Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

agula2002

Zamieszcza historie od: 16 marca 2011 - 0:02
Ostatnio: 27 września 2014 - 20:10
  • Historii na głównej: 12 z 27
  • Punktów za historie: 9791
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 230
 
zarchiwizowany

#62237

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Głosowanie na budżet obywatelski.
Idę sobie do pracy, dość się spieszę. Podchodzi do mnie chłopak w mundurku harcerskim, na oko jakieś 14-15 lat i pyta grzecznie czy może mi zająć chwilę, podtykając jednocześnie pod nos karty do głosowania.
Mówię, że średnio, że się spieszę, ale on dość natarczywie opowiada, że szkoła na Mileszkach nie ma boiska, i żebym mu podpisała.
- Ale ja mam już swoje typy, będę głosować na inne projekty - odpowiadam chcąc go wyminąć
- Ale może pani głosować na 5 projektów
- No i już wybrałam, dziękuję
Na to chłopak odparował
- Pięć?! No nie sądzę!

Ach ta dzisiejsza młodzież!

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (25)
zarchiwizowany

#60060

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Juwenalia, święto młodości i pijaństwa.
Sakramencko nawalony młody człowiek(MK)wtacza się na stację benzynową. Rzuca na ladę 2zł i bełkocze:
MK - hotdoga
Kolega (K)- Najtańszy po 4,5
MK - dobra, może być zimny
K- zimny też za 4,5
MK- Też się ku*wa matematyk znalazł!

stacja

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (34)
zarchiwizowany

#50828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wszyscy znamy akcję "trzeźwy weekend" i tym podobne.
Pracuję na stacji benzynowej, jedynego w okolicy otwartego w święta sklepu z alkoholem,więc gdzie biedni policjanci osłaniający procesję Bożego Ciała maja kupić sobie swoje setunie i dwusetunie jak nie u nas? Wczoraj chyba ze sześć sprzedałam policjantom w mundurze! z drogówki.
I niby gdzie miałam zadzwonić z tym fantem? Na policję???

policja

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (302)

#50371

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W dziesiątej godzinie pracy napadła mnie już lekka głupawka zmęczeniowa. A klienci jak klienci, ciągle nieprzygotowani.

Kolejka 3-4 osoby, facet płaci za paliwo, podaje mi kartę i... zonk, nie pamięta pinu, choćby nie wiem co. No czarna dziura. Raz próbuje i źle, drugi też źle, ludzie w kolejce się denerwują, na co ja z powagą i ze stoickim spokojem:
- Niech pan spróbuje 6852.
Facet spojrzał na mnie najpierw zszokowany, dopiero za chwilę skumał, że zażartowałam, a kobitka za nim:
- Oszuści! Oszuści, złodzieje! Znają nasze piny! Skanery tu mają!
I wyszła z kolejki. Dobrze, że za paliwo nie płaciła.

stacja benzynowa

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (815)

#49549

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzech synów babka miała.
Wszystkich wychowała na alkoholików, złodziei i lamusów. Żaden z nich nigdy nie splamił się uczciwą pracą. Babka czasem próbowała coś dorobić sprzątaniem, raczej dorywczo. Wszyscy razem mieszkają i są częstymi klientami najbliższego sklepu z alkoholem (kilka razy dziennie).

Średni z tych synów, uchodzący za najprzystojniejszego z nich, z najmniej wyżartym przez alkohol mózgiem, ale za to największy cwaniak, zapoznał sobie wiele tak temu pewną osiedlową Żuliettę i miał z nią córkę - Darię. Tak się jakoś stało, że mama Darii wkrótce po narodzinach dziecka ulotniła się i jakiś czas potem znaleziono ją zaciukaną gdzieś w Polsce. Z dzieckiem został średni syn, ale jako, że nie miał do tego ani głowy ani talentu, sąd wspaniałomyślnie umieścił dziewczynkę u babci ustanawiając ją rodzina zastępczą.
Bo w końcu najważniejsze są więzi rodzinne, prawda? I dobro dziecka przecież.

Babka wychowywała Darię najlepiej jak umiała, a że nie umiała wcale, to dziewczynka już w podstawówce nie zdała, w gimnazjum w ogóle przestała chodzić do szkoły.
W domu w którym mieszkała, cały czas mieszkał jej tato, który był pozbawiony praw rodzicielskich i dwóch wujków bez przerwy na bani.
Babka nieraz skarżyła się na Darię, że się uczyć nie chce, no ale z drugiej strony, co się dziwić dziecku, przykład idzie z góry, młoda w życiu dorosłego z książką nie widziała, a rano wstawało się nie po to, aby wypełniać jakieś normalne obowiązki, ale po to by iść po wódę co najwyżej.

Kiedy Daria miała z czternaście lat, tatuś przychodził z nią po piwko i jej kupował.
Kiedy miała szesnaście lat, porzuciła szkołę na dobre i zamieszkała z chłopakiem, lokalnym złodziejaszkiem.
Rok później przyszło na świat ich dziecko, ale jako, że Daria niepełnoletnia i raczej niewydolna, dziecko poszło do rodziny zastępczej. Zgadnijcie kto został tą rodziną? Tak właśnie! Babka, co trzech synów miała!

Ciekawe, czym oni mierzą wydolność wychowawczą.
Pamiętajcie - Rodzina jest najważniejsza!

rodziny zastępcze

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1133 (1205)
zarchiwizowany

#49009

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bardziej śmieszne niż piekielne

Pamiętacie taki film "Nic śmiesznego"? I tekst o lesie krzyży?

Koleżanka mojej mamy opowiadała kiedyś jak jako młoda matka swego pierworodnego syna wychowywała według popularnych wówczas (w latach osiemdziesiątych) poradników. Wyczytała tam, że dziecko należy poić co dwie godziny i twardo przez tydzień z zegarkiem w ręku budziła maluszka i wciskała mu butlę z wodą. Po tygodniu mąż wziął książkę, przewrócił stronę i przeczytał całe zdanie: Poić co dwie godziny, nie częściej, jeśli dziecko się obudzi.

"A ich oczom ukazał się las...krzyży"

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)

#48744

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie dawno głośno było o skeczu kabaretu Limo o "katolickich terrorystkach".
O tym jak bardzo coś jest na rzeczy przekonałam się ostatnio.

Jestem mamą tegorocznej "komunistki". W poniedziałek młoda przyniosła informacje o zebraniu organizacyjnym w sprawie komunii w czwartek o 16.
W czwartek w prawdzie miałam nocną zmianę w pracy, ale na 19, więc pomyślałam, że bez problemu zdążę.
Jednak już w środę nowa informacja, że zebranie jest o 18. Załatwiłam więc w pracy, że się trochę spóźnię, co jak zdaję sobie sprawę nie było fajne dla osoby, którą zmieniałam, bo po 12 godzinach pracy każdy marzy o pójściu do domu. Ale na szczęście koleżanka zgodziła się na 15 minut spóźnienia.

W czwartek idę do kościoła i widzę rodziców biegnących z wywieszonym językiem, którzy też pozwalniali się z pracy wcześniej, wszyscy biegiem na zebranie.
Okazuje się, że zebranie zacznie się Mszą Świętą w intencji rodziców dzieci pierwszokomunijnych. Rodzice skonsternowani, bo miało być zebranie, nic nikt o mszy nie mówił, no ale przecież się głupio tak oburzać, że ksiądz odprawia mszę w naszej intencji. Zajęliśmy miejsca w ławkach pomiędzy nami wiele, bardzo wiele starszych pań w moherowych beretach, widocznie też by nas, rodziców chciały wesprzeć modlitwą.
Msza się odbywa, na szczęście krótka, ale ja trochę się denerwuję wewnętrznie, że będę musiała wyjść wcześniej i nie będę na zebraniu.

Msza się skończyła, błogosławieństwo i starsze panie zbierają się do wyjścia....
Nic z tego. Któraś z babć w pierwszym rzędzie inicjuje Litanię, cały kościół się modli, bo przecież nie wypada przerwać modlitwy...
Litania się kończy, lecz zanim ktokolwiek zdąży zareagować kolejna śpiewnym głosem następna litanię.
A czas mojego zebrania płynie, płynie, płynie...
Koniec modlitwy, następna już gotowa, repertuar maja przygotowany, rozległy...
Na szczęście po drugiej litanii ksiądz stanowczo podziękował paniom, poprosił rodziców do pierwszych ławek i panie się zmyły.
Rezultat był taki, że na zebraniu byłam jakieś 10 minut, resztę spraw znam z drugiej ręki.

Przez tą godzinę w kościele przemarzłam do szpiku kości. Tak sobie myślę, że tym babkom nie jest zimno tak przesiadywać w tych słabo ogrzanych murach, zwłaszcza, że co chwila któraś kaszlała, smarkała.
Katoterrorystki nie potrzebują granatów. Im wystarcza modlitewnik.

Skomentuj (81) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (1120)

#45752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stacja benzynowa, godziny wczesnopopołudniowe.
Temperatura poniżej zera, zaczyna lekko prószyć śnieg.
Na stację wchodzą dwie dziewczynki w wieku około 11-12 lat, bez kurtek, w samych bluzeczkach, goła głowa, szyja. Obie kaszlą jak przewlekłe gruźliczki. Kupują zimną colę z lodówki.
- Oby mnie potrzymało chociaż do czwartku, bo jest ta klasówka z anglika - wyraża życzenie jedna z nich...

zdrowie publiczne

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (769)
zarchiwizowany

#45160

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnej pielęgniarce i lekarce szpitala

Na tydzień przed świętami rozchorowało mi się dziecko. Dla mnie sytuacja niecodzienna, bo młoda mało choruje, ale w niedzielę wieczorem dostała 39 stopni, wiec rankiem w poniedziałek do lekarza. Lekarka zbadała dziecko, niby nic nie słychać, oskrzela czyste, gardło bez nalotu, no ale jakaś infekcja jest, nie wiadomo co się rozwinie, antybiotyk potrzebny. To było w poniedziałek rano, we wtorek wieczorem po 5 dawkach antybiotyku nic lepiej, temperatura wzrasta przekraczając 40 stopni. Dzwonię na pogotowie, które się wykpiwa nocną pomocą (było po 18. Poprosiłam o lekarza do domu, bardzo niechętnie przyjechali, początkowo pani doktor udzielała mi raz telefonicznie, dopiero po moim drugim telefonie przyjechali, podali coś przeciwgorączkowego, poinstruowali w sprawie okładów i kazali rano udać się do przychodni. Noc jakoś minęła, tym bardziej, że młoda tylko gorączkowała, poza tym nawet była żywotna, upierała się nawet przy pojechaniu na trening (oczywiście nie pozwoliłam, ale była afera, że musi pojechać, bo ważne zawody będą). Rano zadzwoniłam do przychodni i co się dowiedziałam od pielęgniarki - rejestratorki?
(J)a - chciałam zamówić do domu lekarza do gorączkującego dziecka
(P)ielęgniarka - ile dziecko ma lat?
J - 8
P - To chyba może samo chodzić
J - ma wysoką gorączkę 39-40 stopni
P - To trzeba było jechać do szpitala z nią, tam by wiedzieli co zrobić. Co to za matka, żeby do szpitala z dzieckiem nie jechać! Trzeba było taksówkę wziąć i pojechać, ja ze swoim synem to w mrozy dwadzieścia stopni autobusem pojechałam jak mnie stać nie było na taksówkę!
Nie miałam ochoty na pyskówki z panią pielęgniarką, jakoś wymogłam lekarza do domu. Przyjechała lekarka wypisała skierowanie do szpitala. Pojechałyśmy. W szpitalu wszystko ładnie, sprawnie, formalności załatwione, nawet bez kolejki przed wejściem. Wchodzimy do gabinetu. Młoda została osłuchana (nic nie ma, nie słyszę zmian), zbadana na okoliczność zapalenia opon (ujemnie). Akurat tak się złożyło, że gdy pojechałyśmy do szpitala zadziałały przeciwgorączkowe leki podane ze dwie godziny wcześniej i mała miała "tylko" 37.8, więc usłyszałam, ze histeryzuję niepotrzebnie, pani doktor z rejonu, która nas skierowała to pewnie młoda siksa, która się boi wszystkiego i dmucha na zimne, a ona ma przez takich kolejki. Spytała dziecka, czy ja brzuch boli (trochę boli), więc to pewnie jelitówka, obserwować czy nie ma rozwolnienia, wymiotów itp. (jelitówka, przez trzy dni jedyny objaw to temperatura!) Spytałam, czy może prześwietlenie zrobić, jakieś badanie, bo widzę, że coś jest nie tak.
Ona tu jest lekarzem, jeśli pozwolę, i ona będzie decydować o leczeniu, poza tym na krótko jest terapia antybiotykiem, żeby przeszło, więc bezcelowo przyjechałam.
Wróciłam do domu. Dziecku nic się nie poprawia doszedł do tego potworny kaszel, ataki takie, że żaden syrop nie działa. W piątek znów u lekarza.
Na co widzi mnie w przychodni zacna Pielęgniarka i co mówi?
- A, to ta mama, co z dzieckiem nie chciała do szpitala jechać!
Lekarka zmieniła antybiotyk, dopiero wczoraj na kolejnej kontroli okazało się, że to jednak zapalenie płuc. Po pięciu kolejnych wizytach u lekarzy.
A na pielęgniarkę doniosłam życzliwie do kierownika przychodni. następnym razem może będzie łaskawa swoje uwagi o rodzicielstwie zachować dla siebie.

służba zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (190)

#42730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia kumulacja totolotka dała mi w kość. Tego dnia jak się okazało byłam jedyna na zmianie osobą z uprawnieniami, więc już gdzieś od 15 do 20 miałam klientów bez przerwy, sznureczek stał do mojej kasy, a koleżanki sobie plotkowały. O 20 kończę zmianę, więc musiałam zliczyć kasę, w tym również rozliczyć totolotka.

Kiedy przyszedł zmiennik postawiłam tabliczkę z zaproszeniem do kasy obok, przeprosiłam ludzi, powiedziałam, że lotto czynne będzie znów za około 10 minut i zaczęłam liczyć kasę (mamy totalnie beznadziejny system, który każe mi nabijać na kasę "stacyjną" w zasadzie niemal każdego klienta oddzielnie). W czasie liczenia co chwilę słyszałam pytania: "a długo jeszcze ta przerwa?", "wyśle mi pani tylko jeden zakład?", "obsługuje pani lotto?", "czy lotto działa?". Kolega informował klientów o przerwie, jak i również na lottomacie pojawiła się informacja o przerwie technicznej, jednak ludzie nadal mimo to wisieli mi nad głową i pytali, przez co ze dwa razy musiałam liczyć od nowa. W końcu dość ostro powiedziałam:
- Proszę państwa, rozliczam zmianę, jeśli będziecie mi przeszkadzać to potrwa to trzy razu dłużej, więc proszę o wyrozumiałość i cierpliwość.
- A długo to potrwa?
- A wyśle mi pani tylko jednego?

Nie rozumiem, dlaczego ludzie zostawiają sobie wysłanie totka na wieczorem w dzień losowania, czemu nie potrafią zrozumieć, że ktoś chciałby iść po 12 godzinach pracy do domu, że czasem trzeba stać w kolejce, aby coś załatwić.
Co niemiara było cwaniaków, którzy zamiast ustawić się do kasy lotto, ustawiali się do drugiej bo tam nie było kolejki, a potem bluzgali pod nosem, że zostali odesłani. Szczytem był koleś, który wykłócał się, że on nie będzie czekał w tej kolejce (około 10 osób), bo on już czekał w kolejce do drugiej kasy (1 osoba). Kolejkowicze prawie go roznieśli.

Jest jeszcze grupa graczy, którzy twierdzą wszem i wobec, że lotto to ściema i oszuści (to po co wysyłają?) i aby uniknąć możliwości "machlojek" chcą być ostatnimi klientami przed zamknięciem. Często spotykają się na stacji przed samym zamknięciem totka i żaden nie chce podejść. Dopiero kiedy głośno wspomnimy, że zamykamy, niechętnie stają w kolejce, są dla siebie przesadnie mili i kurtuazyjni (proszę, pan pierwszy, nie, nie, pan pierwszy). Mamy z kolega patent, że zawsze któreś z nas wysyła swój kuponik po ostatnim graczu, często tak, żeby klient widział, że to robię. Ot, taka drobna, piekielna złośliwość.

lottomat na stacji

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (630)