka już będzie wyciągana. Idę poinformować o tym pana. Pan dalej krzyczy i mówi, że już nie chce, żebym sobie sama zeżarła tą golonkę. Skoro tak to tak. Ja nie będę nikogo zmuszać do jedzenia. Pan jednak chce dodatkowe piwo. Przyniosłam. Po jakimś czasie proszą o rachunek-przynoszę. Pan znowu się odzywa:
P: Przynieś zamówienie to które przyjmowałaś
J: Całe zamówienie ma pan na rachunku. To co było zamówione jest na paragonie. Za wyjątkiem golonki, bo przecież pan nie chciał
P: Nie chodzi mi o to, chodzi mi o tą kartkę po której bazgrasz przyjmując zamówienie
Chcąc uniknąć dalszych kłótni poszłam.
P: to teraz czytaj i patrz na rachunek.
Więc czytam: rosół, żurek, placki ziemniaczane, placki z gulaszem, schabowy, ziemniaki, surówki, placki z gulaszem, golonka, której nie ma na rachunku, 4 piwa, 2 soczki pomarańczowe, herbata i dodatkowe piwo, które przynosiłam. Wszystko się zgadza.
P: właśnie, że się nie zgadza. barszcz z uszkami miał być.
J: Przepraszam, ale nie mam go na zamówieniu czyli nie był zamawiany. Dodatkowo czytałam zamówienie pani, która przyszła jako pierwsza. Wszystko się zgadzało.
P: to masz problem, bo zamawiany był na pewno. Zresztą co ja będę rozmawiał z takim kimś.
Nie odezwałam się nic. Poszłam. Po chwili przyszłam, odebrałam rachunek, dałam resztą. Powiedziałam kulturalnie dziękuję, do widzenia. Pan odburknął, że on nie dziękuję i do nie widzenia. Wyszedł. Któraś pani ze stolika wróciła, przeprosiła, wcisnęła do ręki 20 zł i życzyła miłego dnia. Niestety, humor miałam zepsuty do końca dnia, w którymś momencie pojawiły się świeczki w oczach a to wszystko przez jednego palanta.
Ocena:
143
(213)
zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kolejna historia o kurierach.
Miała kiedyś przyjść paczka. Długa strasznie, cienka, łamliwa. Na opakowaniu naklejka ostrzegawcza. Pan kurier przyjechał, nikt mu drzwi nie otworzył, więc wraca z ową paczką do samochodu. Paczuszka spadła. Pan chyba myślał, że jak ją kopnie to sama wpadnie w ręce-nic bardziej mylnego. Na jego (nie)szczęście całą sytuację widział wujek mieszkający w domu obok. Pan kurier jak doszedł do samochodu to bezczelnie rzucił paczką. Poinformowani o całym zajściu dnia następnego czekamy na kuriera. Przyjeżdża. Paczka odpakowana przy panu (bardzo nie na rękę mu to było, no ale mus to mus-podobno strasznie się spieszył) i może stety, może niestety rzecz nie uszkodzona.
Kolejną paczką, która miała iść tą samą firmą kurierską miał być telewizor. Aknam odbiera paczkę, oczywiście pyta o możliwość otworzenia paczki przy kurierze. Pan pokręcił nosem, wymamrotał pod nosem, że tylko u nas takie problemy robimy ale się zgodził. Starałam się otworzyć tą paczkę, ale była dość dobrze zabezpieczona. Od momentu przyjazdu kuriera do momentu podłączenia telewizora do prądu minęły 32 minuty-tak, pan kurier cały czas stał przy mnie... Ciekawe dlaczego po wejściu do samochodu tak strasznie trzasnął drzwiami i ruszył z piskami opon... hmmm...
Nie wiem kto był bardziej piekielny-czy ja czy pan kurier.
Miała kiedyś przyjść paczka. Długa strasznie, cienka, łamliwa. Na opakowaniu naklejka ostrzegawcza. Pan kurier przyjechał, nikt mu drzwi nie otworzył, więc wraca z ową paczką do samochodu. Paczuszka spadła. Pan chyba myślał, że jak ją kopnie to sama wpadnie w ręce-nic bardziej mylnego. Na jego (nie)szczęście całą sytuację widział wujek mieszkający w domu obok. Pan kurier jak doszedł do samochodu to bezczelnie rzucił paczką. Poinformowani o całym zajściu dnia następnego czekamy na kuriera. Przyjeżdża. Paczka odpakowana przy panu (bardzo nie na rękę mu to było, no ale mus to mus-podobno strasznie się spieszył) i może stety, może niestety rzecz nie uszkodzona.
Kolejną paczką, która miała iść tą samą firmą kurierską miał być telewizor. Aknam odbiera paczkę, oczywiście pyta o możliwość otworzenia paczki przy kurierze. Pan pokręcił nosem, wymamrotał pod nosem, że tylko u nas takie problemy robimy ale się zgodził. Starałam się otworzyć tą paczkę, ale była dość dobrze zabezpieczona. Od momentu przyjazdu kuriera do momentu podłączenia telewizora do prądu minęły 32 minuty-tak, pan kurier cały czas stał przy mnie... Ciekawe dlaczego po wejściu do samochodu tak strasznie trzasnął drzwiami i ruszył z piskami opon... hmmm...
Nie wiem kto był bardziej piekielny-czy ja czy pan kurier.
kurierzy :)
Ocena:
-10
(28)
Mój facet zamówił drzwi do samochodu, poprosił o wysyłkę kurierską. Jako, że samochód to jego największe oczko w głowie (czasem śmieję się, że w jego hierarchii jestem na drugim miejscu), to martwił się niemiłosiernie o stan drzwi. Dzwonił do sprzedającego pytając czy aby na pewno drzwi nadają się do założenia od razu - sprzedający zapewniał, że tak. No okej, na zdjęciach też nic nie widać niepokojącego. Jako, że paczka miała przyjść w momencie, gdy on jest w pracy, prosił mnie o odebranie. Kategorycznie odmówiłam (nie chciałam brać odpowiedzialności gdyby coś było nie tak).
W końcu kurier dzwoni. Facet wyrwał się na moment z pracy, aby paczkę odebrać. Jako, że drugich uszkodzonych drzwi mu nie trzeba, zapytał czy może otworzyć i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Kurier jak najbardziej się zgodził. Facet otwiera, oczy przeciera i nie dowierza. Drzwi w jeszcze gorszym stanie niż on posiada - zarysowania na rancie, wgięcie wielkości pięści na środku. Chcąc nie chcąc informuje kuriera, że spisują protokół i on paczki absolutnie nie odbiera. W międzyczasie zadzwonił do sprzedawcy. Pan się zdziwił, bo drzwi były w stanie idealnym, no ale po krótkiej rozmowie mówi trudno, proszę odesłać. Protokół spisany, drzwi zapakowane, odesłane. Jeszcze krótka rozmowa z kurierem:
K: Zatrzymaj ten protokół, bo sprzedawca może go potrzebować jeżeli będzie chciał się sądzić z firmą.
F: No okej. I co teraz z tym facetem? Odkręci to jakoś?
K: Wiesz, na pewno będzie próbował, ale wątpię, żeby coś wskórał. Niby wina nie jego, ale mało kto dochodzi swojej prawdy... Wiesz jak to jest na sortowni - oni się nie bawią z paczkami. Rzucają, przerzucają. Byleby szybciej i bez użycia większej siły...
Facet zdziwiony, no ale spoko, cieszy się, że nie odebrał drzwi pogiętych. Po kilku dniach dzwoni pan sprzedawca i prosi faceta o przesłanie skanu protokołu. Informuje przy tym, że w ciągu tego miesiąca wróciły do niego paczki o łącznej wartości 2500 zł. Wszystkie wysłane były w stanie idealnym, jednak wszystkie wróciły z jakimiś uszkodzeniami. Warto dodać, że wszystkie były wysyłane tą samą firmą kurierską. Tak się zastanawialiśmy później w jaki sposób zabezpieczać paczki skoro nawet naklejki z informacją "uwaga szkło" nie skutkują....
P.S. Kolejne drzwi inną firmą kurierską nawet bez naklejki "uwaga szkło" przyszły bez zarzutu. Da się? Ano da...
W końcu kurier dzwoni. Facet wyrwał się na moment z pracy, aby paczkę odebrać. Jako, że drugich uszkodzonych drzwi mu nie trzeba, zapytał czy może otworzyć i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Kurier jak najbardziej się zgodził. Facet otwiera, oczy przeciera i nie dowierza. Drzwi w jeszcze gorszym stanie niż on posiada - zarysowania na rancie, wgięcie wielkości pięści na środku. Chcąc nie chcąc informuje kuriera, że spisują protokół i on paczki absolutnie nie odbiera. W międzyczasie zadzwonił do sprzedawcy. Pan się zdziwił, bo drzwi były w stanie idealnym, no ale po krótkiej rozmowie mówi trudno, proszę odesłać. Protokół spisany, drzwi zapakowane, odesłane. Jeszcze krótka rozmowa z kurierem:
K: Zatrzymaj ten protokół, bo sprzedawca może go potrzebować jeżeli będzie chciał się sądzić z firmą.
F: No okej. I co teraz z tym facetem? Odkręci to jakoś?
K: Wiesz, na pewno będzie próbował, ale wątpię, żeby coś wskórał. Niby wina nie jego, ale mało kto dochodzi swojej prawdy... Wiesz jak to jest na sortowni - oni się nie bawią z paczkami. Rzucają, przerzucają. Byleby szybciej i bez użycia większej siły...
Facet zdziwiony, no ale spoko, cieszy się, że nie odebrał drzwi pogiętych. Po kilku dniach dzwoni pan sprzedawca i prosi faceta o przesłanie skanu protokołu. Informuje przy tym, że w ciągu tego miesiąca wróciły do niego paczki o łącznej wartości 2500 zł. Wszystkie wysłane były w stanie idealnym, jednak wszystkie wróciły z jakimiś uszkodzeniami. Warto dodać, że wszystkie były wysyłane tą samą firmą kurierską. Tak się zastanawialiśmy później w jaki sposób zabezpieczać paczki skoro nawet naklejki z informacją "uwaga szkło" nie skutkują....
P.S. Kolejne drzwi inną firmą kurierską nawet bez naklejki "uwaga szkło" przyszły bez zarzutu. Da się? Ano da...
firma kurierska
Ocena:
481
(523)
Po latach przypomniała się mi historia z "zerówki".
W ramach wstępu wyjaśnię, że mój ojciec jest alkoholikiem. Z dzieciństwa pamiętam awantury, poobijaną mamę, mnie czekającą jak na szpilkach w jakim stanie tatuś wróci do domu, itd. Na szczęście były też dobre chwile. Zwłaszcza z wczesnego dzieciństwa, kiedy ojciec zabierał mnie do pracy (pełnił funkcję pracownika technicznego w jednej ze szkół w naszym mieście) - uwielbiałam rysować, uwielbiałam spędzać czas z paniami sprzątającymi, ale też uwielbiałam chwile, kiedy ojciec z nami nie mieszkał - po prostu wychodził z domu, nie wracał przez kilka lat.
Warto też dodać, że w zerówce moją wychowawczynią była kobieta mieszkająca kilka domów od nas. Nie łączyła nas żadna bliższa więź z nią, ot po prostu zwykłe "dzień dobry". Toteż kobiecina dokładnie znała sytuację w moim domu.
Będąc w zerówce pamiętam doskonale dzień kiedy wszystkie dzieci siedziały w kółku i zajęcia dotyczyły zawodów naszych rodziców. Każde z dzieci opowiadało kim są, czym się zajmują jego rodzice. Doszło do mnie. Ojciec wtedy nie mieszkał z nami, nie pracował wtedy też już w szkole. Aczkolwiek ostatnie wspomnienia jakie miałam z nim związane to to, że pracował właśnie tam. Tak też opowiedziałam dzieciom z wielką dumą - mój tata pracuje w szkole. Bardzo często chodziłam z nim tam i spędzałam miło czas rysując, malując z paniami ze szkoły. Wszystko wydawało się być piękne dopóki nie wtrąciła się wychowawczyni:
-Czy ty naprawdę twierdzisz, że twój tata pracuje w szkole?
-Tak, proszę pani.
-A nie kłamiesz nas przypadkiem?
-Nie, mówię tak jak jest, tata pracuje w szkole.
-Nieprawda (wychowawczyni zaczęła podnosić nieco głos), twój tata nie pracuje w szkole. Coś ci się pomyliło. Powiedz prawdę - czym zajmuje się twój tata?
-Pracuje w szkole.
-Aknam, nie kłam. Twój tata nigdzie nie pracuje. Na dodatek nie mieszka z wami. Skąd ty możesz wiedzieć co twój tata robi, czym się zajmuje. On się tobą nawet nie interesuje. Przecież nie masz z nim żadnego kontaktu. Dlaczego chciałaś nas wszystkich okłamać?
Mi pojawiły się łzy w oczach. Wstałam, powiedziałam, że mój tata naprawdę pracuje w szkole i wybiegłam z płaczem do toalety. Gdy w końcu trochę się uspokoiłam zauważyłam dziwne spojrzenia w moją stronę. Potem pamiętam, że nie chciałam chodzić już do szkoły.
Nie wiem co miała na celu moja wychowawczyni. Wiem, że nigdy tak bardzo nie najadłam się wstydu. Dla 7-letniego dziecka ojciec alkoholik to wstyd. Wszędzie dookoła zauważa się szczęśliwe, pełne rodziny. Widząc to całe dzieciństwo marzyłam o takiej rodzinie. Niestety, nie doczekałam się do tej pory i już nawet nie łudzę się, że tak może być...
W ramach wstępu wyjaśnię, że mój ojciec jest alkoholikiem. Z dzieciństwa pamiętam awantury, poobijaną mamę, mnie czekającą jak na szpilkach w jakim stanie tatuś wróci do domu, itd. Na szczęście były też dobre chwile. Zwłaszcza z wczesnego dzieciństwa, kiedy ojciec zabierał mnie do pracy (pełnił funkcję pracownika technicznego w jednej ze szkół w naszym mieście) - uwielbiałam rysować, uwielbiałam spędzać czas z paniami sprzątającymi, ale też uwielbiałam chwile, kiedy ojciec z nami nie mieszkał - po prostu wychodził z domu, nie wracał przez kilka lat.
Warto też dodać, że w zerówce moją wychowawczynią była kobieta mieszkająca kilka domów od nas. Nie łączyła nas żadna bliższa więź z nią, ot po prostu zwykłe "dzień dobry". Toteż kobiecina dokładnie znała sytuację w moim domu.
Będąc w zerówce pamiętam doskonale dzień kiedy wszystkie dzieci siedziały w kółku i zajęcia dotyczyły zawodów naszych rodziców. Każde z dzieci opowiadało kim są, czym się zajmują jego rodzice. Doszło do mnie. Ojciec wtedy nie mieszkał z nami, nie pracował wtedy też już w szkole. Aczkolwiek ostatnie wspomnienia jakie miałam z nim związane to to, że pracował właśnie tam. Tak też opowiedziałam dzieciom z wielką dumą - mój tata pracuje w szkole. Bardzo często chodziłam z nim tam i spędzałam miło czas rysując, malując z paniami ze szkoły. Wszystko wydawało się być piękne dopóki nie wtrąciła się wychowawczyni:
-Czy ty naprawdę twierdzisz, że twój tata pracuje w szkole?
-Tak, proszę pani.
-A nie kłamiesz nas przypadkiem?
-Nie, mówię tak jak jest, tata pracuje w szkole.
-Nieprawda (wychowawczyni zaczęła podnosić nieco głos), twój tata nie pracuje w szkole. Coś ci się pomyliło. Powiedz prawdę - czym zajmuje się twój tata?
-Pracuje w szkole.
-Aknam, nie kłam. Twój tata nigdzie nie pracuje. Na dodatek nie mieszka z wami. Skąd ty możesz wiedzieć co twój tata robi, czym się zajmuje. On się tobą nawet nie interesuje. Przecież nie masz z nim żadnego kontaktu. Dlaczego chciałaś nas wszystkich okłamać?
Mi pojawiły się łzy w oczach. Wstałam, powiedziałam, że mój tata naprawdę pracuje w szkole i wybiegłam z płaczem do toalety. Gdy w końcu trochę się uspokoiłam zauważyłam dziwne spojrzenia w moją stronę. Potem pamiętam, że nie chciałam chodzić już do szkoły.
Nie wiem co miała na celu moja wychowawczyni. Wiem, że nigdy tak bardzo nie najadłam się wstydu. Dla 7-letniego dziecka ojciec alkoholik to wstyd. Wszędzie dookoła zauważa się szczęśliwe, pełne rodziny. Widząc to całe dzieciństwo marzyłam o takiej rodzinie. Niestety, nie doczekałam się do tej pory i już nawet nie łudzę się, że tak może być...
wychowawczyni szkoła
Ocena:
720
(802)
1
« poprzednia 1 następna »