Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Redmotivator

Zamieszcza historie od: 9 sierpnia 2016 - 14:55
Ostatnio: 30 stycznia 2021 - 23:48
O sobie:

Oznaka cierpliwości i spokoju. Ale każdy ma swoje granice.

  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 945
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 110
 

#85921

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czerwcu 2019 roku wróciłam do swojej pierwszej pracy po prawie trzyletniej tułaczce po innych firmach. Zamysł mojej kariery zawodowej związany był stricte z mundurem. Z powodów zdrowotnych nie jest dane mi spełniać się w roli mundurowego.

Przechodząc do meritum – zadzwonił do mnie dyrektor z firmy „AX” i podczas spotkania złożył ciekawą propozycję pracy, którą przyjęłam. Większość osób, które tam pracowały znałam, ponieważ wcześniej mieliśmy przyjemność wspólnie koordynować współpracę przez prawie 5 lat. Wśród wszystkich pojawił się także mój współpracownik, który został zatrudniony jeszcze za mojej pierwszej kadencji w tej firmie.

Wtedy nie wszyscy mieliśmy telefony służbowe – stąd też wymiana numerami prywatnymi była zupełnie normalną sprawą. W kwestiach prywatnych – kiedy na przykład chcieliśmy zabrać się z kimś z pracy do domu. W kwestiach zawodowych – kiedy pilnie trzeba było coś wyjaśnić z zamówieniem itp. Gość upatrzył mnie sobie jako swój „obiekt westchnień”. Najpierw zaczął pisać na portalu społecznościowym z propozycjami wyjścia do baru, na spacer, do lasu itd.. Odmawiałam grzecznie ponieważ w tamtym momencie spotykałam się z kimś, a samym Gościem zainteresowana w żaden sposób nie byłam. Totalnie nie przemawiał do mnie jego styl bycia, poczucie humoru itp.

W chwili kiedy odmówiłam mu na komunikatorze, zaczął wypisywać do mnie smsy. Na żadną wiadomość nie odpowiedziałam. Wiadomości przychodziły o różnych porach. W trakcie pracy, po południu a nawet w środku nocy. Z czasem wiadomości stawały się coraz hmm.. odważniejsze? „Pięknie wyglądałaś dziś w pracy.” , „Seksownie Ci w tej sukience.” Zablokowałam jego numer, usunęłam i zablokowała możliwość kontaktu na portalach społecznościowych.

Te wydarzenia miały miejsce 3 lata temu. W związku z powrotem do pracy zmuszona byłam odblokować jego numer, ponieważ ani on ani ja nie posiadaliśmy w tamtym czasie telefonów służbowych. Nie minął tydzień mojej pracy i znowu się zaczęło. „Taki obrzygany bitą śmietaną, z owocami, czekoladą. Gofry dziś, co Ty na to koleżanko?”, „Coś słodkiego, spacer po lesie, radler? Wchodzisz w to ?”, „Lepiej Ci w tej zielonej sukience, ale ta też była spoko.” I tak dalej... Na żadną wiadomość nie odpowiedziałam.

Siostra podpowiedziała, że jeśli nie będę reagować to facet powinien zrozumieć, że nie jestem zainteresowana. I tak sobie trwałam dwa tygodnie. Gość prowadził sobie monolog wysyłając mi coraz to nowsze propozycje albo komentarze odnośnie mojego wyglądu czy ubioru. Nie wytrzymałam już za kolejnym razem i w końcu napisałam wprost, żeby się odczepił, bo nie jestem zainteresowana. Odczytałam wiadomość: „Tak myślałem, że robię z siebie głupka, ale chciałem spróbować” – próbował przez dwa tygodnie bez żadnego odzewu z mojej strony. Chyba nie ogarnęłam tej logiki spamu, kiedy jest totalny brak reakcji z drugiej strony... Może to był mój błąd, że nie napisałam po pierwszej wiadomości. Myślałam po prostu, że sobie naprawdę odpuści jak go zignoruję.

Żeby nie było tak kolorowo – spokój miałam tylko na jakiś miesiąc. Po krótkiej wymianie zdań na korytarzu - jakoś we wrześniu - znów zaczął prowadzenie monologu. Wiadomości o późnych porach, że chętnie by obejrzał ze mną jakiś film, że muszę nosić więcej sukienek bo „robią robotę” – cokolwiek to znaczy - i inne tego typu wiadomości. W pewnym momencie zaczęłam dostawać wiadomości w stylu „jeżdżę właśnie po mieście, nudzi mi się samemu. Gdzie mam podjechać?:)” i zaraz po takim sms-ie następowało połączenie telefoniczne. Potem kolejne i jeszcze jedno aż w końcu pisał „Okej, może innym razem”.

Porozmawiałam o tym wszystkim z moją kierowniczką – jak mam to zrobić żeby faceta pogonić, ale żeby mi nie robił pod górkę w pracy. Na koniec września otrzymałam swój numer służbowy – więc pojawiło się rozwiązanie, żeby ponownie zablokować jego numer. Zanim jednak do tego doszło napisałam mu tylko jedną wiadomość, że nie chcę żeby do mnie pisał i dzwonił, i ma się kontaktować ze mną tylko w kwestiach zawodowych na telefon służbowy. Odpisał tylko, że przecież nic złego nie zrobił, ale potwierdził, że mój numer usuwa „żeby go nie kusiło”.

Odezwał się w grudniu na mój telefon służbowy. Nie wytrzymałam i poszłam z tym do dyrektora. Najśmieszniejsze jest to, że dyrektor był zaskoczony, bo Gość nie robił takich rzeczy w pracy. Ale pokazałam wiadomości i poprosiłam, żebym nie miała z nim bezpośredniej styczności, tylko przez kierownika lub kogoś innego. Zgodził się.

Nie wiem czy ta rozmowa się odbyła – ale na razie głupie wiadomości i telefony się skończyły, a ja sprawy zawodowe muszę załatwiać przez łącznika... Nie reagować - źle. Reagować – też źle. Ja już nie wiem.

praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (164)

#82751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając #82601 Przypomniała mi się moja historia ze studiów.
Tak się zdarzyło, że nie mogłam być na jednym egzaminie (losowy przypadek rodzinny), a z dwóch niestety oblałam i mimo ogromnego stresu w domu musiałam przyjąć na klatę poprawki. Wszystkie 3 wypadały tego samego dnia. Dwie z nich wypadły na tę samą godzinę.

W związku z tym, że wśród poprawiających było dość dużo ludzi z każdej z grup,( w tym były osoby, które poprawiały owe przedmioty przypadające na tę samą godzinę) postanowiłam zapytać na grupie facebookowej ( do której notabene każdy z naszego roku miał dostęp i żywo się udzielał przed sesją), czy jeśli przesuniemy egzaminy tak, żeby wypadły na 12, 13 i 14 to czy będzie wszystkim pasować. Mój post odczytały wszystkie osoby zainteresowane ( i niezainteresowane zresztą też) Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Dostałam „pisemną” zgodę od poprawkowiczów.

Zanim napisałam maila do wykładowcy jednego z tych przedmiotów, by z 14 przesunąć egzamin na 13, dla pewności poprosiłam starostów o konsultację z własnymi grupami. Do mojej grupy posiadałam numery telefonów, więc obdzwoniłam wszystkich i mój pomysł spotkał się z aprobatą.

Mimo poinformowania starostów wybrałam też z dwóch pozostałych grup „bardziej ogarnięte” osoby w przekazywaniu informacji o zmianach, egzaminach, kolokwiach itp.( z każdej po 4 osoby) i dodatkowo wysłałam maila na grupowe maile z propozycją poprawy na godzinę szybciej niż było planowane ( na studiach mieliśmy takie polecenie od wykładowców, żeby założyć maila grupowego, żeby wykładowcy mogli wysyłać wyniki lub inne informacje na jeden adres mailowy a nie do dziesięciu innych, jeśli sprawa dotyczyła całej grupy. Odpowiadali oczywiście na maile indywidualne – ale to w sytuacjach gdy ktoś miał we własnym interesie jakieś braki w zaliczeniach itp.)

Dostałam zielone światło. Napisałam prośbę o przesunięcie egzaminu, wyjaśniłam sytuację, że na tę samą godzinę wypada inna poprawka, a niektórzy też muszą podejść ponownie do egzaminu poprawkowego z przedmiotu X i Y – a to nie jest wykonalne być w tym samym czasie w dwóch różnych miejscach. Wykładowca wyrozumiały, poprosił o oficjalne poinformowanie grup o zmianie godziny egzaminu. Tak też zrobiłam – starości, maile, grupa, osoby z grup… Wydawało się pięknie załatwione. No, ale…

W dzień egzaminów pojawili się wszyscy zainteresowani. Przynajmniej wszyscy tak myśleli.
Na poprawce wykładowcy została jedna karta odpowiedzi, która nie została nikomu przydzielona. Stwierdził, że możliwe, iż wydrukował o jeden egzemplarz za dużo. Po ostatnim egzaminie o godzinie 14 wyszłam z Sali i wyjęłam telefon żeby sprawdzić, o której mam pociąg do domu. I miałam tam ciekawą wiadomość o treści „ Następnym razem jak k..wa przekładasz egzamin to racz poinformować wszystkich! A nie ja jadę 300 km na 14 na egzamin z X, a wykładowca mi mówi, że „przecież Panna Redmotivator poinformowała wszystkich zainteresowanych i egzamin odbył się – zgodnie z prośbą – o godzinę szybciej” Ty pie…na idiotko !”. Dobrze, że stali koło mnie ludzie, którzy byli na tym egzaminie i przekazali mi do kogo należy numer oraz zapewniali, że wszyscy byli poinformowani o poprawce. Pokazali mi nawet wiadomość na facebooku do tej osoby – odczytaną oraz potwierdzenie dostarczenia wiadomości SMS..

studia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (211)

#76712

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo się przewija o dzieciach. O sposobie ich wychowania. Ja się nie wtrącam w to w jaki sposób i jakie wartości człowiek przekazuje swojemu dziecku. Osobiście ich nie posiadam, jednak to co przydarzyło mi się wczoraj sprawia, że ciągle mam w jakimś sensie „wyrzuty sumienia”, że nie zareagowałam.

Wieczorem, robiąc zakupy w markecie z owadem w kropki, byłam trochę rozkojarzona przez ciągłe telefony. Kiedy w końcu stanęłam w kolejce do kasy, sytuacja przedstawiała się tak: przede mną starsza pani – za mną matka z dzieciakiem, który na oko mógł mieć 10-12 lat.

W chwili gdy pani przede mną wyjęła portfel, wypadło jej kilka drobnych. Nie o wielkich nominałach, rzuciły mi się w oczy monety 5 gr, 50 gr i chyba 2 razy 2 gr. Suma niewielka, ale jednak.. Pani przede mną miała już nabijane produkty na paragon i nie zauważyła, że coś tam jej wypadło. Już chciałam się schylić, żeby podać pani własność, kiedy poczułam, że między mną a taśmą – po podłodze – czołga się dzieciak, który stał za mną. No nic, pomyślałam, że za chwilę odda pani zgubę i będzie po sprawie. Zadzwonił mi akurat telefon w chwili gdy dzieciak zebrał wszystkie pieniądze i jak gdyby nigdy nic wrócił do matki. Słowa znajomej przez telefon wcale do mnie nie dotarły, gdy usłyszałam słowa matki do dzieciaka:
- Co tam masz? - dzieciak posłusznie pokazał na dłoni zebrane wcześniej monety. Spojrzałam w ich kierunku, a matka do bachora:
– SCHOWAJ SZYBKO DO KIESZENI.

Stałam jak wryta i nie dowierzałam. Kiedy spojrzałam w ich kierunku, baba posłała mi wredny uśmieszek typu „co się gówniaro gapisz?”. W głowie pojawiło mi się, że powinnam zareagować, złapać bachora i powiedzieć, że to raczej nie jest jego własność, tylko kobiety przede mną. Niestety nie zrobiłam nic, ponieważ sama już musiałam zapłacić za produkty, dodatkowo w ręku miałam wciąż telefon, a pani, która była przede mną nie było już w sklepie..

Mam do siebie wyrzuty od momentu tej sytuacji. Mogłam zrobić cokolwiek, a stałam z tym telefonem jak cielę, bo nigdy nie spotkałam się z takim skurxxxstwem. Jaką matką trzeba być, żeby uczyć dzieciaka kraść? To nie była duża kwota, ale jeśli 10-12-latek jest w stanie podebrać obcej kobiecie pieniądze, nie chcę wiedzieć na kogo wyrośnie.

dzieci wychowanie

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (234)

#74502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o współlokatorach. A raczej o jednej – piekielnej współlokatorce.
Wyprowadziłam się do rodziców w zeszłym roku – stwierdziłam, że czas się całkowicie usamodzielnić. Licencjat obroniony, praca na czas nieokreślony była więc co mi szkodzi spróbować być „w pełni dorosłą”. Wyszukiwałam ofert przez Internet, wybrałam najkorzystniejszą i po ustaleniu wszystkiego tydzień później wprowadziłam się do nowego mieszkania zajmowanego przez dziewczynę w podobnym do mnie wieku. Brakowało co prawda lodówki i pralki ale uznałam, że to wszystko można załatwić bardzo szybko. Ok , stwierdziłam, że się dogadamy ze względu chociaż na podobne zainteresowania. No cóż.. Początki były piękne ale po około 3 miesiącach zaczęłam dostrzegać pewne rzeczy i aktualnie mimo, że jestem bardzo cierpliwym i ugodowym człowiekiem – no szlag mnie trafia.

1. Wyjadanie jedzenia to chyba jedna z najczęstszych sytuacji. Nie żebym żałowała – wiecie, może akurat nie miała a była głodna? Tylko oczywiście dowiadywałam się o tym, że czegoś nie mam jak po to sięgałam. I dopiero kiedy wprost pytałam „czy mi zjadła to i to” przyznawała się i obiecywała, że „odkupi”. Jak do tej pory odzyskałam tylko kilka gorących kubków o pozostałych produktach ani widu ani słychu. Nie będę przecież zakładać kłódkę na szafkę, w której trzymam jedzenie chociaż to może byłoby jakieś rozwiązanie.

2. Mam coś na kształt pamięci fotograficznej. Zwłaszcza jak z przyzwyczajenia robię pewne rzeczy – np. po użyciu prostownicy rano nie zwijam kabla tylko kładę luzem w koszyku w swoim pokoju, żeby nic nie przypalić, czy samo to, że zostawiając pod prysznicem szampon zamykam go – żeby mi woda nie leciała do środka. Po powrocie z pracy zaczęłam dostrzegać rzeczy na innych miejscach. No i oczywiście nawet głupia prostownica miała zwinięty kabel. Zrobiłam kiedyś zdjęcia jak zostawiłam wszystko w pokoju i wyszłam do pracy. Po powrocie zaczęłam sprawdzać i uwierzcie mi, że kilka rzeczy nawet mi poginęło – może takie drobnostki bo wsuwki, jakieś gumki do włosów, karteczki samoprzylepne, które notorycznie kupuje żeby pisać sobie samej przypomnienia. Oczywiście wszystkiego się wyparła. Nie zamykałam pokoju na klucz bo.. no po prostu zaufałam, że skoro ja nie wyobrażam sobie żeby wejść komuś do pokoju i grzebać mu w prywatnych rzeczach to ktoś uszanuje moje „terytorium”. Dla mnie jest to nie do pomyślenia, żeby komuś grzebać w rzeczach!

3.Sytuacja z szamponem opisana powyżej – kiedyś po wejściu do łazienki zauważyłam, że szampon jest otwarty. Dziwne było to ze względu chociażby na fakt, że nie myłam wcześniej głowy. Ta sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie i coś mi tu nie pasowało. Czyżbym miała już sklerozę całkowicie? Zaczęłam profilaktycznie zaznaczać sobie markerem ile mi go zostało. Faktem jest, że to nie jest szampon taki kupowany w sklepie za 10 zł tylko wybuliłam na niego prawie 5 dych, żeby mi starczył na ok. pół roku ( to taki typowo fryzjerski i cholernie wydajny). Nagle zaczęło mi go ubywać. Zwłaszcza kiedy np. jechałam do rodziców na weekend czy do znajomych. Zaczęłam zabierać swoje kosmetyki do pokoju..

4.Zostawianie naczyń na 4 dni w zlewie to norma.
Zaschnięte resztki jedzenia, muchy, które zbierają się przy tej „wyżerce” i oczywiście śmieci, które potrafią stać tydzień. A jak wiadro jest pełne to po co wyrzucać? Można dostawić worek. A jak się nie trafi? To nic! Przecież pod zlewem cała półka może robić za kosz. Nie ważne czy to resztki jedzenia, zużyty tampon czy chusteczka. Syf jest niesamowity i ostatnio po powrocie z urlopu ( nie było mnie 3 dni…) myślałam, że puszczę pawia. Kiedyś mówiłam jej na trzeźwo, że ma zacząć po sobie sprzątać ale to dotarło tylko na chwilę. Kłócić się nie lubię więc musiałam się napić żeby jej wygarnąć dosadnie co i jak. Wtedy poprawa była już na dłużej..

Mam jeszcze kilka historii ale mam ograniczenie znaków. Historie o wymyślnych historiach jak to "samo się popsuło", jak co tydzień bywa na noc inny facet, jak łatwo zepsuć coś i zostawić… Dodam, że laska ma 23 lata. Miałam okazję poznać jej siostrę, młoda 17-latkę. I uwierzcie mi, że wolałabym mieszkać właśnie z tą młodszą.

współlokator

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (207)

#74611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj przeszłam przez apogeum wkurzenia level master. I niestety moja cierpliwość i opanowanie dobiegły końca. Postanowiłam, że nie będę dłużej tego znosić i się wyprowadzam. A może do początku..

W poniedziałek Gwiazda plus jej koleżanka poszły gdzieś na nocne schadzki. Nie interesuje mnie gdzie, po co ani z kim. Ja już smacznie sobie spałam bo wypiłam 3 piwa i sen wołał do łóżka. O godzinie 4 obudził mnie hałas dobiegający z korytarza. Krzyki, śmiechy. Wstałam sprawdzić co się stało, a to panny wróciły podpite. Wku..iona na maksa poszłam się położyć i ponownie próbowałam spać. Nic mi to nie dało, bo chwilę później przyszło dwóch typów – jeden, który jeszcze ostatnio był „złamanym kutasem” i jego kolega. Ujmę to tak : śmiechom nie było końca więc generalnie miałam pospane.

Wstałam z łóżka z braku lepszego pomysłu po 5. Zaczęłam się ogarniać w pokoju, bo przecież Gwiazda przepaliła żarówkę w łazience ( a kiedy powiedziałam, że ma kupić następnego dnia usłyszałam „oo..ale ja nie wiem jaką!!” – bez komentarza.. ). Kiedy skończyłam poszłam do łazienki, żeby umyć ręce i zęby. I tak wlazłam, drzwi otwarte, ja na wpół przytomna i wku..iona jednocześnie. Nagle słyszę głos „ Nie no spoko, mnie tu wcale nie ma”- odskoczyłam jak oparzona. Na kiblu siedział jakiś gość i się centralnie załatwiał. Nie zareagował na to, że drzwi do łazienki mu się otwierają, że ktoś wchodzi. NIC ! Zamknęłam drzwi rzucając paniami na „K” i weszłam do kuchni. Na kolanach „złamanego kutasa” siedziała Gwiazda i próbowała się schować za włosami, żeby jej widać nie było. Gość do mnie „ A co Ty taka wkur..ona od samego rana ?”. Nosz kur.a ! Rzuciłam „ Bo nie śpię kur.a od 4, wiesz?”. Nastała cisza. Ogarnęłam kuwetę kota i wyszłam do pracy trzaskając drzwiami.

W pracy próbowałam ogarnąć ten poranek i to co właśnie miało miejsce, ale jakoś ciężko było mi to zrozumieć. Kiedy ja miałam urlop szanowałam fakt, że ona pracuje i nikogo do siebie nie zapraszałam ani nie urządzałam z domu chlewu. Pomijam fakt jak wygląda aktualnie nasza kuchnia, a łazienka pewnie jeszcze gorzej – ciężko opisać, bo nie ma światła.

Zaczęłam w pracy od rana szukać ofert kawalerek. Będę płacić więcej, ale cholera – będę mieć spokój!
Znalazłam jedną ofertę, ale zero odpowiedzi. Najwyraźniej nieaktualne. Zdążyłam się pożalić kolegom, że mieszkania szukam, że facet nie odbiera itd. Itp. A później weszłam do biura i wlazłam znowu na portal znany z ogłoszeń różnej maści. Chwilę wcześniej dodano ogłoszenie. Lokalizacja świetna , koszty w miarę normalne– wzięłam telefon i dzwonię. Uprzejma Pani powiedziała, że jasne, że super. Że jak z kotem to może być problem, że ona skontaktuje się z właścicielką i oddzwoni do mnie z informacją. Ok.

Wróciłam do domu w którym zastałam dwójkę obcych mi ludzi, a Gwiazdy nigdzie na horyzoncie nie było. Zrobiłam sobie obiad i poszłam z herbatą do pokoju. Zdążyłam walnąć się na łóżko, zadzwonił mój telefon. Serce zaczęło mi bić szybciej. Zadzwoniła Pani umówić się na oglądanie mieszkania ! Podałam swoje dane, ponownie zadane zostało mi pytanie z kim miałabym ewentualnie tam mieszkać ( no z kotem ! )i jutro (czyli dziś jesteśmy umówieni na danej ulicy, żeby to mieszkanie obejrzeć. Uśmiechnęłam się sama do siebie i z nadzieją czekam na to spotkanie.

I teraz piekielność z mojej strony jest taka:
Jako, że nie ma mnie nigdzie w papierach najmu nie mam obowiązku meldować się miesiąc wcześniej, że się wyprowadzam. Nie widnieję na żadnych dokumentach, nie mam tam meldunku ani umowy bo najemcą jest Gwiazda. Nie dopisywano mnie nigdzie ani nie dawano mi nic do podpisu. Tyle dobrego, że mogę się w każdej chwili spakować i wynieść.

Także miałam cierpliwość przez 10 miesięcy, ale wszystko ma swoje granice, a ja nie mam zamiaru z takim nieodpowiedzialnym człowiekiem dalej mieszkać. Jakbym chciała mieszkać bez rodziców, żeby imprezować to zamieszkałabym ze studentami. Najbardziej mnie uderza fakt, że jak popatrzyłam w tym mieszkaniu co mam do zabrania: wiecie chodzi mi o naczynia z kuchni czy nawet głupią szczotkę do zamiatania – to Gwiazda zostanie z niczym. Ale to nie moja rzecz. Skoro jej priorytetem jest najpierw impreza, a później kupowanie czegoś do domu to już nie mój problem. Zawsze się ze mnie śmiała, że kupuję sobie jakieś miski, talerzyki, noże. No to teraz zobaczymy kto się będzie śmiał.

Oczywiście poinformowałam ją wczoraj, że się wyprowadzam. Usłyszałam właśnie, czy zdaję sobie sprawę z tego, że umowę muszę wypowiedzieć w ciągu miesiąca. Zaśmiałam się tylko i zapytałam „ Jaką umowę ? Tą umowę Twojego najmu ? Mi nic do tego. "Zapytała mnie jeszcze, czy wkurzyłam się o "wczorajszą imprezę" i "dobrze wiem, że takie imprezy się zdarzają" !!! Ponadto Gwiazda stwierdziła, że to "nie jest rozmowa na teraz" i wyszła z kuchni zostawiając mnie z gotującym ryżem. Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że my już nie mamy o czym rozmawiać.

Kolejna piekielność z mojej strony: Z dniem 1 września Gwiazda ma jechać z pracy na kurs z pracy na 3 miesiące. Więc myślała, że skoro ja zostanę w tym mieszkaniu to będzie miała gdzie wracać. Wiecie – będzie opłacać czynsz i koszty jak na weekendy będzie zjeżdżać byleby nadal mieć to mieszkanie. W chwili kiedy ja się wyprowadzę ma nikłe szanse na taką możliwość. Tylko wiecie? Mam to gdzieś. Nie szanuje ani mojej prywatności, ani mojego czasu, sprzątania czy przedmiotów. Dlaczego ja wiecznie mam być miękka? Skoro taka jest inteligentna, znana wszędzie i w ogóle. a nie potrafi zmienić żarówki, naprawić rolety czy ogarnąć czegokolwiek w domu – to już nie jest moja sprawa. Mam to gdzieś, bo przez 10 miesięcy myślałam "a nuż się ogarnie, w końcu ma 23 lata". Ale nie. No to trudno.

Osobiście czekam na godzinę 15:30 żeby wsiąść w autobus, dotrzeć do mieszkania, nakarmić kota i iść na spotkanie w sprawie kawalerki. Trzymajcie za mnie kciuki, żeby mi się udało. Chcę się uwolnić od toksycznej współlokatorki. Bo ja już po prostu wysiadam. Wiem, powinnam zrobić to już dawno, ale zawsze trzymały mnie finanse. Walić to. Za święty spokój jestem w stanie zrezygnować z pewnych przyjemności i płacić więcej.

współlokator mieszkanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (336)

1