Profil użytkownika
TheLastOne
Zamieszcza historie od: | 25 czerwca 2011 - 11:24 |
Ostatnio: | 6 lipca 2018 - 17:21 |
- Historii na głównej: 1 z 2
- Punktów za historie: 998
- Komentarzy: 10
- Punktów za komentarze: 17
zarchiwizowany
Skomentuj
(32)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia bez zakończenia, liczę na to, że ktoś z naszej piekielnej społeczności podpowie, co robić.
Mieszkam w małej wsi, w samym jej centrum, tuż obok remizy, sklepu i szkoły. Od około dwóch miesięcy mieszkańcy, ale szczególnie ja i moi sąsiedzi, mamy problem z bezpańskimi psami. Trzy, czasem cztery kundle (w tym jeden gabarytów owczarka niemieckiego, i to dorosłego) wałęsają się po placu przed remizą i sklepem. I to nie tylko w nocy, ale i w dzień, niczego się nie boją, nikt ani nic nie może ich wypłoszyć.
W późnych godzinach strach wychodzić z domu, poza tym moja posesja nie jest do końca odgrodzona od szosy i zdarza się, że wychodząc potykam się na schodach o któregoś z psów.
Zagrożenie obejmuje nie tylko moja rodzinę, ale i sąsiadów, klientów sklepu, a przede wszystkim DZIECI w drodze do szkoły.
Próby rozwiązania problemu spełzły na niczym. Oto fragment rozmowy [S]ąsiadki z [P]olicjantem:
S: Chcielibyśmy żeby ktoś coś z tymi psami zrobił, przecież jak coś się stanie to kto za to będzie odpowiadał?
P: Jak z pani taka dobra obywatelka to niech pani pieski do siebie weźmie.
I tak już od dwóch miesięcy, zero konkretów, psów nikt nie zabiera, wszyscy się boją, bo co jeśli rzeczywiście komuś coś się stanie? I tu rodzi się pytanie: Piekielni, cóż nam czynić?
Mieszkam w małej wsi, w samym jej centrum, tuż obok remizy, sklepu i szkoły. Od około dwóch miesięcy mieszkańcy, ale szczególnie ja i moi sąsiedzi, mamy problem z bezpańskimi psami. Trzy, czasem cztery kundle (w tym jeden gabarytów owczarka niemieckiego, i to dorosłego) wałęsają się po placu przed remizą i sklepem. I to nie tylko w nocy, ale i w dzień, niczego się nie boją, nikt ani nic nie może ich wypłoszyć.
W późnych godzinach strach wychodzić z domu, poza tym moja posesja nie jest do końca odgrodzona od szosy i zdarza się, że wychodząc potykam się na schodach o któregoś z psów.
Zagrożenie obejmuje nie tylko moja rodzinę, ale i sąsiadów, klientów sklepu, a przede wszystkim DZIECI w drodze do szkoły.
Próby rozwiązania problemu spełzły na niczym. Oto fragment rozmowy [S]ąsiadki z [P]olicjantem:
S: Chcielibyśmy żeby ktoś coś z tymi psami zrobił, przecież jak coś się stanie to kto za to będzie odpowiadał?
P: Jak z pani taka dobra obywatelka to niech pani pieski do siebie weźmie.
I tak już od dwóch miesięcy, zero konkretów, psów nikt nie zabiera, wszyscy się boją, bo co jeśli rzeczywiście komuś coś się stanie? I tu rodzi się pytanie: Piekielni, cóż nam czynić?
wieś
Ocena:
5
(173)
Historia ze służbą zdrowia w tle, tym razem jednak dość zabawna.
Mieszkam w typowym małym miasteczku, w którym wszyscy się znają. Mój lekarz rodzinny jest bardzo dobrym specjalistą, niestety zachorował na raka krtani i musiał przejść operację, przez którą mówi dość niewyraźnie. Stali pacjenci, tak jak ja, nie mają jednak problemów ze zrozumieniem, o co mu chodzi. Aby było jaśniej, dodam, że główny problem Pan Doktor ma z literką "k", która u niego brzmi jak takie "harczące" h. I tak zamiast, na przykład "kot", Doktorek mówi "hrrrot".
Sytuacja właściwa:
Siedzę sobie w gabinecie, już po badaniu, czas na wypisanie recepty. Tu pojawia się problem. Małe miasteczko, Pan Doktor (D) chce upewnić się czy lek w aptece obecnie jest. Dzwoni więc do naszej Pani Farmaceutki (F) i po wymianie uprzejmości zaczyna dyktować jej nazwę leku. Pierwsza litera - oczywiście "k". Wyglądało to mniej więcej tak:
D: no to dyhtuje. Hrrr...
F: H?
D: nie, Hrrr!
F: czyli H?
tu Pan Doktor się zdenerwował i krzyczy
D: nieee! Hrrrrr, jak Hurwa!!
Mieszkam w typowym małym miasteczku, w którym wszyscy się znają. Mój lekarz rodzinny jest bardzo dobrym specjalistą, niestety zachorował na raka krtani i musiał przejść operację, przez którą mówi dość niewyraźnie. Stali pacjenci, tak jak ja, nie mają jednak problemów ze zrozumieniem, o co mu chodzi. Aby było jaśniej, dodam, że główny problem Pan Doktor ma z literką "k", która u niego brzmi jak takie "harczące" h. I tak zamiast, na przykład "kot", Doktorek mówi "hrrrot".
Sytuacja właściwa:
Siedzę sobie w gabinecie, już po badaniu, czas na wypisanie recepty. Tu pojawia się problem. Małe miasteczko, Pan Doktor (D) chce upewnić się czy lek w aptece obecnie jest. Dzwoni więc do naszej Pani Farmaceutki (F) i po wymianie uprzejmości zaczyna dyktować jej nazwę leku. Pierwsza litera - oczywiście "k". Wyglądało to mniej więcej tak:
D: no to dyhtuje. Hrrr...
F: H?
D: nie, Hrrr!
F: czyli H?
tu Pan Doktor się zdenerwował i krzyczy
D: nieee! Hrrrrr, jak Hurwa!!
przychodnia :)
Ocena:
879
(939)
1
« poprzednia 1 następna »