Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zlodziej_Zapalniczek

Zamieszcza historie od: 7 grudnia 2014 - 21:36
Ostatnio: 21 grudnia 2015 - 16:37
  • Historii na głównej: 12 z 13
  • Punktów za historie: 5310
  • Komentarzy: 60
  • Punktów za komentarze: 521
 
zarchiwizowany

#69366

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o mojej pierwszej szkole w której podjąłem pracę w mojej karierze.
Szkoła mała, słabo znana, przyjmowali głównie studentów i ludzi, którzy nie zdążyli z powodu obrony we wrześniu przez wakacje złapać pracy w dużych szkołach. No i jako że broniłem się we wrześniu a chciałem pracować w zawodzie to poszedłem tam.

W szkole panowała jedna zasada - kursant to twój chlebodawca, masz robić to co on chce. I to trochę utrudniało pracę, bo byli tacy, którzy szli na skargę gdy np. na koniec lekcji zwróciło im się uwagę żeby nieco więcej czasu poświęcili na naukę w domu. I był opierdziel od szefowej, że ja nie jestem od strofowania tylko od nauki i to tak, żeby kursant wychodził z sali zadowolony Czytaj: masz mu lizać tyłek, ładnie go chwalić i się uśmiechać.

Szefowa była (jest do dziś) sknerą tysiąclecia. Stawka 12zł netto. Niektórzy powiedzą, że fajnie. No nie, nie fajnie, bo jak ktoś miał 20 godzin tygodniowo zajęć to był w dobrej sytuacji. Średnio było 15. Spora część lektorów nie dochodziła do 1000 z wypłatą. Jak byliśmy pytać o podwyżki to słuchaliśmy pełną żalu litanię o tym, że znów w kamienicy podniesiono czynsz, że ona by chciała ale nie może. No i cóż. Dwa tygodnie po tym jak byłem pytać po podwyżkę w szkole pojawiły się nowe krzesełka w poczekalni (bujane, każdy ich unikał bo wyglądały na wątłe) i stół do piłkarzyków dla kursantów nudzących się na przerwach. Są przecież priorytety.
Generalnie jedynym powodem dla którego ludzie zapisywali się do tej szkoły było to, że kursy były pół darmo. Szefowa wychodziła z założenia, że jak w innej szkole każą płacić za podręczniki to u niej będą za free. W jaki sposób? Ano pomoce naukowe każdy lektor kserował na swój koszt, a że było tego sporo to już nikogo nie obchodziło.

Kolejny fajny przekręt: Z racji tego, ze szefowa w przetargach na uczenie w jakichś ośrodkach rzucała stawkę tak niską, że po prostu trzeba było to przyjąć, to wygrywała ich dużo. Fajnie powiecie? No nie, nie fajnie. Bo co z tego, że szkoła dostawała dajmy na to 35zł/h za naukę w Urzędzie Miasta, skoro lektor dostawał z tego 12? Reszta szła na piłkarzyki, nowe obrazy do sekretariatu czy inne tego typu rzeczy. A w rozliczeniu, które dostawaliśmy do podpisu i tak widniało, że lektor za te lekcje dostaje 35. Ktoś się buntował? Nie. Dlaczego? Zaraz powiem, czekajcie.
Dokończę Wam o przetargach. Ona wygrywała wszystko co się dało. Raz wygrała przetarg na kurs w jednostce wojskowej w mieście oddalonym o 50km od naszego. Problem w tym, że trzeba było mieć lektora ze specjalnymi uprawnieniami żeby w ogóle zgłosić się do tego przetargu. Myślicie, że miała? No, jasne. Wszystko na lewo. Kumpel został przymusowo wysłany do tej jednostki pod groźbą zwolnienia, nie ważne, że nie miał papierów. Za kilometrówkę też mu nie zwracała. Zwolnił się chwilę przed zajęciami bo już nie wytrzymał.
Tak samo było jak w trakcie ferii zimowych organizowała zimową szkołę. Jako że wielu lektorów miało plany na ferie, nikt nie został do nauki. Kto więc opiekował się dziećmi przez dwa tygodnie? Sekretarka po administracji bez uprawnień pedagogicznych. Ale ona była przyzwyczajona, zdarzało jej się prowadzić zajęcia jak nie było lektorów do uczenia w grupach mniej zaawansowanych. No cóż, podobno wielozadaniowość to dobra cecha.

Co do sekretarek, to jedna z nich była prawą ręką szefowej. Krzywo się na nią spojrzało i już rozmowa dyscyplinarna. Raz wszedłem do sekretariatu przy końcu jakiejś rozmowy rekrutacyjnej i z ust jaśnie wielmożnej padły słowa "O, a oto i Złodziej, nasz najgorszy lektor". Z moich ust padło "Jaka szkoła, tacy lektorzy" i... był to ostatni dzień mojej pracy w szkole bo jak tylko dowiedziałem się, że mam przyjść na dywanik to przyszedłem z wypowiedzeniem.

A teraz słowo o tym dlaczego nikt się nie buntował. Po tym jak szefowa zatrudniała nowego lektora była dla niego tak słodziutka i pomocna, że szok, potrafiła zdobywać zaufanie. Bardzo szybko się to zmieniało, ale wystarczyło jej żeby nazbierać haki. Jakie? W umowie każdy z nas miał zakaz udzielania korków czy pracy w innej szkole pod groźbą dużej kary finansowej, chyba że miał od szefowej zgodę za piśmie. Jak się nie trudno domyślić za 800 złotych na miesiąc nie da się wyżyć, więc każdy prędzej czy później przychodził po pozwolenie na pracę w innym miejscu czy na te korki. W takiej sytuacji szefowa najczęściej mówiła coś w stylu: "przestań, nie będziemy się w papiery bawić, kursantów mi przecież nie ukradniesz, my tu jesteśmy zgranym zespołem, nikt nikomu świń nie będzie podkładał, w umowie jest bo prawnik tak doradził, ale przecież nie będę was pozywać o to że dzieci na korkach uczycie". I uścisk dłoni, wszystko załatwione. A jak się pojawiały bunty to wtedy był tylko tekst: "Ej, a widziałam, że masz ogłoszenie o korki w necie, to jak będzie? Masz ode mnie pozwolenie na piśmie?".
I ze strachu przed karami każdy miękł.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (195)

1