Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Dara

Zamieszcza historie od: 29 lutego 2012 - 14:01
Ostatnio: 27 stycznia 2013 - 20:28
  • Historii na głównej: 4 z 9
  • Punktów za historie: 4496
  • Komentarzy: 52
  • Punktów za komentarze: 357
 
zarchiwizowany

#45709

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostrzegam wszystkie dziewczyny które planują w niedługim czasie rodzić w szpitalu na Staszica.
Po nacięciu wiecie czego, szyje tam bardzo młody i bardzo przystojny wysoki stażysta. Poproście o doświadczonego lekarza, bo po nim, jak to pięknie skwitowała moja położna: "rozłażą się dupy". Po zdjęciu szwów prawie wszystkim jego (i mojej położnej) pacjentkom rana się otworzyła. Mi zostawił piękne oczko, które już nigdy się nie zarośnie. Ocaliłam tyłek tylko dlatego, że położna odmówiła ściągnięcia szwów "po tym gówniarzu". Na szczęście szwy rozpuszczalne schodzą same po ok 2 tygodniach, ale im dłużej tym mniej przyjemnie.

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (222)
zarchiwizowany

#45229

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś krótko.

Od jesieni mieszkamy w nowym bloku, sąsiadów nie znamy za bardzo, głownie przez moje częste i długie w ostatnich miesiącach pobyty w szpitalu. Wczoraj wczesnym wieczorem dzwoni domofon. Odbieram, nie do nas - do sąsiadów z innego piętra. Ale oni mają małe dziecko, więc gość nie chcąc go budzić liczył na to, że sąsiedzi mu otworzą.

Owe dziecko ma na oko lat 4 czy 5.
Moja córka dziś kończy 2 tygodnie...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (291)
zarchiwizowany

#43181

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do porodu zostały mi jakieś 2-3 tygodnie.
Wg zaleceń lekarzy siedzę w domu i odpoczywam (tzw. polegiwanie). Czasem mogę jednak pozwolić sobie na krótki spacer. Dziś popołudniu wybrałam się do osiedlowego marketu po bułeczki i sernik (teraz-już-natychmiast!)
Mój mały lokator postanowił przeprowadzić sabotaż tej 10-minutowej wycieczki. W samym środku zakupów dostałam kilka solidnych kopniaków w przednią ścianę brzucha i jednocześnie głowa zaczęła bardzo mocno przypierać w miednicę. W efekcie zgięło mnie w pół i nie mogłam zrobić kroku. Bolało porządnie, a ja stałam oparta o krawędź lodówki i sapałam jakby mi się skurcze zaczęły.
Czemu piszę o tym tutaj? Była godzina 16, ledwie mogłam się z brzuchem przecisnąć przez popołudniowy tłum w alejkach, a tu w 5 sekund wokół mnie absolutnie pusto. Zawsze lepiej się ewakuować zanim ktoś poprosi o pomoc. Całe szczęście to nie był początek porodu, a mąż nie odstępuje mnie na krok.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (280)

#41821

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyszłam właśnie ze szpitala. Oddział patologii ciąży.
Pół biedy, że traktowano go jako aneks do przepełnionego położniczego i przerażone mamy z zagrożonymi maleństwami patrzyły jak zdrowe kobiety zaczynają rodzić swoje piękne i zdrowe dzieci... To dało się jeszcze jakoś znieść. Nawet na swój sposób było pocieszające.

2 dni temu do mojej sali trafiła młodziutka dziewczyna, którą od razu (krócej niż w godzinę od przyjęcia) zabrali na "awaryjną" cesarkę. Konflikt serologiczny. Dzieciątko urodziło się 10 tygodni za wcześnie bez kropelki własnej krwi w organizmie. Nie udało się go uratować. Zmarło kilka godzin po narodzinach. Straszna tragedia dla rodziców. (Potworne zaniedbanie lekarza prowadzącego ciążę, który przez miesiące twierdził, że wszystko jest ok.)

Nikomu nie przyszło do głowy położyć dziewczynę w osobnej sali, gdzie w spokoju mogłaby dojść do siebie po niebłahym przecież zabiegu, gdzie mogłaby w intymności się wypłakać i dostać wsparcie od licznie przybywającej rodziny i przyjaciół.
Musiałyśmy patrzeć jak cierpi matka, która straciła dzieciątko, które jeszcze do południa wydawało się zupełnie zdrowe i mające jeszcze ponad 2 miesiące czasu do przyjścia na świat. Słuchać, że w całym mieście nie ma tak małych trumienek. My, matki, które na patologii leżałyśmy przyjmując najróżniejsze środki i modląc się o to, by swoje ciąże bezpiecznie donosić.

Z drugiej strony, biedna dziewczyna musiała kilka razy dziennie być świadkiem jak robią nam KTG, czyli każdorazowo po ok 60 min słuchać jak biją serduszka naszych maleństw i jak na koniec dnia zdajemy relację położnym z ruchów naszych dzieci.
Wymiękłam, nie ja jedna zresztą, wypisałam się na żądanie. Nie potrafiłam patrzeć na ten potworny ból, nie miałam też serca być po części przyczyną jej większych cierpień.

P.S. Swoją terapię lekami skończyłam. Lekarz ocenił nasz stan na dobry, więc dostałam tylko przykazanie zgłaszania się codziennie do poradni na KTG i prowadzenie dziennika ruchów dziecka. Dalsze przebywanie na oddziale było wskazane, ale nie niezbędne. I tak mieli mnie wypisać za kilka dni.

KTG robiło się leżąc we własnym łóżku, a dziewczyna po cesarce była przykuta do swojego, więc żadna z nas nie mogła wyjść.

służba_zdrowia

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 979 (1131)

#38117

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak świetny specjalista stracił pracę.

Wczesną wiosną znalazłam pracę w dużej firmie. Podobno długo szukali osoby na moje stanowisko i choć było delikatnie mówiąc poniżej moich kwalifikacji i nisko płatne, to ktoś bez dobrze udokumentowanego doświadczenia nie wybrzydza.
Rekrutacja odbywała się w 3 etapach: rozmowa z kadrami, egzamin z praktycznych umiejętności komputerowych i rozmowa z szefem konkretnego działu. Czas między 1 a 3 etapem to dokładnie jeden miesiąc.

Wcześniej przez kilka miesięcy staraliśmy się z mężem o dziecko, postanowiliśmy odpuścić sobie na jakiś czas, kiedy zadzwonili do mnie z firmy z zaproszeniem na ostatni etap rozmowy o pracę. W końcu szukałam solidnego doświadczenia, a nie świadczeń. Zdecydowanie nie miałam zamiaru podpisać umowy i uciekać na zwolnienie (czego nie zrobiłam) i macierzyński.

Dwa tygodnie po zakończeniu rekrutacji zaczęłam pracę. Kolejny tydzień później dowiedziałam się, że jestem w 6 tygodniu ciąży.

Kto orientuje się w liczeniu wieku ciąży, wie że do zapłodnienia doszło tuż przez moją finalną rozmową z szefem. Nie miałam wtedy prawa wiedzieć, że spodziewam się dziecka, co dopiero pracownik kadr, który spotkał mnie dobry miesiąc wcześniej.

Prezes zwolnił go (szefa kadr) za „podejmowanie decyzji niekorzystnych dla funkcjonowania przedsiębiorstwa”.

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 577 (645)

#28834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słów kilka o świątecznej życzliwości dystyngowanych ludzi.

Wielka Sobota, mały podmiejski cmentarzyk. Odwiedziłam grób siostry, która zmarła mając niecałe 2 latka. Gdyby żyła miałaby dziś niecałe 24, ja mam 25.

Stoję sobie w ciszy nad maleńkim grobem. Alejką przechodzi eleganckie starsze małżeństwo (nie ma nic przyjemniejszego po święceniu koszyczka niż spacer między grobami, prawda?) Tuż za moimi plecami kobieta głośniej niż przyzwoitość w tym miejscu pozwala, odzywa się do męża:

- Patrz Heniu, kolejna ku*wa swoje dziecko zabiła.

cmentarz

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1258 (1310)
zarchiwizowany

#27430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uczę angielskiego. Prywatnie - jako korepetytorka.

Odwiedzam dość regularnie chłopczyka z nauczania początkowego. Młody jest bardzo miły i zawsze niecierpliwie czekał na angielski. Niestety tzw. przesilenie zimowe dopada też i maluchy, więc nawet się nie dziwiłam kiedy kilka lekcji z rzędu Młody był marudny, senny i mało chętny do współpracy.

Po feriach wracam na plac boju. Ucięłam sobie z mamą Młodego krótką acz miłą pogawędkę przed lekcją i lecę do swoich obowiązków. Siedzę obok dzieciaka, coś mu tłumaczę w książce. Jestem dość niefortunnie mocno nachylona nad biurkiem blisko buzi Młodego, kiedy on dość solidnie kichnął. Prosto w mój policzek… Ani przepraszam, ani zakryć ust ręką, jak gdyby nic się nie stało. Wycieram i dalej prowadzę lekcję. Trudno, za wychowywanie dzieci pieniędzy nie biorę.

Po godzinie pytam mamy czemu Młody po feriach nadal taki markotny, o kichnięciu zdążyłam zapomnieć. Ta lekkim tonem mówi, że on już całe 2 tygodnie choruje na grypę i nadal do szkoły nie chodzi. Szkoda, że przed lekcją nie raczyła mnie o tym poinformować.

Piekielne? Trochę. Jeśli komuś mało:

Tydzień później idę do Młodego. Mróz trzymał ostry (połowa lutego). Podejrzewam, że wiele osób tak ma, że wchodząc do bardzo ciepłego pomieszczenia prosto z -20 dostaje lekkiego kataru. Dla mnie nic niezwykłego, poza tym byłam o dziwo zdrowa mimo przygody z poprzedniego tygodnia. Wycieram nos, a piekielna mamusia z krzykiem jak śmiem przychodzić chora do jej dziecka!! Przecież dopiero co ciężko chorował!

Odechciewa się pracować. Na szczęście za bardzo to lubię, żeby się zrażać. Tylko teraz zawsze się pilnuję i trzymam bezpieczny dystans od wszystkich podopiecznych, a Młodemu przypominam od czasu do czasu, na wszelki wypadek, żeby kichał w chusteczki.

korepetycje

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (171)
zarchiwizowany

#26998

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uczę angielskiego. Prywatnie - jako korepetytorka.
Kiedyś znajoma z roku udzielająca korków z matematyki poleciła mi swoją uczennicę.
Dziewczynka z 2 klasy gimnazjum. Historii o niej będzie dużo, bo i piekielna co rusz odstawiała nie-boskie numery. Myślę, że będę ją tu nazywać Moniką. Na początek coś może mało piekielnego, ale wstępem do uroczego charakterku dziewczyny.

Piekielna Monika. Odcinek 1.
Lekcji udzielam odkąd miałam 17 lat. Nigdy nie miałam problemu, żeby być per ty ze wszystkimi swoimi uczniami. Ani z gimnazjalistami, ani z ludźmi nawet wiele lat starszymi ode mnie.
Monika miała problem.

[J] Możesz spokojnie mi mówić po imieniu.
[M] Nie! Naprawdę, nie potrafię!
[J] ??
[M] Bo pani jest TAKA STARA! Przecież to głupio tak!

Finał:
Miałam 23 lata…

korepetycje

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (238)

#26047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczę angielskiego. Prywatnie - jako korepetytorka.
Piekielnymi są zwykle moi uczniowie, tudzież owych rodzice. Dziś o uczniu.

W ogłoszeniu podane moje umiejętności, sposób ich nabycia (tu ważne dla opowieści: nie na anglistyce w Polsce, a na pewnych studiach w UK) i wszelakie doświadczenie w obu krajach. Ogółem opis dość obszerny i dokładny. Nie lubię ściemniać, bo i nie potrzebuję w tym zakresie.

Połowa stycznia. Telefon. Dzwoni dziewczyna, studentka, ma problem z zaliczeniem przedmiotu na studiach, bo podstawą zalki jest esej po angielsku. I z tym esejem dziewczę ma poważny problem i czy umiałabym jej pomóc to poprawić, bo ona pojutrze ma ostateczny termin na oddanie pracy. Cały licencjat (nawet więcej niż jeden, ale to inna historia) pisałam po angielsku, więc co to dla mnie mały esej.

Następnego dnia rano jadę na miejsce akcji. Milusio: bry, kawki-herbatki, uśmieszki, ona zaraz ten esej znajdzie gdzieś. Czas leci, ja się szczególnie nie przejmuję – uprzedzałam, że biorę od godziny, a nie od dzieła, jakie by nie było. Zaczęło mi się lekko dłużyć, więc kurtuazyjnie zagajam rozmowę.
[J] A co takiego pani studiuje, że każą eseje po angielsku pisać na zaliczenia? To w ogóle jakiś fakultet w angielskim?
[S] Nie, ja na filologii angielskiej jestem. 2 rok, w prywatnej Wyższej Szkole Bzdur i Wyłudzania.
Zdziwiłam się lekko i próbuję upewnić się czy dziewczątko na pewno przy zdrowych zmysłach.
[J] Oooo... Ale wie pani, że ja nie jestem po studiach kierunkowych, prawda?
[S] AH! TO JAKIM PRAWEM UDZIELASZ KOREPETYCJI? – Tak, nagle z milusiego pani przeszłyśmy na ty. – TO TRZEBA MIEĆ WŁAŚCIWE KWALIFIKACJE!!!!

Mimo wszystko studentka z cierpiętniczą miną stwierdziła, że już nie ma wyjścia, bo tego nieszczęsnego eseju nie zda i musi już skorzystać z mojej pomocy.
Jak w końcu odkopała swoje wypociny, to okazuje się, że to rozprawka „za i przeciw” na 200-250 słów. Zadanie jak wół z nowej matury...

Tu troszkę piekielności okazałam i ja. Policzyłam jej 20zł więcej za te właściwe kwalifikacje.

korepetycje

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (633)

1