Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lasterhaft

Zamieszcza historie od: 14 sierpnia 2014 - 18:38
Ostatnio: 18 marca 2016 - 14:22
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 720
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 47
 

#70989

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak w 5. klasie podstawówki zostałam najbardziej piekielnym dzieciorem na tym padole. :)

Kocham muzykę. Od malutkiego radośnie maltretowałam keyboard po rodzeństwie (śp. Mama uwielbiała, jak jej grałam i do dziś żałuję, że niczego już w życiu jej nie zagram), w zerówce rodzice zapisali mnie na "śpiew" do domu kultury, gdzie byłam niemal do końca szkoły podstawowej, zaś w 3. klasie SP zaczęłam także grać tam na keyboardzie. Zaciągnęłam się też do scholi (do dziś lubię muzykę kościelną, a nade wszystko miłuję dźwięk organów piszczałkowych).

Zajęcia prowadziła organistka z naszej parafii. Ciekawa kobieta, taka aż kobieco kobieca do granic możliwości - tu się złości, tu się zaraz śmieje, tu się obruszy, tu znów wesoła... Miała ze mną urwanie gwizdka niemałe, bo jak grałam, to głównie ze słuchu (gdy kazała w nuty patrzeć, cięłam się jak Windows Millenium przy każdym kichnięciu użytkownika, zaś bez nut szło mi wręcz nienagannie), z wiekiem okazało się, że mój głos nie jest taki typowo "dziewczęcy", lepiej mi się śpiewało "niżej", czym też wywołałam mały niesmak… No, ale jak młodsze dzieciaki na busa jeżdżącego po wsiach z domu kultury pod szkołę trzeba było zaprowadzić, jak coś trzeba było pomóc - zawsze byłam gdzieś obok.

No, i tym razem moja empatia i dziecięca chęć niesienia pomocy były na wyciągnięcie ręki.

Z samą kobitą różnie bywało. Ach, pięknie grała na organach, łeb do harmonizacji niesamowity, no talent po prostu. Mimo małych spięć, zawsze byłam pod wrażeniem jej umiejętności. Miała kobita jedną wadę - nie umiała zbytnio śpiewać. No dobrze, to było delikatne określenie. Wyła jak przeciętny student medycyny przed kolosem z biochemii (pozdrawiam wszystkich kwitnących nad "Biochemią Harpera", łączę się z Wami w bólu!). Kiedy nas organistka do Komunii szykowała (2. klasa SP), to potem pośród rodziców i ludu parafii głośno było o tym jej nieszczęsnym beztalenciu wokalnym. Oj, głośno było...


Przejdźmy do rzeczy.

Byłam w 5. klasie SP. Sobota, godziny poprzedzające obiadek, coś koło 11-13. Ja w domu kultury na zajęciach, pani organistka poszła sobie chyba kawkę zrobić, ja w studiu siedzę i sobie pogrywam. Tak jakoś wyszło, że tego dnia byłam sama, ot, zdarzało się. W pewnym momencie wraca kobiecina i pyta mnie, czy możemy szczerze porozmawiać. W małej łepetynce milion obaw, ale przytaknęłam cicho.

Rozmowa mniej więcej leciała tak:

([J] - Ja, [O] - Organistka)

[O] Lasterhaft, bo ja słyszałam, że ludzie mówią w mieście, że ja śpiewać nie umiem... Prawda to czy nie?

Co powiedziało rezolutne dziecko?

[J] Proszę pani, ale tak już trzy lata temu mówili...

Kurtyna. Do dziś pamiętam jej bluescreena w oczach.

Gdy opowiedziałam to w domu, śp. Mama ręce załamała, śmiejąc się ukradkiem, że tak nie wolno, że niekulturalnie, a siostra, zwijając się ze śmiechu, wydusiła: "Mamo, ale dzieci są szczere!".

No, finalnie Mama rację przyznała, a ja przypadkiem pozbyłam się organistki. Nigdy więcej nie tknęła kontuaru.

Potem zastąpił ją facet niemający pojęcia o instrumencie, tak że brawo ja.

organista kościół dzieci

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (248)

#69400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem studentką położnictwa. Dość często mamy zajęcia od świtu do nocy (8-20 lub 8-21). Wiedzą o tym prowadzący zajęcia i czasem, brnąc z nami przez mniej lub bardziej sensowny materiał, opowiadają nam historie z własnej pracy, by odciążyć umysły, na nowo skupić naszą (ulotną w późnych godzinach) uwagę i dać nam chwilę wytchnienia; przy okazji możemy posłuchać o realiach szpitali i przychodni, o historiach zabawnych, pięknych, ale też smutnych i dołujących. Jedna z takich perełek pochodzi od doświadczonej położnej.

Akurat omawialiśmy różnice pomiędzy pielęgniarstwem tradycyjnym (gdzie pielęgniarka to w zasadzie jedynie pomocnik lekarza, ma bardzo mocno ograniczone kompetencje, głównie wykonuje zlecenia lekarskie) a pielęgniarstwem nowoczesnym (młoda dyscyplina, gdzie pielęgniarstwo jest już profesją, samodzielnym zawodem, gdzie owszem, wykonujemy także zlecenia lekarskie, ale mamy szeroki zakres kompetencji własnych). Mimochodem pojawił się temat lekarzy. Drodzy Piekielni, chyba sami wiecie, jak to często bywa z naszymi lekarzami oraz z ich stosunkiem do pielęgniarek i położnych.

Słyszeliście kiedyś określenie „personel średni” w odniesieniu do pielęgniarek i położnych? No właśnie. Obecnie zdecydowana większość osób w tych zawodach ma dyplom uczelni wyższej, aby móc normalnie pracować w tych zawodach, trzeba skończyć studia. Tym samym określenie „personel średni” dla tych zawodów straciło rację istnienia. Pielęgniarka/położna i lekarz to samodzielni i równi członkowie zespołu terapeutycznego, chociaż mają inne kompetencje.

Niestety, wielu lekarzy kompletnie o tym zapomina (choć w tym momencie zawsze przypominam sobie moją kochaną rodzinną, która gawędzi z pielęgniarką przy biurku i razem stawiają diagnozy) i dalej pielęgniarka czy położna jest „tą gorszą”.

Czas na historię właściwą, która miała miejsce na mojej uczelni.

Obecnie przyszłych lekarzy uczy się, że pielęgniarka czy położna naprawdę jest na równi w zespole terapeutycznym, jest samodzielną profesjonalistką i że należy skończyć z tym „starym”, że szacunek i współpraca muszą iść w obie strony, mamy inne kompetencje i musimy się uzupełniać. Niestety, zdarzają się w całej Polsce wykładowcy-kretyni, którzy wpajają przyszłym doktorom chore poczucie wyższości i dziwne mniemanie o sobie.

Wykład, na sali obecni zarówno ludzie z lekarskiego, jak i z pielęgniarstwa. Wykładowca zaczął uderzać w te „dziwne” tony i nazwał pielęgniarki i położne „personelem średnim”. Nagle podnosi się jedna ze studentek pielęgniarstwa i mówi:
- Panie profesorze, myli się Pan. Pielęgniarki i położne nie są personelem średnim.
I dziewczyna tłumaczy pokrótce, jak to wygląda. Nie będę powielać, bo to już wiecie ze wcześniejszych akapitów mojej opowieści. Na sali cisza, święcie oburzeni ludzie z lekarskiego milczą.
Co robi wykładowca?
Wyrzuca dziewczynę z wykładu.

Chciałabym uściskać osobiście tą bojową dziewczynę. Za odwagę, by w obecności tylu ludzi nieprzychylnych ideowo bronić prawdy.

Na osłodę, również historyjka z mojej uczelni. Wiecie, że już na studiach (ok. 3 roku) ludzie z lekarskiego każą mówić do siebie „doktorze”? :) Poważnie!
Kiedy spytałyśmy wykładowczyni, co z tym fantem zrobić, odpowiedziała:
- To wy po prostu mówcie do siebie „położno”.

I świeżutka historia, z otrzęsin. Koleżanka z roku opowiadała mi ją, trzęsąc się ze złości. Poznała jakiegoś chłopaka na tej imprezie, gadali sobie i rozmowa wyglądała mniej więcej tak (personalia zmienione):
[Basia] Z jakiego kierunku jesteś?
[Daniel] Z lekarskiego, a Ty?
[Basia] Ja? Z położnictwa.
Jak chłopak miał wyciągniętą rękę do niej, by się przywitać, tak po jej wypowiedzi... cofnął ją.

Może i trochę psioczę, ale jednak spotykam się z tym na uczelni i będę się z tym spotykać w pracy.

Koleżanki i Koledzy z lekarskiego!
Nie bądźcie takimi członkami męskimi dla nas, koleżanek z pielęgniarstwa i położnictwa! Współpracujmy, nie tylko dla dobra pacjenta, ale też dla naszego komfortu psychofizycznego. Szanujmy się nawzajem.

słuzba_zdrowia lekarze

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 314 (512)

1