Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Andrzej1990

Zamieszcza historie od: 13 maja 2012 - 23:50
Ostatnio: 27 stycznia 2018 - 19:11
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 2693
  • Komentarzy: 179
  • Punktów za komentarze: 735
 

#67426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem rekonstruktorem - jak zapewne pamiętacie. ;)

Rzecz będzie o ulubionych Piekielnych rekonstrukcji - czyli widzach, zwanych popularnie w środowisku ''Januszami'' i ''Halinami''.

1. Parę lat temu brałem udział w pewnej imprezie statycznej na południu kraju. Na takich imprezach z reguły rekonstruktorzy przygotowują swoje ekspozycje, wystawiając co ciekawszy sprzęt i prezentując go np. na manekinach, czy stołach. Na stołach wystawiliśmy masę rzeczy - od rzeczy szpitalnych, poprzez elementy wyposażenia, na przedmiotach osobistych kończąc. Na osobnych stanęły repliki broni.

Widzowie zawsze pchają się do stołów z giwerami, przy czym ZAWSZE biorą do rąk to, co jest większe - jak leży pistolet i karabin, to wezmą karabin itd. Kolega wyłożył swój pistolet maszynowy (czyli peem), zablokował zamek i przestrzegł, by nie przeładowywać.

Mija czas, ciepło, wesoło, po czym z tłumu wyłania się Piekielny Janusz, wiek ok. 40 lat, łysa głowa, przepocona koszulka i sandały na nogach. Jak zobaczył leżącą broń, od razu przytruchtał do stołu i wziął w swoje łapki peem. Powiedziałem mu, żeby tylko broń Boże nie przeładowywał, bo zepsuje. Co zrobił? Oczywiście szarpnął zamkiem w tył, omal nie zrywając blokady. Ja zbladłem i wyrwałem mu z rąk giwerę, wrzeszcząc, że mówiłem, by tego nie robił. Janusz piorunem odbiegł od nas i zniknął w tłumie - serio nigdy nie widziałem, by ktoś tak szybko uciekał. Szczęśliwie nic się nie stało, a peem w całości.

Dodam od siebie, że takie sytuacje to norma i co jakiś czas słyszę od znajomych rekonstruktorów, że ktoś coś stracił, bo zwiedzający albo zepsuli, albo ukradli - mi samemu skradziono oryginalny wojenny koc.
Jest to o tyle nieciekawe, że nikt nam później tego nie zwróci, bo wszystkie rzeczy kupujemy z własnej kieszeni.

2. Ta sama impreza, miesiąc temu. Stoimy z kolegami w grupce przy pojeździe, w pewnym momencie podchodzi [W]idz i zagaduje mnie o broń, wiszącą na moim ramieniu. Kiedy powiedziałem, że to karabin samopowtarzalny M1 Garand, zaczął się wykłócać, że to karabin automatyczny. Próbowałem mu wytłumaczyć różnice konstrukcyjne, ale pan uznał to za zbędne, ucinając jakże elegancką uwagą ''Teraz ja będę mówił, nie ty, dzieciaku!''. Machnąłem ręką i pozwoliłem mu się wygadać. Skończył, triumfalnie popatrzył po nas i wreszcie odszedł, ale wrócił po jakimś czasie i znowu próbował błyszczeć.

[W] - Widz
[J] - Ja

[W]: Ooo, ale Amerykanom to żadna operacja wojskowa prawie nie wyszła podczas wojny!
[J]: No, niespecjalnie, w zasadzie tylko w Holandii. Ale operacje ''Husky'', ''Avalanche'', ''Neptune'' jak najbardziej.
[W]: Ale ja mówię o takich dużych operacjach, a nie jakichś malych!
[J]: Ale to przecież były główne operacje - na Sycylii, we Włoszech i Francji...
[W]: Yyy... yyy... yyy... Ja muszę iść, przepraszam bardzo!

I więcej się nie pojawił. ;)
Dodam od siebie, że notorycznie zdarzają się panowie, którzy biorąc do ręki giwerę z II WŚ próbują poniżać rekonstruktorów z wiedzy na jej temat, bo ''z takiej szczelby we wojsku szczelali'', jak widzą nasze pielęgniarki, to padają na ziemię trzymając się za krocze i krzycząc: ''Oooh, jestem ranny, musi mnie ratować jakaś sanitariuszka, najlepiej pocałować'', przy rubasznym śmiechu kompanów. Każdą rzecz muszą obmacać, pogłaskać, polizać, nie pytając o pozwolenie - w końcu nie ich, to można zrobić z tym, co chcą.

Jak byłem w Holandii na rekonstrukcji, to ze względu na bardzo restrykcyjne prawo, nie mogliśmy wwieźć żadnych replik broni, ani jej elementów - mieliśmy tylko samo wyposażenie i rzeczy osobiste. Mimo to, ludzie podchodzili bardzo zaciekawieni, stawali w odległości metra od ekspozycji i bardzo grzecznie się pytali, czy mogą zrobić zdjęcie tym rzeczom (!), bo nie mieli odwagi poprosić o możliwość dotknięcia.

Rekonstrukcja...

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (383)

#67273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem rekonstruktorem - jak zapewne niektórzy pamiętają. ;)
Chciałbym Wam opisać piekielności, jakie w tym środowisku się zdarzają, a które mnie dotknęły.

Kiedyś (2-3 lata wstecz) działałem w pewnym większym stowarzyszeniu historycznym (S.H.) na północy kraju. Każde S.H. ma swojego dowódcę, który sprawuje pieczę nad grupą, zajmuje się sprawami organizacyjnymi, a podczas imprez masowych dowodzi w polu, zazwyczaj w stopniu oficera. Stowarzyszenie, o którym piszę, działa od ponad 10 lat, jest jednym z bardziej znanych w Polsce.

Ad meritum: zostałem zaproszony do współpracy w ww stowarzyszeniu po jednej z imprez rekonstrukcyjnych przez jego dowódcę. Generalnie współpraca rozwijała się całkiem sympatycznie, pojechałem na pierwszy, drugi, trzeci wyjazd - generalnie bardzo sympatyczna atmosfera. Do czasu.

W pewnym momencie z S.H. wyleciało parę osób - nie wiedziałem za co, za krótko siedziałem w temacie, więc nie mogłem się wypowiadać. Osoby te założyły własną grupę i po pół roku od wyrzucenia zaprosiły mnie na jedną rekonstrukcję w mieście, gdzie studiuję. Zgodziłem się, bo raz, że była fajna okazja, dwa, że chciałem ich poznać - wypad był całkiem udany.

Po powrocie pytam swojego dowódcę S.H. (tego pierwszego) o to, czy nie będą potrzebowali pomocy przy następnej imprezie rekonstrukcyjnej. Otrzymałem jedno zdanie w odpowiedzi pt.: 'Nie potrzebujemy twojej pomocy, no comment, żegnam'. Po wspomnianej imprezie rekonstrukcyjnej zauważyłem, że wyrzucono mnie z grupy, nie podając żadnych przyczyn, dowódca zerwał kontakt, a na mnie momentalnie zrobiła się w środowisku nagonka, zwłaszcza wśród moich niedawnych 'kolegów', trwająca zresztą ostatnich parę lat. Do dzisiaj nie znam powodów, ani przyczyn - podejrzewam, że chodziło o specyficznie rozumianą 'zdradę'.

Warto wspomnieć, że gość pisze również książki - raczej słabe - i w jednej z nich usytuował postać ewidentnie mną 'inspirowaną', tj. przedstawioną w dość negatywny sposób, tak, by było wiadomo, że chodzi o mnie. Facet ma ponad 30 lat, sporą wiedzę, wyższe wykształcenie i dorobek naukowy na koncie, a bawi się w wojny podjazdowe rodem z gimnazjum.

Druga historia: któregoś razu kręcono film w Polsce, gdzie potrzebowano statystów w mundurach. Dowiedziałem się o tym jako jeden z pierwszych i zgłosiłem swoją, drugą już wówczas, grupę. Lista została zaakceptowana i ja już czekałem na wyjazd, bo statystowanie, to i jakiś grosz wpadnie do kieszeni, a i chciałem, żeby dorobili sobie moi koledzy, a nie statyści z 'łapanki', którzy o mundurze nie mieli pojęcia. Po dwóch-trzech dniach przyszła odpowiedź, że wszyscy mogą przyjechać... poza mną. Ja zrobiłem klasyczne WTF, ale mojej grupie to nie przeszkadzało, nie zgłosili żadnego protestu i pojechali. Kiedy wrócili, na moją dość uszczypliwą uwagę, że kilka stów przedkładają nad solidarność grupową i jakieś poczucie godności, uraczono mnie odpowiedziami w stylu: 'Jakim prawem chcesz zabierać tym biednym chłopakom pieniądze!', 'Jak ci nie wstyd!', 'Co, może mamy dziękować?!'.

Po tej sytuacji opuściłem tę grupę i w zasadzie coraz bardziej rozczarowuje mnie to środowisko. Myślałem, że polega to na popularyzowaniu historii i wspólnych pasji, a okazuje się, że to podjazdowe wojenki, przetykane głównie wielkim piciem na imprezach...

rekonstrukcja...

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (398)

#50354

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Student, jak to student, od czasu do czasu jeść musi. ;) Jako, że nie umiem jeszcze przeprowadzać fotosyntezy, wybrałem się do pewnej knajpki w Krakowie niedaleko Rynku. Ceny niewysokie, miejsce bardzo przyjemne i związane z moimi zainteresowaniami. Usiadłem przy stoliku na zewnątrz i zamówiłem sobie obiad i czekam. Dostałem zupę i zacząłem jeść.

Tutaj drobny wtręt: każdy, kto był kiedyś w Krakowie, wie, że sporą plagą tego miasta są żebracy. Wielu z nich jest bardzo grzecznych, proszą o złotówkę na bułkę czy jednego papierosa, ale zdarzają się też osobnicy piekielni. Tak, tak, taki też mi się trafił.

Otóż zajadam sobie zupę, kiedy podeszła do mnie żebraczka. Nie, ona nie była żebraczką. Widać było, że to menelka. Połowy zębów brak, tłuste włosy, zapuchnięte oczy, nabrzmiała twarz, brudne i cuchnące ubrania. Pani Menelka podeszła do mnie i rzekła skrzeczącym głosem:
- Panie, daj pan złoty.
Odrzekłem, że nie mam. Nie dlatego, że jestem wredny, ale po prostu takim ludziom pieniędzy nie daję.
Wtedy Menelka rzuciła tym samym głosem:
- Daj łyżkie!
Odpowiedziałem, już nieco poirytowany, że nie i niech odejdzie. Wtedy sięgnęła do talerza i próbowała wyrwać mi łyżkę z ręki. Wstałem poirytowany i odtrąciłem babsko, bo zaczęło się robić nachalne. Ona nadal powtarzała w tym czasie:
- Daj łyżkie, nie bądź taki, głodna jestem, daj zjeść, dużo piniendzy masz.
Kiedy wycedziłem, żeby odeszła, bo zawołam Straż Miejską (okolice Rynku są przez nich często patrolowane), Menelka nachyliła się... i splunęła mi siarczyście do talerza. Wiecie, tak jak się wyrzuca z gardła to, co zalega. Odskoczyłem, a to, co zjadłem, zebrało mi się z powrotem w gardle, gdy spojrzałem, co Menelka wyprodukowała. Pani natomiast wzięła zupę i zaczęła ją wychłeptywać jak pies. Na jej wrzaski z wnętrza restauracji wybiegł kelner, który zagroził jej wezwaniem policji za napastowanie ludzi.
Akurat na horyzoncie pojawił się wzmiankowany dwuosobowy patrol SM, który podszedł i zabrał pijaczkę od stolika gdzieś na stronę.

Mi kelner w ramach zadośćuczynienia zaoferował drugi talerz zupy i kawę w gratisie, ale jakoś straciłem apetyt...

gastronomia

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (938)

#43548

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem rekonstruktorem, jak zapewne pamiętacie.

Odtwarzam amerykańskiego żołnierza z 1. Dywizji Piechoty z okresu II Wojny Światowej. Rekonstruktor, jak to rekonstruktor, musi mieć mundur, ekwipunek, i buty pasujące do epoki. Albo oryginalne, albo ich współczesne kopie.

Właśnie, buty.

Jako, że potrzebowałem drugiej pary butów, postanowiłem sobie zakupić je w dość znanym w kręgach rekonstruktorów II WŚ sklepie, noszącym nazwę identyczną, co tytuł pewnej książki J. Hellera. Buciki były dosyć drogie, więc liczyłem, że jakość dorówna cenie.

Zakup przyszedł, byłem oniemiały z podziwu. Gładka, piękna skóra, mocna podeszwa, wytrzymałe sznurówki.

Niemal od razu zacząłem w nich chodzić, żeby się rozchodziły i dopasowały do mojej stopy.

Po dwóch tygodniach użytkowania (tu muszę zaznaczyć, że nie brnąłem w nich przez śnieg, błoto, czy wodę, tylko chodziłem po w miarę suchym bruku), zauważyłem, że w jednym bucie odpada obcas. Obejrzałem drugi - zaczątki tego samego.

Wściekły wpadłem do domu i napisałem do sklepu reklamację. Odpowiedzieli mi po tygodniu (!), mówiąc, że butów nie przyjmą, a o naprawie mogę zapomnieć. Złapałem za telefon, po czym zadzwoniłem do sklepu. Paniusia, która odebrała, uparcie twierdziła, że nic nie wie o jakiejkolwiek reklamacji. Dopiero kiedy zacytowałem odpowiedź sklepu, poddała się i powiedziała, że musi to skonsultować z kierownikiem.

Kierownik odpowiedział mi tego samego dnia, łaskawie przyjmując reklamację. Jednocześnie zapytał, czy mieszkam daleko od sklepu. Odpowiedziałem - zgodnie z prawdą - że mieszkam ok. 120 km od niego. Rzekł wówczas: - To dobrze, proszę przyjechać osobiście i zostawić buty, a po naprawie je odebrać. Zaoszczędzę na wysyłce, he he.
Ręce mi opadły.

Buty wysłałem, po kolejnych dwóch tygodniach wróciły. Naprawione.
Obcasy sklejono smołą byle jak, tak, że w ciągu najbliższego miesiąca znowu by się rozpadły.

W efekcie, po blisko miesiącu szarpaniny, oddałem buty do szewca. Gdy zobaczył wykonanie, powiedział, że "gdyby Amerykanie w takich butach lądowali we Francji, to chyba na plażę by nawet nie wyszli."

A sklep do dziś nie przeprosił, ani nic.
Grunt to podejście do klienta, nie?

Rekonstrukcja...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (570)

#34209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem rekonstruktorem. Rekonstruktorzy zajmują się odtwarzaniem historycznych oddziałów wojskowych, organizują różnego rodzaju inscenizacje czy dioramy, które mają przybliżyć innym ludziom sytuacje z przeszłości, nie pobierając za to żadnych pieniędzy i wszystko finansując z własnej kieszeni (jest to istotne). Ja osobiście (co też ważne) odtwarzam żołnierza 1. Dywizji Piechoty USA ′Big Red One′ z okresu II Wojny Światowej.

Wczoraj pojechałem do pewnego miasteczka, gdzie jest organizowany co roku zlot militarny. Miałem zamiar porobić trochę zdjęć, byłem też ciekawy, jak to się wszystko zmieniło w ciągu ostatnich lat (ostatni raz tam byłem jakieś siedem lat wcześniej).

I przychodzę na miejsce, oczywiście w mundurze i pełnym wyposażeniem. Warto tutaj dodać, że faceci w historycznych mundurach nie są w takich miejscach czymś dziwnym i mają pełne prawo się tam poruszać.

Po pewnym czasie stwierdziłem, że mi wystarczy, ponieważ na miejscu było ogólnie mało osób i wszystko dopiero miało się rozpocząć. Usiadłem sobie na kamieniu i zacząłem oglądać zdjęcia. I w pewnym momencie poczułem uderzenie w głowę. Nic mi się nie stało, bo stalowy hełm wszystko zatrzyma, ale zdumiony rozejrzałem się wokół. I co ujrzałem?
Starsza pani, na oko 50-60 lat wymachiwała groźnie aluminiową laską nad moją głową, po czym... przyłożyła mi jeszcze raz, tym razem dla odmiany w ramię.
Zerwałem się z kamienia i zawołałem:

- Co pani robi?

W tym momencie pani piekielna zaczęła mnie wyzywać od faszystów, hitlerowców, esesmanów itd., po czym złapała mnie za kurtkę, próbując jeszcze raz uderzyć. Złapałem laskę, po czym wyrwałem się z jej objęć i powiedziałem najspokojniej, jak mogłem (w końcu to kobieta i starsza osoba):

- To nie jest niemiecki mundur, tylko amery... - Nie zdążyłem dokończyć, gdy PP mi przerwała:

- To jest hitlerowski mundur! I za moje pieniądze go kupiłeś! Ja wiem, bo wy z podatków je kupujecie, za nasze pieniądze za faszystów się ubieracie! A na leki starsi ludzie nie mają, bo wy przebieranki sobie za SS robicie! Won! - Po czym znowu zamachnęła się laską. Ja zdążyłem zabrać tylko aparat i torbę, a następnie próbowałem damę uspokoić.

Na nic się to zdało, jeszcze bardziej się zdenerwowała, więc dałem sobie spokój i odszedłem. Jeszcze jakąś chwilę słyszałem krzyki starszej pani, do której dołączyła się druga. I obie lamentowały głośno nad tym, że młodzi ludzie ubierają się w mundury ′faszystów′ za ich pieniądze.
Szkoda słów.

Zlot

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (629)

1