Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shizoid

Zamieszcza historie od: 19 stycznia 2015 - 20:53
Ostatnio: 1 maja 2016 - 20:32
  • Historii na głównej: 13 z 14
  • Punktów za historie: 7249
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 209
 

#65276

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie mało piekielnie, będzie to opowieść o „grosiku”. I będzie to opowieść o karmie.

Chyba wszyscy mieliśmy robiąc zakupy sytuację, gdy słyszeliśmy: „a czy mogę bez grosika?”. Zawsze mówię, że nie ma problemu. Jeden grosz mnie nie zbawi. Obecnie, gdy idę coś kupić, to biorę garść drobniaków, tak, żeby równo wypłacić i dostarczyć tym biednym kasjerkom tak upragnionego bilonu.

Działo się to lata temu, jeszcze w moich czasach studenckich, gdy, nomen omen, każdy grosz się liczył. Pojechałem ze znajomymi do Gdańska na festiwal teatrów ulicznych. Oczywiście minimalnym kosztem, spanie w namiotach na plaży (wiem, nielegalne, ale za friko i szum morza... było pięknie).

Pokazy różnych grup teatralnych z całego świata, niektóre rzeczywiście zapierające dech w piersiach, na ogromnej przestrzeni, w takich okolicznościach nabiera człowieka ochota by napić się piwa. No i była taka możliwość, gdyż na głównym placu ustawiony był spory parasol gdzie serwowano ów trunek. Zatem wygrzebałem z kieszeni resztkę drobniaków i po przeliczeniu okazało się, że brakuje mi grosza do oferowanej ceny piwa. Mimo to podszedłem do „barmana” i spytałem, „a czy mogę bez grosika?”. No i usłyszałem burknięte „Nie!”. No dobra, trudno, takie życie. Odszukałem jednego ze znajomych i spytałem, czy da mi grosz. No i wtedy on pogrzebał w swojej kieszeni, grosza nie znalazł, za to znalazł dwa. Miałem komplet kasy, plus grosz. Wróciłem do „barmana”, poprosiłem o piwo, zapłaciłem i czekam na wydanie reszty. Oczywiście słyszę „a czy mogę bez grosza?”.
O nie, ty gnojku, nie odpuszczę.

- Nie, proszę pana. Proszę wydać resztę.

Ten coś znowu burknął, wyciągnął grosz z kasy i patrząc na mnie oczami opóźnionego w rozwoju bazyliszka podał mi go. Schowałem pieniążek do kieszeni, wziąłem piwo i poszedłem oglądać kolejne występy.

Tu historia mogłaby się skończyć. Ale nie.

Tej samej nocy wróciłem do domu i ległem. Następnego dnia trzeba się było rozpakować, uruchomić pralkę no i opróżnić kieszenie. A w kieszeni spodni – grosz. Przyjrzałem mu się z rozbawieniem myśląc sobie: „patrz ile Ci zostało po wyjeździe” i zauważyłem, że coś z tą monetą jest nie tak. Orzełek był wybity w poprzek i miał ucięte jedno skrzydło. Poszedłem z nim do mojego dziadka, który zajmował się numizmatyką (prawie fanatyk na tym punkcie), a ten powiedział mi, że taki okaz zdarza się raz na kilkanaście milionów wybitych monet i jest wart jakieś 50 złotych. Żadne wielkie pieniądze, ale z drugiej strony jest to pięciotysięczna krotność jednego grosika. Dałem mu go w prezencie urodzinowym. Cieszył się jak dziecko. Kupił skrzynkę piwa w podzięce a ja wypiłem to piwo z kumplem, który dał mi dwa grosze.

Czasem tak mało może znaczyć tak wiele.

gastronomia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 986 (1054)

#65275

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często Na Piekielnych pojawiają się opowieści o współczesnej edukacji, o spadku poziomu nauczania, o podejściu uczniów/studentów do tego tematu. No to wrzucę coś od siebie.

Była to końcówka XX wieku . Chodziłem do liceum w miarę elitarnego, do klasy eksperymentalnej – pierwsza próba stworzenia klasy z wykładowym językiem francuskim. Polegało to na tym, że praktyczne wszystkie przedmioty były nauczane zarówna po polsku jak i francusku, na przemian.

Szybkimi krokami zbliżała się matura. Na początku roku maturalnego wszyscy mieliśmy określić się z jakich przedmiotów chcemy ją zdawać. Do obowiązkowego „polskiego” dobrałem „matematykę” i dodatkowo chciałem zrobić maturę „francuską” (możliwość oferowana przez Ambasadę Francji). No i ok. O „polskim” nie będę pisał. To temat na inną opowieść. Zatem „matematyka”. Przygotowania, nauka, kucie wzorów, przypominanie sobie materiału sprzed X lat, generalnie rycie.

Minął miesiąc. Klasa dostała informację, że ci, którzy chcą zdawać dodatkowo „francuski”, nie muszą brać drugiego pisemnego przedmiotu (inne czasy, inne zasady). No to prosta decyzja – „matematyka” idzie w odstawkę.

Przyszedł maj, zakwitły kasztany, założyłem garnitur i poszedłem na pisemny „polski”. Jakoś poszło. Następnego dnia miałem pisać „francuski”. Po egzaminie, powrocie do domu itd., nadszedł wieczór. Godzina 22.00. Dzwonek do drzwi. No i tu zaczyna się piekielność. W drzwiach stoją: moja wychowawczyni i dyrektorka szkoły. Zaproszone do środka proponują, żebyśmy usiedli, zwłaszcza żebym usiadł ja.

I co tu się rozpisywać, w krótkich słowach zostałem poinformowany, że następnego dnia nie będę miał egzaminu z „francuskiego” lecz z „matematyki”. Ktoś zapomniał w odpowiednim czasie wysłać odpowiednie dokumenty do Ambasady Francuskiej i szkoła dostała formularze do pisemnej matury z „matematyki”. Zatem sorry Gregory, ale jutro będziesz mnożył i całkował. Buzi na do widzenia i niech Ci się dobrze śpi z tą myślą. W takiej samej sytuacji znalazło się jeszcze siedem osób. Zdałem. Pięć osób nie.

Do tej pory zawsze pojawia mi się na twarzy cyniczny uśmieszek, gdy słyszę sformułowanie „egzamin dojrzałości”. Czyjej k***a dojrzałości?

Liceum

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (783)

#64025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pomaganie potrzebującym jest ponoć cnotą i windą do nieba.

Bywa jednak, że niesiona pomoc, niezależnie z jak czystych intencji, przynosi odwrotny skutek. Nie, nie będzie to opowieść o tym, że gdy się da palec, to chcą całą rękę.

Była jesień, wieczór. Szedłem z koleżanką osiedlem, ot wspólny spacer. Przechodziliśmy koło niewielkiego sklepu oferującego do późnej nocy głównie napoje rozweselające, ale bułkę czy coś z garmażerii też można było nabyć. Do kraty zabezpieczającej okno sklepu przywiązana była smycz. Na końcu smyczy – pies. Młody, może dwuletni wilczur. Apatyczny, wychudzony tak, że żebra można mu było liczyć. Mnie zrobiło się żal psiny, ale cóż poradzić?
Koleżanka, młode gołębie serce i niezachwiana wiara, postanowiła że pomoże. Pomimo moich protestów, weszła do sklepu, kupiła spore pęto kiełbasy i odrywając kawałek po kawałku zaczęła psa karmić. Ten oczywiście łapczywie łykał każdy kęs i wdzięczny lizał po palcach. Po chwili zjawił się właściciel psa...

Tu dygresja: pewnie słyszeliście o obozach koncentracyjnych i o tym co się działo, gdy alianci wyzwalali wygłodzonych uwięzionych – dawali im jedzenie. Skutkowało to tym, że wyniszczony organizm nie radził sobie z takim zastrzykiem jadła. Wyzwoleni umierali.

...zjawił się właściciel psa, elegancki pan w średnim wieku, bardziej przestraszony niż oburzony. Próbując nie krzyczeć, powiedział że „ten pies ma zapalenie trzustki, jest na lekach i absolutnie nie można mu podawać mięsa!" Odwiązał psa, zaprowadził do samochodu i szybko odjechał. Wierzę, że do weterynarza na płukanie żołądka...

Gdzie tu szukać piekielności?

Według pewnego Niemca, Mefistofeles powiedział: „Jam jest tą cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro”. Zatem uważajcie co robicie, Anioły Miłosierdzia...

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (559)