Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bizarrotron

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2013 - 13:12
Ostatnio: 25 września 2016 - 11:53
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 2107
  • Komentarzy: 86
  • Punktów za komentarze: 563
 
zarchiwizowany

#67977

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po przeczytaniu historii http://piekielni.pl/67966 w pierwszej chwili pomyślałem "fejk jak szlag- jakie jest prawdopodobieństwo spotkania takiego prymitywa?!". Potem jednak przypomniała mi się historia z mojej własnej, choć na szczęście dalekiej rodziny. Mam wujka, wujek ma zięcia- obu nie lubię ale to akurat nieistotne. W dalszym kręgu rodzinnym jest inny wuj (WT) dla mnie postać w zasadzie anegdotyczna- spotkałem go raz, z opowieści rodzinnych słyszałem "były wojskowy, lubi się na rękę siłować, zasadniczo prostak". Na weselu moich rodziców błysnął przynosząc wojskową petardę hukową, która odpalona na mocno zabudowanym podwórzu wywaliła kilkanaście szyb. Śmiechu było co niemiara...
W każdym razie mój wujek oraz WT są sąsiadami- kupili sąsiadujące ze sobą kawałki ziemi. No i złożyło się tak że na imprezie u niego zebrali się wszyscy wspomniani dotąd: (W)ujek, jego (Z)ięć i WT. A że impreza była mocno polana i żaden wódki nie odmawiał, to zrobiło się luźno. W toku rozmowy WT i zięć ponoć odbyli taki dialog:
(WT): a skąd ty jesteś?
(Z): z Piekielnic
(WT): rodzina też?
(Z): też
<tu nastąpiły dalsze pytania o rodzinę>
(WT): a ja w tych latach też w Piekielnicach mieszkałem- do technikum chodziłem. To kto wie, może ja twoja matkę w młodości ru...łem?

No cóż- są nawet po pijaku momenty kiedy należy ugryźć się w język. No ale tutaj instynkt samozachowawczy nie zadziałał. Niemniej był happy end- wujek i (Z)ięć ponoć spuścili WT konkretny łomot, mimo żon które próbowały to powstrzymać (podobno koszulka wujka została w strzępach w rękach jego żony ;-). Opowieść rodzinna głosi że od tego dnia wujek budząc się co rano krzyczy na całe gardło 'WT ty ch..u!'

daleka rodzina

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (173)
zarchiwizowany

#63383

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dotyczy mojego dobrego kolegi, a raczej jego piekielnego brata. Nie wiem czy dam radę opisać ją dostatecznie precyzyjnie bez gubienia głównego wątku, bo materiału jest na kilka historii, niemniej postaram się.
Z kumplem T znamy się od ponad 20 lat (jest ode mnie kilka lat starszy)- mieszkaliśmy w tym samym bloku, razem dorastaliśmy, po mojej wyprowadzce utrzymujemy regularny kontakt. Wywodzimy się z różnych środowisk- T pracuje fizycznie (ma dobry zawód, ale niskie wykształcenie- dorastał w czasach kiedy matura była faktycznie powodem do dumy), jego rodzice skończyli podstawówkę. Piekielny w rodzinie jest jego brat, najmłodszy z rodzeństwa. Przez długi okres czasu słyszałem o nim tylko z drugiej ręki- skończył jakieś studia ekonomiczne, wbił się w garnitur, znalazł sobie dziewczynę z Warszawy (ponoć dobrze ustawioną) i tam tez się przeprowadził. Zapowiadała się kariera pełna gębą- potem kilka razy miałem okazje go spotkać i słuchać jak to on świetnie gra na giełdzie i w ogóle w ile zyskownych przedsięwzięć mógłby mnie wciągnąć (z rezerwą do tego podchodziłem- jak się okazało słusznie, bo nic nie wyszło poza pierwszą rozmowę). W każdym razie jednym z ostatnich akordów jego kariery w 'warszafce' były rozmowy z T dotyczące rozszerzenia działalności jego firmy na rodzinne miasto i pytania w stylu "czy 8 tyś to u nas dobre zarobki?". Prawdopodobnie nie dostał tyle, bo niedługo potem bez słowa wrócił do mieszkania rodziców, po drodze okazało się że z dziewczyną się rozstał.
Niespecjalnie by mnie to interesowało gdyby nie to że jakiś czas później mój kolega miał problemy zdrowotne- wypadkowa niezdrowego trybu życia. Podczas jego pobytu w szpitalu zadzwonił do mnie jego brat i poprosił o spotkanie- wyglądało na to że chciałby jakoś skoordynować wysiłki żeby starszego brata wyciągnąć na prostą. Rozmowa biegła częściowo wokół tego, a częściowo wokół narzekania na T i resztę rodziny, że "są bierni, niewykształceni i w ogóle jakbym miał ich do jakiegokolwiek działania zmotywować to i tak musiałbym wszystko zrobić sam". Jednym z aspektów tego narzekania był fakt że T wziął kredyt pracowniczy żeby kupić sobie nowy samochód (dotąd jeździł 'pełnoletnim' szrotem), i od dwóch miesięcy jeszcze tego samochodu nie kupił. Uderzyło mnie oburzenie z jakim o tym fakcie mówił, zwłaszcza że padło zdanie "samochód jest mi niezbędny"- najwyraźniej T obiecał mu że jak zmieni auto to brat będzie mógł korzystać, a wręcz zarejestruje go jako współwłaściciela żeby zniżki na OC zbierał.
Minęło trochę czasu, zniechęciłem się do jakichkolwiek kontaktów z bratem T, aż w końcu przy którymś spotkaniu dowiedziałem się co wymyślił on aby przełamać bierność swojego starszego brata: pod błahym pretekstem wywołał mojego kumpla na parking po czym pokazał mu stojące na nim koreańskie auto oznajmiając mu z dumą że właśnie je nabył. Jak? Ponieważ T pieniądze z kredytu trzymał "w skarpecie" (niestety- to taki typ), to jego brat zwyczajnie podprowadził mu je, pojechał do komisu i kupił to na co było go stać. Oczywiście na umowie widniej podpis T, a auto zarejestrowane jest na obu braci. Jakby tylko to nie było dość piekielne, dodajmy do tego fakt że kupione auto jest kompletnym gratem, które T próbuje przy pomocy już chyba czwartego mechanika naprawić aby być pewnym ze da radę wyjechać nim poza miasto. Zainwestował w ten proces już mniej więcej wartość samego samochodu, co przy jego niewielkiej pensji jest sporym wydatkiem. Dodajmy że dokłada rodzicom do utrzymania, jego brat nie. Brat natomiast gościł już wierzycieli których jego ojciec spłacił żeby uniknąć wstydu, spowodował interwencje komornika u swojej siostry która nieopatrznie podżyrowała mu kiedyś kredyt studencki, a mnie samego próbował przekonać do inwestycji w ziemie w miejscowości koło autostrady, wmawiając mi że można na tym zarobić 100% w ciągu roku. Było dla niego wielkim zaskoczeniem kiedy dowiedział się ode mnie że w tej miejscowości węzeł autostradowy powstanie z opóźnieniem... Niestety- mój kolega jest zbyt dobrym człowiekiem żeby braciszkowi skuć mordę, a jak dotąd nikt mu za długi nie połamał nóg. Za to od prawie roku obserwuję jak bliski mi kumpel się niszczy- wczoraj okazało się że wyniki badan są "bardzo złe"...

rodzinka

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (143)

#59245

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczyłem kiedyś w podstawówce. Dzielnica z gatunku trudnych, sporo uczniów mieszkało w altankach na pobliskich ogródkach działkowych, MOPS miał tam generalnie sporo do roboty. Z drugiej strony trochę tzw. 'klasy średniej' z nowych bloków, czyli w klasach często duże kontrasty między dziećmi.

W jednej z klas uczył się chłopak który sprawiał ogromne trudności. Sam w sobie był prawdę mówiąc piekielny, a jego wyczyny wypełniłyby pewnie ze 3 historie. Pochodził z 'dobrej rodziny', przynajmniej na tle klasy można powiedzieć że niczego mu nie brakowało. Dość inteligentny, więc z nauką radził sobie znośnie. W czym problem? Zdiagnozowane ADHD, opinia z poradni - w efekcie uczeń o 'specjalnych potrzebach edukacyjnych'. No ale ADHD to jedno, a zwykłe chamstwo to drugie. Uczyłem w przeszłości uczniów nadpobudliwych i zazwyczaj nie miałem z nimi problemów. Niemniej ten chłopak okazał się za dużym wyzwaniem zarówno dla mnie, jak i dla reszty nauczycieli. Bieganie po sali, wrzaski, wyzwiska (wobec innych uczniów i nauczycieli), złośliwości... Generalnie w tej klasie ponad połowa uwagi nauczyciela musiała być skierowana tylko na niego, a i to nie pomagało, bo reszta klasy w tym czasie bynajmniej nie siedziała grzecznie. Współpraca z rodzicami raczej na marnym poziomie- próbowali go motywować pozytywnie, na zasadzie 'będziesz grzeczny to dostaniesz prezent'- nauczyciel po każdej lekcji miał na przykład oceniać jego zachowanie w skali od 1 do 10 i od ilości punktów na koniec miesiąca zależała 'jakość' prezentu (przy czym jakiś prezent był bez względu na ilość punktów). Efekty były mizerne- na 1 lub 2 potrafił rzucić bluzgiem i wybiec z sali.

W końcu dyrektorka szkoły, na żądanie mamusi, zorganizowała dla rady pedagogicznej szkolenie z paniami z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Przyszły, posłuchały i 'przeszkoliły':
- 'skoro efekt wychowawczy wpisywanych uwag jest najwyraźniej zerowy', należy zaprzestać wpisywania biednemu dziecku uwag za złe zachowanie. Świetny przykład dla reszty klasy...
- 'klasa musi go wspierać'- z tym że nie będzie, bo go z jednej strony nie znoszą (bo i za co go lubić?), a z drugiej uważają że to bardzo wygodne lub zabawne że nauczyciel spędza sporą część lekcji goniąc go po sali... Mieli nawet taki tekst do niego 'włącz ADHD'. Panie usłyszały, pokiwały głowami po czym powiedziały 'ale klasa musi go wspierać'...
- skoro chłopak nie jest w stanie wysiedzieć w skupieniu 45 minut przez swoja 'chorobę', to może należy pozwolić mu opuścić salę (!). Czy w szkole nie ma jakiejś osoby z którą miałby dobre kontakty (np. woźny) do którego mógłby zostać odesłany i np. wypić herbatę i wyciszyć się? Normalnie już widziałem jak tłumaczę reszcie klasy że kolega idzie na herbatkę po kolejnym skandalicznym wybryku.
- no dobra, woźny nie prowadzi herbaciarni. No to może by tak w klasie umieścić materac lub poduchy na których mógłby się położyć i wyciszyć, lub usiąść z wychowawczynią w celu odbycia poważnej rozmowy? Mina wychowawczyni- bezcenna. Dodam że chłopak był wtedy w 5 klasie...

Szkolenie się zakończyło, wszystko pozostało po staremu, a ja wracając do domu zastanawiałem się czy panie, które dzieliły się z nami swoja mądrością, kiedykolwiek stały przy tablicy. Oraz ile zarobiły tamtego popołudnia...

'specjalne potrzeby edukacyjne'

Skomentuj (131) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (927)
zarchiwizowany

#48741

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było to kilka lat temu- pewnego letniego dnia odbieram telefon z nieznanego numeru i słyszę 'Dzień dobry, nazywam się tak i tak, nie zna mnie Pan, ale mamy wspólnego znajomego (tu pada imię i nazwisko mojego brata)'. Nieco rozbawiony odpowiedziałem że 'znajomy' to może niezbyt precyzyjne okreslenie, na co gość praktycznie niespeszony powiedział 'no tak, tak, w kazdym razie brat powiedział ze jest Pan człowiekiem który nie lubi wyrzucac pieniędzy w błoto, czy tak jest rzeczywiście?'. Wstep jak z najdurniejszego manual'a dla akwizytorów, ale oparłem się pokusie powiedzenia 'nie, uwielbiam wyrzucac pieniądze w błoto ;)'- prawdę mowiac sądzilem że to może jakis znajomy mojego brata i nie chciałem (jeszcze wtedy) byc nieuprzejmy. Odpowiedziałem tylko 'chyba nikt nie lubi'. Po tym wstepie pan zaczał proponowac mi spotkanie w celu sporządzenia planu inwestowania, czy jak to się nazywało, oczywiście niezobowiązująco i w ogóle w zasadzie to robi mi przysługę. Jeszcze wtedy sądziłem ze jest to może faktycznie znajomy mojego brata, więc zgodzilem się. Po odłozeniu słuchawki postanowilem zadzwonic do brata i opieprzyc go za dysponowanie moim numerem bez mojej zgody i ogólnie dowiedziec się cóż to za rekin finansjery mnie odwiedzi.

Okazało się, zgodnie z moim rosnącym przekonaniem, ze nie jest to żaden jego 'znajomy', tylko gośc ktory dostał jego numer od kogos innego, po czym podczas tego wielce powaznego spotkania z moim bratem naciagnął go na dalsze. Wkurzyłem się, ale uznałem ze jakos przeżyję ta jego wizytę, i nie dam się na nic naciagnąć.

Kilka dni poźniej gośc przyszedł do mnie- młody koleś w tanim garniturze, teczuszka, lakierki... ogólnie jeden z tysięcy tzw. 'doradców finansowych' jakich chwile przed kryzysem zatrudniały na potęge rózne firmy-krzaki. Zaczeło się dośc miło, porozmawialismy sobie trochę o inwestycjach w fundusze inwestycyjne itp. Pan trochę mnie bawił, zrobił mi 'efektowna prezentację' gdzie za pomoc słuzył zestaw tekturowych flashcard'ów (tresci wiele nie było), opowiadał o swojej firmie, oczywiście wiodącej na rynku, zatrudniającej fachowców, doświadczonych finansistów, gdzie on w tym łańcuszku robi za pierwsze ogniwo, po czym przekazuje klientów tymże ekspertom.

Generalnie po chwili zaczęło robic się dośc nudno, niemniej dotarł do głownego punktu programu, czyli do 'planu finansowego'- oczywiście jest to podstawa efektywnego inwestowania, wymagająca fachowej wiedzy i on, wielkodusznie, przygotuje mi taki plan . Zanim dałem radę ustosunkowac się do wypowiedzi usłyszalem 'a zapłata dla mnie bedzie 14 rekomendacji od Pana, czyli 14 numerów telefonów Pana znajomych i rodziny, do których będe mogł dotrzec ze swoja ofertą'. W tym momencie prawie mnie zatkało- owszem, spodziewałem się że ten temat wypłynie jako prośba, ale nie chciało mi się w głowie pomieścić że ktos moze sobie wyobrażac że ot, tak sobie, otrzyma ode mnie te numery, a juz tym bardziej w takiej liczbie. Szybko wyobrazilem sobie jak grono moich znajomych kurczy się właśnie o 14 osob ktore nie beda miały ochoty więcej ze mna rozmawiac i odpowiedzialem 'zatem widzę problem, poniewaz nie mam w zwyczaju udostepniać cudzych numerów bez zgody zainteresowanych- osoby te moga sobie tego nie zyczyć, podczas gdy Pan przedstawi im sie jako moj znajomy, co moze mnie postawic dodatkowo w złym swietle'.

Gośc na moment zdębiał- wygladało na to ze ten punkt scenariusza w myslach dawno juz odfajkował. Zaczęły sie pytania 'no jak to?' 'a dlaczego?' itp, wreszcie stwierdzenie 'no ale przeciez jesli przygotuje Panu ten plan to się napracuję, a nic za to nie bede miał'. Na moje zapewnienie ze nie wymagam od niego pracy za darmo i nie wiedzialem ze od takiej własnie zaplaty uzależniona była jego wizyta, rzucil tekstem który mnie powalił 'Czy zatem mam rozumiec ze Pan za taki plan wolałby normalnie zaplacic? Musze zaznaczyć ze usługa taka warta jest 400 Euro, a Pan moze otrzymac ją jedynie w zamian za rekomendacje'. Naprawdę ledwo udało mi się nie parsknąc śmiechem, poinformowałem Pana że owszem, gdyby cena była przystępna, to wolałbym faktycznie zaplacić ze swoich pieniędzy lub zasobów, zamiast cudzymi numerami telefonów, po czym zakomunikowałem mu ze na tym kończymy nasze spotkanie. Pan natychmiast przestał byc uprzejmy, rzucił 'skoro tak to do widzenia', wcisnął mi w rękę wizytówkę mowiąc 'jakby Pan potrzebował kredytu to prosze dac znac', po czym wyszedł. Wizytówka wylądowała w surowcach wtórnych...

Później dzwoniło do mnie jeszcze ze 3 takich spryciarzy- ten sam tekst na wejściu, te same hasła, ale tych juz posyłałem na drzewo od razu, pamiętając zawsze zeby później dac solidny op...dol życzliwemu który dał naciagaczowi moj numer. Sądzę że tego typu metody szybko odbiły sie czkawką wszystkim tym firemkom pseudo-finansowym, choc ciekawiło mnie równocześnie ile telefonów w ten sposób zdobyli, i ilu ludziom bez sensu zawracali glowę- sądząc po reakcji pana 'doradcy', odmowa podania 'rekomendacji' trafiała się rzadko...

'doradcy finansowi'

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (233)

#45433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwsza z wielu piekielnych historii jakich byłem świadkiem w toku mojej pracy.

Jestem anglistą i kilka lat temu prowadziłem kurs języka angielskiego w ramach szkolenia organizowanego przez PUP. Idea była taka, że za fundusze unijne Urząd Pracy robi bezrobotnym szkolenie pod konkretny zawód, dokładając zdrowe 60 lub 120 godzin angielskiego (prawdopodobnie po to aby rzeczeni bezrobotni zabrali swoje bezrobotne tyłki z kraju i nie obciążali statystyk PUP;). Zarobek niezły, warunki pracy dobre - liczyłem na dość bezstresowy sposób dorobienia do pensji. Przeliczyłem się...

Z racji charakteru szkolenia, grupa składała się wyłącznie z kobiet- wiek między 35 a 50+ lat. W sumie 14 sympatycznych pań, z którymi przez pierwszy tydzień sielankowo się wręcz pracowało, jak już przeszły przez etap "omajgad my za stare jesteśmy żeby się angielskiego uczyć". Po wspomnianym tygodniu dołączyła pani nr 15. Od razu miałem wrażenie że pani mnie nie lubi - zawsze siedziała z tyłu z kwaśnym wyrazem twarzy i całym językiem ciała demonstrowała niechęć do świata jako takiego. Pomyślałem "Ok, nie płacą mi za bycie lubianym, może pani (na oko ok 40 kilku lat) nie za bardzo podoba się, że uczy ją taki szczawik (ok 25 lat wtedy miałem). Niemniej - atmosfera na kursie bardzo miła, praca efektywna... do czasu aż pani Piekielna złożyła na mnie skargę (!!!).

Kierowniczka z ramienia organizatora kursu usłyszała, że "pan prowadzący zna fakty z jej przeszłości i rzuca aluzje do nich na zajęciach". Opadała mi szczęka i zacząłem zastanawiać się do jakich faktów z jej przeszłości mogłem się dokopać ucząc panie kolorów... Doszło do konfrontacji, podczas której najpierw starałem się dowiedzieć co takiego zrobiłem. Babka szła w zaparte - nie powie, "sam wiem najlepiej". No cóż - przeprosiłem, zaznaczając ze nie mam pojęcia za co przepraszam i w takim razie nie obiecuje że nie zrobię tego znowu. Podała mi w zamian jeden przykład mojego zaangażowania w spisek na nią - odpytując panie po kolei ze słówek, dwukrotnie zawahałem się przy niej (siedziała ostatnia) o jakie słówko spytać i powiedziałem z uśmiechem "znów przy Pani wątek straciłem" - zaiste, potworna zbrodnia.

W każdym razie moja szefowa nie wzięła zarzutów pani Piekielnej na poważnie. Reszta grupy, gdy dowiedziała się o skardze opierniczyła ja ponoć potwornie, bo same miały już baby dość. Okazało się, że podczas kursu notorycznie nie dotrzymywała różnych zobowiązań administracyjnych, a na uwagi odpowiadała że "ktoś w tym mieście chce jej zaszkodzić". No cóż - starałem się jej unikać i nadal robiłem swoje (tak jak wspomniałem, sam kurs był bardzo przyjemny).

Prawdziwa bomba wybuchła jednak w okolicach połowy kursu. Otóż pani Piekielna po przerwie na kawę, oskarżyła resztę grupy że (uwaga) "ktoś grzebał jej w torbie i podrzucił do niej skasowany bilet". Normalnie Matrix - po co? Kiedy? Kto? (ja cały czas bylem wtedy w sali) Sprawa otarła się o kolejnego, wyższego stopniem kierownika, do babki nie trafiało absolutnie nic: biletu nikomu nie pokaże, chyba że prokuratorowi, kiedy w końcu to zrobiła i ktoś zwrócił jej uwagę ze bilet był skasowany w czasie, kiedy kursantki miały zajęcia, odpowiedziała że "ktoś się dobrze zabezpieczył". Kilka kursantek na tym etapie nie zdzierżyło i byłem świadkiem epickiej wręcz pyskówki, podczas której kobiety w wieku mojej matki obrzuciły Piekielną dość soczystymi epitetami.

No cóż, sprawca się nie znalazł, kurs dobiegł końca (choć na ostatnie zajęcia, podczas których panie kursantki chciały urządzić pożegnanie z kawka i ciastem, panie Piekielna nie została wpuszczona - powiedziano mi żebym poszedł do toalety, jak wróciłem wychodziła z budynku;) Koniec? Skądże.

Dwa lata później dostałem wezwanie do sądu (!!!) w charakterze świadka. Okazało się że pani Piekielna pozwała hurtem wszystkich organizatorów kursu (łącznie z 5 osób), a mnie powołała NA ŚWIADKA, abym przed sądem potwierdził epitety którymi obrzuciły ją kursantki podczas "biletgate". Myślałem, że mnie rozerwie ze złości. Na szczęście sędzina w zasadzie szybko zbyła ten pozew i skończyło się na niczym (poza moim straconym czasem i wątpliwą przyjemnością oglądania Piekielnej po raz kolejny).

Wiecie co jest najgorsze? Ta ewidentnie chora psychicznie baba skończyła ten kurs, przez co dostała papiery... OPIEKUNA OSÓB STARSZYCH. Nazwisko zapamiętam do końca życia...

kurs językowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (884)

1