Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Iksowate

Zamieszcza historie od: 28 maja 2017 - 10:34
Ostatnio: 29 czerwca 2018 - 1:42
  • Historii na głównej: 15 z 27
  • Punktów za historie: 1796
  • Komentarzy: 76
  • Punktów za komentarze: 223
 
zarchiwizowany

#80184

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może ani nie piekielne wybitnie (albo może jednak), ale gotuje się we mnie od rana. Dosyć na czasie. Jest aktualnie głośno o samobójstwie chłopca, który był, według mediow, wysmiewany z powodu wąskich spodni.
Chodziłam do małego wiejskiego gimnazjum cieszącego się tzw dobra opinia w okolicy. Co prawda nie jestem chłopcem w rurkach (ani fanka takiej garderoby u mężczyzn, ale nic mi do tego), ale kiedy ja miałam 13lat nosiłam glany do szkoły (jedyny w tym czasie taki element)i, jako córka samotnej matki z długami po eks mężu i prawie psia pensja, nosilam to, co miałam. Czyli najczęściej mocno zajechane ubrania od znajomych, z lumpeksow, cerowane w kroku jeansy itp.
Nie będzie odkrywczym, że starsi 'koledzy' zarówno z drugiej jak i trzeciej klasy postanowili zrobić ze mnie kozła ofiarnego. O przemocy fizycznej nie było mowy, ale docinki chyba były gorsze.
Moja reakcja było to, że przestałam chodzić do szkoły. Ot tak zwyczajnie wolałam wojowac z Mamą niż odwiedzić ten przybytek. Reakcja dyrekcji, kiedy moja rodzicielka interweniowala? Podobna jak w przypadku tego chłopca. 'moze inne buty, może trzeba zadbać o dziecko?'.
Zaczepki skończyły się, kiedy do szkoły przyszedł nowy praktykant. Chociaż udawalismy w szkole że się nie znamy, to szybko rozeszło się że pan wiking to mój brat.
I wiecie co? Cieszyłam się jak szkole rok później zamknięto. I nie jestem złym człowiekiem, ale nie było mi szkoda wieloletniej pani dyrektor (piastujacej stanowisko od czasu otwarcia szkoły), która według plotek bardzo źle to zniosla. I, uwaga, skończyłam niby najgorsze gimnazjum w bardzo dużym mieście. Niby takie złe, a jednak dużo bardziej przyjazne niż tzw dobra szkoła w małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystkich znają.
Wybaczcie. Musiałam się wyzalic.


Edit: zapomniałam dodać, że w ten nastrój wprawily mnie komentarze na fejsie pewnej doktor habilitowanej, która lubi się tytułowac 'profesorem'. Wynika dla mnie z nich, że skoro jakoś się odróżniam od grupy, nieważne w jaki sposób, to moja wina, że ktoś mnie dręczy. Nie należy karać oprawców, bo przecież to ja odstaje.

gimnazjum

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (118)
zarchiwizowany

#79650

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Staram się w miarę regularnie oddawać krew. W miarę, bo moje wiecznie zapadniete żyły nie pomagają, acz ulubiona pielęgniarka robi często magię i się udaje;). Przeważnie zgłaszam się do mobilnego punktu, ale parę razy zdarzyło mi się zgłosić do centrum krwiodawstwa w Kłodzku (celowo podaje bo wybitnie nie polecam). Historie może błahe, ale dla mnie piekielne, bo mam problem z iglami i taka wizyta jest zawsze stresująca. O pielęgniarkach będzie. Zawód zdaje się wymaga empatii, zwłaszcza jak patrzę na moją kochana matule, w tym roku emertyowana pigule. Noz anioł a nie człowiek, przynajmniej zawodowo;p.
1. Pierwsze podejście. Rok temu w marcu. Siedzę sobie zdenerwowana na krzesełku w rejestracji, uśmiecham się, staram się dowiedzieć jak najwięcej, co, jak i z czym się je. Bla bla. Pani zapisuje dane, zła bo musi wpisać nowa osobę. I czas na badania. Zdejmuje koszule. I krzyk. 'z czym ty DZIECKO do mnie przychodzisz?! Ty się nie nadajesz!' (no ja wiem ze wyglądam na mniej lat niż mam no ale...) i krzyczy jakby się paliło. Nie zniechecila mnie. W maju na 19 urodziny oddałam w mobilnym.

2. Rzecz raczej zabawna. Sierpień, wróciłam z 2miesięcznych ekonomicznych wojaży i chciałam oddać. Byłam w Holandii. Nie sądziłam, że europejski kraj, raczej bliski niż daleki, może być problemem. Ta sama rejestratorka, jakoś milsza, może dlatego, że byłam z mamą. Pani przeczytała kartę i znów krzyk. Bo byłam w Holandii! Jak śmiem chcieć oddać krew bez kwarantanny bo ziga! Mniej więcej tak to brzmiało. Był też telefon do centrum epidemiologicznego. Dramatyczny dość. Wszystko ozdobione widokiem mojej duszacej się ze śmiechu mamy. Ok. Moja wina. Powinnam rzeczywiście odczekać. Przynajmniej dowiedziałam się, że mam anemie (ah to niderlandzkie mięso kilka razy w tygodniu...)

3. Na świeżo. Czerwiec. Zaspalam do pracy wiec na szybko pojechałam do Kłodzka. Rejestratorka (R) inna. Prosi mnie o legitymację. Ja niepotrzebnie mrucze pod nosem 'momencik' i wyciągam etui z kieszeni. Trzy sekundy. Ale wystarczyło. 'bo wy to musicie być przygotowani, ja nie dopiero jak siedzicie, ja nie mam czasu'. Ja, która już bojazliwym dzieckiem nie jestem, odpowiedziałam tylko, że bez przesady, że pracuje z ludźmi a nie robotami. Podzialalo, bo jak doszło do badan płytek pani nawet zazartowala, że mam lepsze wyniki niż niejeden facet. No i fajnie. Kolejnym krokiem było samo 'wysysanie' krwi u mojej ulubionej pielęgniarki-czarodziejki(P). Kobieta naprawdę złota, człowiek przestaje myśleć o bólu i generalnie poprawia mu się humor. W czasie, kiedy pompowalam swoją krew do gabinetu weszła rejestratorka. Akurat w momencie, kiedy rozmowa dotyczyła odpowiedniego nawadniania
P: - (...) no bo wy krwiodawcy oprócz przywilejów macie obowiązki i musicie dużo pić.
R: - później przychodzicie z ulicy i chcecie dostać czekoladę, bo myślicie, że to tak łatwo pobrać jak nie ma z czego. Wy nie wiecie jak to wkurza!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ale zaczęłam się zastanawiać czy tamta pani tego akurat dnia siedziała w pracy za darmo...

Krwiodawstwo

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (65)