Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anewka

Zamieszcza historie od: 6 lipca 2011 - 21:43
Ostatnio: 28 listopada 2011 - 19:23
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 4526
  • Komentarzy: 40
  • Punktów za komentarze: 317
 

#19246

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O okropnych teściowych tyle już dowcipów powstało, ale to co napiszę śmieszne nie będzie. Raczej bardzo piekielnie.

Tytułem wstępu: z racji przebytej choroby i pewnych komplikacji po niej mieliśmy z mężem nikłe szanse na posiadanie dziecka. W momencie kiedy działa się cała rzecz właściwie nawet o nim nie myśleliśmy, chcąc uniknąć rozczarowań. O moich zdrowotnych problemach wiedziała oczywiście moja najbliższa rodzina i rodzice męża. Teść to całkiem w porządku facet, natomiast teściowa i ich córka to niestety wcielenie zła.

Rzecz działa się w lutym tego roku.
Teściowa zapowiedziała się z wizytą. Już sam fakt, że postanowiła udać się "do brudnego, zanieczyszczonego Krakowa w którym się nie da mieszkać", a w którym sama spędziła 30 lat, wzbudził moje podejrzenia. No nic, dom wysprzątałam, jakąś przekąskę przygotowałam, mąż wziął wolne w pracy, ja sobie zmieniłam grafik i czekamy na wizytę.
Teściowa przyjechała, standardowo obeszła pół domu (mieszkamy z mężem w domu moich rodziców, przedzielonym na dwa oddzielne mieszkania, parter dla rodziców, piętro jest dla nas), skomentowała meble, zasłony i strukturę farby na suficie, następnie wydała werdykt:
- Będzie w sam raz.

Przerażona "co będzie w sam raz" najsłodszym głosikiem zapytałam "mamusię" o co chodzi.
Ta kazała nam usiąść i rozpoczęła rozmowę która nawet w najgorszych snach mi się nie śniła.

Oznajmiła nam grobowym tonem, że 17-letnia siostra mojego męża, Judyta jest w ciąży z jakimś "podrzędnym" chłopcem. Sprawę jakoś przełknęliśmy, mąż zbladł, ja właściwie spodziewałam się takiej sytuacji prędzej czy później, znając piekielność mojej szwagierki. Znów zapytałam co będzie w sam raz.
I tu teściowa przeszła samą siebie. Otóż nasze mieszkanie miało być idealne do wychowywania dziecka Judyty.
Dowiedziałam się, że skoro jestem wybrakowana(!) i niewartościowa i nie urodzę mojemu mężowi dziedzica, to MY zaopiekujemy się dzieckiem Judyty, zamieszka ono z nami, adoptujemy go, a mąż będzie miał potomka nawet z nim spokrewnionego (sic!). Bo ja mu nic nie jestem w stanie dać ani zapewnić. Jestem zepsuta i pusta skoro nie mogę być matką. Właściwie jestem gorszej kategorii i nie pasuję do jej syna. Kościół unieważnia przecież małżeństwa, w których jeden z partnerów jest niezdolny do posiadania dzieci, ona to synkowi załatwi i ożeni się z KOBIETĄ a nie wypłochem...

Awantury, jaką zrobił mąż swojej matce po tych słowach, to w życiu nie widziałam. Teściowa się nie odzywa od tego czasu.
Może to i dobrze?
Ja to właściwie przełknęłam i nieco odchorowałam, ale od trzech miesięcy wiem, że nie jestem niewartościowa i wybrakowana... :)

Życie rodzinne

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1492 (1528)

#16357

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat z chłopakiem, później narzeczonym, teraz mężem wędrujemy po górach. Upodobaliśmy sobie Tatry Wysokie i Zachodnie, po stronie polskiej jak i słowackiej. Góry, owszem, wysokie, jednak ludzka kultura czasem jest wybitnie niska.

Historii jest kilka, dodam je razem, bo wspólnie są piekielne.

1) Droga do Morskiego Oka jest jednocześnie bazą wypadową np. na Rysy, Mięguszowiecki Szczyt, Szpiglasową przełęcz, można też odbić do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Dlatego nie każdy, kto tam idzie, ma na celu dotrzeć do Morskiego Oka, zjeść zupę, cyknąć parę zdjęć i wrócić tą samą drogą.
Idziemy z chłopakiem w czerwcu zdobywać coś wyższego w rejonie Morskiego Oka. W pełnym ekwipunku, wypchane plecaki, wysokie buty, ciepłe ubranie (na szczytach śnieg i ujemne temperatury). Mijamy grupkę młodzieży, raczej zmierzającą tylko nad staw. Co usłyszeliśmy:

- Patrz ku*wa jak się wyubierali, jak jacyś nienormalni!
- Oni chcą pokazać że mają kasę, ale jak im się chce wypier... w tych ciuchach do tego zasranego stawu...
- Jeszcze kijami machają, myślą że są ku*wa fajni!
- Nienormalni, ku*wa, nienormalni, tu nawet śniegu nie ma, a oni jakieś ciupagi mają przy plecakach!

(Ciupaga to czekan, a kijki - teleskopy, żeby było łatwiej).

I śmiechy, pokazywanie palcami, jakbyśmy byli małpami w zoo.

2) Pan z "bryczki" nad Morskie Oko. Zatęskniłam za górami po chorobie, chciałam iść do Doliny 5 Stawów. Żeby choć trochę ulżyć w drodze, chcieliśmy jechać konikiem. Był maj, więc ruchu prawie zero. Podchodzimy do [C]hłopka:), [M]ąż:
[M]: Po ile konik, zawiezie nas pan pod Wodogrzmoty Mickiewicza? (w tym miejscu szlak odbija do "piątki")
[C]: Zwariował pan! Ja mam tutaj 12 osób, bryczka mieści 15, was jest dwójka, ja sobie później z du*y nie wytrzasnę jednej osoby! Głupiś pan, nie wezmę pana! Mi się to nie opłaca! Zwariowałeś panie! Z warszawki przyjechał i myśli że go powiozę, bo mu się leźć nie chce!

Cóż było zrobić, poszliśmy, pan zaraz znalazł jakąś chętną trójkę, ale ten biedny konik nie zdołał nas wyprzedzić na drodze jaką przeszliśmy.

3) Wędrując w lecie po Tatrach Wysokich, w okolicach szczytu złapała nas burza, ogółem nieciekawa sytuacja, ale wszystko dobrze się skończyło. Mieliśmy zarezerwowany nocleg w pewnym schronisku, ale bliżej okazało się być do Murowańca w Dolinie Gąsiennicowej. Uznaliśmy, że ostatecznie podłoga na sen też jest dobra.
Ciemno już, docieramy do schroniska, skąd zostaliśmy wyrzuceni - po raz pierwszy spotkała nas taka sytuacja, na Słowacji można spać nawet na strychu (cena 7 euro, ale coś za coś:)). Tutaj bardzo niemiły pan dosłownie, nie przebierając w słowach, wyrzucił nas za drzwi, przeklinając i krzycząc.
Dziś wiemy, że w Murowańcu nie ma zgody na spanie na podłodze, w korytarzu itp (dla porównania, kiedyś z braku miejsc w schronisku innym spałam na tarasie PRZED nim), ale można było powiedzieć to grzeczniej. Nocleg znaleźliśmy:)

4) Śmieci na szlakach to norma - wszak fizyka, matematyka i inne siły przyrody wskazują na to, że pusta butelka po coca-coli jest cięższa niż ta pełniutka.

5) Alkohol... To jest coś okropnego. Byłam świadkiem wypadku na szlaku ubezpieczonym łańcuchami i klamrami, który spowodował pijany mężczyzna.
Otóż jedząc obiad w schronisku zauważyłam z narzeczonym mężczyznę pijącego piwo, raczej nie pierwsze i uzgadniającego ze swoim "Misiaczkiem", "Cizią" i "Ciukiereczkiem" dokąd pójdą. Później my ruszyliśmy, oni chyba też, bo minęli nas tuż przed trudnym podejściem.
Pan ledwo trzymał się na nogach, jego towarzyszka mówiła, że się boi, że nie chce itp. Podejście było po skale, bardzo stromej w górę, po lewej ręce przepaść, po prawej wysoka skała. Ogólnie - nieciekawie, nawet dla mnie, choć to nie był pierwszy raz.
Narzeczony powiedział, że tu jest trudno, żeby może zrezygnowali. Pijany pan go zwyzywał, popchnął(!), uznał że ma w du*ie jego uwagi.
Pan podszedł do łańcuchów, zaraz za nim weszła dziewczyna (BŁĄD! Jeden odcinek łańcucha - od mocowań do mocowań, może być trzymany tylko przez jedną osobę) i stało się nieszczęście. Pan się zachybotał, za nim zachybotał się łańcuch, dziewczynie przytrzasnęło palce, puściła się i spadła. Ale chyba coś nad nią czuwało, bo upadła z niedużej wysokości na niewielką półkę, trochę poniżej łańcuchów.
Udzieliliśmy jej wraz z turystami pierwszej pomocy, ostrożnie zsuwając się na tą półkę.
Przyleciał śmigłowiec TOPRu, pana zatrzymano.
Dziewczyna miała złamane obie nogi, nadgarstek, uszkodzony staw łokciowy, i prawdopodobnie połamany nos. Ale żyła, a do nieszczęścia niewiele brakowało.

Myślcie chodząc po górach. One są piękne, ale też niebezpieczne.

Tatry

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 739 (811)

#14237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zaszczurzonego (http://piekielni.pl/14222) przypomniała mi moją własną, też związaną z figurą. Przed poważną chorobą, której skutkiem było m.in. chudnięcie i wypadanie włosów nosiłam rozmiar M, czasami L. Kiedy już doszłam do siebie na tyle, że zaczęłam wychodzić z domu, odżyłam planując ślub, musiałam zmierzyć się z faktem, że wszystkie ubrania ze mnie spadają (zdejmowałam rurki bez odpinania guzika i suwaka...). Ruszyłam więc z narzeczonym na zakupy.

W żadnym sklepie nie miałam problemów ze znalezieniem rozmiaru S, czasem potrzebowałam nawet XS... Po kilku godzinach chodzenia po galerii wstąpiłam do jeszcze jednego sklepu, gdzie ujrzałam piękną sukienkę - w sam raz na "obiad przedślubny" z rodzicami i teściami. Elegancką, stonowaną, o bardzo ładnym dekolcie który ukryłby moje wystające obojczyki. NA wystawie wisiała "40" czy tam XL.

Fakt, byłam blada, zmęczona, z podkrążonymi oczami (to już wina choroby), ale [E]kspedientki nic nie usprawiedliwia.

Podeszłam z wybranym fasonem do ekspedientki.
[J]: Dzień dobry, dostanę tą sukienkę w rozmiarze S? Bądź XS? Chciałabym przymierzyć oba.

Ekspedientka zmierzyła mnie wzrokiem, uniosła wyżej brodę...
[E]: Proszę opuścić ten sklep! To nie jest sklep dla ćpunów, hivów i innych gejów! Wynocha! Odłóż tą sukienkę bo się zarażę od ciebie jakąś cholerą! Wynocha!

Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach, powstrzymując narzeczonego przed rękoczynami.
Skargę oczywiście złożyłam, otrzymałam pisemne przeprosiny ze sklepu.

Salon sukienek Bolero

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (758)

#13760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia pisana ku przestrodze - aczkolwiek nie chcę generalizować, tylko pokazać że tak też może być :) Mianowicie popularne ostatnio stało się korzystanie z serwisów oferujących zakupy grupowe - gruper, grupon. Miałam "przyjemność" skorzystać z oferty pewnego salonu fryzjerskiego i postanowiłam opisać co mnie tam spotkało. Będzie długo:)

Zanim ktoś zechce kupić kuponik na jakąś ekstra usługę, powinien sprawdzić w internecie bądź wśród znajomych jakieś opinie o danej kosmetyczce, fryzjerce czy restauracji i powinno być oki :) Ja z takiej możliwości nie skorzystałam, a szkoda.

Kupon do fryzjera dostałam od kuzynki, która kupiła go na gruperze za kwotę 49 zł, w cenie było "Mycie + masaż, ścięcie + koloryzacja, suszenie + modelowanie, regulacja brwi + henna". Myślę fajna sprawa, kuzynka wyjeżdża na staż i nie ma już kiedy zrealizować usługi, a za pół ceny wezmę z radością, w końcu fryzjer w dużym mieście.

Dzwonię, chcąc się umówić. Odbiera Fryzjerka [F]. Po standardziku w postaci ustalenia dnia i godziny (termin dość odległy, ok. 3-4 tyg, myślę duży ruch mają, to chyba dobrze) powtórzeniu pięciokrotnym że mam być na czas (16.30) pada pytanie:
[F]: Długość włosów?
[J]: Jakieś 2, może 3 cm za ramiona.
[F]: Ok, średnie. Zapiszę sobie.
Długość włosów pewnie istotna, muszą wiedzieć ile czasu zarezerwować na jaką głowę :)

Przyszedł dzień wizyty, udało mi się zdążyć na czas mimo iście piekielnych korków na mieście i faktu, że salonik znajdował się na samym końcu osiedla, tu gdzie już ptaki zawracają i psy tyłkami szczekają;), do tego "od tyłu" i w piwnicach wieżowca.

Wchodzę, dzień dobry, ogółem pełna kultura mimo że coś mówiło mi, żebym stamtąd spadała. Nie posłuchałam.
W salonie Fryzjerka 1 [F1], Fryzjerka 2 [F2] oraz Właścicielka [W].
Przedstawiłam się, F1 otwiera notesik, szuka, patrzy na mnie, patrzy w zeszyt, znów na mnie i w zeszyt.
[F1]: To są długie włosy.
Ja lekko skonsternowana, żadnego dzień dobry, ale bywa.
[J]: Ja powiedziałam dokąd sięgają, któraś z pań zapisała że średnie.
[F1]: Siada pani tu, ja idę do właścicielki.

Zniknęła za zasłoną, której nie zasunęła za sobą, pomieszczenie generalnie bez drzwi więc wszystko słychać.

[F1]: Co z tym robimy? - i buch paluchem celuje w moje włosy
[W]: Trzeba dopłacić.
[F1]: Wiem, wiem ale co robimy?
[W]: Trzeba będzie dopłacić.

Wychodzi właścicielka, podchodzi do mnie. Mówi, że szkoda moich włosów na farbę, że młode, ładne, piękny kolor, naturalny, jestem jeszcze młoda, szkoda, szkoda. Proponuje super ekstra odżywkę. Zgadzam się, słyszę magiczne że trzeba dopłacić (mam za DŁUGIE i zbyt GĘSTE), dobrze - dopłacę, w końcu no trudno. 29 zł to nie majątek.

Właścicielka wzięła się za obcinanie moich włosów. Do tej chwili myślałam, że podcinania końcówek nie można zepsuć - można. Pożegnałam się z 12 cm moich włosków, do tego pani nie zrozumiała że zapuszczam grzywkę i ją też podcięła, do tego wycieniowała. Cholera jasna.

Przyszła F1 z miseczką magicznej odżywki, której to brakło w połowie nakładania na moją głowę. Gdy F1 potruchtała na zaplecze po drugą porcję, byłam w szoku ze jeszcze żyje, bo byłam pewna że wzrok właścicielki zabija.
Henny na brwiach nie dostałam, gdyż brwi za ciemne, jedynie zostałe one wyregulowane (wyrwano mi ręką pani Właścicielki pięć włosków, bo mam tak paskudnie wyrwane brwi ze ona nic więcej tu nie zrobi - brwi reguluję od 5 lat u jednej i tej samej kosmetyczki, którą sobie chwalę).

Masażu podczas mycia głowy nie było. Założono mi ręcznik i siup na fotel.

W tym czasie pani F1 się zmyła do domu, pani W dzwoniła do kogoś z prośbą o nagranie "Na wspólnej" bo ona nie zdąży wrócić, a pani F2 wyłoniła się z zaplecza. Podeszła do mnie, powiedziała że wymodeluje mi włosy, ale ZARAZ. I znów zniknęła za zasłoną. Tu kolejna kulturalna rozmowa.

[F2]: Czemu jej ścięłaś tak mało tych włosów, ja bym jej jeszcze z 10 cm ścięła, i tak głupia podpisała że zapłaci więc co to za różnica.
[W]: Wiem ku*wa, wiem, ale widziałaś jak się na mnie gapiła jak jej grzywę ucięłam, idź do tego kołtuna, niech płaci i spier*dala.
W tym momencie miałam ochotę wstać i wyjść, ale z ręcznikiem na głowie nie wypadało.

F2 usiłowała wyciągnąć mi włosy na szczotce w celu uzyskania pukli, nie wyszło. Grzywka jej niestety wyszła, więc wyglądałam jak pudel.
Dopłaciłam, pożegnałam się i wyszłam. I nigdy więcej tam nie wrócę.

Zdaję sobie sprawę, że nie powalczyłam o swoje ani nie zaprotestowałam, ale taka nieśmiała małolata ze mnie, która woli jednak siedzieć cicho.

Mam nadzieję że ktoś dzięki tej historii nie da się nabić w super ekstra promocję z grupera bez wcześniejszego sprawdzenia salonu, który parę opinii negatywnych ma w internecie, o czym wiem po fakcie.

Salon fryzjerski w dużym mieście

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (534)

#13761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z allegro :)

Sprzedawałam na aukcji, jednorazowo, bardzo stary podręcznik do biologii, popularny w USA, ja miałam od cioci jego pierwsze, czarno białe wydanie w Polsce, pisane dwujęzycznie (brytyjski angielski i normalnie, polski). Książka ta miała parę wznowień, ostatnie nawet bodaj 2 lata temu, więc 20 letniego reliktu już w żadnym skupie podręczników nie chcieli.

Dwa dni po wystawieniu aukcji, dzwoni telefon. Ja[J], starszy Pan[P], co poznałam po głosie.

[J]: Julita Z, słucham?
[P]: Dzień dobry, ja dzwonię z allegro, chcę kupić ten podręcznik, on na pewno stary jest? Z 1991? Na 16 stronie ma schemat tasiemca? Na 76 cykl przemiany pokoleń mszaków? A autorami są X, B i W?
[J]: Tak, zgadza się, to pierwsze polskie wydanie tej książki.

Pan podziękował, zapewnił że kupi, tak się stało. Dzień później telefon od tego samego pana.

[P]: Dzień dobry, bo ja będę robił przelew internetowy, trochę się na tym nie znam, czy istotna jest dla pani nazwa przelewu?
Jako, że nie sprzedaję na allegro hurtowo, mówię że nieważna, obojętna właściwie, ważne żeby na właściwy numer konta i żebym wiedziała że od pana.

Dwa dni później przyszedł przelew.
Tytuł przelewu:

"Ale mnie dziś swędzą jaja, nici będą z wieczornego ruch*nia"

A taki miły, kulturalny starszy pan ze mną telefonicznie rozmawiał :)

Allegro

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 985 (1071)

1