Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

RedHeadCath

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2012 - 21:56
Ostatnio: 2 sierpnia 2017 - 1:08
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 942
  • Komentarzy: 96
  • Punktów za komentarze: 705
 

#78798

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno otworzyło się centrum handlowe niedaleko mnie. Tuż obok rynku.

Od kiedy pamiętam chodnik pod rynkiem pełen był ludzi, którzy porozkładali się tam ze swoimi śmiecia... produktami, które próbowali sprzedać. Czasem to były truskawki czy kwiaty z działki, ale zdecydowanie częściej dziwne przedmioty bez kompletu, stare książki i płyty, pojedyncze (i już otwarte) opakowania perfum, ubrania które trudno byłoby nazwać nowymi i inne ewidentnie używane rzeczy, których nikt zdrowy na umyśle nie kupi.

Specjalnie mnie to nie bolało, dopóki tamtędy nie chodziłam. Ani na rynek, ani tym bardziej do panów wyglądających i pachnących jak bezdomni, usiłujących opchnąć (chyba wyciągnięte ze śmietnika) fanty - 10-letnie radio, bardzo znoszone trampki, używane zabawki i inne cuda.

Teraz jednak zdarza mi się pójść na zakupy spożywcze czy do apteki. No i mam problem. Bo ci ludzie, którzy kiedyś siedzieli pod rynkiem, teraz panoszą się też pod wejściem do centrum handlowego. Tuż obok znaku z zakazem handlu. I szlag jasny mnie trafia, kiedy muszę krążyć po labiryncie, bo na chodniku są tylko wąskie ścieżki pomiędzy tymi "straganami".

Rano poszłam po coś na śniadanie do sklepu i stwierdziłam, że mam dość. Jeszcze zanim dotarłam do domu, wybrałam nr do straży miejskiej. Wcześniej widziałam, że straż przyjeżdżała kilkukrotnie i wypraszała tych ludzi z chodnika pod rynkiem i centrum. Miałam nadzieję, że i dziś zrobią jakiś porządek, bo tam się właściwie nie da przejść.

No i się zawiodłam. Pan w słuchawce wyjaśnił mi, że dostali już dziś zgłoszenie w tej sprawie i byli tam. Mogą podjąć jakieś kroki, jeżeli zobaczą, że ktoś coś rzeczywiście sprzedaje. Niestety panowie ze straży nie mogą być po cywilnemu, muszą być w mundurze. Jak są w mundurze, to ci państwo ze straganów nic nie sprzedają. A siedzenie na chodniku nie jest nielegalne, więc mają związane ręce. Rozumiem i nie mam pretensji.

Tyle że na chodniku nadal nie da się przejść, okolica wygląda tragicznie, śmieci po "straganach" walają się co wieczór, a krzaki cuchną moczem, bo gdzieś przez te kilka godzin trzeba oddać piwka, które się w siebie wlało, czekając na klientów chętnych kupić stare kalosze.

osiedle rynek centrum handlowe

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (246)

#73898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu przeczytałam na piekielnych historie http://piekielni.pl/73763 oraz http://piekielni.pl/73749 i pomyślałam wtedy, że to dobrze, że mnie nic takiego nie spotkało. I chyba za wcześnie się cieszyłam, bo dosłownie następnego dnia już nie mogłam tego samego powiedzieć.

Było już po godzinie 16 i miałam właściwie wychodzić z pracy, ale zastanawiałam się jeszcze czy wszystko zrobiłam i chodziłam po biurze trochę bez celu. W tym momencie przez drzwi wparował do biura pewnym krokiem człowiek w wieku mojego dziadka, z koszulą rozpiętą do połowy, ukazującą klatkę piersiową. Pan stwierdził, że przyszedł w sprawie pożyczki, ale nie był z nikim umówiony.

W takiej sytuacji klienta przejmuje doradca, który jest wpisany na dyżurze. Tego dnia na liście nie było nikogo, widocznie nie było chętnych na siedzenie na tyłku cały dzień, ale kilka osób snuło się po biurze, więc pomyślałam, że ktoś się nim zajmie, bo ja chciałam już iść do domu.

Pan usiadł chwilowo w poczekalni, a do mnie, jako że stałam na jego widoku, rzucił, żebym zrobiła mu kawę. Dodał po chwili, że ma być z 4 łyżeczek i ze śmietanką. Zrobienie kawy zazwyczaj to nie jest problem, zwłaszcza kiedy wiem, że klient spędzi u nas dłuższy czas sama proponuję coś do picia, ale nie spotkałam się jeszcze z takim żądaniem kawy.

Zanim zdążyłam zareagować, przełożona poprosiła, żebym zajęła się nim jednak ja, inni doradcy byli zajęci. Zrobiłam więc kawę, a następnie zaprosiłam pana do biurka, gdzie miałam spisać kilka informacji na podstawie których zostałaby zweryfikowana jego zdolność kredytowa. Standardowa procedura, zwykle zajmuje około 5-10 minut, chyba że klient ma więcej pytań. Wolę odpowiedzieć na wszystkie rzetelnie, żeby nikt nie miał do mnie pretensji, że czegoś nie powiedziałam.

Nie pomyliłam się co do jego wieku, pan był z '39 rocznika. Zanim zdążyłam wpisać jego godność do dokumentów, on już miał pytania. Ale nie dotyczące pożyczki. Najpierw dopytał o imię, najwyraźniej nie dosłyszał albo nie pamiętał, bo zawsze przedstawiam się na początku. Kiedy odpowiedziałam, stwierdził, że to bardzo ładnie imię, takie samo jakie nosi jego córka. Podziękowałam i próbowałam pisać dalej, co było dość trudne biorąc pod uwagę kolejne dywagacje niezwiązane z tematem. O tym jaka to jestem młodziutka i które liceum ukończyłam. Przyznałam, że była to szkoła w innym mieście, skojarzył, że jest tam stadnina koni i zapytał o to, czy lubię konie i czy umiem na nich jeździć, jeżeli nie, to on mnie chętnie nauczy. Przez chwilę rozmawialiśmy też w obcym języku, gdyż taki miał kaprys, a ja nie widziałam problemu w kontynuowaniu w ten sposób rozmowy. Kiedy powróciliśmy do ojczystego języka, pozwolił sobie skomentować, że całkiem nieźle mi szło, ale on może mi jeszcze dać korepetycje (przy czym mrugnął porozumiewawczo, bo najwyraźniej wydało mu się to zabawne).

Gdzieś na początku rozmowy, więc jeszcze nie wydało mi się to wyjątkowo dziwne, zapytał, czy uważam, że ma ładne imię, bo brzmiało tak samo jak jednego z polskich króli. "Tak królewsko brzmi, prawda, pani RedHead?", jak sam skomentował. Kilka razy też zapraszał mnie na obiad/kawę/kolację, mimo tego że za każdym razem odmawiałam. Wszystkiego co mówił nie byłam w stanie spamiętać, ale gdzieś w trakcie wywodu rzucił, że doprawdy, świetną kawę zrobiłam i na pewno inne rzeczy też tak dobrze robię. Już tak mam, że kiedy rozmawiam z klientami to uśmiecham się, to zmniejsza dystans, pomaga w budowaniu pozytywnych relacji i zwyczajnie uważam, że to miłe. W tym momencie jednak uśmiech zszedł z mojej twarzy, odchrząknęłam i zapytałam, czy możemy wrócić do dokumentów.

I na chwilę wróciliśmy. A później znów się zaczęło. Zapytałam, czy pan posiada jakieś dzieci do 18 roku życia na utrzymaniu, na co on odparł, że będzie miał, jak sobie je zrobimy. I wtedy miałam go już naprawdę dość, minęło ponad 20 minut, ja posuwałam się z pracą niesamowicie wolno, ale skoro zaczęłam, to chciałam skończyć spisywać wszystko, najwyżej przekazałabym później tego klienta komuś innemu. Kiedy stwierdził, że mam piękny biust (bluzka, którą miałam na sobie ma dekolt pod szyją, więc mojego biustu nie mógł na szczęście podziwiać, ale to że mam spory biust widać byłoby nawet w zimowej kurtce), zapytał jaki to rozmiar i czy mieści się w dłoni. Zastanawiałam się za jakie to grzechy i czemu nie wyszłam wtedy, kiedy miałam wyjść w biura. Po kolejnym upomnieniu o tym, że zbacza z tematu i to co mówi jest nie na miejscu, wreszcie byliśmy pod końcem wniosku. Pan złożył podpisy, powiedziałam, że ktoś się z nim skontaktuje i to już wszystko teraz. Nagle okazało się, że okradli go jak zasnął w tramwaju i czy nie mam 5 zł na doładowanie telefonu, bo on nie może nawet zadzwonić. Nie, nie mam. Doładować przez internet, jak sugerował, też nie mogę.

Przedłużał wyjście jak tylko mógł. Słowo daję, że gdyby został w biurze jeszcze chwilę, to chyba wbiłabym mu długopis w oko. Na szczęście wyszedł. A ja zadzwoniłam do chłopaka, żeby przyszedł po mnie do pracy, bo teraz to ja sama nigdzie nie idę. Zwyczajnie bałam się, że czeka pod budynkiem, biuro byłoby zaraz zamknięte, a ostatnie czego wtedy chciałam to droga do tramwaju czy dalej w jego męczącym towarzystwie. Po ponad 30 minutach takiej rozmowy czułam się wręcz fizycznie brudna i byłam tak zmęczona psychicznie, że po prysznicu w domu od razu musiałam się zdrzemnąć.

Teraz zwyczajnie kazałabym mu wyjść z biura, gdyby pierwsze upomnienie nie przywołało go do porządku, ale wtedy byłam chyba zbyt zaskoczona, zażenowana i nie spodziewałam się czegoś takiego. Troszkę inaczej kojarzą mi się starsi panowie. Między innymi dlatego, że mój dziadek był przemiłą osobą i raczej takie znam także wśród obecnych klientów. Po drodze do pracy często też spotykam uroczego staruszka mieszkającego na tym osiedlu, który zawsze pierwszy mi się kłania i twierdzi, że wyglądam jak Miss Polonia. Ten sam tekst ma dla każdej napotkanej kobiety w przedziale wiekowym 18-60, ale to po prostu miło usłyszeć. Kulturę osobistą tych dwóch panów oddziela ogromny kanion.

"przemiły" staruszek

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (247)

#70847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem doradcą finansowym, co ma znaczenie w tej historii. Kilka dni temu wyszłam wieczorem z domu bez telefonu, zwyczajnie zapomniałam go wziąć. Po powrocie ze zdziwieniem odkryłam 8 nieodebranych połączeń i 4 SMS-y z tego samego numeru. Wszystkie zarejestrowane w okresie około 5 minut.

Było już po moich godzinach pracy, więc teoretycznie nie musiałam odbierać, mimo to zdarzało mi się i po 23 odpisywać klientom na maile czy SMS-y. Uważam, że warto wyjaśnić sprawę od razu, zamiast trzymać klienta w nerwach do rana. Zdecydowałam się więc oddzwonić, bo po numerze skojarzyłam mojego klienta i najwyraźniej sprawa była nagląca.

Tą niecierpiącą zwłoki sprawą okazało się pismo, które przyszło do klienta z prośbą o uregulowanie należności. Klient po prostu spóźnił się ze spłatą raty kilkanaście dni i teraz była ona już opłacona, ale na dzień wysłania pisma rata nie była jeszcze zaksięgowana na koncie. W związku z tym wysłuchałam pretensji, wytłumaczyłam spokojnie dlaczego pismo przyszło i co zrobić, żeby ich więcej w skrzynce nie znajdować (czyli płacić raty w terminie).

Pan chyba zrozumiał, choć pogroził mi, że go nękamy i on tak tego nie zostawi, założy nam sprawę w sądzie. Pożegnałam się z panem życząc mu spokojnego wieczoru, a po odłożeniu słuchawki uśmiechnęłam się sama do siebie.

Jeżeli jedno pismo to według niego nękanie, to jak nazwie 8 połączeń i 4 SMS-y otrzymane przeze mnie w ciągu kilku minut?

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (274)

#70553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/70494 przypomniała mi sytuację sprzed kilku miesięcy.

Do szkoły mam kawałek drogi, więc muszę wstać wcześnie, podjechać tramwajem, a później wsiąść w Trójmiejską SKMkę. Na autobusy i tramwaje mam bilet miesięczny, ale SKMką jeżdżę zazwyczaj tylko w weekendy, więc bilet kupuję rano w biletomacie lub kiosku.

Tym razem miałam tylko banknot 20 zł i jakieś żółte drobne w portfelu. Biletomat chciał odliczoną kwotę, więc ruszyłam do kiosku. Poprosiłam o bilet i wodę, wyszło coś około 5 zł. Podałam kobiecie banknot, wydała mi jakieś monety, po czym poszłam w swoją stronę, skasować bilet i wejść na peron.

Było dość wcześnie, a ja byłam niewyspana (co chyba było po mnie widać) dlatego dopiero po skasowaniu biletu zorientowałam się, że coś mało tej reszty wyszło. Zajrzałam do portfela, a tam 5 zł i jakieś drobne, czyli brak 10 zł. Wracam więc do kiosku i mówię kobiecie że przed chwilą kupiłam bilet i wodę za około 5 zł, dałam jej 20 zł, a wydała mi 5 zł, i jak by nie patrzeć brakuje 10 zł. Na co ona patrząc na mnie znudzoną miną, rezolutnie odpowiedziała "No wiem." Muszę przyznać, nieco mnie zaskoczyła, więc przez chwilę po prostu patrzyłyśmy się na siebie nawzajem. Ja ze zdziwieniem, ona nadal znudzona. Kiedy wróciła mi mowa, powiedziałam że poproszę w takim razie moje 10 zł, na co kobieta po prostu położyła mi je na ladzie bez słowa.

Przyszłam na styk żeby kupić bilet i wsiąść, więc SKMka mi uciekła, moja wina. Z drugiej strony, gdybym wsiadła w SKMkę, to pieniędzy bym już nie odzyskała. Czekając na kolejną postanowiłam, że kupię kilka biletów na zapas. Tyko może jednak w innym kiosku.

uslugi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 285 (317)
zarchiwizowany

#69198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu jechałam do pracy, już i tak chwilę spóźniona.

Podjechał tramwaj, wyglądał na zatłoczony ale większość ludzi stało tuż przy wejściu, dalej było trochę miejsca, tylko ciężko się tam było dostać przez tłuszczę przy drzwiach.

Kilka osób wchodzi, kilka czeka żeby się wcisnąć, nikt nie kwapi się przesunąć dalej, więc wchodzący coraz bardziej tłoczyli się w przejściu.

Już wchodzę, choć przestrzeni tylko tyle żebym stanęła trzymając się drzwi i modliła o nie wypadnięcie przez nie. Obok mnie stoją dwie Grażyny kurczowo trzymające się poręczy przy wejściu i przeszkadzające we wchodzeniu i wychodzeniu z pojazdu, choć kawałek dalej miały trochę miejsca i mogły się przesunąć. Starając się stanąć stabilnie na skrawku podłogi słyszę pobliską [G]rażynę:

[G]: Taki tłok, a tu jeszcze ludzie się pchają. Za 3 minuty jest kolejny tramwaj to następnym by pojechali!
[K]oleżanka Grażyny: W tym to też pewnie tłum będzie, taka pora.

Miałam ciężki poranek, więc nerwy naruszone, a stałam tuż przy Grażynach i niechcący słyszałam wymianę zdań. Nie mogłam już ugryźć się w język więc wypaliłam:

[J]a: Jak Pani tłum przeszkadza to może Pani wysiąść, za 3 minuty jest przecież kolejny tramwaj.

Grażyna się oburzyła, więc prawie krzyczy na mnie odwracając kota ogonem:

[G]: Pani to nie wie o czym my mówimy, a się wtrąca! Z resztą ja to się spieszę, nie będę czekać na kolejny tramwaj!
[J]: Narzekała Pani na tłum, daję Pani radę jak go zmniejszyć. Może Pani wysiąść. Ja tym bardziej nie mogę poczekać na inny tramwaj, proszę Pani, jadę do pracy i te 3 minuty robią mi ogromną różnicę.

Grażyna coś jeszcze fuczała, jej koleżanka o dziwo milczała. Na kolejnych przystankach ludzie głównie wysiadali przepychając się przez uparcie stojących przy drzwiach osobników.

Obie Grażyny jechały jeszcze spory kawałek, ja razem z nimi. Tylko przeszłam w głąb tramwaju na następnym przystanku bo i tak oberwałam z łokcia od babci która musiała NATYCHMIAST wyjść mimo, że drzwi się nawet jeszcze nie otworzyły.

Wiecie gdzie wysiadły Grażyny? Przy centrum handlowym, i ruszyły w jego kierunku. Najwyraźniej to zakupy były tym niecierpiącym zwłoki wydarzeniem na które się spieszyły.

To że się wtrąciłam nie było miłe ale skoro ktoś wsiada w zatłoczony tramwaj teraz, to znaczy najpewniej że teraz musi jechać. Jak widzę że jest pełno i 5 minut mnie nie zbawi to czekam na następny.

komunikacja miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (23)
zarchiwizowany

#66165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam chyba pecha do wynajmowanych pokoi.

Albo nienormalny współlokator albo właścicielka mieszkania. Tym razem okazuje się, że trafiłam na tę drugą opcję.

Mieszkam tu z chłopakiem od grudnia i nie było żadnych większych problemów. Właścicielka jest nad wyraz gadatliwa ale nie jest problemem porozmawiać jak się na nią trafi. A trafia się często bo mieszka tu jej syn i działka na której stoi dom jest duża, więc przyjeżdża żeby kopać się w ogródku od kiedy śnieg stopniał.

Ignorowałam to, że zawsze wie lepiej, mimo że mówi bzdury. Ignorowałam pytania o to kiedy znajdę pracę (pracowałam dorywczo ale czynsz był zawsze na czas). Później ignorowałam sugestie, że powinnam zmienić pracę i znaleźć jakąś lepszą zamiast okradać ludzi (pracuję w firmie udzielającej pożyczek). Ignorowałam to, że uważa i mówi mi wprost że "przydałoby się schudnąć".

Dziś pobiła samą siebie. Siedzę w pokoju po cichu i przeglądam internet kiedy słyszę, że właścicielka otwiera bramę i będzie wyjeżdżała samochodem z podwórka. Po chwili dociera do mnie "No no no! Pranie wszędzie!" Chwilę później słyszę pukanie do drzwi pokoju, a po otwarciu drzwi opier*ol bo pranie wieszam w pokoju, a specjalnie do tego celu są sznurki na strychu.

Fantastycznie. Rzeczywiście umawiałyśmy się, że pranie będę wieszała na strychu, żeby nie robić wilgoci w domu ale tam wszystko długo schnie. Wieszam więc wszystko na górze ale nie lubię jak moją bieliznę oglądają współlokatorzy. Poza tym do pracy wychodzę wcześnie i nie chcę budzić wszystkich chodzeniem po schodach rano. Tak więc kilka majtek i kilka par skarpet, 2 cienkie koszulki których potrzebuję na jutro i ściereczkę z kuchni powiesiłam na suszarce w pokoju. W pokoju w którym pół dnia było otwarte okno i aby zapobiec grzybowi stoją dwa pochłaniacze wilgoci.

Może zrobiłam źle, ale na bogów, ta kobieta zajrzała mi przez okno do pokoju! A gdybym w tej chwili nie była ubrana? Cóż, znając ją pewnie nieskrępowana przyszłaby powiedzieć mi że rzeczywiście muszę schudnąć.

Umowę mamy do końca czerwca więc szukam lokum od 1 lipca. Oby nie na parterze.

wynajmowany pokój

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (72)

1