Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

EireneK

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2013 - 16:52
Ostatnio: 12 stycznia 2019 - 19:55
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 2892
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 436
 
zarchiwizowany

#57120

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy historii o moim "cudownym" współlokatorze, którą możecie przeczytać tu http://piekielni.pl/56700 . Wybryki ze światłem sobie odpuścił (mam nadzieję, że na stałe- odpukać!) gdy ochrzaniłam go ostro przy jego dziewczynie. A ponieważ natura nie znosi próżni, to D. musiał znaleźć sobie nową rozrywkę. Padło na grafik wynoszenia śmieci. Otóż nie zważając na obowiązującą kolejkę gorliwy porządniś wynosi co rusz niepełne worki, by potem przyczepiać się do każdego, że tylko on opróżnia kosz. Gdy zwróciliśmy uwagę, że nie musi przecież wynosić gdy jest kolejka innej osoby, stwierdził, że on jak ma czas a widzi, że można wynieść, to wynosi- nie to co my leniuchy. Postanowiłam więc pewnego razu ubiec go i wychodząc do pracy wynieść śmieci, niestety worek był tylko do połowy pełny, więc zostawiłam je z zamiarem, że wyniosę po pracy, będąc pewną, że przez cały dzień ktoś coś jeszcze dołoży i się uzbiera. Przed wyjściem zabrałam klucze od śmietnika informując wszystkich o swoich "śmieciowych planach". Po powrocie z pracy zaglądam do kosza, a tam pusto. Pytam, kto wyniósł śmieci i słyszę, że oczywiście D., a jak chciałam wynieść to mogłam to zrobić przed pracą. Myślę "OK, następnym razem tak zrobię". Przy następnej okazji zebrałam się więc wcześniej, spakowałam worek, zakładam płaszcz, a tu nagle D. wyskakuje w te pędy z pokoju, zabiera worek, przepycha mnie w korytarzu, zarzuca kurtkę na ramiona i wychodzi. Gdy próbowałam go zatrzymać zwyczajnie mnie olał. Wkurzyłam się z lekka, ale w końcu pomyślałam, że jak tak to lubi to niech to robi, a następnym razem jak przyjdzie z pretensją, że tylko on wynosi, to oleję go tak samo jak on mnie.
Zbliżały się święta i wszyscy w mieszkaniu wiedzieli kto kiedy wraca do rodziców- okazało się, że D. wraca jako pierwszy, bo już w czwartek, a ja jako ostatnia, bo dopiero w niedzielę. I co robi mój wspaniały współlokator? Oczywiście zabiera klucze od śmietnika, a śmieci zostawia, po czym bezczelnie z domu wysyła nam wiadomość przez twarzoksiążkę, żebyśmy sobie teraz spróbowali wynieść śmieci przed świętami. Jak nic miałam ochotę mu te śmieci zostawić na jego łóżku, żeby zakwitły przez święta, no ale wiadomo, lepszym trzeba być, a i M. który dzieli z nim pokój by na tym ucierpiał, choć nie zasłużył. Pożyczyłam więc przed wyjazdem klucze do śmietnika od sąsiada i zagrałam D. na nosie, co po powrocie z wyjazdu świątecznego wyraźnie popsuło mu humor.

współlokator

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (31)

#56742

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam jakiś czas temu w elektromarkecie na A. Sklep mieścił się w obleganym centrum handlowym, do tego zaraz obok kina, więc dosłownie codziennie mieliśmy problem by zamknąć o czasie, czyli o 21. I przeważnie nie dlatego, że ludzie tuż przed zamknięciem nabierali ochoty by kupić odkurzacz, ale np dlatego, że o 21:15 zaczynał się seans, na który państwo musieli odebrać zarezerwowane bilety co najmniej pół godziny wcześniej, toteż musieli coś zrobić z czasem pozostającym do rozpoczęcia wpuszczania na sale kinową. A po co siedzieć na kanapie w przedsionku kina i czekać pół godziny, jak można przecież połazić po pobliskim sklepie i pooglądać żelazka.

I tym sposobem każdego dnia dochodziło do nieprzyjemnej sytuacji, gdy jest już formalnie po zamknięciu sklepu, ale po jego terenie wciąż plątają się klienci, którzy i tak nie zamierzają nic kupić, co jasno komunikują. My nie możemy ich wyprosić, gdyż jest to stanowczo zabronione przez kierownika. Frustrujące, ale gdy chodziło o 5-10 minut, to jeszcze nic takiego strasznego.

Jednak pewnej niedzieli zdarzyła się sytuacja, która wyprowadziła z równowagi zarówno mnie, jak i resztę obsługi.

Jako, że w niedzielę sklep nasz czynny był do 20, to ok. 19:55 zasuwaliśmy do połowy roletę, by nikt nowy już nie wchodził, a klienci przebywający na sklepie wiedzieli, że zbliża się godzina zamknięcia. Niestety pewien pan i jego familia nie pojęli widocznie tej kwestii, gdyż 2 minuty przed 20 wygięli się niczym hawajskie tancerki i przeleźli pod roletą. Był to widok dość ciekawy, bo państwo ubrani jak na wykwintną kolację, a tu takie wygibasy wykonują. Podchodzę więc i taka oto konwersacja się wywiązuje:

Ja: Najmocniej przepraszam, ale dziś sklep czynny jest do 20, więc za minutkę zamykamy. Tak, że zapraszam państwa na zakupy jutro.
Klient: Ja nic kupował nie będę, chciałem się tylko zapytać o jeden telefon, a przyjdę kupić w najbliższych dniach.
J: Naprawdę bardzo mi przykro, ale koleżanka z działu z telefonami obsługuje jeszcze ostatniego klienta i nie zdąży się już dziś państwem zająć. Ale jutro z pewnością odpowie na wszystkie państwa pytania.
K: A co mam zrobić, żeby się nami zajęła jeszcze dziś? (tu następuje wielki wyszczerz eleganckiego pana)
J: Wie pan, dziś już koleżanka nie zdąży...

No ale nie zdążyłam dokończyć zdania, bo pan z towarzyszką i córką podbiegli prawie w podskokach do koleżanki I. rozmawiającej z innym klientem, otoczyli ją wianuszkiem i zarzucili pytaniami. Drugi klient co prawda dopominał się, że on z I. rozmawia, ale nic to, został skutecznie wyparty, a że widocznie na zakupie mu tak bardzo nie zależało, to się oddalił w pokorze. Nie pozostało mi nic innego jak obserwować sytuację z oddali.

W międzyczasie reszta ekipy podeszła do kas i poczęła wpisywać godzinę zakończenia pracy, czekając na możliwość opuszczenia sklepu (żadnemu handlowcowi nie wolno opuścić terenu sklepu dopóki ostatni klient nie wyjdzie). Minuty mijały, a familia wciąż żywo dyskutowała z I. na temat telefonu. Po 15 minutach kasjerka [KS] wysłała mnie, żeby delikatnie ponaglić klientów, że już zamknięte i żeby się szybciej decydowali, co też uczyniłam, ale "jeszcze sekundkę".
Po kolejnych 10 minutach znów to samo. O godzinie 20:40 piekielni wreszcie podchodzą do kasy prowadzeni przez I.

I: Państwo chcieliby tego IPhone'a na raty.
KS: Niestety, o tej godzinie systemy bankowe, przez które zgłaszamy wnioski ratalne są już zamknięte. Zapraszamy jutro, telefon odłożony będzie na pana czekał.
K: Ale jak to? Ja córce telefon chciałem dzisiaj kupić!
KS: Proszę pana jest godzina 20:40, sklep jest zamknięty od 40 minut.
K: TAK??? (i wielce zdziwiona mina)

Nie, dla żartu powtarzałam mu to z 5 razy...
Tym sposobem zostaliśmy w pracy 45 minut dłużej niż powinniśmy. 45 minut za które oczywiście nikt nam nie zapłacił. I tylko dlatego, że jakiś buracki elegancik uznał, że jemu się obsługa należy tu i teraz.

sklep RTV/AGD

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 712 (808)
zarchiwizowany

#56700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz będzie o piekielnym współlokatorze. Na początek słowo wstępne. We wrześniu przeprowadziłam się wraz z przyjaciółką A. do nowego mieszkania. Tanio, wszędzie blisko, mieszkanie schludne i zadbane, właściciele przemili- nic tylko brać. Obie z A. wiedziałyśmy, że drugi pokój w rzeczonym mieszkaniu zajmuje 2 chłopaków w wieku A. (czyli II rok studiów), a kilka lat młodszych ode mnie. Dlatego myślimy- jak młodsi to damy sobie z nimi radę. Nic bardziej mylnego. Chłopaki wprowadzili się w październiku. Z jednym z nich- M. dogadałyśmy się od razu- bardzo sympatyczny, towarzyski, kontaktowy. Z drugim- D. już gorzej. Już na drugi dzień po zapoznaniu się M. powiedział, że nie wie czy da radę wytrzymać z D. kolejne miesiące (przed wakacjami mieszkali razem kilka miesięcy, a na wakacje, jak wielu studentów, wyjeżdżali w rodzinne strony). Że niby D. to jeden wielki cwaniak, że nie liczy się z innymi, byle jemu pasowało, patrzy tylko jak komuś dopiec, dokuczyć itp. Słowa te potraktowałam z rezerwą, w końcu nie znałam jeszcze żadnego z nich, to i nie ma co sądzić pochopnie. Jednak szybko okazało się, że to święta prawda. Po kilku tygodniach zupełnie przypadkiem podczas rozmowy wypłynęło, że D. używa moich środków czystości (mydło, płyn do płukania ust). Stały na wierzchu, to uznał, że to wspólne. To nic, że inni swoje też trzymali na wierzchu, po prostu te moje spodobały mu się najbardziej. A że nie kupujemy na spółkę- no przecież ile to kosztuje? Kiedy stanowczo się sprzeciwiłam takiej sytuacji, kupił sobie swoje mydło, a z płynu (ponoć) przestał korzystać. Chwila spokoju, ale nie na długo. Potem zaczęło się wywalanie cudzych naczyń ze zlewu, bo on chce mieć pusty zlew jak myje swoje. Nie żeby nasze leżały tam całe wieki niemyte, ot jeden talerz i kubek po śniadaniu, niektórzy wolą myć większe ilości za jednym razem. Ale ok, to jeszcze dało się przeboleć. Tyle, że D. znalazł sobie kolejny sposób jak wkurzać ludzi. Jak tylko przychodzi z uczelni i widzi, że jestem w mieszkaniu, włazi jak gdyby nigdy nic do mojego pokoju i mruga światłem. Jako, że mam wadę wzroku, to moje oczy źle znoszą tego typu wygłupy- bolą, łzawią i nie wiadomo co jeszcze. O działaniu na nerwy nie wspomnę. A że impulsywna ze mnie istota, to i ryknąć potrafię i kilka razy udało mi się go przegonić darciem godnym demona. Nic to, przyłazi dalej, bo niesamowicie bawi go wnerwianie innych. Pomyślałam więc, że trzeba to zignorować, to się "wielki bachor" w końcu znudzi i przestanie, a na oczy będę zakładać klapki żeby nie bolały. Ale i na to znalazł sposób żeby pograć mi na nerwach. Teraz za każdym razem gdy idę do łazienki wziąć prysznic gasi mi światło (włącznik mamy na korytarzu) i muszę się myć po ciemku. Już na serio nie wiem co z tym debilem zrobić, bo po ludzku nie rozumie, krzyk go jeszcze bardziej nakręca, a do podobnie dziecinnych zabiegów wolałabym się nie uciekać- toż to poziom podstawówki.

współlokator

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (49)