Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sayu

Zamieszcza historie od: 28 czerwca 2011 - 15:07
Ostatnio: 13 czerwca 2021 - 21:12
  • Historii na głównej: 5 z 10
  • Punktów za historie: 2386
  • Komentarzy: 44
  • Punktów za komentarze: 247
 

#29738

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój najlepszy przyjaciel to geniusz matematyczny. Od zawsze tak było. Ja widzę świat słowami, on liczbami.
Dość, że nauczycielka matematyki w liceum strasznie go nie lubiła.

I jestem w tym momencie obiektywna. Do odpowiedzi chodził co lekcję. Nikt inny nie był pytany przez cały pierwszy semestr. Serio.
Zawsze umiał.
Tu jeszcze można by myśleć, że poznała się kobiecina na jego talencie i pytała, żeby go zmotywować.
No nie.

Sama uczyła średnio umiejętnie, u niego odbywały się tzw. obiady środowe, podczas których nauczał po 15-20 osób z klasy z matmy. Nieodpłatnie. Bo ludzie nie rozumieli. A kumpel tłumaczy świetnie.
Karmił też nieźle.

Nauczycielce coś nie grało, że nagle ze średniej około 2-2,5 klasa skoczyła na 4-5. Uznała, że wszyscy ściągamy, w związku z czym zarządziła sprawdziany co lekcja i odpytkę przy tablicy. Kiedy okazało się, że umiemy, zachwycona nie była. Węszyła spisek. Powiedziała wprost, że coś jej tu śmierdzi z ocenami i ona dojdzie co.

Miałam kiedyś na ławce książkę. Jego książkę. Coś o matematyce i coś trudnego. Nie czytałam, miałam przekazać, bo nie było go w szkole. Za gruba, żeby schować do mojej blichciarskiej torebki. Zaciekawiona nauczycielka podeszła, pochwaliła, że się interesuję, że robili to na studiach, że trudna pozycja, że skąd mam. Powiedziałam, że to jego, że ja tylko mam oddać. Wtedy też dowiedziałam się, że najwyraźniej żadna dziewczyna go nie chce, co jej nie dziwi, skoro kolega ma taką aparycję, że ma czas na takie kobyły, którymi na studiach wymiotowali, że tak się ładnie wyrażę.
Że ona sama (stara panna jak i ja) w życiu by nie tknęła chłopaka z TAKIM trądzikiem.

Naprostował ją kiedyś na lekcji. Wiadomo, był klucz odpowiedzi. Rozwiązała zadanie sama, wynik jak z klucza, po czym kolega śmiał stwierdzić, że w obliczeniach jest błąd. Kiedy podszedł do tablicy, by go wyjaśnić, kobieta omal nie zwariowała. Kazała mu się wynosić z klasy, że nie będzie podważać jej autorytetu. Że nic nie wie i się wymądrza. Że wyniki się zgadzają, a on jest kompletnym idiotą. Wyszedł. Nawet się pożegnał jak na kulturalnego człowieka przystało. Potem napisał do wydawnictwa. Dostał odpowiedź po kilku tygodniach, że zrobili błąd w tekście i że dziękują. I udzielają mu półrocznego rabatu na zakup ich wydań.

Miotało nią jak szatan. Jak wścieknięta zaczęła atakować.
Nigdy prace domowe nie były sprawdzane. Nigdy. Robiliśmy je. Prewencyjnie. Raz nie było czasu, zadania z gwiazdkami, czasochłonne. Mieliśmy ważny sprawdzian. Chcieliśmy być w porządku, poszliśmy przed lekcją zgłosić, że nie mamy zadania, bo sprawdzian. Że chcielibyśmy na lekcji. Uczciwie jak do człowieka. Powiedziała, że tak, że jak najbardziej. Rozwiążemy wspólnie.

Na lekcji otworzyła dziennik i powiedziała, że sprawdzimy zadania domowe. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. Alfabetycznie. Wszyscy mówili, że nie mają.
Doszła do kolegi. Powiedział to, co my. Kazała mu podejść do tablicy i rozwiązać "skoro zawsze wszystko wie i taki jest mądry".
Zrobił na miejscu.
Dostał jeden za brak w zeszycie.
Kazała mu rozwiązać zagadkę Einsteina. Zrobił. Zajęło mu nie więcej jak 5 min.
Ona miała inne rozwiązanie na kartce. Jak się okazało - błędne. Dostał następną jedynkę za podważanie kompetencji nauczyciela.

Zdawał rozszerzoną matematykę, co w sumie niedziwne. Ona starała się zablokować tę możliwość. Robiła wszystko, co mogła i czego nie mogła, żeby na to nie pozwolić. Dość powiedzieć, że zniszczyła jego deklarację maturalną na oczach klasy, za co spotkała ją nagana od dyrektora. Wtedy powiedziała, że zrobi wszystko, żeby nie dopuścić go do matury, co było trudne, bo pomimo jedynek za krzywy uśmiech, musiała oceniać jego sprawdziany uczciwie. Są na to w końcu dowody.

Uparła się, że go nie puści. Stawiała mu banie za brak podkreślenia tematu, za nieprzygotowanie do lekcji (bo ostrzył ołówek podczas), za lekceważenie poleceń nauczyciela (kiedy kazała mu iść po miotłę i zamieść korytarz, bo jest brudno).
Jedynek nazbierał, ale podchodził ze spokojem. Średnia, nawet ta ważona, wychodziła powyżej 3.
Ona jednak uznała, że nie dostanie oceny pozytywnej i wpisała niedostateczny.

Kazaliśmy mu się odwoływać, nie zostawiać tego. Że my się wstawimy. Cała klasa. Solidarnie. Uznał, że nie ma potrzeby. Napisał wniosek o egzamin komisyjny.

Nietrudno się domyślić, że zdał śpiewająco, dyrektor był zachwycony, natomiast drugi nauczyciel, który go egzaminował to koleś, któremu mój kumpel sam dawał korki z matmy dwa lata wcześniej, a który trafił do naszej szkoły wprost po studiach.

Bilans jest taki, że nauczycielka nadal uczy, mój kumpel stracił rok, bo egzaminy odbywają się w sierpniu, a matury są w maju. Poszedł na informatykę.

Ona truje się swoim własnym jadem, bo on wygrał konkurs dla programistów i dostał pracę u największego producenta układów scalonych na świecie.
Po trądziku zostało mgliste wspomnienie, jest młody, zdolny, dziewczyny go uwielbiają, zarabia kilka razy tyle, co ona.
I wiedzie mu się świetnie.

Jeśli karma istnieje, to właśnie dała jej po pysku.

szkoła

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2132 (2248)

#28876

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Po raz któryś z rzędu byłem tajemniczo chory i prawie umierający. Moja mama stwierdziła, że aktor ze mnie udany i przestała ciągać mnie po lekarzach, którzy poza tym, że stwierdzili, że jestem chory, odsyłali mnie do wszelkiej maści księży, abym się "należycie" pożegnał ze światem. Jak na złość, w kalendarz nie kopnąłem, chociaż raz prawie przez balkon wyszedłem na spacer. Aczkolwiek podejrzewam, że poleciałbym jak jaskółeczka, czy jakiś szurnięty gołąbek, bo w tym stanie zapomniałbym po prostu spaść. Albo nie wiedziałbym, że inni ludzie tak by zrobili.

Z racji faktu, że matka przestała się mną umartwiać, wykopywała mnie z domu do szkoły w stanie, w którym rasowi ćpuni mogliby się schować, bowiem ja nie widziałem jednorożców. Ja na nich jeździłem.
Pomijam fakt moich dojazdów do szkoły, bo ich nie pamiętam, a te historie "uzupełnili" mi znajomi.
Oto kilka z nich:

1. Nielubiąca mnie nauczycielka, widząc, że zlewam się z białą ścianą, pewnie pomyślała: "skubany, ukryć się próbuje, wezmę go do odpowiedzi". Kazała mi napisać jakiś przykład na tablicy i rozwiązać. W trakcie pisania film mi się urwał. Nauczycielka nie wezwała pielęgniarki. Wpisała mi uwagę, że przeszkadzam na lekcji, kazała mnie zawlec na koniec sali i udawać klasie, że nic się nie stało. Na przerwie zaniesiono mnie do pielęgniarki i wykopano do domu z adnotacją, abym się z łóżka nie ruszał.

2. Zrobiłem raz głupią rzecz - ćwiczyłem w takim stanie na wuefie. Nie wiem już, czy zrobiłem to ze strachu, że mama się dowie i będzie mi o to suszyć głowę, czy po prostu miałem gorszy moment i mój mózg po prostu kazał mi zrobić to, co wszyscy - przebrać się.
Graliśmy w nogę. Sam siebie załatwiłem, bo nie potrafiłem stwierdzić, czy bramka jest blisko, czy daleko i zatrzymałem się na niej, przydzwaniając w nią solidnie. Efekt: piękny potok krwi z nosa i obite porządnie kości. Tu piekielny byłem ja, bo zwiewałem przed nauczycielką, która chciała mnie zabrać do pielęgniarki, aby opatrzyć "rany wojenne". Podobno krzyczałem: "ja już tak więcej nie zrobię, przysięgam".

3. Zdarzało mi się zasnąć. Po prostu paść i spać tak cicho, jakbym nie żył. W pewnym momencie walnąłem łbem o ławkę i śpię. Nauczycielka próbuje mnie obudzić. Nic. Potrząsa mną. Dalej nic. Sprawdza puls. Chyba go nie znalazła, bo wpadła w panikę i wypadła po pielęgniarkę. I znowu ja byłem piekielny. Po prostu obudziłem się, usiadłem prosto i patrzałem przed siebie, tak, jakbym w ogóle nie spał (i takie miałem wrażenie, ale znajomi powiedzieli co innego). Nauczycielka wpada do sali z pielęgniarką i staje zdziwiona.
- To ty nie żyjesz? - pyta.
- Żyję. Czemu miałbym nie żyć? - spytałem troszkę nie w temacie. Biedna kobieta poczuła się przez to słabo. Dobrze, że obok była pielęgniarka.

4. Historia z inną pielęgniarką. Trafiłem do niej niezbyt świadomy i momentami rozchichotany (ach, te jednorożce!). Nie podobało się jej to. Jej werdykt? Ćpam.
Uparła się do tego stopnia, że musiałem zrobić testy. Byłem czyściuteńki, nie mogła się do niczego przyczepić. Więc na pewno udawałem. I pewnie sam robiłem sobie narkotyki, na których nie ma testów.
Przez jej upartość w tym stwierdzeniu, przesiedziałem kolejny tydzień w zimnej szkole i mój stan się pogorszył.
Z tamtego okresu nie pamiętam nic, a wcześniej kojarzyłem mniej więcej, co się dzieje i tylko czasami nie wiedziałem, kim jestem. Matka powiedziała mi, że padłem i przespałem dwa dni. Nie chciałem jeść, pić, więc schudłem i grałem sobie na żebrach, a do tego odwodniłem się, jakby całej reszty gorączek, wymiotów itd. było mało. Cudem przywrócono mnie do stanu całkowitej używalności.
Co powiedziała pielęgniarka, jak mnie zobaczyła? "O, to już nie ćpamy, co?"

choroba

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (704)

1