Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Eris

Zamieszcza historie od: 7 grudnia 2015 - 11:31
Ostatnio: 15 czerwca 2018 - 15:19
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 447
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 24
 
zarchiwizowany

#70106

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O toaletach publicznych możnaby napisać niemalże książkę.

Mało piekielne, ale z pewnością obrzydliwe, a czasami zaskakujące!

Otóż pracuję w galerii handlowej i korzystam z galeriowej/galeryjnej (jak to się odmienia?) toalety. To co w tych toaletach można zastać często nasuwa niezliczoną ilość pytań, takich jak: dlaczego?, po co?, naprawdę? i wiele tym podobnych.

Oto kilka kwiatuszków z moich pobytów w publicznym WC:

1. Puszki po piwie. Serio? Ktoś tak bardzo musi, że pije w toalecie w galerii handlowej? Nie wspomnę o cudownym aromacie piwa i moczu razem wziętych. Ach!

2. Podłoga z papierowym dywanem. Naprawdę, tak ciężko jest ten rwący się papier wziąć w rękę i wrzucić do muszli? Czy może ktoś oprócz zabezpieczania klapy papierem, zabezpiecza również podłogę?

3. "A jeśli Polska, to właśnie ta ojszczana klapa" - to chyba irytuje każdego i nie wymaga zbędnych komentarzy, a szczotka wisząca obok muszli, "to nie jest jakiś jeż z długą nogą" tylko pomoc w posprzątaniu po sobie.

4. Masturbacja w toalecie publicznej. WTF???

5. Pojemnik na mocz do analizy walający się po podłodze. W okolicy nie ma żadnej przychodni. Po co w takim razie?

6. Test ciążowy na klapie. Dlaczego tutaj? Dlaczego zostawiony?

I to wszystko w damskiej toalecie. Zawsze myślałam, że kobiety są takie porządnickie i jak się załatwiają to pachnie wręcz fiołkami, takie to są delikatne i eteryczne stworzenia. Tymczasem większość z nich, kiedy nikt nie patrzy zachowuje się jak conajmniej świnia w chlewie.

Aż przykro mi się czasami robi, kiedy pomyślę, że kobiety odpowiedzialne za utrzymanie porządku muszą to wszystko ogarniać.

toalety_publiczne

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (177)

#69976

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, że każdy uczy dzieci, że na ulicę nie wolno wychodzić, bo jest niebezpieczna, ale ścieżka rowerowa jest po prostu przedłużeniem chodnika.

Akcja dzieje się latem przy ul. 27 grudnia w Poznaniu. Kolejka do budki z lodami zawiera w sobie zazwyczaj sporo dorosłych i trochę dzieci. Mama czeka w kolejce, a dziecko biega po chodniku. Wszystko ok, bo to w końcu dziecko, a chodnik nie jest morderczym torem najeżonym pułapkami. Ale owa Mama chyba zapomniała wyedukować swojego potomka, że na ścieżki rowerowe, tak samo jak na ulicę nie wchodzimy. W związku z powyższym rozpędzona rowerzystka podjęła gwałtowne hamowanie przed brzdącem i jakimś cudem go ominęła.

Piekielna Mamuśka chwyciła dziecko za ubranie, krzyknęła że ma stać przy niej i na tym metody wychowawcze się skończyły, bo dziecko po chwili znów znalazło się na ścieżce rowerowej. Dosłownie 4 minuty po pierwszej akcji, jechał ścieżką rowerową odziany w kask facet sportowym rowerem (kolarką chyba), więc prędkość bynajmniej nie była spacerowa. Ów Pan nie zdążył wyhamować i wpakował się z dość sporą prędkością w dziecko.

Oczywiście ryk, lament, krzyki... A ja się zastanawiam, czy to aż takie trudne, żeby przetłumaczyć maluchowi, że ścieżki rowerowe są również niebezpieczne i nie należy się na nich bawić?

Poznań

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (372)

1