Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Supervillain

Zamieszcza historie od: 22 września 2016 - 23:35
Ostatnio: 9 października 2018 - 5:52
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 569
  • Komentarzy: 59
  • Punktów za komentarze: 365
 

#75954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ku przestrodze - naiwność i brak znajomości prawa może bardzo słono kosztować.

Kilka lat temu zmarł mój ojciec. Pozostawił po sobie mieszkanie (zadłużone) oraz długi w ZUS-ie (nawiasem mówiąc, piekielność w piekielności - długi z tytułu alimentów, których na mnie nie płacił, przeszły na mnie...). Nie utrzymywałam z nim kontaktu przed jego śmiercią, więc nie wiedziałam czym się zajmował i jakie jeszcze zobowiązania pozaciągał, w każdym razie mieszkanie udało się spłacić i sprzedać.

Upłynęło trochę czasu (około 2 lat?), o mieszkaniu zdążyłam już zapomnieć, część pieniędzy niestety się rozeszła. Pewnego dnia w skrzynce znalazłam pismo od firmy windykacyjnej - BEST SA. Było to wezwanie do spłaty długu mojego ojca - ok. 30 000 zł w banku i 2000 zł z karty kredytowej. W pierwszej chwili dostałam prawie zawału. Oddzwoniłam do firmy na podany numer - zostałam poinformowana o konieczności przesłania sądowego aktu nabycia spadku, aby firma BEST SA mogła wszcząć postępowanie przeciwko mnie (sic).

Byłam w jeszcze większym szoku. Zaczęłam przegrzebywać internet - wiedziałam, że długi w banku przedawniają się po trzech latach. Natrafiłam na wpisy na forach różnych ludzi, którzy dali się złapać na sztuczki marnych wyłudzaczy z tej firmy i jej podobnych.

Jak działają tacy "windykatorzy"? Odkupują od banków przedawnione długi po zmarłych i wysyłają pisma do spadkobierców, licząc na ich niewiedzę. Ewentualnie zakładają sprawy w sądzie internetowym, który zwykle rozstrzyga je na ich korzyść (nie wiem jakim cudem coś takiego jest legalne?) - od wyroku można odwołać się do dwóch tygodni. Jeżeli ktoś tego nie zrobi, to jest delikatnie mówiąc w dupie. Niektórzy dają się wciągnąć w niezłe szambo - zawarcie umowy o rozłożenie takiego długu na raty czy też rozpoczęcie spłacania, niejako "odwołuje" przedawnienie i wtedy dług staje się realny, a firmy takie jak BEST (a raczej WORST) doliczają w nieskończoność odsetki...

Uspokoiłam się i wystosowałam do nich maila o treści:

"Odpowiedź na próbę wyłudzenia.
W związku z otrzymanym od państwa pismem wzywającym do spłaty rzekomego długu z racji umowy o kartę kredytową XX z dnia X.X.2007 mojego ojca Y Z, jak i zapowiadanym kolejnym pismem z wezwaniem do spłaty jego zadłużenia odkupionego przez państwa od Xbanku, oświadczam, iż kategorycznie odmawiam przesłania jakichkolwiek dokumentów oraz zaspokojenia jakichkolwiek roszczeń ze strony państwa firmy z uwagi na PRZEDAWNIENIE długów. Jednocześnie informuję, że w przypadku skierowania przez państwo sprawy na drogę sądową (jak mniemam byłby to e-sąd w Lublinie) i wydania nakazu spłaty, odwołam się od niego z podniesieniem zarzutu przedawnienia, wobec czego będą państwo zobowiązani do poniesienia kosztów sądowych, nie zyskując na tym ani grosza.
W przypadku stosowania przez państwa firmę wobec mnie ogólnie znanych praktyk nękania, nie omieszkam wytoczyć państwu sprawy z powództwa cywilnego."

Aha, zapomniałam wspomnieć - postujący na forach skarżyli się, że bezczelni "windykatorzy" potrafią wydzwaniać do nich o nieludzkich porach, a także nękać ich w pracy i rozpowiadać o rzekomym zadłużeniu wśród współpracowników.

W odpowiedzi dostałam zabawnego maila:

"Szanowny Panie/i,

Dziękujemy za przesłaną wiadomość. Jednocześnie informujemy, że adres e-mail, z którego wpłynęła wiadomość nie figuruje w systemie BEST S.A. W celu uzyskania odpowiedzi, prosimy o potwierdzenie tożsamości poprzez uzupełnienie informacji wskazanych w załączniku oraz odesłanie ich na adres e-mail BEST S.A. w ciągu 3 dni. W przypadku niepotwierdzenie tożsamości oraz braku Pana/i zgody na prowadzenie korespondencji drogą elektroniczną we wskazanym terminie, odpowiedź na wiadomość może zostać wysłana pocztą.

Z poważaniem
Zespół BEST S.A.

Niniejszy e-mail oraz wszelkie załączone do niego pliki są poufne i podlegają ochronie prawnej. Bezwzględnie zabrania się nieuprawnionego wykorzystania, rozpowszechniania lub kopiowania niniejszej wiadomości, w tym załączników. O błędnym zaadresowaniu wiadomości prosimy niezwłocznie poinformować nadawcę i usunąć wiadomość. [;)]"

Ciśnienie mocno mi się podniosło i odpisałam jedynie:

"Do tego jeszcze w bezczelny sposób wyłudzacie dane, sami zasłaniając się "poufnością". Powiem krótko: wypi***adać. Działacie na granicy legalności i doskonale o tym wiecie. Szukajcie innego frajera, ode mnie nie dostaniecie złamanego grosza."

Od tego czasu mam spokój. A co przypomniało mi o tej historii?
Otóż fejsbuk wyświetlił mi reklamę BEST SA - "wygraj umorzenie swojego długu" :) Po moim komentarzu, w którym ich wyśmiałam, szybciutko wyłączyli możliwość komentowania.
Nie dajcie się zrobić takim bezczelnym oszustom. Z tego co widzę na forum, BEST SA ciągle grasuje.

best sa

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 307 (325)

#75268

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako że moje mieszkanie (a właściwie mieszkanie mojej mamy) znajdujące się w PRL-owskim bloku standardem do niedawna przypominało właśnie tamte czasy, postanowiłyśmy je porządnie wyremontować. Doglądać przedsięwzięcia miałam ja.
Najpilniejszą sprawą była łazienka, więc od tego postanowiłyśmy zacząć i zobaczyć co będzie dalej. Koleżanka poleciła mi kuzyna swojej znajomej - według opisów miał być świetnym fachowcem, "specjalistą od łazienek" wręcz, poza tym koleżanka widziała jego dzieło w salonie kosmetycznym owej znajomej - miód malina.

"Fachowiec" - D. przyszedł na oględziny, dogadaliśmy się, spisaliśmy umowę "na kolanie", pobrał zaliczkę, przyniósł sprzęt - masę narzędzi, odkurzacz i takie tam. Zrobiliśmy wielkie zakupy w Castoramie. Na początku szło z górki - razem z pomocnikiem (który swoją drogą wyglądał na lekko niedorozwiniętego alkoholika, ale postanowiłam dać mu szansę), żwawo zabrali się do kucia starych płytek i rozbierania starej instalacji.

D. odmówił skuwania posadzki, bo stwierdził, że znajduje się pod nią... azbest. No cóż. Nową instalację poprowadził po starej posadzce, którą zalał wylewką. Miało być idealnie równo pod płytki - nie było, a podłoga w łazience była o dobre kilka centymetrów wyżej niż reszta mieszkania.

Co do toalety, kupiliśmy zestaw podtynkowy. Geniusz nie potrafił go zamontować - próbował przekonać mnie, że musi to zrobić w sposób, dzięki któremu muszla kończyłaby się dokładnie na środku łazienki, a półka nad nią miałaby z 20 cm szerokości. Kazałam mu wymyślić coś innego. Głowił się, aż poprzycinał kolanko od odpływu i udało się cofnąć instalację o kilka centymetrów.

W międzyczasie zaczął mu się kończyć zapał do pracy (mimo - a może właśnie dlatego - że otrzymał kolejną zaliczkę w wysokości kilkuset złotych). Przestał się pojawiać - na początku wymówką była choroba jego dziewczyny (rak - podobno to prawda), co też było pretekstem do poproszenia o zaliczkę większą niż w umowie. Potem miał grypę.

Postępów w pracy rzecz jasna nie było. Nie miałam się jak umyć przez dwa tygodnie. Owszem, wiedziałam, że będzie ciężko i że przez jakiś czas będę musiała obmywać się w miednicy/jeździć do koleżanki na drugi koniec miasta, ale to chyba oczywiste, że takie rzeczy robi się tak szybko jak to możliwe, a paniczowi nie chciało się podejść, mimo że mieszka 5 minut spacerem od mojego mieszkania.

Dostał kolejną szansę. Miał pojawić się w piątek. Nie dał rady, bo... miał sraczkę (sic!). Potem w sobotę. Potem w poniedziałek. W poniedziałek puściły mi nerwy i napisałam mu co o tym wszystkim myślę oraz, że to koniec naszej współpracy (tak, wiem, o wiele za późno). Błagał, prosił, ale pozostawałam nieugięta. Napisałam, że może zostawić sobie 800 zł za wykonaną do tej pory "pracę" (co i tak było sporą kwotą jak na to ile rzeczywiście zrobił), ale resztę pieniędzy ma oddać (uzbierało się ponad tysiąc złotych). On na to, że wtedy i wtedy przyjdzie po narzędzia. Odpisałam, że narzędzi nie dostanie, dopóki nie odda pieniędzy, na co dałam mu miesiąc.

W ten sam dzień zamieściłam ogłoszenie na jednym z portali i znalazłam bardzo profesjonalnego, kompetentnego i uczciwego pana od zaraz. Jego opinia o tym co zastał w łazience była, delikatnie rzecz mówiąc, mało przychylna. D. spartolił prawie wszystko - nie licząc fragmentów instalacji, które dało się jeszcze odratować. Wylewka zrobiona przez niego została skuta razem ze starą posadzką, pod którą oczywiście żadnego azbestu nie było. Okazało się również, że D. rozciął ważną część zestawu podtynkowego (kolanko czy coś w tym stylu), na szczęście jego brak w końcu udało się obejść. Ów pan razem z pomocnikiem zrobił więcej w trzy dni, niż D. przez trzy tygodnie. Bez zaliczki.

Przez jakiś czas było w miarę spokojnie, nie licząc straszenia mnie policją w smsach - bo "zawłaszczenie mienia". Odpisałam, że zapraszam.

Minęło trochę czasu i D. zapukał do drzwi (akurat byłam wtedy sama) i zażądał wydania narzędzi. Otrzymał odpowiedź odmowną. Po dłuższej chwili do drzwi zapukał po raz kolejny D. w towarzystwie dwóch policjantów. Wpuściłam ich (tylko policjantów) do mieszkania, przedstawiłam sytuację, panowie byli bardzo uprzejmi i przekonali mnie, żebym wpuściła również D. w celu rozmowy. Pan fachowiec miał gębę pełną frazesów o zawłaszczeniu mienia i tym podobnych, ale koniec końców zginął od swojej własnej broni. Pokazałam panom zdjęcia efektów pracy D., naszą umowę (gdzie pod spodem podpisał, że pobrał zaliczki w wysokości takiej i takiej), smsy, wskazałam, że D. nie ma żadnych dowodów na to, które przedmioty w moim mieszkaniu należą do niego - zażądałam faktur, numerów seryjnych itp. Zadzwoniłam do nowego pana od remontu, który opisał co zastał u mnie w łazience i stwierdził, że nie należy się za to zapłata. Powiedziałam, że będę słowna i pozwolę mu zatrzymać ustaloną wcześniej kwotę, ale nie wydam mu narzędzi dopóki nie odda reszty.

Policjanci kazali nam się wylegitymować i spisać umowę o spłacie zaliczek, a D. powiedzieli, że nie ma prawa wynieść niczego z mojego mieszkania. "Specjalista od łazienek" w trakcie tego wszystkiego spokorniał i koniec końców wyszedł z podkulonym ogonem. Niedługo potem oddał pieniądze, ale narzędzia odebrał dużo później - mimo tego, że przecież tak bardzo były mu wcześniej potrzebne.

I to byłby koniec. Wspomnę tylko, że od koleżanki dowiedziałam się, iż D. zrugał swoją kuzynkę za to, że załatwiła mu tak ch*jową pracę (dobrze płatną, bez patrzenia na ręce, z częstowaniem kawką i przerwami na papieroska) oraz stwierdził, że jego niepowodzenia wynikły z faktu, że stałam mu nad głową i nie mógł się skupić (przez większość czasu siedziałam zamknięta u siebie w pokoju). Skończyło się na konflikcie rodzinnym - kuzynka mu nie uwierzyła, a i ojciec wziął go po tym w obroty.

Podsumowując: myślałam, że osoba z polecenia będzie bardziej godna zaufania niż ktoś z internetu, a stało się dokładnie odwrotnie.
Tak, wiem, że dałam się sfrajerzyć, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nowa ekipa spisała się genialnie, łazienka oraz reszta mieszkania wygląda świetnie i w niczym nie przypomina PRL-u :)

kraków

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (258)

1