Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bizarrotron

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2013 - 13:12
Ostatnio: 25 września 2016 - 11:53
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 2107
  • Komentarzy: 86
  • Punktów za komentarze: 563
 

#59245

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczyłem kiedyś w podstawówce. Dzielnica z gatunku trudnych, sporo uczniów mieszkało w altankach na pobliskich ogródkach działkowych, MOPS miał tam generalnie sporo do roboty. Z drugiej strony trochę tzw. 'klasy średniej' z nowych bloków, czyli w klasach często duże kontrasty między dziećmi.

W jednej z klas uczył się chłopak który sprawiał ogromne trudności. Sam w sobie był prawdę mówiąc piekielny, a jego wyczyny wypełniłyby pewnie ze 3 historie. Pochodził z 'dobrej rodziny', przynajmniej na tle klasy można powiedzieć że niczego mu nie brakowało. Dość inteligentny, więc z nauką radził sobie znośnie. W czym problem? Zdiagnozowane ADHD, opinia z poradni - w efekcie uczeń o 'specjalnych potrzebach edukacyjnych'. No ale ADHD to jedno, a zwykłe chamstwo to drugie. Uczyłem w przeszłości uczniów nadpobudliwych i zazwyczaj nie miałem z nimi problemów. Niemniej ten chłopak okazał się za dużym wyzwaniem zarówno dla mnie, jak i dla reszty nauczycieli. Bieganie po sali, wrzaski, wyzwiska (wobec innych uczniów i nauczycieli), złośliwości... Generalnie w tej klasie ponad połowa uwagi nauczyciela musiała być skierowana tylko na niego, a i to nie pomagało, bo reszta klasy w tym czasie bynajmniej nie siedziała grzecznie. Współpraca z rodzicami raczej na marnym poziomie- próbowali go motywować pozytywnie, na zasadzie 'będziesz grzeczny to dostaniesz prezent'- nauczyciel po każdej lekcji miał na przykład oceniać jego zachowanie w skali od 1 do 10 i od ilości punktów na koniec miesiąca zależała 'jakość' prezentu (przy czym jakiś prezent był bez względu na ilość punktów). Efekty były mizerne- na 1 lub 2 potrafił rzucić bluzgiem i wybiec z sali.

W końcu dyrektorka szkoły, na żądanie mamusi, zorganizowała dla rady pedagogicznej szkolenie z paniami z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Przyszły, posłuchały i 'przeszkoliły':
- 'skoro efekt wychowawczy wpisywanych uwag jest najwyraźniej zerowy', należy zaprzestać wpisywania biednemu dziecku uwag za złe zachowanie. Świetny przykład dla reszty klasy...
- 'klasa musi go wspierać'- z tym że nie będzie, bo go z jednej strony nie znoszą (bo i za co go lubić?), a z drugiej uważają że to bardzo wygodne lub zabawne że nauczyciel spędza sporą część lekcji goniąc go po sali... Mieli nawet taki tekst do niego 'włącz ADHD'. Panie usłyszały, pokiwały głowami po czym powiedziały 'ale klasa musi go wspierać'...
- skoro chłopak nie jest w stanie wysiedzieć w skupieniu 45 minut przez swoja 'chorobę', to może należy pozwolić mu opuścić salę (!). Czy w szkole nie ma jakiejś osoby z którą miałby dobre kontakty (np. woźny) do którego mógłby zostać odesłany i np. wypić herbatę i wyciszyć się? Normalnie już widziałem jak tłumaczę reszcie klasy że kolega idzie na herbatkę po kolejnym skandalicznym wybryku.
- no dobra, woźny nie prowadzi herbaciarni. No to może by tak w klasie umieścić materac lub poduchy na których mógłby się położyć i wyciszyć, lub usiąść z wychowawczynią w celu odbycia poważnej rozmowy? Mina wychowawczyni- bezcenna. Dodam że chłopak był wtedy w 5 klasie...

Szkolenie się zakończyło, wszystko pozostało po staremu, a ja wracając do domu zastanawiałem się czy panie, które dzieliły się z nami swoja mądrością, kiedykolwiek stały przy tablicy. Oraz ile zarobiły tamtego popołudnia...

'specjalne potrzeby edukacyjne'

Skomentuj (131) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (927)

#45433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwsza z wielu piekielnych historii jakich byłem świadkiem w toku mojej pracy.

Jestem anglistą i kilka lat temu prowadziłem kurs języka angielskiego w ramach szkolenia organizowanego przez PUP. Idea była taka, że za fundusze unijne Urząd Pracy robi bezrobotnym szkolenie pod konkretny zawód, dokładając zdrowe 60 lub 120 godzin angielskiego (prawdopodobnie po to aby rzeczeni bezrobotni zabrali swoje bezrobotne tyłki z kraju i nie obciążali statystyk PUP;). Zarobek niezły, warunki pracy dobre - liczyłem na dość bezstresowy sposób dorobienia do pensji. Przeliczyłem się...

Z racji charakteru szkolenia, grupa składała się wyłącznie z kobiet- wiek między 35 a 50+ lat. W sumie 14 sympatycznych pań, z którymi przez pierwszy tydzień sielankowo się wręcz pracowało, jak już przeszły przez etap "omajgad my za stare jesteśmy żeby się angielskiego uczyć". Po wspomnianym tygodniu dołączyła pani nr 15. Od razu miałem wrażenie że pani mnie nie lubi - zawsze siedziała z tyłu z kwaśnym wyrazem twarzy i całym językiem ciała demonstrowała niechęć do świata jako takiego. Pomyślałem "Ok, nie płacą mi za bycie lubianym, może pani (na oko ok 40 kilku lat) nie za bardzo podoba się, że uczy ją taki szczawik (ok 25 lat wtedy miałem). Niemniej - atmosfera na kursie bardzo miła, praca efektywna... do czasu aż pani Piekielna złożyła na mnie skargę (!!!).

Kierowniczka z ramienia organizatora kursu usłyszała, że "pan prowadzący zna fakty z jej przeszłości i rzuca aluzje do nich na zajęciach". Opadała mi szczęka i zacząłem zastanawiać się do jakich faktów z jej przeszłości mogłem się dokopać ucząc panie kolorów... Doszło do konfrontacji, podczas której najpierw starałem się dowiedzieć co takiego zrobiłem. Babka szła w zaparte - nie powie, "sam wiem najlepiej". No cóż - przeprosiłem, zaznaczając ze nie mam pojęcia za co przepraszam i w takim razie nie obiecuje że nie zrobię tego znowu. Podała mi w zamian jeden przykład mojego zaangażowania w spisek na nią - odpytując panie po kolei ze słówek, dwukrotnie zawahałem się przy niej (siedziała ostatnia) o jakie słówko spytać i powiedziałem z uśmiechem "znów przy Pani wątek straciłem" - zaiste, potworna zbrodnia.

W każdym razie moja szefowa nie wzięła zarzutów pani Piekielnej na poważnie. Reszta grupy, gdy dowiedziała się o skardze opierniczyła ja ponoć potwornie, bo same miały już baby dość. Okazało się, że podczas kursu notorycznie nie dotrzymywała różnych zobowiązań administracyjnych, a na uwagi odpowiadała że "ktoś w tym mieście chce jej zaszkodzić". No cóż - starałem się jej unikać i nadal robiłem swoje (tak jak wspomniałem, sam kurs był bardzo przyjemny).

Prawdziwa bomba wybuchła jednak w okolicach połowy kursu. Otóż pani Piekielna po przerwie na kawę, oskarżyła resztę grupy że (uwaga) "ktoś grzebał jej w torbie i podrzucił do niej skasowany bilet". Normalnie Matrix - po co? Kiedy? Kto? (ja cały czas bylem wtedy w sali) Sprawa otarła się o kolejnego, wyższego stopniem kierownika, do babki nie trafiało absolutnie nic: biletu nikomu nie pokaże, chyba że prokuratorowi, kiedy w końcu to zrobiła i ktoś zwrócił jej uwagę ze bilet był skasowany w czasie, kiedy kursantki miały zajęcia, odpowiedziała że "ktoś się dobrze zabezpieczył". Kilka kursantek na tym etapie nie zdzierżyło i byłem świadkiem epickiej wręcz pyskówki, podczas której kobiety w wieku mojej matki obrzuciły Piekielną dość soczystymi epitetami.

No cóż, sprawca się nie znalazł, kurs dobiegł końca (choć na ostatnie zajęcia, podczas których panie kursantki chciały urządzić pożegnanie z kawka i ciastem, panie Piekielna nie została wpuszczona - powiedziano mi żebym poszedł do toalety, jak wróciłem wychodziła z budynku;) Koniec? Skądże.

Dwa lata później dostałem wezwanie do sądu (!!!) w charakterze świadka. Okazało się że pani Piekielna pozwała hurtem wszystkich organizatorów kursu (łącznie z 5 osób), a mnie powołała NA ŚWIADKA, abym przed sądem potwierdził epitety którymi obrzuciły ją kursantki podczas "biletgate". Myślałem, że mnie rozerwie ze złości. Na szczęście sędzina w zasadzie szybko zbyła ten pozew i skończyło się na niczym (poza moim straconym czasem i wątpliwą przyjemnością oglądania Piekielnej po raz kolejny).

Wiecie co jest najgorsze? Ta ewidentnie chora psychicznie baba skończyła ten kurs, przez co dostała papiery... OPIEKUNA OSÓB STARSZYCH. Nazwisko zapamiętam do końca życia...

kurs językowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (884)

1