Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sig

Zamieszcza historie od: 1 lutego 2011 - 12:59
Ostatnio: 24 kwietnia 2024 - 12:41
  • Historii na głównej: 10 z 27
  • Punktów za historie: 5870
  • Komentarzy: 67
  • Punktów za komentarze: 452
 

#81969

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W małej wsi, zwanej dalej Pipidówą żyje sobie rodzina. Rodzice (dajmy na to) Jan i Barbara + 2 dzieci (powiedzmy) Ania i Krzyś. W życiu im się nie przelewało. Od samego początku mieszkali w małej, drewnianej chałupie. Wzięli kredyt, wyburzyli chałupę i postawili sobie dom... taki po byku. Problem pojawił się, gdy nie było z czego tego kredytu spłacać.

Jan imał się różnych prac. W nowym domu od strony ulicy najpierw otworzył mały sklepik, ale kokosów z tego nie było. Potem była tam wypożyczalnia filmów video, następnie Jan zajął się fotografią i stworzył tam studio. W miarę rozwoju fotografii cyfrowej nie inwestował jednak w nowy, lepszy sprzęt i nowe technologie, więc szybko został w tyle i klienci przestali przychodzić. Koniec końców Jan popadł w depresję i przestał wstawać z łóżka. Potem zaczął pić.
Barbara łapała jakieś dorywcze prace, ale miała z tego grosze, które nie wystarczały na utrzymanie rodziny, a co dopiero na spłaty długów i kredytów.

Tymczasem Ania i Krzyś dorośli. Ania, która radziła sobie dobrze z pewnym językiem w szkole postanowiła studiować ten właśnie język. Wróciła po miesiącu, bo okazało się, że poziom nauczania tego języka w szkole w Pipidówie nijak się miał do poziomu na uczelni w dużym mieście, gdzie wszystkie zajęcia prowadzone były w tym właśnie języku.

Nadarzyła się okazja, Ania i Krzyś wyjechali do UK gdzie mieli szukać pracy. Wrócili po kilku tygodniach przepiwszy wszystkie pieniądze jakie ze sobą zabrali, nie znalazłszy żadnej pracy. Od tego czasu było już tylko gorzej. Oboje zaczęli pić na umór.
Po drodze Ania zdążyła zaciążyć, wyjść za mąż, urodzić, by w końcu odejść od męża (zostawiając z nim dziecko) i wrócić do domu pić dalej. Krzyś tymczasem nie trzeźwiał prawie wcale, z małymi przerwami na jakieś budowlane fuchy na czarno.

Anię rodzina wysłała na odwyk. W sumie nie wiadomo po co, bo po powrocie pije dalej i nie wygląda na to by miała zamiar przestać.
Krzyś (skądinąd zdrowy trzydziestolatek) niedawno dostał rentę z tytułu "choroby alkoholowej".

Tymczasem pani Barbara imała się najbardziej nawet parszywej roboty (np sortowanie śmieci) żeby rodzina miała co do garnka włożyć. Żeby było "sprawiedliwie", w przydziale zamiast nałogu dostała raka. Do kredytów, długów i kosztów utrzymania rodziny doszły koszty leczenia. Nie mówiąc już o tym, że dom, choć od 20 lat z hakiem stoi, to nigdy nie był wykończony, otynkowany, czy umeblowany. W środku nie ma nawet podłogi (goły beton przykryty dywanem), nie mówiąc już o ogrzewaniu. Rodzina kiedyś podarowała im piec, ale ten zepsuł się, bo w zimę nie był używany (nie stać ich było na opał) i zamarznięta woda porozsadzała rury.

Ania i Krzyś nie widzą problemu. Nie spróbują nawet wyrwać się z choroby, polepszyć swojej sytuacji, poszukać pracy poza Pipidówą, bo przecież tak im wygodnie. Najprościej jest narzekać, i czekać aż ktoś im coś da, bo oni tacy biedni. Dalsza rodzina ulega i co jakiś czas a to zrobi im większe zakupy żywnościowe, a to podaruje ubrania czy inne sprzęty.

Kto w tej historii jest piekielny?
a) Jan i Barbara bo są mało przedsiębiorczy i źle wychowali dzieci?
b) Ania i Krzyś bo są leniwi i wolą chlać cały dzień, niż pójść do uczciwej pracy i poprawić swoją sytuację życiową?
c) Ich rodzina, która wspomagając ich daje im przyzwolenie na takie zachowanie i utwierdza w postawie roszczeniowej "jesteśmy biedni to nam się należy"?
d) Państwo, które zamiast wspomóc ich w walce z chorobą, jedynie przyznaje pieniądze, które są wykorzystywane na kolejne flaszki, czyli w sumie idą w błoto?

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (223)
zarchiwizowany

#65277

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam na zacisznym, spokojnym osiedlu bloków. Mój blok od strony balkonów ma nieduży park. Od drugiej strony, tej od klatek schodowych, wychodzi na szeroki chodnik, pas zieleni z kilkoma drzewami i placem zabaw i stronę balkonową równoległego budynku.
Tyle wstępu.
Historia właściwa zaczyna się gdy którejś nocy wracałam po popołudniowej zmianie z pracy i większych zakupach, czyli gdzieś między godziną 23.40 a północą. O tej porze osiedle jest zwykle puste i ciche, w większości okien ciemno.Idąc z parkingu w stronę mojego bloku usłyszałam coś niepokojącego. Skowyt. A raczej piszczenie o nieprzyjemnej dla ucha wysokiej tonacji. Nie jednorazowy, powtarzający się ciągle. Rozejrzałam się za źródłem dźwięku i szczęka zadzwoniła mi o beton. Jakiś niepełnosprytny sąsiad zamknął na balkonie bloku równoległego do mojego małego pieska. Pudel jakiś czy też mieszaniec, w każdym razie nieduże,brudnobiałe i puchate. No ok, może pies się chciał przewietrzyć i właściciel przez przypadek zamknął drzwi, zaraz go wpuści, w końcu chyba pół osiedla słyszało zawodzenie psiny to i właściciel na pewno zrozumiał swój błąd.
O ja naiwna..
Swoim zwyczajem po wejściu do domu zwykle zakładam słuchawki, odpalam kompa i włączam jakąś dobrą muzykę coby umilić sobie czas. Jestem nocnym markiem i zwykle zostawiam sobie różne rzeczy do zrobienia właśnie w nocy.
Gdzieś koło 04.00 postanowiłam w końcu ewakuować się do łóżka.
Zgadnijcie co usłyszałam gdy zdjęłam słuchawki...

sąsiedzi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (259)

#58212

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzięki magii outsorcingu, pracuję dla firmy zajmującej się wynajmem samochodów na całym świecie, w tym przypadku na pierwszej linii frontu, czyli w charakterze specjalisty od obsługi klienta, głównie zagranicznego. W rezultacie wiszę na telefonie z różnymi ludźmi z całego globu, pomagając im w przeróżnych problemach od zrobienia rezerwacji, do wyżalenia się na krzywo uśmiechniętego pana z lokalnego biura.
Wiem już jedno. W tej pracy ludzka głupota nie przestanie mnie zadziwiać nigdy.

Nigdy nie dziwiło mnie więc notoryczne olewanie wszelakich przydatnych informacji i warunków wynajmu przez klientów, czym sami sobie szkodzili. Niemniej jednak tego, co usłyszałam od klienta kilka dni temu zwyczajnie się nie spodziewałam.

Według naszej procedury, gdy klient dzwoni w sprawie swojej rezerwacji musimy potwierdzić pewne dane zanim udzielimy informacji.
Zadzwonił więc [K]lient...

[K]- W listopadzie zrobiłem rezerwację nr 1234567 do odbioru w marcu, chciałbym sprawdzić czy wszystko jest z nią w porządku.
[Ja]- Oczywiście. Proszę potwierdzić imię głównego kierowcy.
[K]- Edward...
[J]- Niestety to się nie zgadza.
[K](po chwili zastanowienia)- Louisa??!!!
[Ja]- Tak.
[K]- Ale jak to?! Jakim prawem to zostało zmienione?! Przecież to ja płaciłem za tą rezerwację dla siebie! Na jakiej podstawie zmieniliście te dane nie informując mnie?!
[J]- Widzę, że napisał pan do nas maila parę tygodni temu z prośbą o zmianę nazwiska kierowcy, co też zrobiliśmy. Mail został do nas wysłany z adresu, który podał pan przy tworzeniu rezerwacji- louisa@email.com więc założyliśmy, że to pan zatwierdza tę zmianę. Rozumiem, że robiąc rezerwację podał pan adres mailowy kogoś innego, żeby tam przyszło potwierdzenie rezerwacji?
[K]- Nie wierzę! Ona zrobiła to samo z rezerwacją biletu lotniczego! Zmieniła wszystko na swoje nazwisko, chociaż to ja za wszystko płaciłem!
[Ja]- Dlaczego w takim razie robiąc oryginalne rezerwacje nie podał pan własnego adresu mailowego?
[K]- Bo jej ufałem...

Pan Edward jest Anglikiem. Nie mógł więc znać pewnej starej piosenki Budki Suflera "Nie wierz nigdy kobiecie".

call_center

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 501 (569)

#34982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/34971 przypomniałam mi zdarzenie z mojej poprzedniej pracy. Również mieliśmy biurową kuchnię z lodówką, mikrofalą i elektrycznym czajnikiem. Kto chciał, przynosił sobie lunch w pojemniczku, jakieś gotowe sałatki czy inne cuda. Przerwy były nieregularne, właściwie każdy miał w innej porze, żeby nagle nie okazało się, że wszyscy siedzą na kawie i nie ma komu pracować.

Pewnie właśnie przez to kilkoro znajomych zaczęło się uskarżać, że gdy przychodzą na swoją przerwę ich pojemniczki są prawie doszczętnie wyczyszczone. Sama dorzuciłam swoje trzy grosze do słoiczka skarg i zażaleń gdy któregoś dnia moja sałatka, którą pichciłam zeszłej nocy zwyczajnie wstała i wyszła. Uknuliśmy więc z towarzystwem zemstę.

Jako, że akurat pora była letnia, zeszłoroczne upały były nam tu bardzo na rękę. Zrzuciliśmy się na składniki do tajemniczej mikstury z majonezem i warzywami, po czym koleżanka, która tę ucztę przygotowała "zapomniała" wstawić jej do lodówki wychodząc do pracy, zostawiwszy sałatkę na cały dzień na balkonie, w pełnym lipcowym słońcu. Nie muszę chyba mówić, że w zbyt wysokiej temperaturze przez cały dzień sałatka nabrała odpowiednich walorów. Następnego dnia zakamuflowaliśmy przyprawami, by wyglądała na potrawę pierwszej świeżości i zostawiliśmy w biurowej lodówce.

Nasze dwie koleżanki nie znały mądrości ludowej "miłość i sraczka przychodzi znienacka".

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1001 (1039)

#33383

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzięki magii outsorcingu pracuję dla firmy zajmującej się wynajmem samochodów na całym świecie, w tym przypadku na pierwszej linii frontu, czyli w charakterze specjalisty od obsługi klienta, głównie zagranicznego.W rezultacie wiszę na telefonie z różnymi ludźmi z całego globu, pomagając im w przeróżnych problemach od zrobienia rezerwacji, do wyżalenia się na krzywo uśmiechniętego pana z lokalnego biura.
Wiem już jedno. W tej pracy ludzka głupota nie przestanie mnie zadziwiać nigdy.

Dziś krótko, zwięźle i na temat.

[Klient z UK]- Bo ja miałem rezerwację w Barcelonie i miałem oddać samochód na innym lotnisku, ale przyjechałem za późno i nie chciało mi się szukać biura żeby zwrócić samochód, musiałem złapać samolot. Chciałem wam tylko powiedzieć, że wczoraj zostawiłem go na publicznym parkingu pod lotniskiem, żebyście go sobie zabrali.
[Ja(w lekkim szoku)]- Powinien pan zwrócić również kluczyki.
[K]- Ale ja je tam zostawiłem. No... otworzyłem okno w samochodzie i wrzuciłem je do środka.

W tym momencie kompletnie witki mi opadły. Nie dość, że ten okaz inteligencji i bezczelności bezmiernej, zostawił samochód licho wie gdzie z kluczykami i otwartym oknem, to przypomniało mu się dopiero następnego dnia po powrocie do domu.

Koleżanka opowiedziała mi podobną historię, gdy człowiek zadzwonił z UK, żeby dać znać, żeby samochód, który wynajął (i miał zwrócić) w którymś z krajów europejskich, zabrać spod jego domu, bo spóźnił się na samolot i zamiast czekać na następny, ukradł samochód i pojechał sobie nim na wyspy.

call_center

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 547 (579)
zarchiwizowany

#33822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali historii o szukaniu mieszkania, też dodam coś swojego.

Przeprowadzałam się parę lat temu do nowego miasta, jednego z większych w Polsce. Plan był, trzeba było znaleźć jakieś sensowne miejsce. Na początek ot, pokój w mieszkaniu w jakiejś w miarę normalnej dzielnicy z dobrym dojazdem do centrum.
Miałam to szczęście, że w tymże mieście od ponad roku mieszkał mój znajomy, więc wpadłszy do niego na weekend postanowilismy poodwiedzać ogłoszeniodawców, bo ja sama kompletnie nie znałam jeszcze miasta.
Pomysły były różne:

Ogłoszenie nr I
Niski blok z tych starszych, ciut obskurny, ale widywałam już calkiem porządne mieszkania w takich blokach, więc nie zrażałam się od początku.
Spotkanie z właścicielem- starszym panem po 50-mieszkanie samo w sobie w starym stylu,widać, że mebli nie wymieniano conajmniej ze 30 lat. Mimo wszystko wszystko czyste i schludne.
Pokój jak pokój, łóżko, stolik kawowy, fotel i stara szafa na calej ścianie. Niby nic, ale..
Okazuje się, że pokój nie jest zamykany na osobny klucz. W mieszkaniu poza panem włascicielem mieszka ktos jeszcze-starsza pani wynajmuje pokój obok. Towarzystwo mimo wszystko mało ciekawe. Wynosimy się stamtąd szybko tym bardziej uslyszawszy, że w mieszkaniu poza swoim pokojem mogłabym korzystać tylko z toalety. Łazienka z wanną i kuchnia są niedostępne, tylko do użytku pozostałych. Nie uśmiechało mi się codziennie wszystkich posiłków jadać na mieście nawet przy tak niskiej cenie za pokój.

Ogłoszenie II
Przestronne mieszkanie, niska cena, 3 pokoje, jedna łazienka(z toaletą włącznie). Niby wszystko miodzio. Jedyny problem polegał na tym, że byłabym tam 7 kobietą. Gdzie kucharek 6...

Ogłoszenie III
Dzielnica cudów. Obskurne bloki w jeszcze bardziej obskurnej części miasta. Mieszkanko wynajmowane przez jedną dziewczynę od jakiejś rodziny, po zmarłej babci. Dwa pokoje, jeden malutki(stolik,szafa na 3 wieszaczki i kanapa, która po rozłożeniu zajmowała całość powierzchni pokoju tak, że po zamknięciu za sobą drzwi jedynym sposobem dostania się na drugi koniec klitki było przejście przez łóżko), drugi duży. Dziewczyna zajmowała ten duży, ale gdy jej nie było mogłabym z niego korzystać.Kuchnia i łazienka położone naprzeciw siebie. Obie ślepe... Żadnego okna w kuchni, która była jeszcze mniejszą klitką od pokoju. Nie było też zlewu(!). Naczynia myło się nad umywalką w łazience gdzie była również druciana suszarka na nie.
Gdy dowiedziałam się, że jednak w tej klitce będziemy mieszkać we 3 bo wprowadzi się jeszcze koleżanka dziewczyny, podziekowałam grzecznie i zrobiłam w tył zwrot.

Ogłoszenie IV
Tak dla porównania. Znalazłam ogłoszenie, z którego w końcu skorzystałam. Porządna dzielnica z dobrym dojazdem. Duży pokój z balkonem, w dodatku odmalowywany właśnie dla nowych lokatorów, wstawiano nowe meble. Właściciele mili, normalni i w dodatku cena zupełnie przystepna. Da się? Się da :)

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (34)
zarchiwizowany

#30744

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzięki magii outsorcingu pracuję dla firmy zajmującej się wynajmem samochodów na całym świecie, w tym przypadku na pierwszej linii frontu, czyli w charakterze specjalisty od obsługi klienta, głównie zagranicznego.W rezultacie wiszę na telefonie z różnymi ludźmi z całego globu, pomagając im w przeróżnych problemach od zrobienia rezerwacji, do wyżalenia się na krzywo uśmiechniętego pana z lokalnego biura.
Wiem już jedno. W tej pracy ludzka głupota nie przestanie mnie zadziwiać nigdy.

I tak na początek kilka krótkich dialogów z klientami.
[K]-klient [J]-ja

I. Typ „Hamerykaniec”
a)
[K](dzwoni z USA)-Chciałbym wynająć samochód na lotnisku w Texasie.
[J]- Oczywiście. Gdzie dokładnie?
[K]- W Texasie.
[J]- Tak, ale w którym miejscu w Texasie?(cóż, jak stan długi i szeroki, lotnisk tam troszkę mają, a ja muszę wprowadzić dane konkretnej lokacji, żeby cokolwiek znaleźć).
[K]- No... W Texasie!

b)
[J]- W jakim kraju obecnie mieszka główny kierowca?
[K]- W Chicago.

II. Typ złego szeryfa- najpierw strzela, potem zadaje pytania.
Tu mała wzmianka. Do kilku opcji związanych z rezerwacją klient ma dostęp przez internet. Może sam np zmienić rezerwację (daty, lokalizację) albo skasować.
[K]-Jaka jest wasza polityka kasacji rezerwacji?
[J]-(tłumaczę panu,kiedy można skasować bez kosztów, kiedy koszty kasacji poniesie. W jego przypadku akurat nieco by stracił.)
[K]- Bo ja właśnie przed chwilą ją skasowałem.. To ja już nie chcę. Da się to odwrócić?
[J]...
I tu ciekawostka- wszystkie info o regułach kasacji umieszczone pięknie w naszym regulaminie i w potwierdzeniu rezerwacji wysłanym do klienta kilka tygodni temu.

III. Typ rozumny, acz roztrzepany
[K]- Mam rezerwację pojutrze i teraz ktoś mi powiedział, że żeby odebrać samochód muszę mieć kartę kredytową. Ale jak to? Przecież płaciłam inną kartą i nie było problemu.
[J]- Niestety, zapłacić można i debetową, ale bez kredytowej samochód nie zostanie wydany.
[K]- Ale jak to? Przecież ja mam to wasze potwierdzenie, co mi je przysłaliście i tutaj wyraźnie jest napisane, że(i tu pani cytuje mi fragment z regulaminu tej rezerwacji): "Kierowca musi okazać kartę kredytową na swoje nazwisko"!
[J]-...
[K]-...
[J]-...(czekam, aż zatrybi)
[K]-...Shit!

IV. Sierotka Marysia
[K]- Ja mam odebrać samochód za 3 tygodnie, dostałem mailem to wasze potwierdzenie (które trzeba wydrukować i okazać przy odbiorze), ale mnie się drukarka w domu zepsuła i ja nie wiem co ja mam zrobić...
(i tu przypomniało mi się jak w mojej drukarce skończył się tusz i bladym świtem tłukłam się na drugi koniec miasta do punktu ksero, żeby zdążyć wydrukować potrzebne dokumenty i witki mi opadły).

V. Typ Arcykrólewicz
Często się zdarza, że dostajemy telefony od osób postronnych, nie samych klientów, np od biura podróży, które robi rezerwacje dla zainteresowanych, albo od sekretarki podróżującego szefa.
[K]-Bo ten pan by chciał odebrać samochód z hotelu X, a nie jak ma w rezerwacji z lotniska i dzisiaj.
[J]- Obawiam się, że dzisiaj nie będzie takiej możliwości. Jedyne dostępne samochody są jeszcze w hotelu Y. Podejrzewam, że to w okolicy.
[K]- (tu przymilny ton i podejrzewam, że oczy kota ze Shreka)Ale nie mogłaby mi pani zrobić przysłuuugi?
[J]- W jaki sposób? Skoro nie widzę żadnej wolnej oferty w tej lokalizacji, nie mam możliwości zrobić niczego. Może pani szef mógłby odebrać z hotelu Y? To na takiej i takiej ulicy.
[K]- Ale ja nie wiem, gdzie to jest.
[J]- (odpalam google maps, sprawdzam odległość między jednym hotelem a drugim)- Wygląda na to, że to przy tej samej ulicy, niecałe 200m dalej. Może jednak pani szef będzie w stanie przejść się ten kawałek.
[K]- Nie wiem. Ale pewnie w takim razie skasujemy rezerwację...

call_center

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (208)
zarchiwizowany

#30235

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali historii o piekielnych nauczycielach i ja dodam coś od siebie. Tym razem jednak nie będzie o chamskim/niewykwalifikowanym/surowym belfrze. Będzie za to o tym, że niektórzy ludzie do tego zawodu nie nadają się wcale z zupełnie innych powodów.
Każdemu pewnie wiadomo, że nauczyciel by zapanować nad hordą 20-30 uczniów powinien mieć "jaja" i/lub nerwy ze stali poparte autorytetem.
Moja nauczycielka pewnego konkretnego przedmiotu w zamierzchłych czasach do takich zdecydowanie nie należała.

Sztandarowy przykład- lekcja właściwa.
Osoby dramatu:
[N]- nauczycielka
[K1]- kolega z mojej klasy,w chwili przedstawionej siedzący w pierwszej ławce tuż przed biurkiem
[K2]- turysta, kolega z klasy równoległej.

Nauczycielka od wejścia do sali zakomunikowała, że musi się zająć jakimiś pilnymi sprawami związanymi z dziennikiem. Poza tym nie powiedziała niczego, ot usiadła za biurkiem, otwarła dziennik i poczęła coś sprawdzać/notować/przeglądać.
Nie trudno sie pewnie domyślić co w tym czasie robiła cała klasa. Towarzystwo pod ścianą wyciągnęło karty, kółko wesołej małolaty zajęło się plotkarstwem stosowanym, piłkarze zapaleńcy grali w zośkę między ławkami, klika spod okna wymieniała się poglądami z karciarzami spod ściany, a jako, że nikomu nie chciało się zmienić miejsca ułożenia zacnych czterech liter, cała dyskusja przebiegała podniesionymi głosami, żeby przekrzyczeć resztę. Kilku sprinterów goniło się naokoło ławek.Ktoś włączył radio. Istny sajgon. Nauczycielka nic.
W tymże momencie [K1] przypomniał sobie o jakieś ważnej sprawie, którą chciał z nauczycielką wyjaśnić, a że siedział w pierwszej ławce nie miał problemu z komunikacją. W każdym razie tak mu się wydawało.
[K1]- Proszę pani...
[N]-(dalej nos w dzienniku, pozycja na nietoperza- nic nie widzę, nic nie słyszę)
[K1]-(o wiele głośniej, nachylając się ku niej.) Proszę pani!
[N]-zero kontaktu ze światem zewnętrznym
[K1]- Babo! (i tu kilka innych prób zwrócenia na siebie jej uwagi. Bezskutecznie.)
Tymczasem otworzyły się drzwi i do ogólnego rozgardiaszu dołączył [K2]-uczeń klasy równoległej, która miała zajęcia w sali obok. Jak się okazało chwilę wcześniej pomaszerował do woźnych po mopa, bo coś im się w sali rozlało i zamiast wrócić do siebie uraczył nas swoją obecnością razem z rzeczonym mopem. Minęło pół godziny od jego przyjścia, [N] podnosi nieobecne spojrzenie, rozgląda się. Zapada cisza.
[N] do K2- A co ty tu robisz?
[K2]- A nic, psze pani. Mopa przyniosłem.
[N]- Acha...(i tu wraca do studiowania kratek w dzienniku. Harmider i ogólna rozpierdziucha wracają do łask.

Kurtyna.

nauczyciel

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (47)

#28191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym tygodniu postanowiłam skorzystać z pewnej oferty na Allegro. Mało ważne cóż to było, ważne, że niedługo potem dostałam maila z potwierdzeniem nadania paczki przez okrytą mroczną sławą Siódemkę.

Czekałam sobie więc na zmianę statusu, albo na kontakt od kuriera w sprawie terminu dostarczenia.
W międzyczasie zdarzyło się, że po pracy w poniedziałek pojechałam do rodziny, jako, że we wtorek wypadło mi wolne. Wróciłam do domu w środę tylko po to, żeby zostawić bagaż i pobiegłam prosto do pracy. Wieczorem dotarłam do domu po pracy i w drzwiach widzę kartkę, że paczka u sąsiadów z naprzeciwka. Żadnego telefonu do mnie, nic. Weszłam sobie na stronę śledzenia przesyłki i widzę, że cacy doręczone 26 marca-poniedziałek (kiedy ja byłam w domu do zawrotnej godziny 7.20 rano.)
Dzwonię więc do Siódemki na infolinię, gdzie wywiązała się taka rozmowa z konsultantką:

-A kto odebrał moją przesyłkę?
-W systemie widzę, że przesyłkę odebrała pani K....
-A kto to jest pani K..? (doskonale wiedząc, że to sąsiadka z naprzeciwka)
-A to pewnie jakaś sąsiadka.
-Ale ja nie znam moich sąsiadów (Prawda. Wprowadziłam się tu na początku roku), a już tym bardziej im nie ufam z jakimikolwiek przesyłkami. Czemu kurier nie skontaktował się ze mną w sprawie terminu odbioru? Podałam sprzedawcy wszystkie dane z telefonem włącznie.
-YYY..... To ja zostawię wiadomość w systemie, żeby się z panią oddział łódzki skontaktował...

Wiem, że to wredne z mojej strony, ale nie odpuszczę.

kurierzy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 624 (668)
zarchiwizowany

#29088

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść z cyklu "Matka Roku" odcinek pt:"Bezstresowe wychowanie"

Dobrych kilka lat temu jeszcze w liceum wybrałam się na pewien tematyczny obóz nad morze. Traf chciał, że jedna z naszych opiekunek-szefowa całego obozu była tam z dzieckiem, niespełna 5-letnią diablicą zwaną dalej Dzieckiem Wojny, tudzież dla niepoznaki Anią. Nie chodziło wcale o to, że mała terrorystka kazała nazywać się chłopięcym imieniem, bawiła się żołnierzykami i czołgami i robiła ogólne zamieszanie. To akurat było najmniejsze z jej piekielności.
Ania bowiem upodobała sobie fizyczne napastowanie kogo popadło. Bicie, kopanie, plucie było na porządku dziennym. Bynajmniej nie należało wcale jej prowokować do tych aktów przemocy. Wystarczyło na przykład ot, zdrzemnąć się na chwilę we własnym łóżku, cieszyć się promieniami słonecznymi na ławce czy po prostu robić swoje, by zarobić. A nadmienić trzeba, że jakimś dziwnym trafem dzieciak silny był i dobrze wiedział jak zadać ból. Matka oczywiście kompletny brak reakcji.
Największy szczękopad dopadł mnie w jednym momencie. Gdy w czasie jakiejś wycieczki siedziałam na promie przy długim stole z kilkorgiem znajomych, Ania zasiadłszy naprzeciw jednej z koleżanek poczęła ją z pełną premedytacją kopać. Doszło do tego, że dzieciak praktycznie zjechał pod stół próbując dosięgnąć, gdy koleżanka się odsuwała. Uwagi dzieciakowi nie zwróciła, bo Genialna Mamusia usiadła sobie akurat na drukim końcu stołu, odwróciła głowę w drugą stronę i udaje, że nic nie wie.
W pewnym momencie dzieciak widocznie znudził się uprzykrzaniem nam życia po czym... podszedł do matki i zaczął ją okładać pięściami. Matka... nic. Niewzruszona jak posąg siedzi, podparta na łokciu i spogląda w okno.

W takich chwilach człowiekowi po prostu brakuje slów. A ja się zastanawiałam czemu młodsze pokolenia jakieś takie dzikie...

matka roku

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (185)