Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Parasoleczka

Zamieszcza historie od: 10 lipca 2012 - 14:40
Ostatnio: 10 stycznia 2017 - 10:42
  • Historii na głównej: 2 z 6
  • Punktów za historie: 1304
  • Komentarzy: 72
  • Punktów za komentarze: 154
 

#43856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiedzi...

Historia działa się w wakacje. Mieszkam na 6 piętrze w bloku, który ma 8 pięter. W czwartek w ciągu dnia zapchał się zsyp. Niby nic wielkiego, gdyby nie sąsiedzi i administracja mojego bloku... Dodam, że każde piętro ma swoją własną komorę zsypową, a na jednym piętrze jest 5 mieszkań.

Gdy tylko zobaczyłam, że zsyp jest zapchany, zgłosiłam to gdzie trzeba. Myślałam, że od razu przyjdą i przepchają, ale przeliczałam się. Przyjechali dopiero w poniedziałek. Do tego czasu moi kochani sąsiedzi zdążyli nanieść do malutkiego pomieszczenia zsypowego całą masę odpadów. Oczywiście zauważyli, że coś nie gra, więc ustawiali worki (które nie zawsze były związane, więc śmieci się wysypywały) obok i w ten oto sposób pozbywali się problemu. Chyba nikt prócz mnie nie wpadł na pomysł, by zjechać windą 2-3 piętra i tam wyrzucić śmieci (już nie mówię, by wyjść z bloku i wynieść odpady do takiego zewnętrznego śmietnika, taka okrutna to nie jestem).

Można było uniknąć tego wszystkiego – po prostu za każdym razem gdy wyrzuca się śmieci trzeba patrzeć, czy poleciały, czy nie utknęły. Wtedy łatwo jest to przepchać samemu (co nie raz robiłam), ale gdy ja zastałam sytuację byłam już bezsilna, bo sąsiedzi zdążyli naładować kolejne worki (chyba działali na zasadzie, że samo się przepcha).

Wszystko działo się latem, gdy było gorąco, więc te 3 dni wystarczyły, by powstał typowo śmietnikowy smród... Ja osobiście bałam się jeszcze, że zalęgnie się robactwo. Żal mi było tylko dozorczyni, bo jej przypadło w udziale sprzątanie.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 398 (478)
zarchiwizowany

#44010

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O ludzkim narzekaniu.

Studiuję zaocznie – zajęcia mam w piątki (od 16.00) i w sobotę, a w niedzielę są zazwyczaj wykłady, na które w większości nie trzeba chodzić (a są zazwyczaj w godz 8.30-17). Oto najczęstsze narzekania pewnej grupy osób mojego roku, które pojawiają się na każdym zjeździe:

W pt popołudniu:
- „Kto wymyślił zajęcia w piątki? Przecież ja jestem zmęczona po pracy a jeszcze do szkoły muszę iść”
- „Kto układał plan? Przecież ja muszę brać dzień urlopu żeby tutaj do szkoły przyjechać, bo z pracy mnie nie wypuszczą wcześniej”
- Gdy zajęcia zaczynają się od 18, lub są tylko jedne ćwiczenia o 19.30, to te same osoby mówią: „To chyba jakiś żart, że mam przyjeżdżać do szkoły tylko na jedne zajęcia, więcej czasu wyjdzie mi na podróż”

W sobotę:
- Z samego rana: „Kto wymyślił żeby w sobotę rano do szkoły chodzić?” Nigdzie nie mogę wyjść w piątek, bo jutro mam szkołę”
- Gdy zajęcia zaczynają się od 10 lub 12 i są do 15-16 to jak wyżej „W ogóle nie opłaca mi się tutaj przyjeżdżać, już lepiej zostać w domu.”

W niedzielę:
- „ Przecież ja w ogóle weekandu nie miałam, a jutro muszę iść do pracy!”
- „Nawet do kościoła nie mogę iść, bo mam szkołę!”
- „Dzieci to ja widuję tylko jak śpią, bo mam tylko 2 dni wolnego w miesiącu”

A w przypadku zaliczeń:
- Gdy jest test to marudzą, że on nie sprawdza wiedzy, bo trzeba przeczytać całą książkę, a pytań jest 20-30 (podobnie z odpowiedzią ustną).
- Gdy są pytania otwarte to jest źle, bo wykładowcy pewnie i tak tego nie czytają, tylko na chybił trafił oceniają.
- Jak jest praca zaliczeniowa to też jest źle, bo wiadomo że jedni ściągną z netu, inni napiszą sami, a i tak zostaną ocenieni tak samo.
- Gdy trzeba koniecznie pójść do biblioteki i znaleźć tekst do przeczytania na zajęcia, to są narzekania , że przecież pracujemy i nie mamy kiedy.
- Jak ocena jest wystawiana na podstawie obecności i aktywności na zajęciach to są krzyki, że przecież kogoś może nie być bo jest chory i nie powinien mieć z tego powodu gorszej oceny.
- Gdy zdarzyło się, że na zaliczenie nie trzeba było zrobić nic, kompletnie nic, to pojawiły się żale w stylu „To za co ja płacę tej szkole?”

Na zakończenie dodam, że na moim kierunku nie jest jakoś wybitnie trudno, nie trzeba chodzić na wszystkie zajęcia, a plan jest całkiem w porządku. Ta grupa marudnisi powoli zabija moją chęć do studiowania, podobnie negatywnie wpływa na resztę grupy. Po co oni w ogóle zaczęli te studia?

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (261)
zarchiwizowany

#43232

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia o wykładowcy.

Podczas studiów zaocznych w II semestrze miałam dość trudny przedmiot, w ramach którego były 2 zajęcia po półtorej godziny. Zaliczenie składało się z 3 etapów:

- zaliczenie kolokwium, które miało być na następnych zajęciach
- stworzenie na następne zajęcia I części projektu (do przesłania mailem odpowiednio wcześniej, żeby szanowna pani mgr mogła sprawdzić)
- stworzenie II części projektu.

Projekt był bardzo trudny i chociaż podano nam wskazówki co i jak, to i tak było ciężko. Podczas zajęć pani oczywiście deklarowała, że można się kontaktować emailowo, to pomoże, ale na deklaracji się skończyło. W efekcie ponad połowa grupy nie zaliczyła projektu.
Kolokwium wybitnie trudne nie było, choć najłatwiejsze też nie, więc znowu połowa czuła, że poległa. Myśleliśmy, że podczas drugich zajęć pani wskaże nam błędy w naszych projektach i pomoże zaliczyć, ale nie miała na to czasu, bo musiała powiedzieć jak ma wyglądać II część. Znowu prosiła o kontakt emailowy i znowu nic z tego.

Potem było już tylko gorzej. II części projektu też dużo osób nie zaliczyło i nie wiedziało nawet dlaczego. Poza tym przez 2-3 miesiące nie sprawdziła naszych kolosów, a zbliżał się koniec semestru.
Po licznych prośbach pani mgr ustaliła termin wpisów, ba nawet termin poprawki, a my nadal nie znaliśmy naszych ocen! Przez 1-2 tygodnie pisaliśmy, by podała nam oceny z kolosa, ale to nic nie dało. Dlatego część osób, która czuła że słabo jej poszło uczyła się na wszelki wypadek. Część oczywiście nie, bo liczyła na fartach. Pani oceny ogłosiła tuż przed poprawą, gdy ludzie siedzieli już w ławkach.

Potem były wpisy. Okazało się, że dla wszystkich grup które uczyła (chyba z 5-7, czyli 120-150 osób) ustaliła jeden termin. I choć zarezerwowała na to 1,5h, to i tak się nie wyrobiła, bo w międzyczasie miała poprawki (też wszystkie w tym samym czasie). Stałam w tej kolejce i gdy byłam tak 5-7 to ona powiedziała, że już nie ma czasu, bo ma zajęcia.

Ja szczęśliwie cudem zaliczyłam wszystko, ale kilka osób miało warunek. Okazało się, że pani już u nas nie wykłada i u kogoś innego trzeba zaliczać. Jej następca nie był wcale lepszy, bo umawiał się na coś, potem zmieniał zdanie i tak w kółko. Więc niektóre osoby do licencjatu bujały się z tym jednym przedmiotem i cały czas miały nad sobą warunek…

Podejrzewaliśmy, że wzięła na siebie za dużo i po prostu nie dała rady, ale wszystko odbyło się naszym kosztem.

P.S. Dodam, że piekielna okazała się też moja koleżanka, która miała pretensje, że nie ma wpisu, a była taka sprytna że indeks dała komuś innemu i sama spędziła tę 1,5 godzinną przerwę na ławce przed szkołą, a nie w ciasnym i dusznym korytarzu, razem z setką innych, spoconych ludzi…

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (31)
zarchiwizowany

#42867

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytałam historię o wykładowcach ze studiów i przypomniała mi się jedna. Szanowny pan doktor, o którym mowa, był typem, który na zajęciach gadał dużo ale o niczym, a potem podczas zaliczenia wymagał. Oto kilka kwiatków:

1. Podstawą zaliczenia był test zrobiony na podstawie książki. Część pytań i odpowiedzi była z niej żywcem przepisanych, bo test był na znajomość książki, a nie wiedzy z przedmiotu (i dlatego niektóre pyt dotyczyły anegdot, które pojawiały się w książce).

2. Sam powiedział, że są dwa wydania tej książki (łatwiej i trudniej dostępna bo starsza wersja) i oczywiście test będzie oparty na tej drugiej wersji.

3. Tuż przed poprawą (która była płatna) wymagał okazania dowodu wpłaty z dziekanatu. Niby nic, ale akurat nie było prądu, więc panie nie mogły nic sprawdzić w systemie. Jego to nie obchodziło, żadne argumenty nie trafiały, aż w końcu łaskawie pozwolił pisać (ale stres przed poprawą nam zafundował)

4. Podczas poprawy nie zapomniał przypomnieć, że jeśli jej nie zaliczymy, to potem już tylko warunek (oczywiście przypomniał jaka kwota), a potem to powtarzanie przedmiotu (też podał kwotę, a co), a potem to już zmiana kierunku. Bardzo motywujące.

5. Podczas innej poprawy oblał wszystkich. Na dodatkowej, wyproszonej przez dziekanat poprawie ktoś zauważył testy naszej grupy i okazało się, że kilka osób miało np. 18/20, czy 16/20. Jaki był więc próg zaliczenia? Nie wiemy.

Walczyć z nim nie było można – jeden rocznik podjął konkretne działania i bujał się z jego przedmiotami do końca toku studiów…

uczelnia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (164)
zarchiwizowany

#39592

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o warszawskiej publicznej służbie zdrowia.

Byłam zapisana do ortopedy, czekałam na tę wizytę kilka miesięcy. Akurat miałam wolne więc pomyślałam, że nawet jak coś się przeciągnie, to i tak wreszcie mój kręgosłup zostanie obejrzany przez specjalistę. Nic z tego. Już przy rejestracji dowiedziałam się, że lekarza dziś jednak nie ma,le mogę wyjątkowo zostać zapisana na jutro, bo akurat jest wolne miejsce.
Trochę zrażona, zjawiłam się następnego dnia. Byłam umówiona na godzinę 12.00, szłam do pracy na 16.00, a od lekarza do pracy miałam 15-20 minut tramwajem. Gdy zjawiłam się przed gabinetem trochę wcześniej, dowiedziałam się, że godziny nie obowiązują, tylko decyduje kolejność przyjścia. Nie zmartwiło mnie to zbytnio, bo czekało 5-7 osób, więc szybko obliczyłam, że nawet jak ktoś będzie siedział w gabinecie 20 minut, to ja i tak spokojnie zdążę. Ależ się myliłam!

- pierwsza osoba siedziała u ortopedy ze 30 minut, a potem lekarz wyszedł na chwilę, jak powiedział w ważnej sprawie służbowej. I nie było go z 10-15 minut.

- potem weszła druga osoba i dość szybko wyszła, ale po niej jeszcze raz weszła pierwsza i znowu się zasiedziała. Cały czas byłam w dobrym nastroju. Do czasu.

- trzecia osoba była około 15-20 minut, ale wtedy przyszła jeszcze jedna osoba w mundurze straży miejskiej i od razu, bez kolejki, lekarz zaprosił ją do siebie (nawet nie było kiedy zaprotestować) i trochę tam posiedziała.

- następne osoby dość szybko wchodziły i wychodziły i ok. 14.50 przede mną była jeszcze tylko jednak osoba, starsza babka.

- gdy była jej kolej, lekarz ponownie musiał gdzieś wyjść, dwa razy….

- nieśmiało zapytałam starszej pani, czy nie przepuściła by mnie i wyjaśniłam dlaczego. Jej mina zdziwienia/zaskoczenia/zniesmaczenia/oburzenia jeszcze długo będzie mnie męczyła. No pewnie, że nie.

I tak po 3,5-godzinnym czekaniu, gdzie było tylko kilkoro pacjentów, tuż przed moją kolejką, musiałam podziękować za wizytę, bo więcej czasu nie miałam… Nieprawdopodobne, ale prawdziwe.

służba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (134)

#35354

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie dotyczyła piekielnej sprzedawczyni z jednego ze znanych osiedlowych marketów, która czasem jest na dziale serów, a czasem na kasie.

Poprosiłam o 15 dag. krojonego, sera zółtego i rozglądałam się co by tu jeszcze wybrać. Usłyszałam charakterystyczne pikanie, które świadczyło o tym, że maszyna wydała już nalepkę z ceną, wagą itp. i automatycznie odwróciłam głowę i co zobaczyłam? Tuż po tym, jak mój ser został już naliczony, pani odjęła sobie z niego 2-3 plasterki sera i odłożyła na bok (prawdopodobnie dla siebie). Musiała zobaczyć moją minę i zważyła mi jeszcze raz, a mnie tak zatkało, że nie wiedziałam co w mam jej powiedzieć. Tym bardziej, że zaczęła obsługiwać już drugą osobę i było po sprawie.

Wtedy przypomniała mi się też druga historia z przed miesiąca, z tą samą kobietą, gdy skanowała mi produkty przy kasie. Kupiłam kilka rzeczy, w tym dwie butelki napojów. Wstyd się przyznać, ale dopiero w domu, jakoś tak niechcący, zauważyłam, że naliczyła mi trzy!. I tak dzięki mojemu 5zł uzupełniła trochę braki w kasie.

Rzadko robię zakupy w tym sklepie i zastanawia mnie jak często ta kobieta już zdążyła oszukać mnie i innych? Wyciągnęłam z tego wniosek i teraz bardzo, bardzo uważnie patrzę na to jak jestem obsługiwana w tym sklepie, by przynajmniej mieć dowód i nie dać się znowu zrobić w balona.

sklepy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (488)

1