Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Gineveh

Zamieszcza historie od: 26 lipca 2011 - 10:14
Ostatnio: 19 lipca 2012 - 0:03
  • Historii na głównej: 5 z 9
  • Punktów za historie: 5531
  • Komentarzy: 53
  • Punktów za komentarze: 332
 
zarchiwizowany

#35864

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia #34634 skłoniła mnie do refleksji na temat (przynajmniej dla mnie Lidlowskich) kolejek przy kasach.

Na wstępie - podziwiam kasjerki z ich cierpliwością - ale to tak przy okazji.

A teraz historia właściwa - oraz standardy, które mnie denerwują.

Historia właściwa:
Stoję w kolejce, przede mną jeszcze 2 osoby. Klientka (K) przy kasie odbiera telefon.

- No cześć Asia! Aha! Aha! No! No i?

Mijają 2 minuty...

Wtedy spieszyło mi się bardzo, bo miałem odebrać dzieci od teściowej. Próbuję interweniować widząc, że dialog się nie skoczy szybko.

(ja) - Przepraszam! Chcielibyśmy dokończyć zakupy! Mogłaby pani dokończyć rozmowę później? - może brzmi nierealnie grzecznie, ale tak mnie rodzice wychowali.

(K) - Czekaj, muszę kończyć. Jakimś ch..om się tu spieszy.

Odkłada słuchawkę po ok.4 "aha" "yhm" po czym rzecze do kasjerki podając jej kartę płatniczą.

(K) - Skoro tak tu się wszystkim spieszy proszę mi objaśnić jak mam zapłacić tą kartą tutaj.

Kasjerka z miną profesjonalisty wytłumaczyła. Trwało to z pytaniami dodatkowymi kilka minut.

Zazwyczaj jestem wygadany, ale w tamtym momencie myślałem tylko: Stój! Bądź mądrzejszy. Ani waż się walnąć tej idiotce w ryj!


A teraz standardy:

1. Stoję w kolejce do kasy, na taśmie ułożone są produkty kilku osób, ale nie tej przede mną. Dlaczego? Pani czyta sobie gazetkę z najnowszymi ofertami. Ogonek kolejki czeka, aż będzie można wyłożyć towar z siatki/wózka na taśmę, ale nie można.

1a. Stoję w kolejce do kasy, na taśmie ułożone są produkty kilku osób, ale nie tej przede mną. Dlaczego? Bo przede mną jest cała 6-osobowa rodzina + wózek, która musi stać w tej kolejce kupując jednego arbuza.

2. Stoję w kolejce do kasy, na taśmie ułożone są produkty kilku osób, ale nie mogę wyłożyć swoich. Dlaczego? Bo jest tak strasznie ciężko pomyśleć, (chcieć pomyśleć!), że jak stoję obok wózka zrobię miejsca dla kolejnej osoby. Po co! Ustawię się za wózkiem, tak jest fajniej, nieważne, że taśma pusta.

3. Przepraszam, zaraz wrócę! - standardowe hasło dla "Mam dziurę we łbie i zapomniałem/am produktu x" Dalej następuje bieg w poszukiwaniu produktu. wszyscy czekają aż cielę wróci. Wersja hard to taka, gdzie cielę kładzie na ladzie 1 produkt (zajmują tym samym kolejkę) i biega po sklepie kolejne 15 minut dobierając resztę.

4. Ups! I did it again! Czyli jak to miło poczuć czyjś wózek sklepowy na swoim kręgosłupie. Zdarza się, ktoś przy kasie wjedzie w ciebie wózkiem i przeprosi. Zdarza się, ktoś wjedzie wózkiem i nie przeprosi (tak częściej) Zdarza się, że oberwę wózkiem kilka razy. I zdarza się, że ktoś wjedzie ci w tyłek wózkiem, obejrzysz się a w odpowiedzi słyszysz. - Rusz się ku..a ch..u!!

I to mnie właśnie dołuje...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (43)
zarchiwizowany

#17786

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Teraz ogólnie - o ′klientach zmorach′
Ci, którzy mają kontakt z handlem pewnie spotkali ich mnóstwo.
Dziś o kilku typach....
1. Klient - gaduła...
Niby nic, ale.. przychodzi codziennie, ma dużo czasu, a jego hobby to opowiadanie. (nie ważne o czym)
taki klient ostatnio...
(K)klient
(j) ja
(k) - Dzień dobry Panie XXX, tak przechodziłem i zajrzałem co u pana. Jak fajnie no nie? Bo wie pan właśnie czekam na kolegę z xxx który ma mi przywieźć redukcję do pieca, a właściwie do palnika z firmy xxx, która pozwoli mi na używanie butli z firmy xxx do sprawdzenia czy piec jest szczelny. Szukaliśmy z kolegą tej redukcji, ale nie mogliśmy jej znaleźć i pomyśleliśmy, że może pan da redę. Bo wie pan, mamy taką robotę z w miejscowości xxx, gdzie mamy xxx wymienić na xxx i wtedy xxx będzie z xxx działać z xxx dobrze. No wie pan z tym kolegą co to byliśmy razem w Egipcie jak modernizowaliśmy... (15 minut opowieści itd. itp. bez możliwości przerwania - wszystkie nieskuteczne :/ )
(j) - A co konkretnie chce pan u nas zamówić? (cisza)
Niby nic? Jedyny szkopuł - sprzedaję komputery, a nie piece.

2. Klient - śmierdziuch
Czasami zdarza się tak, że przyjdzie klient, który z mydłem widział się w zeszłym wieku...
(K)klient
(j) ja
(k) - Ja to bym chciał taki dyktafon, co nagrywa z komórki na kasety przez ′jacka′, żebym mógł cofać i dogrywać na tym co się nagrało i tak do 200 zł bo mi w innym sklepie powiedzieli, że za tyle kupię.
(j) - Proszę pana, taki dyktafon z tymi funkcjami co pan podał kosztuje u nas 1800 zł. Reflektuje pan ?
(k) - Aaaa oooo ja jeszcze zobaczę u konkurencji... (wychodzi)
(Wietrzenie sklepu przez kolejną godzinę i śmiech sąsiednich sklepów z tekstami "Ha, ha, jak ja go zobaczyłam to wywiesiłam kartkę, że zamknięte!" - cóż, nie zawsze się zdąży :)

3. Klient - ′ja wiem lepiej′
(k) - Poszukuję nawigacji, która zawsze zaprowadzi mnie na miejsce.
(j) - Jeździ pan po Polsce, Europie?
(K) -Jak mówię ′zawsze′ to chyba mam na myśli ZAWSZE!!!
(j) - Aha, to np. ten gps w wersji z mapą na cały świat kosztuje xxx.
(K) - Ile ??? Mój znajomy kupił nawigację za 199zł i go bez problemu doprowadziła do Jastarni!!!
(j) - Jeżeli Pan chce mapę tylko na Polskę to zaoszczędzi pan xxx złotych!
(K) - Co mi pan tu opowiada?!!!! Czytałem w czasopiśmie xxx, że mapy europy i świata są w tej samej cenie!!!!
(j) - ...
(i takich jest 10/dzień)

4. Klient - "jestem stałym klientem!"
(k) - Dzień dobry, mam tu dziś dla pana prostą robotę, notebook się nie uruchamia,... a tu mam drugi - po zalaniu - raz działa raz nie działa, pan zobaczy co i jak.
(j) - ok, mam pana telefon, zadzwonię jak będę znał przyczynę, jak dla pana 40 za diagnozę obu (normalnie 40/sztukę co i tak jest ultra tanio)
(k) - 40? Jak to tak? Dla starego klienta?
(j) - Normalnie byłoby dwa razy drożej, dla pana połowę...
(k) - Tylko połowę????!!!!! Myślałem, że dla stałych klientów to jest wszystko gratis!!!!!!!

5. Klient - erotoman :) No właśnie - miałem kolejnego, ale to już w osobnym opowiadaniu i tylko dla użytkowników w wersji VIP ;P No żart... niedługo napiszę dla wszystkich :)

No i oczywiście rodzajów ′klientów′ jest więcej, ale już nie mm siły wyliczać :) Dajcie w komentarzach na jakich trafiliście :)

ps. jak masz wystawić komentarz pt: "zrobiłeś błąd ortograficzny w siódmym zdaniu" albo "fejk! to nie może być 80zł!" to się lepiej zastanów, czy czasem jutro nie jest ten dzień, w którym twoja rodzona matka po raz pierwszy zleje ci du..ę za twoją własną głupotę.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (42)
zarchiwizowany

#17489

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja w której nikt nie był piekielny, a przynajmniej nie bardzo - jeżeli już to lekarz, ale moja głupota wysuwa się na plan pierwszy :)

Swego czasu co roku jeździliśmy (ja i brat) z rodzicami na rowerowe wycieczki po całej Polsce. Trafiliśmy także w okolice Rzeszowa, gdzie znajdował się pałac (już nie pamiętam nazwy miejscowości) który był akurat w remoncie i był zamknięty dla zwiedzających. No, ale, cóż to dla nas :) Przeleźliśmy przez dziurę w płocie i zwiedzamy (ja i mój brat) Nagle wypada strażnik i nas goni, my uciekamy w stronę najbliższego ogrodzenia (był to leki nasyp, potem krzaki) Przedzieram się przez zarośla i dochodzę do szczytu ogrodzenia (na poziomie ziemi) dalej, niżej ok. 2m ulica ( po prostu z jednej strony - od pałacu nasyp sięgał skraju ogrodzenia, a z drugiej strony ulica była na poziomie jego podstawy) Ciężko wytłumaczyć ale mam nadzieję, że wiecie jak to mniej więcej wyglądało. Na wysokości moich stóp kolce , a dwa metry poniżej ulica. Za mną strażnik - nie wahałem się i skoczyłem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ogrodzenie (od strony ulicy) miało również wystające kolce. Moja jedna noga wpadła właśnie na ten kolec. Zwykły trampek nie miał szans. Nabiłem się stopą na kolec i chwilę zawisłem na jednej nodze. Odruchowo chciałem się podeprzeć drugą i.... nabiłem się na drugi kolec. Wyrzutem ciała wyrwałem się z potrzasku i wylądowałem na ulicy. Brat bez przeszkód dołączył do mnie. Do rodziców wracałem znacząc swoją drogę krwawymi śladami na asfalcie. Obie stopy przebite na wylot. Rodzice jak to zobaczyli natychmiast zapakowali mnie w samochód i do lekarza w Rzeszowie.

No i tu fajna sytuacja :)

Wchodzimy do lekarza, pokazujemy co i jak. Lekarz obejrzał, zbladł. A potem z tekstem.

(lekarz) - Tttoo, ttto nie są stygmaty ? Prawda ?
(ja) - Eee, no nie, pewnie miałbym i na rękach. Tylko sobie nogi przebiłem...
(lekarz) - Uff, dzięki Bogu. Nie jestem gotowy na taka sytuację...

Zaszył, zagoiło się, na szczęście poszło pomiędzy kośćmi i dziś chodzę normalnie :) Przy okazji dodam, że przebicie stopy na wylot nie boli tak bardzo jakby się mogło wydawać. Przeszedłem z takim urazem (od pałacu do namiotu z rodzicami około 3 kilometrów) bez większego problemu :) Tylko czerwone ciapki zostawiałem po drodze :)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (202)
zarchiwizowany

#17443

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając jedną z historii sotalajlatan przypomniał mi się incydent z dworca PKP w moim mieście. Wbrew pozorom PKP nie będzie tu piekielna jak zwykle, ale "klienci" dworcowej "restauracji".
Działo się to kilkanaście lat temu. Na dworcu na piętrze istniał przybytek gastronomiczny szumnie nazywany Restauracją Dworcową, składający się szerokiej lady oraz kilku wysokich stołów i barowych stołków made in PRL. Wszystko niezbyt estetyczne, ale jak człowiek głodny to nie ma wyjścia :) Także na piętrze znajdował się salon gier do którego z kolegami często zaglądaliśmy pograć na mechanicznym pinballu, a jak zgłodnieliśmy szliśmy na zupkę (przeważnie żurek) do "restauracji"
Siedzimy sobie pewnego razu i jemy, kiedy podchodzi do nas obdarty i brudny bezdomny. Pomyśleliśmy, że pewnie poprosi o drobne na zupę - już się tak zdarzało, ale jednak nie!
Pan Bezdomny po prostu podszedł do kolegi i napluł mu w zupę piękną flegmę.
Kolega w szoku, poawanturował się trochę, pan Bezdomny ze stoickim spokojem przeczekał wszystko bez słowa. Kolega poszedł kupić nową zupę, a Bezdomny siadł na jego miejscu i dokończył jego zupę wraz z własnymi ślinami.

Myśleliśmy, że to jednorazowy wybryk, ale kiedy zdarzyło się to drugi in trzeci raz, kolega się wkurzył i obmyślił zemstę.

Kiedy zobaczyliśmy, że Pan bezdomny czatuje na zupę kolega zamówił żurek, ukradkiem wrzucił "dodatek" i udawał że je. Pan Bezdomny jak zobaczył zupkę zaczaił się i oczywiście napluł koledze w talerz. Kolega trochę nakrzyczał, jak zwykle, ale odszedł. Stanęliśmy z boku i patrzyliśmy. Bezdomny zajada, nagle grzebie łyżką i wyciąga grzebień cały we włosach - nasz dodatek :) Popatrzył na niego, a potem jak nie zwymiotuje w ten talerz.
Uciekliśmy wtedy, ale kiedy przychodziliśmy tam później Pan Bezdomny nikomu już w zupę nie pluł, tylko prosił o zakup jedzenia lub drobne...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (238)

#17060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lat temu 20+ pracowałem w sklepie komputerowym, który mógłby robić za parodię naszego społeczeństwa tzn. - pracowałem tylko ja, ale miałem dwóch szefów :) W sumie 3 osobowa firma...

Robiłem tam za handlowca, serwisanta, dostawcę i sprzątaczkę (tylko dokumentacją zajmował się szef), ale to nie było problemem...

Pewnego dnia zagląda do mnie gość ubrany w dres z chyba pięcioma paskami (jakaś special edition ?) i wypala:

- Pociągi nie kursują już jak kiedyś? Nie?
Myślę, o co chodzi? I mówię:
- No nie, coraz większe spóźnienia...
Popatrzył na mnie podejrzliwie, ale rzecze:
- No prawie.. (nie wiem o co chodzi) Ale ok. To słuchaj. O 22:00 na Piaskach (przystanek towarowy pociągów) Tylko się k...a nie spóźnij! - I wyszedł.

Ja, jako młody "szczaw" myślę sobie, cholera jakaś grubsza afera, sprawdzian dla mnie jakiś, czy co, może mnie na agenta chcą wziąć... (za dużo książek, ale człowiek lat kilkanaście i głupi...)

Poszedłem na 22:00 we wskazane miejsce. Stoi skład towarowy. Jeden wagon ma otwartą burtę i 3 osoby wynoszą coś z niego. Podchodzę i walę:
(j) - Dobry wieczór...
(jeden z facetów) - Kto to?
(inny) - No ten z (nazwa firmy/sklepu)
(jeden z facetów) - To nie on k...a!
(j) - Eeee, zawsze chciałem być policjantem! (dalej myślę, że to test)
Chwila ciszy i jak nie pójdą w zawody z wiatrem! 10 sekund i nie było widać nikogo.

Stoję i patrzę, wagon otwarty, paczki na ziemi i w końcu zajarzyłem - nic tu po mnie - i biegiem do domu.

Dopiero w domu przemyślawszy sprawę doszedłem do wniosku, że nie cały towar (sprzęt komputerowy) jaki sprzedawałem w tym sklepie był z legalnego źródła, a po prostu z rozkradanych wagonów kolejowych... Mogli tylko wymyślić lepsze hasła i odzewy :)

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (775)

#17057

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu, ok. roku temu, mój tata zakupił w jednym z hipermarketów odkurzacz, a jako, że nie chciało mu się dwa razy tam jechać sprawdził sprzęt na specjalnym stanowisku, podbił gwarancję (ważne) i ucieszony z ceny i zakupu przyniósł go do domku.
Ucieszony był jeden dzień. Nie, nie zepsuł się :) Mój rodzic zobaczył po prostu, że zaczęła się nowa promocja, a w niej właśnie TEN model odkurzacza tańszy o około 100 zł.
100 zł piechotą nie chodzi, więc tatuś wymyślił szatański plan - odda ten odkurzacz co ma (można było bez podania przyczyn w ciągu 7 dni), potem kupi w promocji ten sam model i zaoszczędzi pieniążki :) Niestety szatańskość planu objawiła się również w tym, że postanowił wysłać mnie...

Zawitałem do działu reklamacji w hipermarkecie i odczekawszy swoje w długiej kolejce zwracam się do Pani z reklamacji.
(PzR)- Pani z Reklamacji
(j)- ja

(j) - Dzień dobry, chciałem zwrócić ten odkurzacz.
(PzR) - Dowód zakupu proszę!
(podaję paragon, Pani studiuje datę itp. niestety wszystko w porządku)
(PzR) - Używany był? Oryginalne opakowanie jest? (szyk przestawny już rzadko spotykany, ale dla mnie wciąż zabawny)
(j)- Nieużywany, oryginalne opakowanie, nawet nie rozpakowany.
(PzR) (przegląda dokumenty) - Ale gwarancja jest podbita! Może Pan reklamować u producenta!
(j) - Jak znam polskie prawo, to mogę tam gdzie zakupiłem. Ale nie o to tu chodzi. Ja nie reklamuję, ja zwracam - zgodnie z Państwa polityką sprzedaży (tu wskazuję na wieeelki banner z napisem mniej więcej: "Zwróć towar bez podania przyczyny do 7 dni od zakupu"
(PzR) - PROSZĘ PANA! Ja się prawem nie zajmuję! Ja tu mam wyraźnie określone warunki zwrotu i jak jest podbita gwarancja, to zwrotu nie ma!!!
(j) - Taaak? A może mi Pani pokazać te wyraźne warunki, które o tym mówią? Jakoś ich tu nie widzę!
(PzR) - Pan jest bezczelny!
(j) - Proszę z kierownikiem placówki.
(PzR) - Kierownika działu nie ma!
(j) - Nie prosiłem z kierownikiem działu. Prosiłem z KIEROWNIKIEM PLACÓWKI, czyli sklepu.
(PzR) (trochę konsternacji, ale dzwoni)

Jakieś 10 min. później zjawia się gość w marynarce i pod krawatem. Widzi mnie (dżinsy i koszulka) i z góry:

(D) - Dyrektor
(D) - Pan sobie życzył rozmawiać ze mną? (właściwie powiedział ZE MNĄ?)
(j)- Taaak, pańska pracownica nie chce przyjąć zwrotu.
(D) - I? (impertynencko)
(tu się wkurzyłem, a że pracowałem jako dyrektor ponad 10 lat, denerwuje mnie podejście pt. "Ej ty robaczku, spadaj bo cię rozdepczę" - sam taki nie byłem, ale spotykałem się z setkami takich)
(j) - I? I jak za 5 minut nie będę miał zwrotu za ten pie..ny odkurzacz to ci koleś taki opis wystawię w centrali, że premii to nie zobaczysz do Bożego Narodzenia!
(tu dosłownie przytoczyłem mu parę praw konsumenckich, a potem:)
(j) - Poza tym, wasza sieć przyjmuje zwroty do 7 dni bez uzasadnienia!
(D)(po chwili) - Tak! Ale towar nie może mieć podbitej gwarancji!
(j) - To może mi Pan pokaże gdzie to jest napisane?

I tutaj najzabawniejsza część sytuacji.

Dyrektor rozgląda się, czyta różne i liczne napisy typu: "Uwaga! Towar zwracany musi być oryginalnie zapakowany!" albo "Podstawą do przyjęcia zwrotu jest dokument zakupu" itp.

No ale nigdzie nie ma tablicy z napisem "Towar z podbitą gwarancją nie będzie przyjmowany".

Po mniej więcej 3 minutach rozglądania się, konsultacji z PzR, która potwierdza, że informacji takiej nie ma. (D) zgadza się na zwrot pieniędzy.

I tu przepraszam wszystkich czytających/kupujących - nie wiem jak w innych miastach, ale po mojej wizycie napis pt. "Zwroty są uznawane tylko na sprzęt bez uzupełnionej karty gwarancyjnej" - pojawił się niewiele później.

Co nie oznacza, że o swoje nie możecie się kłócić (na co, mimo że jestem głównie sprzedającym - namawiam)

A jakbyście mieli kłopoty z reklamacją to chętnie pomogę, bo zęby i górne dziąsła na tym zjadłem :)

ps. Wiem, piekielnym byłem tu ja, i mój ojciec, i sprzedawczyni, i dyrektor, ale tak to w życiu bywa - nie istnieje czarne i białe, są tylko odcienie szarości :)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 677 (781)

#16620

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, albo nawet kilkanaście pojechałem na konwent fantasy, taki terenowy zjazd dziwaków przebierających się w stroje średniowieczne i wierzących że magia istnieje. Ja także w zbroi łuskowej zjawiłem się w jurze krakowsko-częstochowskiej.

Większość ekipy stacjonowała w namiotach na wielkiej polanie. My, że się spóźniliśmy rozbiliśmy się niedaleko (od polany dzielił nas pas drzew szerokości może 15 metrów. My rozbiliśmy się na skraju lasu (4 namioty). Przed naszymi oczami, 300 metrów dalej była wieś...

Koło południa poszliśmy do wsi po mleko, kupiliśmy (prosto od krówki), wróciliśmy i spożyliśmy, ale wieczorem...

Wieczorem od strony wsi przyszło kilkunastu wyrostków (z pałkami i nożami) i w skrócie mówiąc stwierdzili, że obcych nie chcą i żeby wy....ać.

My za broń (z epoki - czyli średniowieczne korbacze, miecze itp - ale atrapy oczywiście) ale jeden z nas mądrzejszy pobiegł na polanę gdzie stacjonowała reszta wiary.

Kiedy odgrażaliśmy się nawzajem z miejscowymi (którzy mieli przewagę liczebną, no i broń nadającą się do użycia) nadeszła KAWALERIA.

Wyobraźcie sobie około 300 ludzi w zbrojach płytowych, kolczugach, misiurkach, pancerzach skórzanych, z tarczami, toporami, mieczami i co tylko sobie wymyślicie w ręce, którzy wrzeszcząc bojowe okrzyki wypadają z lasu!!!!! Miejscowi pogubili nawet buty (tu nie ma przenośni) i oczywiście całą broń jaką mieli. Nigdy nie widziałem tak szybko biegnących ludzi.

Przez kolejne dwa tygodnie imprezy nikt nie zbliżył się na kilometr do naszego obozowiska :)

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1250 (1332)

#16543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oj ciężko dodać pierwszą historię... W końcu jednak i ja się przełamałem. Mam wiele wspomnień zarówno po stronie klienta jak i sprzedawcy więc na początek seria :)

1. Do sklepu z komputerami wchodzi starszy Pan. Rozgląda się, pyta co to, co tamto. Zastanawia się. W końcu wypala:
- Ale owsa tu u was nie ma?

2. Przychodzi pani i prosi tusz do drukarki Canon. Pokazuję, pyta o datę ważności.
- Proszę tu spojrzeć, ma jeszcze 23 miesiące ważności.
- UUUUUUUU - rzecze zbulwersowana Klientka - Ostatnio kupowałam to miała ponad rok ważności !!! (po czym wychodzi)

3. Zawsze myślałem , że ludzie o hmmm skromnej inteligencji to niewielki odsetek społeczeństwa. Myliłem się. Cytuję dokładnie:
K: Klientka
C: córka Klientki
J: ja
Wchodzi matka (50+ lat) z córką (25+ lat)
- Ooooo widzisz, tu mają ŻAGIEL!!!! MÓWIŁAM CI! (mamy raty w Żaglu)
J: W czym mogę pomóc?
K: Macie tu żagiel?
J: Udzielamy rat w tym systemie.
K. Mówiłam ci!!! (triumfalnie) W takim razie chciałabym komputer, bo wie pan (konfidencjonalny szept) ja już mam kilkanaście rat w żaglu! (uśmiech wampira)
J: (pytania co potrzebują, jaka matryca, dane notebooka itp)
K. Wie pan, te są dobre (pokazuje na 10") Te (wskazuje na 15") to są dla firm, nie? Jak skur....ów stać! A nas na te małe (10"′)
J: Oczywiście ta 10" to 960 zł. Najprostszy model.
K. Hmmmmmmm... Wie pan.... pan jest żonaty?
j: (stupor) Eeee takk...
K. A bo wie pan, moja córcia nie jest wybredna...
C: Nic a nic!!!!
K: I byśmy się mogli dogadać... pan by nam obniżył cenę, a córcia się odwdzięczy...
J: Jestem żonaty, jak wspomniałem. (nie licząc, że córka straszny paszkwil :P)
K: Sama panu zdejmę tę obrączkę jak trzeba! (uśmiech bazyliszka - twarz podobna)
J: (niemal na skraju załamania) Wie pani, nie da się, palce mi pogrubiały... (prawda :))
C: Słodziutki, nie takie rzeczy udało mi się wyssać!!

Wymiękłem i wyprosiłem ze sklepu. Klient mniej ale ile nerwów więcej.

4.
K: Klientka
J: ja
Do sklepu wchodzi pani koło 50.
K: Hej ty, smarkaczu!!! (mam 40 lat)
J. Tak?
K: Czy ty ku...a wiesz, że jak piszesz na szyldzie "Jakość to nasza specjalność", to powinieneś mnie wyruchać zanim przeszłam przez drzwi, mając 10 orgazmów?

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 849 (1025)

#16619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem historia osobna, jak sobie życzyliście :)
(P) Pani/Klientka
(J) Ja
(S) Synek

Pewnego pięknego dnia przyszła do mojego sklepu z komputerami i podobnym sprzętem Pani w wieku lat koło 60-65, wyglądająca bardzo biednie. Od progu lamentuje, jak to ciężko w Polsce, jak to nie ma pieniędzy, ale dodaje:
"No, ale ON mi żyć nie daje! Pan mi powie ile to kosztuje!"
Tu daje mi kartkę, na której mam części do komputera powiedzmy klasy "ultra-vip-top-max-bussines-wypasione" (panią Czosnek przepraszam za słownictwo od razu ;))
Przedstawiam cenę w okolicach 4 tys. zł. (trzy podzespoły) Matka w szloch ze słowami:
(P): "ON mnie wykończy, już tyle kredytów nabrałam, mieliśmy dom budować, a tu nic z tego.."
Myślę sobie - mężulek lubi dobre sprzęty i chyba pograć też lubi, ale Pani dodaje:
(P) Mąż już trzecią robotę bierze, w niedzielę, robi po 16 godzin a i tak na NIEGO nie wystarcza!"
Myślę sobie: Co do cholery? Kto to ten "ON"?
I Pani mi wyjaśnia po chwili.
(P) "No, ale jak trzeba, to trzeba, biedactwo nie ma kolegów, ciągle w domu siedzi sam samiusieńki, to niech już ma to co chce! Niech już będzie, ja się najwyżej zapożyczę.."
Skojarzyłem, że to dla synka, ale z ciekawości pytam:
(J) Aaaa ile pociecha ma lat ?
(P) LEDWO 39 skoczył...

Ni się nie odezwałem, Pani części zamówiła, zapłaciła, odebrała, ale dwa dni później wraca.
(P) Proszę Pana czy nie mógłby Pan do nas przyjść i ten komputer poskładać razem do kupy?
(J) Nom dobrze, ale to dojazd kosztuje itp.
Pani machnęła ręką z rezygnacją i umówiliśmy się na WIECZÓR.

Wieczorem zajeżdżam pod wskazany adres, wchodzę na piętro pukam, otwiera mi klientka i zaraz za nią jej mąż. Oboje do mnie z tekstem (WYSZEPTANYM)
(P) Proszę wejść, ale bardzo proszę cichutko bo nam śpi..." (domyśliłem się że synek)
Zabieram się do roboty, montuję zestaw, w pewnym momencie RYK (!!!)
(S) - K... wa co to za hałasy !!! K..a!!!!!!"
(P) - Spokojnie syneczku, śpij...
(S) - Czy ten p....y fagas już k....a złożył moje cacko, czy się z nim jeszcze pie...li ????!!!!
(P) - Jeszcze nie (nie dokończyła)
(S) - Co za ch...j!!

No nie wytrzymałem i wlazłem do pokoju obok. Na łóżku w barłogu (kotłowanina kocyków i kołder) leży sobie uflejony facet, włosy przetłuszczone na max, wszystko śmierdzi, no masakra...

(J) Ty, SYNEK!! Wyrażaj się może trochę ładniej, bo jak nie to ci tak dupę skopię, że na niej przy komputerze nie siądziesz przez miesiąc!!! (nerwus jestem chociaż tylko 176cm wzrostu :))

Synek patrzy się na mnie, jakby zobaczył zjawę (chyba pierwszy raz go ktoś opieprzył). Pierwsza odzyskała mowę Pani Matka.
- A to my już wyjdziemy syneczku...
Po czym wyciąga mnie siłą z pokoju i z płaczem do mnie.
(P) Niech Pan już idzie, on nam teraz żyć nie da przez miesiąc! (a w tle już słyszę ryk i inwektywy) Proszę to pieniądze i wciska mi banknot...
W pierwszym momencie miałem wyjść, bo pomyślałem, sami sobie taki zgotowali los, ale jestem dość impulsywny facet, więc kasę wziąłem, ale wyrwałem się matce i do pokoju gościa.
(J) TY gnojku!!!! (wiem nieładnie, ale nerwy...) Jak się k...a dowiem, że tu rodzicom robisz problemy, to ci załatwię dożywotni brak dostępu do netu (głupie, ale pierwsze co wymyśliłem, na sporo nastolatków działa :))
(S) Ale..
(J) Zapamiętaj sobie! - wywrzeszczałem i wyszedłem. No strasznie mnie takie pasożytnictwo denerwuje..

No i happy end :D Jakiś tydzień później do sklepu wchodzi kto? Mama z synkiem !!! Synek (lat 39) przeprasza za zachowanie, wręcza mi (jak za PRL-u) czekoladę i prosi, żebym jednak złożył do końca ten komputer i nie blokował mu internetu ( :)) Matka cała w skowronkach!

Obiecałem, że się zastanowię, ale sprzęt złożyłem dwa dni później, działa, a Pani Matka co jakiś czas zagląda do mnie i mówi, że jak syn coś marudzi, to go MNĄ straszy :D

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1434 (1474)

1