Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Czesiek019

Zamieszcza historie od: 18 listopada 2010 - 10:28
Ostatnio: 16 marca 2015 - 23:41
O sobie:

Bezrobotny 25cio letni aptekarz.

  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 1934
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 40
 
zarchiwizowany

#54513

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie będzie to jakaś dobra historia, ale postanowiłem tu ją zamieścić.

Ostatnio przez dłuższy czas pracowałem w aptece osiedlowej. Była to mała apteka, nie daleko pobliskiej przychodni.
Ogólnie noszę się dość jak to określić łatwo i dostępnie dość "metalowo". Czarny ubiór , długie włosy itd. Pracowałem tam rok po czym skończyła mi się umowa i skończyła się praca. Poznałem tam miłe panie aptekarki, kierowniczkę. Ale do rzeczy.

Przychodzę dnia pewnego z zamiarem kupna strzykawki igły do napełnienia kartridża, tuszem do drukarki. Na kasie siedzi jakaś młoda osóbka. Dziewczątko średniego wzrostu, szczupła budowa ciała i zaczyna się ten oto dialog:
(J- ja , O -osóbka, K - Kierowniczka.)

J: Dzień dobry , chciałbym kupić strzykawkę i igłę.
O: Że co proszę?
J: Strzykawkę i igłę.
O: Nie sprzedam.
J: Dlaczego?
O: Jesteś zwykłym ćpunem.
J: Że co proszę?
O: Wynoś się albo zadzwonię po policje.
J: Słucham? - oburzony do granic możliwości.
O: Wynocha stąd. Ćpuny , wszędzie was pełno.

Tu za pewne zaalarmowana przez dość piskliwy głosik Osóbki, wychodzi pani kierowniczka.

K: Co się dzieje? Ach witam panie Arku.
O: Ten ćpun chce kupić strzykawkę i igłę.
K: Że co proszę? To Arek , nasz dawny pracownik. To jego zastąpiłaś na tym stanowisku.
O: (Cisza, cała czerwona, wycofuje się w tył pomieszczenia).

Morał z tej bajki taki, że nie wolno osądzać ludzi po wyglądzie, typie ubioru czy uczesania. Każdy jest inny ale bez przesady.

PS. Nawet doczekałem się przeprosin. Nie wiem czy ta historia się nadaje na ten portal,ale zachowanie O było dla mnie dość piekielne.

Apteka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 283 (377)

#19370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu pracowałem przez 4 miesiące jako rozwoziciel pizzy. Kilkukrotnie zdarzały się sytuacje śmieszne, ale opiszę inną. Tą bardziej piekielną (oraz niebezpieczną), gdzie ja można powiedzieć jako człowiek spokojny i opanowany zostałem wyprowadzony z równowagi.

Dostałem zlecenie na zestaw Impreza (czyli 3 duże pizze, dwie sałatki i butelka pepsi/coli), więc kasa niemała. Pojechałem do wyznaczonego miejsca. Był to blok, tak zwany punktowiec w dość podejrzanej dzielnicy miasta. Nietrudno było trafić do odpowiedniego mieszkania, gdyż szedłem za źródłem głośnej, wręcz warczącej muzyki. Od razu wiedziałem, że łatwo nie będzie. Świadczyły o tym, walające się na klatce schodowej porozbijane butelki, pety, a zapach zapierał dech w piersiach.
Zapukałem (właściwie waliłem w drzwi pięścią - wiadomo "muzyka"). Po dość długiej chwili otworzył mi blady, ale dużych gabarytów człowiek w dresie.

- Co tak długo? Ile można czekać na pizzę? Powaliło cię, koleś?
- Przyjechałem jak tylko zlecenie było gotowe. - pominąłem uwagę, że mówi do mnie na Ty, z powodu możliwości uszczerbku na zdrowiu.
- Gadaj ile bo nie ma czasu!
- 44,50.
- Czekaj!

Drzwi się zamykają, a właściwie zatrzaskują przed moim nosem i rozpoczyna się czekanie. Patrze na zegarek mija minuta, dwie, pięć. Coś jest nie tak, myślę. Walę ponownie do drzwi. Po chwili otwiera mi inny człowiek w dresie.

- Czego k****?
- Czekam na zapłatę. Proszę się pośpieszyć. Nie mam czasu tu wyczekiwać.
- Hę?? K****, jaką zapłatę? Chyba cię poje***o koleś. Spadaj stąd.
Próbuje kilkukrotnie przedstawić mu co się stanie jak nie zapłacą. Sytuacja robi się nieciekawa. Sam pan dres wcale nie wygląda na miłego i robi się coraz bardziej agresywny.

Moim kolejnym błędem było wyjęcie telefonu i nastraszenie iż dzwonię na policje, gdyż wyrwał mi telefon z rąk i odepchnął mnie z nie małą siłą, aż upadłem w tył, po czym zamknął drzwi.
Wtedy zbiegłem na dół do samochodu i zadzwoniłem na policję. Moim szczęściem było tylko to iż zawsze mam swój własny telefon w samochodzie, a służbowy przy sobie.

Gdy, przyjechała policja odzyskałem należność + mój telefon.
Po kilku dniach okazało się, że impreza owa odbywała się z okazji udanego włamu do sklepu monopolowego. Policja znalazła nie tylko skradziony alkohol, jakieś narkotyki ale i kilka dużych noży, tasaków i maczetę. Więc i tak miałem ogromne szczęście.

Blokowisko/ gastronomia - pizzeria.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 702 (734)

#11885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta nie jest o piekielnych klientach czy kasjerach ale, o piekielnej i dość dziwnej autostopowiczce. (ja- J / S - starsza pani)

Gdy, jeszcze studiowałem (trwało to krótko...) dojeżdżałem do uczelni ponad 50km co weekend swoim samochodem. Jako że, jestem raczej chuderlawy i nie mam dość siły ;), nie często zabieram autostopowiczów. W każdym razie tego feralnego można powiedzieć dnia jechałem jak zwykle na zajęcia i w połowie drogi zauważyłem starszą panią z torbą podróżną z uniesionym kciukiem do góry. Myślę sobie, pogoda nie ciekawa to ją wezmę, co będzie stała tutaj jak pewnie autobus się jej spóźnia czy może, się na niego spóźniła. Wsiada, dziękuje mi, ja chowam jej bagaż do bagażnika. Ona zaś mówi że, jedzie do córki i że, ma pociąg za dwie godziny. Poinformowałem ją tylko że, jadę do uczelni i wysadzę ją gdzieś w centrum. Kiwnęła głową nic się nie odzywając. Uznałem że, rozumie.
Jedziemy sobie, jedziemy. Zamieniliśmy może kilka słów. Podróż minęła szybko (około 30 minut). Podjechałem do centrum i zauważyłem parking pod jakimś marketem. Mówię:
J: Wysadzę panią na tym parkingu. Stąd szybko złapie pani MPk-a do stacji.
S: Nie, nie. Młody człowieku, odwieziesz mnie na dworzec.
J: (oczy jak złotówki) Nie rozumiem. Przecież mówiłem pani że, wysadzę panią w centrum. (Dodałem) Po za tym nie mogę z panią tam jechać gdyż, śpieszę się na zajęcia.
S: Mam schorowane nogi. Nie będę chodzić tak daleko. Co Tobie to za różnica, jedziesz samochodem...
J: Dworzec jest zupełnie w inną stronę niż uczelnia. Poza tym (już unosząc się lekko, bo przecież każdego by taka dziwna sytuacja zdenerwowała) poszedłem pani na rękę że, panią zabrałem. Uprzedzałem gdzie panią wysadzę. Nie było mowy że, zawiozę panią na dworzec.
S: Niech się pan nie unosi tylko w te pędy wiezie mnie na dworzec.
J: (dalej w lekkim szoku ale zły jak cholera) Proszę wyjść z samochodu, nie zamierzam nigdzie jechać. Do widzenia.
S: Nie wyjdę. Wyjdę wtedy, gdy będziemy na dworcu.

Zwykle nie jestem nerwowy i nie mam skłonności do agresji. Kto by mnie zobaczył od razu by się tego domyślił. Ale nie wytrzymałem. Zgasiłem silnik, zabrałem kluczyk, wyszedłem z auta, otworzyłem bagażnik i wyjąłem bagaż piekielnej pani. Zaniosłem go na przystanek MPK wzbudzając ty samym ciekawość ludzi w pobliżu.
Piekielna w tym momencie wyskoczyła z samochodu jak oparzona, w siarczystych słowach opisała co to o mnie myśli. Ja nie byłem dłużny.
Wsiadłem do auta i pojechałem w swoją drogę w dalszym ciągu osłupiały.

Od tamtej pory nie biorę na stopa żadnych babć. Co więcej do tej pory nie mogę się nadziwić że, tacy ludzie istnieją. Ale czytając piekielnych niestety widzę że, jest ich dość sporo...

Piekielna Autostopowiczka

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (782)

#5393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś dnia, dość dawno temu byłem z moim psem u weterynarza, ponieważ słyszałem o szczepieniach przeciw kleszczom dla psów, lecz mniejsza z tym. Przede mną w kolejce był chłopak w wieku (obstawiam +/- 2-3 lata) 24 lata. Siedział na krześle i trzymał na kolanach tekturowy karton. Słyszałem co raz jak mruczał pod nosem "już zaraz malutkie" lub "zaraz się dowiem co wam jest". Myślę sobie że, ma tam jakieś króliki bądź szczury. Gdy nadeszła jego kolej bardzo się ucieszył i wszedł do gabinetu (co ważne weterynarz to pani weterynarz, z resztą dość młoda). W każdym razie , nagle zza drzwi słyszę huk , krzyk i pisk. Pies zaczął szczekać , ja podbiegam do drzwi bo myślę że może coś się stało i patrzę, a tu pani weterynarz stoi na stole, facet chodzi po gabinecie schylony i trzyma się za głowę gorączkowo rozgląda się na boki. Okazało się iż to nie były króliki czy szczury jak podejrzewałem ale dwa skorpiony. Skorpiony! Pani weterynarz długo nie chciała zejść ze stołu, ale jakoś się uspokoiła...

Weterynaria

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (1010)

1