Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

agathos87

Zamieszcza historie od: 25 lutego 2015 - 15:43
Ostatnio: 24 kwietnia 2015 - 13:46
  • Historii na głównej: 0 z 8
  • Punktów za historie: 707
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 12
 
zarchiwizowany

#65945

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Komunikacja miejska – środowisko piekielności, jak każdy miał się okazje przekonać.

Nie wiem, jak jest w innych miastach, ale na Śląsku od dłuższego czasu kursują autobusy, które według teorii mają pierwsze drzwi do wsiadania, a resztę do wysiadania. Praktyka jest jednak różna – zazwyczaj i tak ludzie wchodzą i wychodzą wszystkimi zwłaszcza, że bilet i tak trzeba skasować. Zresztą nie zawsze jest miejsce, aby z początku autobusu przeciskać się np. do środkowych drzwi w celu wysiadki.

Dziś jednak zbulwersował mnie kierowca autobusu linii 70. Siedziałam sobie spokojnie na pierwszym siedzeniu przy pierwszych drzwiach i czytałam książkę. W pewnym momencie autobus zajechał na przystanek i pragnęła z niego wysiąść starsza Pani (wiek 60+), poruszająca się o lasce.
Stoi przed tymi pierwszymi drzwiami i dwa razy musiała powtarzać kierowcy PROŚBĘ o otwarcie drzwi, bo chciałaby wysiąść. Kierowca ŁASKAWIE drzwi otworzył, z komentarzem, że trzeba się nauczyć, że przednie drzwi są do wsiadania, a nie wysiadania.
Niby nic, prawda? Generalnie miał rację, bo tłumu akurat nie było.
Ale pierwsze co pomyślałam to fakt, czemu ten buc robi kobiecinie problem, skoro widzi, że Pani porusza się o lasce? Skoro siedzi/stoi przy tych drzwiach to czemu nie można jej wypuścić normalnie? Z laską, byłoby jej ciężko przejść choćby do tych środkowych.

Kierowcy – trochę empatii dla pasażera!

komunikacja na śląsku

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (36)
zarchiwizowany

#65594

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowana historią #42865 postanowiłam napisać o pomocy z MOPSu.

Kiedyś mój narzeczony miał taką sytuację, że musiał się wynieść z domu. Miał już 18 lat, ale żadnego dochodu, bo szkoła, matka nie zdecydowała się mu pomagać, ojciec dawno alimentów nie płaci. Narzeczony zamieszkał ze mną - bezrobotną wtedy studentką i moimi dziadkami (dziadek to były górnik). Chcialismy załatwić pomoc z MOPSu, ale niestety... Przyszła Pani na wizję lokalną, zabrała zaświadczenia o dochodzie... Pierwsza piekielność - żadnego dofinansowania nie dostanie, bo MOI dziadkowie (nie będący Jego rodziną) zarabiają więcej niż próg wymagany. Druga piekileność - co z tego, że rodzina się nie poczuwa i narzeczony z mamą nie mieszka, nadal uwzględniane do pomocy są JEJ dochody jako mamuśki. No paranoja... Ktoś mi wyjaśni?

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (248)
zarchiwizowany

#65327

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wspominałam, pracuje w placówce bankowej (biurach). Ludzie poważni, wykształceni (w końcu pracujemy w banku, prawda?). Dziwi mnie zatem kilka „biurowych” zachowań, bo czasem czuję się jakbym pracowała z kocmołuchami (żeby nie było – wszyscy ubrani na poziomie, elegancko, ewentualnie normalnie).

1. W toaletach zdarza się dość często, że podłogę zaścieła ręcznik papierowy albo skrawki papieru toaletowego. Hm.. chyba wypadałoby podnieść i wrzucić do kosza stojącego kilka centymetrów od owego śmiecia.
2. Nie wspomnę o tym, że zdarza się, iż zatyka się toaleta, bo ktoś wrzucił za dużo papieru.
3. Express do kawy był w serwisie już 2 razy w przeciągu bodaj 4 miesięcy, bo ludzie go psują, zapychają
4. W zlewie w kuchni, co jakiś czas zostaje kilkanaście kubków/filiżanek wraz ze sztućcami. Delikwenta, do którego to należy jakoś brak. Zazwyczaj w końcu ktoś „życzliwy” cały bajzer sprząta po ok 2 dniach zalegania….
5. Z winy firmy sprzątającej nie posiadamy płynu do zmywania naczyń, każdy więc zaopatrza się w swój, który za każdym razem do kuchni sobie przynosi. Za to stos „gąbeczek” do mycia jest imponujący…
6. Kosz na śmieci w kuchni zazwyczaj jest przepełniony. Nic to, że wystarczy lekko docisnąć, aby zmieściło się jeszcze kilkanaście śmieci…
7. Kubeczki od dystrybutorów z wodą. Zazwyczaj są pakowane po kilkanaście w woreczku. Aby taki „stosik” włożyć na wyznaczone miejsce do rękawa na kubeczki, ostatnio nikt nie zadaje sobie trudu, aby sciągnąć tę cholerną folię. Ludzie, myślcie!

I sytuacja, która mi się wydarzyła jakiś czas temu:
8. Normalnym jest, że jeśli ktoś nie ma swojego talerzyka, łyżeczki czy innego sprzętu, a akurat do jedzenia potrzebuje, to takowy sobie „pożycza” ze sterty leżącej akurat na zmywaku. To normalne i akceptowalne. Zasada jest taka, że potem jedynie dokładnie się sprzęt myje i odstawia na miejsce. Mnie kiedyś jednak zniknął widelec. Niby nic, ale zniknął na kilka dni!
Najpierw na mailu mojej grupy napisałam, czy ktoś owego nie widział (był dość charakterystyczny). Nikt nic nie wie. Po dwóch dniach poszukiwań na oślep, zdesperowana wydrukowałam karteczkę z uprzejmą prośbą, aby „pożyczalski” zechciał oddać mi taki a taki sprzęt. Nie czekałam nawet dnia, gdy widelec się znalazł, a karteczka zniknęła zabrana przez (jak mniemam) pożyczalskiego. Cud!


Konkluzja? Ludzie są okropni, niezależnie od branży.

życie biurowe

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (31)
zarchiwizowany

#65312

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jest kilka codziennych piekielności, które nas spotykają. Dziś mnie naszła refleksja dotycząca takowych.

1. Psie kupy. Ja rozumiem, że nie każdemu chce sie sprzątać. Już jestem w stanie zrozumieć zostawioną psią kupę na kawałku zieleni w mieście, takich nazwijmy to wysepkach, na które a teorii przechodzień nie powinien wchodzić. Ale ludzie! Na środku chodnika? Jestem przekonana, że ci leniwi właściciele pozwalający pupilom srać na chodniku sami nie chcieli by w coś takiego wdepnąć lub patrzeć.

2. Święte krowy wersja drogowa. Zdarza się, że człowiekowi nie chce się przechodzić na przejściu, bo jakos tak funkcjonalniej i bliżej jest przejść na dziko, nieraz ok 500m od zebry. Ale jeśli już to się robi to wypadałoby uszanować kierowców i pokonać odcinek drogi w tempie szybkim i niezwłocznym (nie wspominam o tym, by było bezpiecznie bo to oczysiwte). Więc nie rozumiem kompletnie ludzi, niezależnie czy to jest osoba niedołężna (choć takiej radziłabym jednak te pasy) czy całkiem zdrowa, która przez taka ulicę przechodzi sobie spokojnie typu "bo ja tu kroczę i to chyba oczywiste, że samochód powinien mi ustąpić. Ja tu będę szedł/szła krokiem spacerowym i mam w nosie bezpieczeństwo".

3. Święte krowy wersja chodnikowa. Wczoraj napotkałam taką oto sytuację. Chodnik niby szeroki, z jednej strony droga, z drugiej, pas ziemi. Na nieszczęście na części owego chodnika stoi samochód. Ok, ma prawo. Za to zaraz obok niego stoją sobie trzy Panie, w tym jedna z wózkiem i wesoło "klachają" (rzecz ma miejsce w Katowicach, ul. Gliwicka). Każdy ma prawo do pogadania ze spotkanym znajomym, ale można to chyba robić inteligentniej? Panie zatamowały ruch pieszy, bo ludzie musieli ich mijać albo pasem ziemi albo lawirować obok auta. A wystarczyło pomyśleć i przenieść się te pół metra bliżej przed samochód lub z metr dalej, za samochód. Ale po co?

piekielności codzienne

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (208)
zarchiwizowany

#65273

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Akt kolejny mojej historii Pana od asystentki.

Pan dzwonił wczoraj:
- To niech Pani przyjedzie w poniedziałek po swojej pracy (żadnego ku*wa dzień dobry?).
- Dobrze, a czy mogę prosić Pana o nip firmy?
- Oczywiście, wyślę smsem.

Smsy z dziś:

Oszust [O]: Firma auto clinica damian leja.
(Hm... a mówił przez telefon primo, że mateusz tuk, a dwa że usługi gastronomiczne...)
Ja: Ale miał być nr nip. I podobno to miała być nowa firma gastronomiczna
O: Będziesz u mnie pracowała
J:Co to znaczy?
O: Chcesz dużo zarobić
J: Z całym szacunkiem, ale dupą nie pracuję. Panie Michale, Marku czy Mateuszu. Do czego Panu asystentka? Najpierw miał Pan firmę medialną rzekomo, potem auto klinikę a ostatnio usługi gastronomiczne. Obawiam się, że po pierwsze to nieładnie oszukiwać ludzi którzy uczciwie szukają pracy i jej potrzebują. Po drugie poważny biznesmen umawia się w siedzibie firmy, a nie na dworcu. Po trzecie to mało inteligentne dzwonić do tej samej osoby po raz trzeci. Pan tego nie kontroluje. Primo, proszę do mnie więcej z tym oszustwem i pierdołami nie dzwonić, a secundo pana działalnością powinna zająć się policja.

Jakoś brak odzewu...

Kurcze, powiedzcie mi, jaki poważny pracodawca pisze tak do potencjalnego pracownika? Że będziesz, że chcesz... Ewidentnie brzmi jak sutenerstwo. Nie wiem czy to pod groźby nie podpada...

Poszłabym z tym na policję, gdyby nie fakt, że zapewne umorzą śledztwo, a najpewniej w ogóle nie przyjmą zgłoszenia. Bo niby z jakiej parafii?

Zastanawia mnie ta umowa, która Pan chciał podpisać. Bo od razu by umowę podpisywał.

Ku*wa, irytujące jest to, że człowiek w tym kraju szuka uczciwej roboty, a znajdują się tacy ludzie, żerujący na ludzkich nadziejach.

I ja rozumiem wasz sprzeciw, że asystentka bez doświadczenia tyle nie zarabia, ale chodzi tu o zasadę. Niechby i oferował 1500zł. Wszystko jedno...

PS. Mam pracę, szukam teraz jedynie ofert, aby ją ewentualnie zmienić, więc jestem w ciut lepszej sytuacji. Ale gdy pierwszy raz się zetknęłam z Panem, te prawie 2 lata temu, naprawdę byłam bezrobotna...

PPS. Policja po konsultacji telefonicznej poinformowała mnie, że znamion przestępstwa nie widzi, ale mogę przyjść na komisariat i porozmawiać z oficerem, który ma szerszą wiedzę.. Jak myślicie - fatygować się czy olać sprawę?

praca

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (198)
zarchiwizowany

#65231

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązując do mojej historii #65149

Pan jest chyba wyjątkowym idiotą, bo znów odebrałam telefon... Praca biurowa/asystentki. Firma niby nowo otwarta (brzmiało jak PW MM SK), usługi gastronomiczne (po co im biurowa?), zarobki rewelacja. Już od razu by podpisał umowę.

Zapytany skąd ma mój numer, czy wysyłałam cv, czy Pan mnie znalazł na portalu, twierdzi
- "od znajomych Pani wiem".
J: Ale jakich znajomych?
- Mój znajomy mówił, że jest Pani dobrą pracownicą i szuka spokojnej pracy.

Taa.... Ciekawe jaki to niby znajomy?

Najwyraźniej Pan jest totalnym kretynem, nie pamiętającym do kogo już dzwonił. W teorii mamy się spotkac w poniedziałek, ale potwierdzać to będzie w niedzielę.
To ja sobie Panu w niedzielę oświadczę albo że już nieaktualne, albo go postraszę policją... Zastanowię się nad tym.

PS. Pan się przedstawił jako Mateusz Tuk, nr telefonu 797096095 oraz 500 919 040.

praca

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (36)
zarchiwizowany

#65149

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ofert pracy jest wiele, ale niestety chcący pracować muszą być ostrożni. Dlatego umieszczam ku przestrodze.

Miejsce akcji Katowice.

Pierwsza część historii dzieje się jakieś 1,5 roku temu. Na portalu olx i gumtree umieściłam swoją ofertę jako poszukująca pracy biurowej. Zadzwonił gość. Przedstawił się jako Michał Wiśniewski, oferował prace biurową/pracę asystentki w firmie multimedialnej związanej z filmem. Przez telefon warunki wydawały się atrakcyjne, więc umawiam się szczęśliwa na rozmowę. Facet wyznacza spotkanie naprzeciwko FAMURu, w okolicy dworca w Piotrowicach. Szczerze mówiąc, dopiero mama mnie uświadomiła pt. „Dziwne, że nie w siedzibie firmy”. Pan wspomniał też o stroju oficjalnym: biała bluzka, spódniczka, obcasy, ewentualnie baleriny (rzecz działa się latem). Ok.
Przyjeżdżam na miejsce spotkania, pojawia się facet, rozmawiamy. Cv specjalnie nie chce, mówi, że umówimy się na dzień próbny. Generalnie szuka asystentki, zarobki ok 2-3 tys na rękę, czasem wyjazdy służbowe, ponadto przygotowanie kawy i inne bajery biurowe. Jednocześnie podkreśla, żebym nie myślała o złych rzeczach bo on w porządku, ale ma kolegę, on to owszem, zatrudniając sekretarkę wymaga, aby była także do łóżka, bez faceta itp. (Swoją drogą prowadząc „wywiad”, pyta czy jestem panną czy mam chłopaka).
Stwierdziłam, że się zastanowię i oddzwonię. Kierowana przeczuciem i radami mamy, postanawiam Pana sprawdzić. Firma miała się mieścić rzekomo na Pl. Grunwaldzkim. Idę tam, wypytuję portiera, różne osoby – nikt nic nie słyszał. Dzwonię do Pana i grzecznie odmawiam współpracy.

AKT II
OK dwa miesiące temu. Odpowiadam na ofertę pracy na olx na pracę biurową. W sobotę wieczór dzwoni Pan, przedstawiając się jako Marek Tychy(jako nazwisko, nie miasto  ), praca asystentki/ biurowa autoklinice w Katowicach. Zarobki 3-4 tys do ręki. Fajnie. Mówię, że czas będę miała we wtorek dopiero, więc mam zadzwonić w poniedziałek o szczegóły spotkania. Ostatecznie dzwonię do niego, w międzyczasie, coś mi nie trybi. Dzwonię do rzekomego miejsca pracy na Ligocie, jako że właściciel inaczej się nazywa, a Pan miał być ponoć właścicielem. W klinice nic nie wiedzą, nikogo nie potrzebują, może w sąsiedztwie szukają. Dzwonię do gościa raz jeszcze, pytam o firmę, już sugerując że może nazywa się Pan inaczej. Nagle się okazuje, że firma jest z Piekar Śl, ale siedzibę ma w biurach w Katowicach. Ok, umówmy się, proszę Pana o adres siedziby, gdzie mam się zjawić. Pan sugeruje spotkanie przy Famurze, na dworcu w Piotrowicach. Ponadto mam mieć strój oficjalny, biała bluzka i spódniczka. Halo! Brzmi znajomo! Ale myślę, że może to zbieg okoliczności, zgadzam się. Spotkanie ma być ok 18:00 (już ciemno, bo zima), więc dla bezpieczeństwa proszę narzeczonego, aby mi towarzyszył.
Sprawa nie daje mi spokoju. Jeszcze tego samego dnia piszę do Pana sms, że proszę bardzo o podanie adresu siedziby i nipu firmy. Nagle dostaję sms zwrotny „Oferta jest już nieaktualna”.

Być może byłam upierdliwa, być może czujna. Doświadczenie uczy, że te same okoliczności są tymi samymi. Co prawda Pan na spotkaniu pierwszym nie zrobił mi krzywdy, ale uważajcie na tego gościa.
Uważam też to za piekielne, że człowiek szuka ofert, napala się na dobrą, a ona jest jednak zbyt piękna i okazuje się przekrętem.

PS. [edycja 02.03.2015] Okazało się, że jednak posiadam nr do Pana: 797 096 095. To jego ostatni numer telefonu.

praca

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (226)
zarchiwizowany

#65117

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w leasingu jednego z banków. Jak na każdym „telefonie” klienci zdarzają się różni, ale mogę wyróżnić trzy piekielne typy.

1. „Nie wiem czego chcę”. Wiecie, rozumiem, że czasem klient chce się zorientować ile wyniósłby go leasing, zastanawia się czy to dobra da niego opcja itd. Ale de facto wypadałoby przyjąć jakiekolwiek przybliżone chociaż parametry. Niestety często zdarzają się klienci typu: ja chcę jakiś samochód osobowy, ale nie wiem czy nowy czy używany, nie wiem na ile chcę i nie wiem w jakiej kwocie. Ciekawe czy wiedzą na jakich parametrach mam im zrobić ofertę?

2. „Pan wk**wiony”. Niestety system w naszym banku jest następujący: najpierw klient zgłasza na stronie, że jest zainteresowany leasingiem, dzwoni do niego call center i odsiewa różnoraki chłam (tupu żart dziecka, ktoś zgłosił kogoś innego, zupełnie sobie nieznanego albo klient chce wziąć kredyt na laptop za 2 tys zł), po czym dzwonię ja, potwierdzam jego dane i przekazuję odpowiedniemu konsultantowi. Wiem, że może to być irytujące, ale nie ja system wymyśliłam. Więc zdarza się klient, który ma dość, że „dzwoni do niego już trzecia osoba”.

3. „A Pani nie wie?”. Zasada jest taka, że call center powinno wypytać klienta o wszystko, ale niestety zdarzają się w tym wywiadzie dziury. Mam np. napisane że Pan chce dajmy na to fiata, ale nie wiem jaki model. Dzwonię, pytam, a klient w stylu „to pani nie wie jaki model?”, „czy wy jesteście poważni?” (lub oczywiście opcje bezpośredniego wyzywania firmy lub mnie. Prym wiedzie Pan, który mi zarzucił, że „może powinna się Pani zająć malowaniem paznokci bo to Pani lepiej wyjdzie”).

Może to są błahostki, ale dokładają swoje minusy do puli pracy.
A wystarczy pamiętać, że za błędy systemowe nie należy karać szarego pracownika.

call_center

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (94)

1